XLI
-Reus-
Błaszczykowscy wchodząc do hotelu już przykuli uwagę wszystkich. Dosłownie Piszczek był ubrany na czerwono no nie.. my tu mamy łagodne kolory i akcenty żółtego..
- Guten Morgen - Błaszczu mnie przytulił, a Piszczu za nim. Uśmiechnąłem się słabo na ich widok dalej pamiętając, że zjebałem.
- Morgen.. czy taki dobry to ja nie wiem - powiedziałem takim trochę łamanym polskim. Najlepszy w tym języku to ja nie jestem. Znaczy Lewandowski kiedyś mówił do mnie po polsku i trochę podłapałem, ale.. no tak.
- Aww! Adoptujmy go Kuba! - krzyknął Piszczek głaszcząc mnie po głowie. Speszyłem się trochę. Skierowałem wzrok na drugiego mężczyznę.
- Porozmawiamy o tym kiedy indziej - westchnął głośno. Spojrzał się na mnie i pokręcił głową. - Idę do niego - zapukał do pokoju, w którym urzędował Can. Nawet dobrze się dogadują, więc na pewno Robert był u niego. My z Piszczkiem poszliśmy do mnie. Usiadłem na łóżku, a on koło mnie.
- Dalej go kochasz prawda? - złapał moją dłoń i spojrzał w moje oczy. Był jedynym, który wiedział. Tylko jemu na tyle zaufałem. Dlaczego zamiast powiedzieć jakiemuś Niemcowi powiedziałem jemu? No uh.. nie potrafię tego wytłumaczyć.
- Tak. Dalej go kocham - spuściłem głowę. Mam nadzieję, że to, że chciał mnie pocałować nie było tylko okrutną grą.
- Uwierz mi, że nikt go tak nie przekona jak Jakub Błaszczykowski - pogłaskał mój policzek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro