XLII
-Błaszczykowski-
Zapukałem do drzwi. Otworzył mi Niemiec. Wpuścił mnie do środka, z pewnością miał nie wpuszczać tylko Reusa.
- Witaj Robert - mój dawny przyjaciel podniósł głowę i spojrzał na mnie bardzo zdziwiony. Chyba jestem ostatnim, kogo się tu spodziewał. Rozłożyłem ramiona. Natychmiast się we mnie wtulił.
- Kuba.. - wyszeptał cicho. Jezus no jak zwykle nie posłuchał Marco do końca tylko se pobiegł no. Jak miło, że jego prywatna terapia wróciła.
- Co się stało? - zapytałem niby nie wiedząc, co się stało. Przecież nie mogę powiedzieć, że jestem tu, bo Reus zadzwonił. Znienawidziłby mnie znowu.
- Reus mnie nie chce.. - zacząłem głaskać jego włosy. Współczuje mu tego, że cierpi przez nie słuchanie do końca czyiś wypowiedzi.
- Powiedział Ci to wprost? - pokiwał przecząco głową w moją klatkę piersiową. Lewandowski ty matołku. - Robert nic nie jest stracone. Powiedz mu o swoich uczuciach i daj mu odpowiedzieć i nie uciekaj, bo ja i Piszczek Cię zlejemy - pogłaskałem jego głowę.
- Tak zrobię.. - wyszeptał cicho. - Jakim cudem dajesz zawsze takie dobre rady? - zaśmiał się głośno. Uśmiechnąłem się do niego.
- Taki jest już mój dar. Piszczek daje te bardziej porywcze - no cóż mówię zgodnie z prawdą. No dobra w połowie no. Ogólnie Piszczek czasami jest Kajna krejsa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro