XLVIII
-Reus-
Graliśmy mecz przeciwko Bayernowi. Dawaliśmy z siebie wszystko. Jako kapitan zrobiłem im taką mowę motywacyjną, że niektórzy się aż wzruszali. Patrzyłem na Jude, wiedząc już, co się szykowało. Jego czas u nas się kończył. Wiedziałem to. Bardzo dobrze to wiedziałem. Pokręciłem lekko głową na tą myśl. Liczy się tu i teraz. Nie obchodzi mnie, co będzie jutro. Teraz muszę się martwić meczem z nimi.
Wyszliśmy dumnie na murawę. Nasze powitanie było dziś wyjątkowo chłodne. Mój Robert dawał z siebie wszystko i strzelił dwa razy. Dało to nam przewagę. Może nie było idealnie tak, jak chcieliśmy, żeby było, bo nasz bramkarz też puścił najgorszą szmatę, ale daliśmy radę. Wygraliśmy 2:1. Skakaliśmy w radości w szatni. To był dla nas ważny mecz w tym sezonie. Nie mówię, że każdy mecz z nimi nie jest ważny, ale jednak.
Polał się szampan, pod wpływem tego wszystkiego nawet nie wiedziałem, kiedy skończyłem z Lewym w łazience. Namiętności nie było końca. Przerwał nam tylko Neuer, który miał nas uciszyć w ramach całego Bayernu, bo okazało się, że te ściany są aż tak cienkie. Wyszedłem z tej kabiny z roztrzepanymi włosami i cały czerwony.
- Może wam wynająć pokój w hotelu, co? - zapytał kręcąc głową z czystym rozbawieniem. - Mieli rację, stara miłość nie rdzewieje - zaśmiał się cicho i nas opuścił. Wróciliśmy do świętowania z naszą drużyną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro