Przepraszam
'06.01.1945r.'
Ciągnął się za włosy jakby rwał kępki trawy. Jego oczy załzawione i zaczerwienione. Twarz poraniona, a ubrania przemoknięte od godzin spędzonych na deszczu.
Żałował, bardzo żałował. Spóźnił się. Druga data na kamiennej tablicy sugerowała, że zmarł miesiąc wcześniej, więc gdyby tylko zebrał się w sobie kilka tygodni wcześniej..
Może przyjechałby nawet na jakieś dwa miesiące wstecz?
Nie. Z tymi dwoma miesiącami przesadził. Może zdążyłby tylko na jego pogrzeb, a ostatni raz zobaczyłby tylko zimne ciało w najlepszych ubraniach, na które stać było jego rodzinę.
Chciałby zobaczyć go żywego bądź martwego. Cokolwiek. Wolałby patrzeć na jego spokojne ciało gdzieś z oddali, schowany przed pogrążonej w żałobie rodziny, niż na brzydką, zaniedbaną betonową płytę.
'07.01.1945r.'
Ledwo co cokolwiek pamiętał. Widział wszystko jak przez mgłę. Głowa bolała go jakby został w nią kopnięty kilkanaście razy. Podpierając się obiema rękami z ledwością usiadł. Siedział gdzieś na trawie.
Oparł się o kamienną tablicę, przecierając zamroczone oczy. Wypił trochę. Skąd miał pieniądze na piwo? Nie wiedział. Nie pamiętał przecież nic.
Ubrania nadal miał przemoknięte. Wyglądał jak przybłęda. I tak też się czuł. Nie był w końcu w domu. Siedział u wroga jak pan.
Spróbował wstać. Chwiejnym krokiem wyszedł z terenu cmentarza, rozglądając się dookoła. Było wcześnie, nikt go nie widział. Jaka ulga.
Szedł ulicą nawet nie wiedział gdzie. Wytrzeźwiał do pewnego stopnia. Szedł już prosto, w pełni kontrolując swoje ruchy.
Jego uwagę przykuł szyld na jednym ze sklepów.
'08.01.1945r.'
Kobieta z uśmiechem na ustach odłożyła brudne naczynia do zlewu. Pomimo ostatnich wydarzeń w jej życiu, obiecała, że nie da nikomu po sobie poznać, jak zły był jej stan.
— Jak skończę zmywać to wam poczytam! - odkrzyknęła do swoich dzieci, które nie dawały jej spokoju ciągłymi pytaniami.
Tak więc z uśmiechem na ustach rozpoczęła swoje prace domowe, co kilka sekund dopatrując swoich dzieci. Wytarła ręce po skończonej pracy.
— Radmila, weź Kubę i idźcie do łóżek. Zaraz do was przyjdę.
Dzieci zgodnie z tym, co powiedziała ich matka, pośpiesznie udały się do swojego pokoju. Kobieta z jednej z górnych szafek wyciągnęła małe opakowanie krakersów. Rozdzieliła je równo po pół, a jedno, które zostało jako ostatnie wzięła dla siebie.
Dzwonek do drzwi rozproszył ją. Spojrzała szybko na stary, zawieszony na rozpadającej się ścianie zegar. 21:24.
Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Kto i po co miałby przychodzić do nich o tak późnej porze? Do głowy nie przychodził jej nikt inny jak...
— Boże.. policja... - wyszeptała, kładąc dłoń na piersi.
Jednak pukanie się nie powtórzyło. Stała tak z minutę. Przez okno można było z dworu zauważyć palące się w domu świece.
To nie mogła być policja. Po co by tak łatwo odpuszczali?
Spokojnie i powoli podeszła na palcach do drzwi. Nasłuchując, powoli je odkluczyła. Nie było jednak za nimi nikogo. Na jednym schodku znajdował się tylko liścik i ołówek.
Kobieta podniosła go delikatnie i natychmiast zamknęła za sobą drzwi.
Otworzyła złożoną na wpół kartkę.
"Przepraszam"
Napisane wyjątkowo pięknym pismem.
Stęskniłam się za tą historią :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro