Rozdział 9
$ - wężomowa
$ - list
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Następne miesiące były w miarę spokojne. Praktycznie cały czas spędzałam z przyjaciółmi. Najczęściej uczyliśmy się razem, leniliśmy, przechadzając po błoniach lub spiskowaliśmy przeciwko co poniektórym osobom albo kombinowaliśmy coś, aby się rozerwać. Jedynym wybawieniem od chłopaków było moje dormitorium, gdzie i tak dość często odwiedzali mnie Draco i Blaise. Jedynymi w pełni prywatnymi chwilami, były te, które spędzałam na rozmowach z Salazarem. Nikt nam wtedy nie przeszkadzał.
Od połowy lutego z każdym tygodniem robiło się coraz cieplej. W końcu śnieg stopniał, pozostała po nim woda wyparowała lub wsiąkła i można było odłożyć czapki i szaliki do kufrów. Niebo nie było już tak zalegane przez ciężkie, szare chmury. Zamieniły się one w jasne obłoczki, które nadal dość znacząco przysłaniały błękitny bezkres, ale zza których czasami wychodziło słońce, dając znać, że teraz będzie już tylko lepiej.
Chłopcy byli zadowoleni z naszych wspólnych ćwiczeń, choć początkowo przerażała ich intensywność. Każdego dnia zajmowaliśmy się czymś innym. Raz kilka godzin spędzaliśmy na ćwiczeniu zaklęć niewerbalnych, następny poświęcony był na magię bezróżdżkową, która w końcu zaczęła u mnie dawać jakieś efekty (chociaż nie umiałam nadal zrobić nic poza podniesieniem jakiegoś lekkiego przedmiotu i to tylko na krótką chwilę), kolejny poświęcaliśmy teleportacji, którą ja szlifowałam, a chłopcy rozwijali. Podobnie było z oklumencją. Legilimencji na razie postanowiliśmy nie próbować. Nie chcieliśmy sobie zrobić krzywdy.
Wykorzystałam też prezent od Illiyany. Liści i eliksirów starczyło dla wszystkim. Po bardzo ciężkim marcu, podczas którego musieliśmy mieć ciągle w ustach liść mandragory, udało nam się sprawdzić, czy w ogóle mamy możliwość przemiany w zwierzę. Mamy i to całą piątką. Moją formą ma być wilk. I choć ćwiczenia na razie nie dają żadnych efektów, Fenrir i Illiyana z radością przyjęli informację, którą niezwłocznie się z nimi podzieliłam. Stwierdzili, że podejrzewali to, iż będę wilkiem. Czarnym wilkiem dla jasności.
Z każdym kolejnym mijającym tygodniem nauczyciele byli coraz bardziej zestresowani zbliżającymi się egzaminami. Chyba bardziej przeżywali ten okres niż niektórzy uczniowie. Nie bałam się o swoje oceny. Byłam pewna, że napiszę wszystko najlepiej jak potrafię. Również nie bałam się o wyniki przyjaciół. Jeden z dni tygodnia przeznaczyliśmy na powtarzanie i uzupełnianie oraz poszerzanie wiedzy. Mogłam być jedynie dumna z ich postępów.
Pod koniec maja ze szkoły zniknął Quirrell. W tym samym okresie Dumbledore rzadko wychodził ze swojego gabinetu, a jeśli już to robił, to wyglądał na przygnębionego i przerażonego. Domyśliłam się, że Tom zdobył to, na czym mu zależało. Z zaskoczeniem odkryłam, że była to pierwsza moja myśl o mężczyźnie od wielu miesięcy. Nie przejęłam się tym jednak na dłużej. Ten fakt nie miał wpływu na moje życie.
Lekcje OPCM w zastępstwie prowadził Snape, który wydawał się niezwykle zadowolony z tego zrządzenia losu. Muszę przyznać, że Obrona w jego wykonaniu była o wiele bardziej znośna niż eliksiry. Mogłam ją nawet nazwać przyjemną. Widać było, że Mistrz Eliksirów uwielbia ten przedmiot i bez wątpienia z przyjemnością zająłby tą posadę na stałe.
W końcu rozpoczął się czerwiec, a wraz z nim egzaminy. Bez problem podchodziłam zarówno do części pisemnej, jak i praktycznej. Z zadowoleniem zauważyłam, że Draco, Blaise, Fred i George również mają podobne odczucia. Nie stresowaliśmy się, co tylko działało na naszą korzyść. Teraz mogliśmy już tylko czekać na wyniki.
W pierwszy dzień po egzaminach od razu po obiedzie udałam się do Pokoju Życzeń. Wyobraziłam sobie pokój idealny do ćwiczeń z częścią do zajęć praktycznych jak i pokaźną biblioteką, wypełnioną przeróżnymi tytułami, fotelami i kominkiem. Byłam pewna, że chłopcy prędzej czy później mnie znajdą, jak tylko przestaną się lenić na błoniach.
Po raz któryś czytałam książkę o magii bezróżdżkowej oraz najbardziej skutecznych metodach jej rozwoju. Niestety mimo posiadanych informacji nie mogłam znaleźć żadnego sposobu, który pomógłby mi opanować tą sztukę w mniej niż kilka lat. Musiałam się uzbroić w cierpliwość.
Mniej więcej koło godziny szesnastej chłopcy postanowili w końcu zawlec swoje cztery litery do zamku i potowarzyszyć mi w bezowocnym wertowaniu książek.
- Dalej nic?- zapytał któryś z bliźniaków, siadając na fotelu i przyglądając się tytułowi odkładanej przeze mnie książki.
- Niestety. Widocznie naprawdę będę musiała ćwiczyć przez kilka lat, zanim osiągnę zadowalające mnie wyniki.
- Wystarczającym sukcesem jest, że potrafisz przesunąć przedmiot bez różdżki.- zauważył Blaise, biorąc z regału książkę do eliksirów.
- Teraz nic innego, tylko próbować dalej.- dodał Fred, przewieszając się przez mebel obok swojego brata.
- Ta...- burknęłam niemrawo.- Nauczyciel mówi to samo.
- Właśnie!- wykrzyknął Draco, a pozostali trochę się ożywili.- Powiesz w końcu, kim on jest?
Uśmiechnęłam się złośliwie, rozsiadając się na fotelu podobnie jak Slytherin w swoim obrazie. Spojrzałam na przyjaciół z rozbawieniem.
- Jeszcze się nie domyśliliście? Przecież to nie takie trudne.- parsknęłam.
- No właśnie, że trudne!- oburzył się Draco z wypiekami na policzkach.
Widząc jego oburzoną minę, nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko się roześmiać. Kiedy jednak się uspokoiłam, powinnam im trochę pomóc. Taka zabawa z nimi jest fajna i może nie chcę, żeby za wcześnie odkryli, że chodzi o Salazara, ale nie chcę również, żeby się znudzili lub zniechęcili.
- To zacznijmy od początku. Kogo możemy spotkać w Hogwarcie? Oczywiście wykluczamy uczniów, nauczycieli, Filch'a i skrzaty.
- Zwierzęta?- spytał Blaise.
Pokręciłam tylko głową.
- Gajowego?- podrzucił George.
Ponownie pokręciłam głową.
- Duchy?- mruknął nie do końca przekonany drugi bliźniak.
Zamyśliłam się przez chwilę, co było dla całej czwórki jak światełko w tunelu.
- Technicznie rzecz biorąc, nie jest on duchem.- zaczęłam powoli, ważąc każde słowo.- Jednak faktycznie nie należy już do świata żywych.
- Obraz?- Draco powiedział chyba jedyną pozostającą mu opcję, sądząc po tonie jakim to wypowiedział.
Uśmiechnęłam się szeroko, kiwając głową na potwierdzenie.
- Teraz musicie tylko zgadnąć, o kogo z przeszło kilku tysięcy hogwarckich portretów chodzi.
Chłopcom zrzedły miny.
***
Koniec roku szkolnego zbliżał się nieubłaganie szybko. Nie chciałam wracać do sierocińca. Nie miałam jednak zbyt dużego wyboru. Przyjaciele chętnie zaprosiliby mnie na wakacje, co i tak zrobili, jednak sierociniec ma twarde zasady i wychowankowie nie mogą sobie wyjeżdżać od tak, kiedy tylko chcą. Zawsze musieliśmy być na miejscu w razie gdyby ktoś chciał nas adoptować.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy nadszedł ostatni dzień szkoły, kufry były spakowane i wszyscy szykowali się do uczty pożegnalnej. Moje współlokatorki już opuściły dormitorium. Upewniłam się, że na pewno jestem sama i otworzyłam kufer.
- Sirr, chodź. Musisz się ukryć.
Wężyca wypełzła spod łóżka i niechętnie zwinęła się na moich ubraniach. Miała już ponad pół metra długości i była zdecydowanie za duża, aby nosić ją na nadgarstku czy szyi. Spojrzała na mnie spode łba po czym zasyczała z wyrzutem.
- Nie jestem bagażem!
- Ale jesteś za duża, aby cię mieć przy sobie. Poza tym, nie chcesz chyba, żeby Drops się o tobie dowiedział? Merlin jeden raczy wiedzieć, co by zrobił!
- Zapewne wyrzuciłby cię za przemyt i przetrzymywanie śmiertelnie niebezpiecznego stworzenia.- wydała z siebie dziwny syk, w którym rozpoznałam prychnięcie.- Otwórz mi chociaż wieko, jak będziemy w pociągu.
- Nie ma sprawy. Wypuścić cię niestety nie będę mogła, ale wieko jak najbardziej ci uchylę. Spróbuj się zdrzemnąć.
Pogłaskałam ją po całkiem dużym już łbie i poczekałam, aż się wygodnie ułoży. Zatrzasnęłam i zabezpieczyłam wieko w samą porę, bo do pokoju właśnie wpadła Daphne Greengrass. Spojrzała na mnie z poczuciem wyższości i zaczęła szukać czegoś w swoim kufrze.
Zacisnęłam szczękę ze złości i zirytowania. Czy te dziesięć miesięcy w moim towarzystwie niczego jej nie nauczyły? Automatycznie pokręciłam ręką myśląc o tym, aby zmyć jej ten zadowolony uśmieszek z twarzy. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy jej włosy z gładkich, złocistych kosmyków zmieniły się w rude, ostro poskręcane loki.
Powstrzymując śmiech, jak najszybciej ulotniłam się z pomieszczenia, modląc się, aby nie zauważyła zmiany aż do wejścia do Wielkiej Sali. Uczesana była w koński ogon, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że Merlin wysłucha moich próśb.
W równie ekspresowym tempie opuściłam pokój wspólny Slytherin'u, niezauważalnie kiwając Salazarowi na pożegnanie. Naprawdę pożegnałam się z nim już wczoraj. To był tylko gest grzecznościowy. Szybko szłam korytarzami, kierując się w stronę najbardziej obleganego pomieszczenia. Moją głowę zaprzątało to, co przed chwilą zrobiłam. Udało mi się zmienić włosy Greengrass bez różdżki! Jest postęp!
W szampańskim nastroju usiadłam między Blaise'em a Draco, od razu dzieląc się z nimi rewelacjami. Nie powiedziałam im dokładnie co zrobiłam. Stwierdziłam tylko, że udało mi się zrobić coś bez różdżki i że mają szukać wzrokiem Greengrass. Dziewczyna pojawiła się niedługo potem, kompletnie nie wiedząc, dlaczego na jej widok wiele osób się zaśmiało. Dopiero Millicenta podała jej lusterko z nietęgą miną. Dziewczyna z płaczem wypadła z Wielkiej Sali.
Wygraliśmy w tym roku Puchar Domów, oraz Puchar Quidditch'a. Nie było innej opcji. Daleko w tyle zostawiliśmy inne domy, mając ponad siedemdziesiąt punktów przewagi nad Gryffindor'em. Również nasza drużyna nie była taka najgorsza, choć ich sukcesy nie były już tak wielkie. W końcu zaczęła się uczta.
- Właśnie! Draco!- wykrzyknęłam, przypominając sobie coś, kiedy przypadkiem spojrzałam na stół gryfonów i napotkałam wzrokiem Potter'a.- Rozwikłałeś już tajemnicę, nazywaną Harry Potter?
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, że teraz wywlekam sprawę sprzed prawie roku. Mimo wszystko powoli, niepewnie przytaknął. Wydawał się głęboko nad czymś zastanawiać, nie odrywając wzroku od niepozornego chłopca.
- Przez większość roku zachowywał się normalnie. Jednak im bliżej do wyjazdu, tym jest jakiś mniej pewny siebie i- zawahał się.- Lale, to może moja wyobraźnia, ale czy on się czegoś boi?
Niemo potwierdziłam jego obawy. Oczy chłopców rozszerzyły się w niedowierzaniu. Już byłam pewna, że wnioski same im się nasunęły. Draco nawet nie musiał tego mówić na głos.
- Znęcają się nad nim.- wyszeptał prawie niedosłyszalnie.- Był dręczony przez tych przeklętych mugoli!
Kiwnęłam głową.
- Dlatego w pociągu odrzucił twoją przyjaźń.- wyjaśniłam w końcu chłopakowi.- Byłeś strasznie arogancki i patrzyłeś na wszystkich z góry, uważając się za pępek świata. Nic dziwnego, że nie zrobiłeś dobrego wrażenia na niepewnym i zastraszonym chłopcu. Wolał wybrać Weasley'a, który był miły i wydawał się niegroźny. A to, że ostatecznie okazał się idiotą, to już coś innego.
Chłopcy zaniemówili, wpatrując się we mnie w szoku. Nie przejmowałam się tym i spokojnie kontynuowałam posiłek, zajadając się sałatką z kurczaka i popijając zieloną herbatę. Dość szybko jednak ponownie zwróciłam się do blondyna.
- Teraz pozostaje pytanie, czy jesteś w stanie schować dumę do kieszeni, przeprosić go za swoje zachowanie i liczyć, że zostanie ci wybaczone i być może chłopak postanowi spróbować się z tobą przyjaźnić.
Draco dość wyraźnie zacisnął szczękę. Wiedziałam, że bardzo liczył na przyjaźń z Potter'em, ale duma znaczyła dla niego bardzo dużo. W końcu był Malfoy'em. Miałam jednak nadzieję, że będzie w stanie podjąć najlepszą dla siebie decyzję. A sądząc po determinacji błyszczącej w jego oczach, nie musiałam się o nic martwić.
Tak jak myślałam, moje wyniki z egzaminów były idealne, podobnie jak wyniki Granger. Dziewczyna wydawała się niezadowolona, że sama nie zajmuje pierwszego miejsca w rankingu. Osobiście podziwiałam jej zapał do nauki, który był porównywalny do mojego, choć ograniczał się tylko do legalnych dziedzin, jednak denerwowało mnie jej wywyższanie się na każdych lekcjach i obnoszenie się ze swoją wiedzą. Według mnie zasługiwała na ironiczny przydomek Panny Wiem-To-Wszystko, który do niej przylgnął. Również Draco, Blaise i bliźniacy osiągnęli bardzo wysokie wyniki. Ci drudzy, ku zdziwieniu McGonagall znaleźli się nawet w pierwszej dwudziestce na swoim roku. Kobieta nazwała to cudem, a ich starszy brat Percy węszył w tym jakiś podstęp.
Nie minęło dużo czasu, a siedzieliśmy już w powozach, jadąc w kierunku Hogsmead. Wyszliśmy na słoneczny peron i jak najszybciej wpakowaliśmy się do zacienionego i chłodnego pociągu. Tak, czerwiec był wyjątkowo upalny. Zajęliśmy pierwszy lepszy wolny przedział. Od razu uchyliłam wieko kufra, tak jak to obiecałam Sirr, co spotkało się ze zdziwionymi spojrzeniami bliźniaków. No tak. Nie wiedzieli o niej. Szybko naprawiłam to niedociągnięcie. Rudzielce wydawali się być trochę urażeni, że nie powiedziałam im wcześniej o wężycy, jednak szybko się rozpogodzili, gratulując mi udanego przemytu i gry na nosie nauczycieli przez cały rok.
Po jakiejś godzinie podróży, podczas której się przebraliśmy i w większości rozmawialiśmy, Draco w końcu podniósł się z miejsca, stwierdzając, że idzie porozmawiać z Potter'em. Nie wyglądał na zbyt pewnego siebie, więc go przytuliłam, chcąc dodać mu otuchy i wystawiłam go za drzwi. Niepewnym krokiem ruszył wzdłuż pociągu, szukając pewnego zielonookiego chłopca. Normalnie bym mu pewnie towarzyszyła, chcąc dopilnować, aby nie powiedział czegoś głupiego. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to jest coś, co musi załatwić samemu.
Wrócił po jakiś dwudziestu minutach, uśmiechając się delikatni i promieniując szczęściem. Oznajmił, że gryfon przyjął jego przeprosiny, a nawet są po imieniu. Blondyn zaproponował mu nawet przejście do naszego przedziału, jednak chłopak grzecznie odmówił, stwierdzając, że nie czułby się zbyt pewnie w tak dużym towarzystwie. Poza tym nadal miał wyrzuty sumienia, że nie powstrzymał Weasley'a, z którym już de facto się nie przyjaźni, przed doprowadzeniem mnie do płaczu. Nawet stwierdzenie Draco, że ja tego wcale nie przeżywam, nie pomogło. Mimo wszystko, chłopcy byli na dobrej drodze do nawiązania przyjaźni.
Przez resztę podróży graliśmy w różne rzeczy i śmialiśmy się. Naszym faworytem stały się czarodziejskie szachy, w których bez problemu ogrywałam Blaise'a i Freda, a największym wyzwaniem był dla mnie Draco. Skubany grał na wysokim poziomie! Postanowiłam również, że po wakacjach nauczę ich kilku mugolskich gier, które gwarantowały nie mniejszą rozrywkę. Ale do tego potrzebowałam zwykłych kart, więc nie dało rady zrobić tego teraz.
Po wyjściu na peron pożegnałam się z przyjaciółmi i ruszyłam w stronę wyjścia na King's Cross. Czas wrócić do sierocińca.
***
Lipiec mijał mi całkiem spokojnie. Większość czasu spędzałam w pokoju, czytając jakieś książki wyniesione z rodzinnej skrytki lub podesłane przez Gryfka lub ćwicząc i rozwijając nabyte umiejętności, zwłaszcza bezróżdżkową. Choć i tak postępy w tej kwestii były nikłe. Regularnie pisałam do przyjaciół, cioci oraz Fenrir'a i Illiyany. Korespondencja była ogniwem łączącym mnie z ciekawostkami i wydarzeniami magicznej Anglii.
Nowym zwyczajem stały się codzienne biegi. Zawsze przed śniadaniem wychodziłam z sierocińca i biegałam po okolicy, co jakiś czas powiększając trasę. Zaczęłam również się rozciągać i ćwiczyć samoobronę. Było to trudne w pojedynkę, ale i tak udało mi się trochę powiększyć moją siłę, oraz poprawić szybkość i refleks.
Urosłam kilka centymetrów i zdałam sobie sprawę, że zaczęłam nabierać trochę odpowiednich kształtów. Zapewne jeszcze trochę minie, zanim przestanę wyglądać jak dziecko, ale ważne było, że weszłam już w okres dojrzewania.
Na początku sierpnia dostałam listę książek potrzebnych na drugi rok nauki w Hogwarcie. Z przerażeniem odkryłam, że jest ona o połowę dłuższa od tej z poprzedniego roku, a większość tytułów zostało napisanych przez niejakiego Gilderoy'a Lockhart'a. A więc Snape nie nacieszył się za długo stanowiskiem nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Chciałam od razu iść po potrzebne przybory, jednak ostatecznie stwierdziłam, że umówię się z chłopakami na wspólne zakupy.
Tak więc napisałam do każdego z nich list, z przykładową datą wypadu na Pokątną. W końcu dostałam odpowiedzi. Mieliśmy się spotkać w Dziurawym Kotle w najbliższą środę o dziesiątej.
Z niecierpliwością czekałam na środek tygodnia, więc kiedy obudziłam się umówionego dnia, nie mogłam pozbyć się głupiego uśmiechu z mojej twarzy. Tak jak codziennie od rozpoczęcia wakacji, swój dzień rozpoczęłam od biegów. Przebyłam dużo większy dystans niż miałam zaplanowany a jednak zmieściłam się w czasie. Z zadowoleniem zatrzymałam się w parku specjalnie przystosowanym do ćwiczeń. Przez najbliższą godzinę rozciągałam się, robiłam brzuszki, pompki oraz ćwiczenia na drabinkach i wiele innych. W końcu wróciłam do sierocińca.
Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w czarne spodenki, które jeszcze jakiś czas temu były spodniami, czarną bluzkę na krótki rękaw z panterkowym napisem „ Be aware of wild cat they are sexy & dangerous", która była mi trochę luźna i zawsze opadała, odsłaniając któreś ramię. Do tego założyłam czarne tenisówki za kostkę. Do małego plecaka wrzuciłam różdżkę i sakiewkę.
Nie jadłam dzisiaj śniadania. Zamiast tego siedziałam w pokoju, rozmawiając z Sirr i głaszcząc ją po łbie. Znowu trochę urosła. Niedługo ciężko będzie ją ukrywać w dormitorium. Kirana po powrocie z dość długiego kursu drzemał sobie na żerdzi, w cieniu. Nasypałam mu dużą porcję karmy i nalałam sporo wody do miseczki. Jak się obudzi, naje się za wszystkie czasy. W końcu, kiedy zbliżała się godzina spotkania z chłopcami, pożegnałam Sirr, która podobnie jak kruk postanowiła się zdrzemnąć i opuściłam sierociniec.
Ze spokojem szłam ulicami Londynu, tymi samymi, którymi rok temu Snape zaprowadził mnie pierwszy raz na Pokątną. To już rok. Nie mogłam uwierzyć w to, jak szybko to minęło. Mijając kolejne zakręty wesoło nuciłam sobie jakąś melodię. W końcu dotarłam do miejsca spotkania z chłopakami. Jak na razie byli tutaj tylko bliźniacy. Weszłam do lokalu z uśmiechem, machając do nich.
- Hejka!- przywitałam się radośnie.
- Lale!
Wstali ze swoich miejsc na zmianę mnie przytulając.
- Urosłaś.- zauważył George.
- I schudłaś.- dodał jego brat.
- Czyli wcześniej byłam gruba?- spytałam z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Rudzielec podniósł ręce do góry w geście obronnym.
- Nic takiego nie mówiłem!- zastrzegł.
Roześmiałam się ciepło, siadając przy stole. Przywołałam barmana i zamówiłam sobie sałatkę owocową. Spojrzałam na wesołych bliźniaków. Takie spotkania były o wiele lepsze niż kontakt listowny.
- Może i urosłam, ale nadal jesteście o ponad głowę wyżsi, chociaż dzielą nas tylko dwa lata. Na zawsze pozostanę karzełkiem.
- Nie przesadzaj. Przynajmniej w szpilkach nie będziesz wyższa od chłopaków. Wysokie dziewczyny w tym wypadku mają przerąbane!- zaśmiał się Fred.
Zaczęłam jeść moją świeżo dostarczoną sałatkę. Byłam pewna, że całkowicie starczy mi na kilka godzin zakupów. Rozmawiałam z bliźniakami na wiele tematów, których nie poruszaliśmy w listach i czekaliśmy na pozostałych chłopców, którzy pojawili się równo o umówionej godzinie, wychodząc z kominka jeden po drugim.
- Blaise! Draco!- wykrzyknęłam, przytulając chłopców po kolei.
Z niezadowoleniem stwierdziłam, że oni też sporo urośli. Co prawda ni byli tak wysocy jak bliźniacy, ale brunet przerastał mnie o pół głowy, a blondyn o dobre 10 cm. A jeszcze dwa miesiące temu różnica w naszych wzrostach nie była większa jak 7 cm! Wyraziłam swoje niezadowolenia na głos.
- Ty za to schudłaś.- skomentował mnie ciemnoskóry chłopak, na co nadęłam policzki.
- Czemu ty też mi to mówisz? Czy wcześniej byłam gruba?
Mój rówieśnik szybko i obronnie zaprzeczył. Westchnęłam ze zrezygnowaniem, trzepiąc go w potylicę.
- Jeśli ci to poprawi humor, to nie jesteś już taka słabiutka.- mruknął Draco.
Przewróciłam oczami.
- Biegam i ćwiczę.- wyjaśniłam.- Dlatego też schudłam. Idziemy, czy będziemy tutaj tak sterczeć?
Ruszyliśmy w stronę przejścia na Pokątną. Po drodze zapłaciłam kilka knutów za moje śniadanie. Naszym pierwszym przystankiem oczywiście był Bank Gringotta. Szybko wybraliśmy potrzebną kwotę i ruszyliśmy na podbój magicznej ulicy. Szybko uporaliśmy się z większością zakupów. Dopiero w Esach i Floresach spotkaliśmy tłumy, jakich nie było na całej Pokątnej.
- To chyba jakieś jaja!- warknęłam, kiedy nie mogłam nawet wejść do sklepu.- Więcej ich matka nie miała?!
- W sumie mogliśmy się tego spodziewać.- westchnął Fred.
Spojrzałam na niego z niezrozumieniem. Chłopak wskazał głową na dość dużą tablicę, informującą, że w dniu dzisiejszym niejaki Gilderoy Lockhart podpisuje swoje książki. Postanowiliśmy nie pchać się do tego piekła na ziemi i zamiast tego, skierowaliśmy się do lodziarni Floriana Fortescue.
- W ogóle, to kto to ten cały Lockhart?- zapytałam, grzebiąc łyżką w swoim deserze.
Przyjaciele spojrzeli na mnie, jak na jakiś niezwykły okaz.
- Wielce „przystojny" celebryta.- prychnął Blaise.- Większość czarownic się w nim podkochuje. To zapatrzony w siebie idiota.
- I w tym roku będzie nas uczył.- westchnął Draco.
- Skąd wiesz?- zawołali chórem bliźniacy.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Tata mówił.
- Ej, Draco, co jest?- spytałam zmartwiona.
Chłopak przez cały dzień wydawał się być lekko nieobecny i smutny. Nie biła od niego zwyczajna pewność siebie. Zachowywał się zupełnie jak nie on. Prawie wcale się nie odzywał i ciągle odpływał gdzieś myślami. Martwiłam się o niego. Coś musiało być mocno nie w porządku.
- Martwię się.- przyznał.- Od początku wakacji wymieniałem listy z Harrym. A od jego urodzin jest cisza. Kompletnie zero wiadomości.
- Myślisz, że coś mogło mu się stać?
- Raczej nie obraził się za życzenia urodzinowe.- prychnął.- Wspominał o tym, że jego mugole zabrali mu wszystko związane z Hogwart'em. Nawet Hedwigę mógł wypuszczać tylko raz w tygodniu i to w nocy.
- Może wyślij kogoś do niego?- zaproponował Blaise.- Z tego co się orientuję, to jeden z twoich skrzatów wręcz go ubóstwia. Jeśli coś by było nie tak, mógłby go w mgnieniu oka zabrać.
Blondyn zdawał się rozważać tą propozycję. W końcu z namysłem kiwnął głową a jego humor trochę się poprawił.
- Chyba tak zrobię. Zaraz po powrocie porozmawiam z rodzicami, czy w razie potrzeby, Harry mógłby się u nas zatrzymać.
- Na pewno nie będą mieli nic przeciwko, jeśli wyjaśnisz im sytuację.- uśmiechnęłam się pocieszająco.
Ze spokojem dokończyliśmy lody i wróciliśmy do księgarni. Tłum się znacznie zmniejszył, co nie było niczym dziwnym, bo Lockhart zakończył rozdawanie swoich autografów przeszło pół godziny temu. Szybko odnaleźliśmy potrzebne książki i stanęliśmy w kolejce do kasy, aby zapłacić za nasze zakupy.
- Swoją drogą, Lale, co zamierzasz robić przez resztę wakacji?- zapytał w pewnym momencie George.
Wzruszyłam ramionami.
- Zapewne będę ćwiczyła.- stwierdziłam.- Za wiele nie mogę robić w sierocińcu a ciągłe siedzenie w książkach w końcu staje się męczące, nie ważne, jak bardzo to lubię.
- Myślisz, że opiekunka pozwoliłaby ci wyjechać na ostatni tydzień wakacji?- spytał niespodziewanie blondyn.
Po raz kolejny wzruszyłam ramionami, o mało nie upuszczając jednej z książek Lockhart'a. Choć nie byłaby to duża strata.
- Nie wiem. Możliwe.- przyznałam.- Normalnie w ciągu wakacji wychowankowie nie mogą na dłużej opuszczać sierocińca, ale skoro zaraz po tym miałabym wyjechać do szkoły, a od lipca zraziłam do siebie już trzy rodziny...
- Miałaś być adoptowana?- zdziwił się Fred.
- Nic nie wspominałaś.- poparł Blaise.
Mruknęłam coś niezrozumiale.
- Nie było o czym.- stwierdziłam.- Nie pozwolę sobie na zależność od kogokolwiek. Poza tym, adopcja przez mugoli byłaby kłopotliwa. Już wystarczająco trudno byłoby wyjaśnić kwestię Hogwartu, a co dopiero powiedzieć o Sirr. Jeszcze by mi ją zabrali.
Chłopcy popatrzyli po sobie ale nic nie powiedzieli. Widocznie zrozumieli moje podejście do tematu nowej rodziny. Nie chciałam jej. Miałam ich, ciocię, Fenrir'a i Illiyanę. Nie potrzebowałam jakiś pseudo rodziców.
W końcu dotarliśmy do lady. Po kolei płaciliśmy za nowe podręczniki. Te wszystkie pseudo dzieła Lockhart'a są tak samo drogie, jak bezużyteczne! Przekartkowałam kilka jego książek i miałam ochotę iść się powiesić. Wiedziałam, że więcej ich nie otworzę. Głupota głupotę głupotą pogania! Dosłownie totalny idiotyzm.
Spędziliśmy jeszcze razem trochę czasu, aż w końcu chłopcy musieli wracać. Pożegnałam się z nimi i niosąc torby z zakupami wróciłam do sierocińca.
***
Wilku chrzestny! Illiyano!
Udało mi się! W końcu robię jakieś postępy w sprawie animagii! Może nie są jak na razie duże, ale nie stoję w miejscu! Nawet nie wyobrażacie sobie, w jakim byłam szoku, kiedy zobaczyłam pierwsze efekty kilku miesięcy ćwiczeń! Udało mi się zmienić paznokcie w pazury! Może to nie dużo, ale w końcu są jakieś zmiany!
Bardzo chciałabym was zobaczyć. Tęsknię za wami. Niestety, dopóki siedzę w sierocińcu nie możemy się spotkać. Co u was? Dawno nie pisaliście. Wiem, że niedawno była pełnia, ale moglibyście dać chociaż znak życia.
Mam nadzieję, że niedługo mi odpiszecie i że nie macie kłopotów.
Wasza
Lale
Włożyłam ostatni list do koperty i przywołałam Kirana. Przywiązałam do jego nóżki cztery listy i pogłaskałam go czule po główce. Czekał go dzisiaj długi kurs. Kruk zaskrzeczał głośno i wyleciał przez otwarte okno. Bardzo szybko znikł między budynkami.
Na początku chciałam mu dać tylko list do wilkołaków, jednak później przypomniałam sobie, co się stało, kiedy chłopcy dowiedzieli się o moich dodatkowych zajęciach. Wolałam od razu ich poinformować o moich postępach. I tak będą pewnie niezadowoleni, że tak szybko osiągnęłam jakieś wyniki a oni nie, ale przynajmniej się nie obrażą za pomijanie ich. Poza tym, to tylko pazury. Do całkowitej przemiany jeszcze daleka droga.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest kolejny rozdział! Trochę później, niż zazwyczaj, ale jest!
Mam nadzieję, że się spodoba ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro