Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

Obudziłem się poprzez nachodzące na moją twarz promienie słoneczne. Przeciągnąłem się i wstałem. Następnie wyzbierałem się i poszedłem do Plativa. Przez cały czas śledził poczynania straży Ell. Dzisiaj mieli się zjawić. W tym czasie my mieliśmy się ulotnić na jakiś czas. I tak później nie będą tutaj niczego sprawdzać.

Wraz ze wspólnikiem skierowałem się do piwnicy. Podeszliśmy bliżej, a mój wzrok padł na białowłosą. Warknęła, a ja jedynie podszedłem jeszcze kawałek.

— Pora pożegnania, złotko.

— Jak to? — zapytała lekko wystraszona.

— Za niedługo przyleci tu ta banda przebierańców z K.G., więc spadamy.

— Skąd o tym wiesz? — uniosła brwi do góry.

— Złotko, chyba nie zauważyłaś. Mamy wszystko dopięte na ostatni guzik — zaśmiałem się.

— Nie rozumiem. Przytargaliście mnie tutaj i podaliście jakieś płyny. Po co to wszystko?

— Pewnego dnia zrozumiesz. Oddaliśmy Ci przysługę, która ma swoją cenę. Na razie nie jesteś nam potrzebna, ale pamiętaj, że jeszcze się spotkamy.

Zbliżyłem się jeszcze bardziej, a na moją twarz wpłynął uśmiech. W pewnym momencie dziewczyna podcięła mi nogi tak, że upadłem na ziemię. Wylądowałem na plecach przy okazji uderzając się w głowę. Czując ból ułożyłem dłoń na górnej partii ciała. Podniosłem się i syknąłem. Spojrzałem na nią, a w moje ciało pragnęło zemsty.

— Plativ. Wiesz co z nią zrobić. Czekam na zewnątrz — wysyczałem.

Odwróciłem się na pięcie i odszedłem słysząc jedynie jak mój wspólnik mówi o nie zadzieraniu ze mną. Akurat kiedy zatrzasnąłem drzwi dziewczyna zaczęła się szarpać.

𝚡

Siedziałem w powozie opierając się o ściankę. W mojej głowie krążyły myśli, które nie dawały mi spokoju. Nie potrafiłem zrozumieć samego siebie, co robię, z kim się zadaje. Z całego amoku wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałem do góry, a moim oczom ukazał się wampir. Od razu wstałem i wyskoczyłem na ziemię. Rozejrzałem się po okolicy. Dwa domki postawione pomiędzy drzewami. Lekko zarośnięte mchem.

— Na razie zatrzymamy się u moje znajomego. Będę monitorował naszą kryjówkę. Jak będzie bezpiecznie to wracamy.

Kiwnąłem głową i zapytałem, który pokój jest mój. Po otrzymaniu takowej informacji nogi same poniosły mnie do środka. Walnąłem się na łóżko i wtuliłem twarz w poduszkę.

𝚡

Wiedząc, że poprzez brak odpowiedniej kryjówki oraz planów, będę miał czas wolny wziąłem gorący prysznic. Następnie ubrałem się i standardowo zarzuciłem na głowę kaptur. Kolejno potem wyszedłem na zewnątrz biorąc głęboki oddech. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i skierowałem się w pożądaną stronę. Jedynie dla wygody, po dłuższym czasie, zacząłem przemieszczać się za pomocą drzew.

Po kilkudziesięciu minutach byłem na miejscu. Przede mną rozprzestrzeniła się łąka pełna kwiatów. Moje ręce lekko zadygotały, a ja zacząłem iść wolniej.

W końcu stanąłem pod gigantycznym dębem. Upadłem na kolanach tuż obok kupy ziemi, która już dawno zaschła. Ułożyłem na niej zerwane wcześniej kwiaty. Zagryzłem policzek, a moje ciało zatrzęsło się.

— Minęło tyle lat... Ja dalej tęsknie — zacisnąłem dłonie w pięści — Przepraszam mamo. Nie mogłem Cię już uratować.

Schowałem twarz w dłoniach. Nienawidziłem tego uczucia. Tej cholernej bezsilności. Minęło tyle czasu, a ja wciąż nie mogę o tym zapomnieć. Cały czas mam ten widok przed oczami. Zapach alkoholu i rozlewająca się krew. Ja wciąż czuje pragnienie zemsty.

𝚡

Minęło kilka tygodni, a Plativ zarządził powrót na stare śmieci. Nie narzekałem, aczkolwiek żona tego jego całego znajomego robiła niesamowite ciasto truskawkowe.

Podziękowałem za gościnę i wsiadłem do powozu. Parę chwil później ruszyliśmy. Nie mieliśmy, aż tak daleko. Jednak musieliśmy przewieźć nasze rzeczy. Gdybyśmy je gdziekolwiek zostawili, byłoby po nas. Wszystkie akta, papiery, zdjęcia, sprzęt.

Kiedy byliśmy na miejscu, wyszedłem z powozu i rozciągnąłem się. Nie mając ochoty na żadne pogaduszki przemieniłem się w miniaturowego jelonka. Następnie poszedłem w głąb lasu i zacząłem biegać chcąc jakoś wykorzystać swoją energię.

Wróciłem szczęśliwy i padnięty. Po przemianie, wszedłem do środka i walnąłem się do łóżka. Niemal natychmiastowo zasnąłem. 

𝚡

Nie mając nic do roboty wyszedłem do lasu i zacząłem się po nim przechadzać. Nim się obejrzałem przede mną pojawiła się Kaori. Spojrzałem na nią z powagą, a ta uśmiechnęła się. Nie musiała nic mówić, abym ją zrozumiał. Po prostu szedłem za nią obserwując okolicę. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się nad rzeką. Usiadłem przy brzegu, a staruszka uczyniła to co ja.

— Jak się czujesz, Villend?

Jej pytanie znacznie zbiło mnie z tropu. Czułem, że zapyta jak idzie sprawa z Leilą, kogo tym razem mam zamiar się pozbyć, czy pomogę jej w czymś. Nie potrafiłem wykryć w jej głosie niczego.

— Nie jest źle. Wszystko po staremu.

— Nie było Cię tutaj jakiś czas.

— Musieliśmy się na chwilę zmyć, aby ta cała straż Ell nas nie nakryła.

— Masz jakieś nowinki?

— Nie. Jutro pójdę na jakieś zwiady — westchnąłem.

— Rozumiem.

Trwaliśmy w ciszy. Patrzyłem w wodę odcinając się od świata realnego. Ocknąłem się dopiero po chwili. Spojrzałem na miejsce obok siebie, a kobiety już nie było. Jedynie buteleczka z żółtym płynem i kartka papieru.

"Wylej to na Leilę. Wtedy stanie się wilkiem. Zrób to wtedy, gdy będziesz uważał to za słuszne."

~Kaori

Po przeczytaniu zawartości notki, schowałem oba przedmioty do kieszeni. Następnie podniosłem się z ziemi i wróciłem do kryjówki. Zamknąłem się w swoim pokoju i usiadłem na ziemi. Zacząłem opracowywać plan zapisując krótkie notatki w notesie.

𝚡

Przez następne kilka dni obserwowałem dziewczynę. Jednak nie dawało to żadnych efektów. Postanawiając sobie, że zrobię sobie od tego przerwę próbowałem się wyciszyć. Jednak równocześnie częściej odwiedzałem grób mamy. Chcąc zrobić jedno, zaprzeczałem sobie drugim.

Nie mając siły na cokolwiek po prostu leżałem, a mój wzrok błądził po suficie. Czułem się tak, jakby uszło ze mnie całe życie. Tak nagle. Z pewnego siebie chłopaka, zamieniłem się w kluskę, która nie widzi żadnego sensu życia. Jenak wiedziałem, że to minie. Za chwilę znów będę potworem, którego satysfakcjonuje zabójstwo. Mam tak odkąd moja rodzicielka umarła. Nie potrafiłem się pozbierać. Udawałem twardego chłonąc wszystkie bodźce z zewnątrz. Trzymałem to w sobie, aż w końcu nie pękałem. Nie pokazywałem się wtedy nikomu na oczy. Aktualnie unikałem jedynie Plativa. Jednak ten widział mnie już w takowej sytuacji. Dlatego nie naciskał. Po prostu dawał sobie spokój.

Ułożyłem dłonie na twarzy wzdychając. Miałem ochotę zniknąć. Najgorsze w tym wszystkim były krążące myśli, wspomnienia. To wszystko dołowało jeszcze bardziej. Grzązłem w bagnie i szukałem sposobu na uwolnienie się. W końcu wychodziłem, jednak zaraz znajdowałem się w tej samej sytuacji. Po prostu z jednego krańca zsuwałem się na drugi.

__________
1027

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro