Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przepraszam

'06.01.1945r.'

Ciągnął się za włosy jakby rwał kępki trawy. Jego oczy załzawione i zaczerwienione. Twarz poraniona, a ubrania przemoknięte od godzin spędzonych na deszczu.

Żałował, bardzo żałował. Spóźnił się. Druga data na kamiennej tablicy sugerowała, że zmarł miesiąc wcześniej, więc gdyby tylko zebrał się w sobie kilka tygodni wcześniej..

Może przyjechałby nawet na jakieś dwa miesiące wstecz?

Nie. Z tymi dwoma miesiącami przesadził. Może zdążyłby tylko na jego pogrzeb, a ostatni raz zobaczyłby tylko zimne ciało w najlepszych ubraniach, na które stać było jego rodzinę.

Chciałby zobaczyć go żywego bądź martwego. Cokolwiek. Wolałby patrzeć na jego spokojne ciało gdzieś z oddali, schowany przed pogrążonej w żałobie rodziny, niż na brzydką, zaniedbaną betonową płytę.

'07.01.1945r.'

Ledwo co cokolwiek pamiętał. Widział wszystko jak przez mgłę. Głowa bolała go jakby został w nią kopnięty kilkanaście razy. Podpierając się obiema rękami z ledwością usiadł. Siedział gdzieś na trawie.

Oparł się o kamienną tablicę, przecierając zamroczone oczy. Wypił trochę. Skąd miał pieniądze na piwo? Nie wiedział. Nie pamiętał przecież nic.

Ubrania nadal miał przemoknięte. Wyglądał jak przybłęda. I tak też się czuł. Nie był w końcu w domu. Siedział u wroga jak pan.

Spróbował wstać. Chwiejnym krokiem wyszedł z terenu cmentarza, rozglądając się dookoła. Było wcześnie, nikt go nie widział. Jaka ulga.

Szedł ulicą nawet nie wiedział gdzie. Wytrzeźwiał do pewnego stopnia. Szedł już prosto, w pełni kontrolując swoje ruchy.

Jego uwagę przykuł szyld na jednym ze sklepów.

'08.01.1945r.'

Kobieta z uśmiechem na ustach odłożyła brudne naczynia do zlewu. Pomimo ostatnich wydarzeń w jej życiu, obiecała, że nie da nikomu po sobie poznać, jak zły był jej stan.

— Jak skończę zmywać to wam poczytam! - odkrzyknęła do swoich dzieci, które nie dawały jej spokoju ciągłymi pytaniami.

Tak więc z uśmiechem na ustach rozpoczęła swoje prace domowe, co kilka sekund dopatrując swoich dzieci. Wytarła ręce po skończonej pracy.

— Radmila, weź Kubę i idźcie do łóżek. Zaraz do was przyjdę.

Dzieci zgodnie z tym, co powiedziała ich matka, pośpiesznie udały się do swojego pokoju. Kobieta z jednej z górnych szafek wyciągnęła małe opakowanie krakersów. Rozdzieliła je równo po pół, a jedno, które zostało jako ostatnie wzięła dla siebie.

Dzwonek do drzwi rozproszył ją. Spojrzała szybko na stary, zawieszony na rozpadającej się ścianie zegar. 21:24.

Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Kto i po co miałby przychodzić do nich o tak późnej porze? Do głowy nie przychodził jej nikt inny jak...

— Boże.. policja... - wyszeptała, kładąc dłoń na piersi.

Jednak pukanie się nie powtórzyło. Stała tak z minutę. Przez okno można było z dworu zauważyć palące się w domu świece.

To nie mogła być policja. Po co by tak łatwo odpuszczali?

Spokojnie i powoli podeszła na palcach do drzwi. Nasłuchując, powoli je odkluczyła. Nie było jednak za nimi nikogo. Na jednym schodku znajdował się tylko liścik i ołówek.

Kobieta podniosła go delikatnie i natychmiast zamknęła za sobą drzwi.

Otworzyła złożoną na wpół kartkę.

"Przepraszam"

Napisane wyjątkowo pięknym pismem.




Stęskniłam się za tą historią :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro