XXVII
-Reus-
Słuchałem tego, co mówi Süle bardzo uważnie, myśląc jak mu wypierdolić. Czekam tylko na odpowiedni moment, żeby przestał gadać. Jak on mógł tknąć te biedne dziecko?
- Czy Ciebie do reszty pojebało!? - krzyczę głośno. No co za kurwa geniusz. Zachciało mu się ruchać dziecko, a co lepsze je wyruchał.
- Ale on sam chciał - podrapał się nerwowo po karku. No ciekawe. Bardzo ciekawe.
- Ja Ci zaraz dam, ale on sam chciał - powiedziałem podnosząc rękę i biorąc zamach. Poczułem, że ktoś mnie za nią złapał i ją opuścił.
- No przecież nie będziesz go bić - Lewandowski szepnął mi do ucha. Jeszcze tego tu brakowało. Położył rękę na moim biodrze. Byłem zmuszony się uspokoić.
- Marco, co Ci poradzę, że to on zapytał o seks? Wykorzystałem chwilę - zaśmiał się cicho. Też ją wykorzystam i mu przypierdole, a nie, przepraszam. Przecież ten zdrajca mnie trzyma.
- Süle! - Jude przytulił się do Niemca. No chociaż go nie zgwałcił, bo ten się go nie boi.
- Cześć dzieciaku - wziął go na ręce i od nas odszedł. Tak jakby nie robił sobie nic z mojego gadania.
- Starałeś się - Polak szepnął do mojego ucha. Odwróciłem się do niego i uderzyłem pieśniami w jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się tylko. - No dawaj wyżyj się - zamiast uderzanie go coś mnie podkusiło i mocno go przytuliłem. Pogłaskał mnie po włosach. Ja jeszcze kiedyś ich zabije.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro