XXXV
-Reus-
Siedze sam w salonie. Wszyscy już śpią lub się ruchają, a ja sobie siedze. Biorę poduszkę ze zdjęciem Lewandowskiego i się do niej przytulam. Chciałbym tulić go na prawdę. Jakoś tak źle się czuję, a on nie wrócił na noc. Dlatego tu siedze. To głupie prawda?
Sprawdzam godzinę. W salonie jest ciemno. Jest 2:30, a ja dalej nie mogę zasnąć i tule się do poduszki w pustym salonie.
Nagle ktoś mnie podnosi i zmusza do puszczenia poduszki. Wtulam się w tego osobnika nie wiedząc, kto to. Zabiera mnie i moją poduszkę do pokoju. Poduszkę rzuca na fotel w naszym pokoju, a mnie ostrożnie kladzie na łóżku.
- I ty zamiast spać czekałeś aż wrócę? - kładzie się obok mnie. Tule się do niego.
- Tak, ale to nic osobistego Lewandowski - mruczę w jego klatkę piersiową. Głaszcze mnie po włosach.
- Śpij Marco, śpij - dotykam ręką jego twarzy i czuję na niej coś dziwnego. Zapalam światło. - Myślałem, że nie zauważysz - patrzę na jego zakrwawioną twarz.
- Kto Ci to zrobił? - całuję go delikatnie w te miejsce. Mam jego krew na ustach.
- Jakiś Niemiec, ale nic mi nie jest - zamiast pójść spać opartywałem go i próbowałem dowiedzieć się kto go tknął. Okazało się, że był to jakiś Niemiec. Nic innego mi nie powiedział..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro