XLVI
-Reus-
Dupa mnie boli po wczoraj i nie mogę normalnie chodzić. Lewandowski dalej się do mnie zadowolenie szczerzy. Bardzo mi się podobało, ale nie moge usiąść. Żyć nie umierać.
- Hej debile załatwiliśmy pizze - do pokoju wbił Piszczek, a za nim Błaszczu niosący jedzenie. Uśmiechnąłem się mimo woli.
- Nogi Ci się trzęsą Marco - odezwał się Kuba cicho się śmiejąc. Usiadłem inaczej, ale dalej było to widać. - Oj szkoda, że to ominęliśmy nie Łukasz? - przeleciał po nas jednym z "tych" swoich wzroków i skrzyżował ramiona po odstawieniu pudełka na stół.
- Jakub on jest mój - Robert zerwał się na równe nogi, a jak na zawołanie stanął przed nim Piszczek.
- Zostaw go Lewandowski - spojrzał na mnie zażenowany. - On by o tym nie pomyślał. Przecież jest po ślubie - prychnął i usiadł koło mnie.
- Z kim? - mój jak na razie nie chłopak zapytał zdezorientowany. On chyba przespał życie.
- No ze mną - Piszczek powiedział dumnie. - A kurwa z kim? Z duchem świętym? - wysyczał po chwili. - Zaraz nie dostaniesz pizzy - wziąłem sobie kawałek zanim zaczęli dyskusje i zdążyłem go zjeść. Kuba robił to samo. - Byłeś na naszym ślubie - teraz to już wybuchnąłem śmiechem mało się nie dławiąc.
- Aaa! To tam, gdzie taki alkohol dobry był! Pamiętam już! - a ten to tylko o jednym no, że on pamięta imprezy po alkoholu. No nie rozumiem do końca Polaków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro