XII
-Lewandowski-
Kupiłem mu kwiaty. Wręczyłem mu je, a on mnie wyśmiał i je rzucił na podłogę. Może.. może on już ich nie lubi? To kolejny raz jak je wyrzucił..
Wszedłem do naszego pokoju. Było już późno. Reus w najlepsze spał. Spojrzałem na półkę, na której stał wazon z.. kwiatami ode mnie? O Boże! Jednych nie wyrzucił. Nachyliłem się nad nim i cmoknąłem go w policzek.
- Mm.. Lewandowski.. - mruknął jakby przez sen. Co ja? Miałem iść spać, ale mogę jeszcze tu postać. - Przytul mnie.. tak.. - czy jemu się śni, że go przytulam? No ciekawe. - Niżej tak.. - co niżej? Oo! Dobra chuj z niżej mogę go przytulić. Położyłem się koło niego i wtuliłem w siebie. Od razu oplotły mnie jego ręce. Zacząłem głaskać go po włosach, a on dalej spał. Jaki słodziak naprawdę.
- Jesteś cudowny - szepnąłem cicho i bardziej otuliłem go kołdrą. Moja kruszynka. On mnie rano zajebie. Trudno powiem, że byłem pijany i nie wiem, co tu robie. To świetny pomysł. Już często tak "było". Teraz mogę się cieszyć, bo go przytulam, a on mnie nie odtrąci, bo przecież śpi. Muszę przychodzić częściej tak późno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro