Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Czytałam właśnie ostatni akapit jednej z książek, które dostałam od Draco. Była to ta o tym, dlaczego niektóre rzeczy były w czarodziejskim świecie zakazane. Niektóre powody, jak np.: te przy tworzeniu inferiusów rozumiałam. Zmarłym należało dać spokój. Jednak powody zakazania niektórych rzeczy, np. rytuałów krwi, wydawały mi się śmieszne. Zakazać czegoś tylko dlatego, że opiera się na magii krwi i tylko nieliczni, czyli bardzo potężni, potrafią to wykonać bez szkód na własnym życiu lub zdrowiu. Po prostu kpiny!

Po zakończeniu lektury, odłożyłam książkę do kufra. Już miałam sięgnąć po kolejną, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Zamknęłam kufer i poszłam otworzyć. Na korytarzu stała młoda szatynka o czarnych oczach. W ręce trzymała dość pokaźnych rozmiarów kuferek.

- Dzień dobry.- przywitała się.- Nazywam się Jennifer Ford. Pani ciotka wynajęła mnie, abym zajęła się panienki wyglądem na dzisiejszy wieczór.

Kiwnęłam głową na znak zrozumienia i wpuściłam kobietę do środka. Porozkładała wszystkie przybory jakie miała, gdzie popadnie i kazała mi się przebrać w suknię. Było to lepsze wyjście, niż bym później miała przez przypadek popsuć nią fryzurę lub makijaż. Chwyciłam karton z kreacją i udałam się do łazienki, z której wyszłam po kilku minutach, kompletnie ubrana.

- Piękna suknia.- pokiwała głową.- Od czego zaczniemy, panienko? Makijaż, włosy czy paznokcie?

Rozpoczęłyśmy od włosów. Bardzo szybko na mojej głowie pojawiły się liczne serpentynki, których część została upięta w misterny sposób, a reszta opadała delikatnie na plecy. W moich czarnych kosmykach znalazł się ozdobny, srebrny grzebień z drogimi kamieniami, który wyciągnęłam ze skrytki.

Po godzinie szatynka zajęła się robieniem makijażu. Nie był on mocny. Byłam na niego ewidentnie za młoda, co też podkreśliłam, kiedy kobieta zaczęła wyciągać przeróżne kosmetyki. W końcu miałam tylko delikatnie podkreślone oczy i usta pociągnięte błyszczykiem w kolorze moich ust.

Kiedy kobieta zabrała się za moje paznokcie, założyłam kolczyki pasujące do grzebienia oraz bransoletkę, od cioci Euphemii. Jedyne, na co zgodziłam się przy paznokciach, to przypiłowanie ich i pomalowanie bezbarwnym lakierem.

Skończyłyśmy o osiemnastej pięćdziesiąt. Kosmetyczka pożegnała się ze mną i wyszła. Siadając ostrożnie na łóżku przywołałam Miłkę i poprosiłam ją o pomoc w założeniu butów. W tej sukni było to naprawdę trudne. Na koniec schowałam różdżkę za pas sukni, chowając ją w fałdach kokardy. Pożegnałam się z Sirr, drzemiącą na poduszce i pospieszana przez skrzatkę opuściłam sypialnię.

Szybko dotarłyśmy do salonu w którym już czekali pozostali. Euphemia, Illiyana i Blaise wyglądali pięknie! Fenrir niestety nie mógł z nami iść z wiadomego powodu. W zamian za to, trzymał w ręce aparat i gdy tylko weszłam, pstryknął mi zdjęcie.

- Wyglądasz ślicznie, Lale.- uśmiechnął się, przytulając mnie.- Jak księżniczka.

- Dzięki.- odwzajemniam uśmiech.- Ale bardziej od wyglądu, zastanawia mnie, czy nie połamie nóg na parkiecie.

Taka była prawda. Nie umiałam tańczyć. Dopiero podczas pobytu u Zabini'ch miałam kilka lekcji, które podobno nie były całkowitym koszmarem, jak to ładnie ujął Blaise, który był na ten czas moim partnerem. Również pozostałe osoby wydawały się zadowolone z efektów, więc nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko im uwierzyć.

Kiedy Fenrir skończył już bawić się w fotografa, czyt.: każdy miał zrobione co najmniej pięć zdjęć, plus zdjęcia grupowe i w parach, teleportowaliśmy się przed bramy Malfoy Manor. Żelazne wrota natychmiast się przed nami otwarły, wpuszczając nas na teren okazałej posiadłości z przepięknymi ogrodami.

Szybko dotarliśmy do dębowych drzwi. Euphemia zastukała kilka razy kołatką, a drzwi zostały nam otwarte przez dość starą skrzatkę. Odebrała od nas płaszcze i przywołała nadpobudliwego pobratymca, który zaprowadził nas do wielkiej Sali wypełnionej stołami, bufetami oraz parami tańczących lub rozmawiających ludzi.

W pierwszej kolejności podeszliśmy do gospodarzy, witając się z nimi. Kiedy nadeszła moja kolej, dygnęłam delikatnie przed parą.

- Dobry wieczór, Lady Malfoy, Lordzie Malfoy. Niech Magia was nie opuszcza.- przywitałam się według starego zwyczaju.

- I ciebie również, panno Gaunt.- odparła kobieta.

Zarówno Narcyza jak i Lucjusz wydali mi się mniej oziębli niż na peronie. Kobieta uśmiechnęła się ciepło, a w oczach mężczyzny widziałam coś na kształt aprobaty. Przydały się lekcje tradycji i etykiety od Salazara, Euphemi i Illiyany. Trzeba przyznać, że mój ojciec chrzestny nie przepadał za takim cyrkiem.

- Jesteśmy niezmiernie uradowani, że zechciałaś przyjąć nasze zaproszenie, panno Gaunt.- powiedział Lucjusz.

- To dla mnie zaszczyt, że zostałam zaproszona, Lordzie Malfoy.

- Nasz syn wiele o tobie opowiadał.- oznajmiła matka Draco.- Również dobrze wspominamy twoich rodziców. Byli wspaniałymi ludźmi.

Kiwnęłam głową, po raz kolejny dygając.

- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy, Lady Malfoy.

Kobieta kiwnęła głową na znak, że rozumie.

- Proszę, mów mi Narcyza.

Słysząc tę propozycję, uśmiechnęłam się delikatnie. Podobnie jak Fenrir nie lubiłam takiego cyrku. Szacunek szacunkiem, ale takie wywyższanie kogoś było dla mnie po prostu niesmaczne i bezsensowne.

- W takim razie, proszę się zwracać do mnie po imieniu.

Para przyjęła tę propozycję z aprobatą.

- Lucjusz.- blondyn kiwnął głową.- Naprawdę się cieszę z twojej obecności, Lale, ale mój syn za chwilę wywierci mi dziurę w brzuchu, jeśli cię do niego nie puszczę.

Roześmiałam się serdecznie. Też czułam na sobie to niecierpliwe spojrzenie, które bez wątpienia należało do mojego przyjaciela.

- Nic mu się nie stanie, jak chwile zaczeka.- zauważyłam.- Myślę, że dobrze czasami jest go tak trochę podrażnić, inaczej stanie się za bardzo zapatrzony w siebie.

Gospodarze spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nie wydawali się urażeni moją uwagą czy w jakiś sposób znieważeni. Po prostu nie spodziewali się, że mogę tak skomentować ich jedynego syna.

- Chyba coś w tym jest.- przyznała po chwili Narcyza.- Być może pozwalaliśmy mu na za dużo rzeczy.

- Kochacie Draco, a to najważniejsze.- powiedziałam z uśmiechem.- A błędy wychowawcze zawsz idzie naprawić. A teraz, jeśli pozwolicie, pójdę już do Draco, bo się na mnie obrazi i co ja biedna zrobię?

Para uśmiechnęła się z rozbawieniem i życzyła mi dobrej zabawy. Odeszłam od nich, by po zaledwie kilku krokach znaleźć się oko w oko ze zbulwersowanym chłopcem. Wyglądał na szczerze oburzonego, jednak jego oczy zdradzały jeszcze szczęście. Mimo wszystko próbował utrzymać urażoną minę.

- Lale.- burknął na powitanie.

Miałam ochotę się roześmiać. Kiedy zgrywał obrażonego, był uroczy. Naprawdę ciężko było mi ukryć rozbawienie.

- Witaj, obrażona księżniczko.- skłoniłam się teatralnie, ze śmiertelnie poważną miną.

Blaise, który właśnie przedarł się do nas przez tłum, parsknął śmiechem. Blondyn poczerwieniał na twarzy i założył ręce na tors, odwracając ode mnie głowę, pokazując, że bardzo mocno go uraziłam. Nie wytrzymałam i zaczęłam chichotać, a razem ze mną Blaise. Draco również długo nie wytrzymał i parsknął śmiechem, choć nadal wydawał się trochę obrażony.

- Dobrze was widzieć.- powiedział w końcu, przytulając mnie i Blaise'a.- Lale wyglądasz świetnie.

Okręciłam się z uśmiechem.

- Dzięki! Widzę, że założyłeś prezent.

Na szyi chłopaka zawieszony był srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie smoka. Zobaczyłam to na jednej z wystaw i w pierwszym odruchu stwierdziłam, że będzie idealny dla chłopaka. Poprosiłam jeszcze o wygrawerowanie na odwrocie inicjałów chłopaka i prezent świąteczny miałam z głowy.

- Tak, jest świetny!

Początek balu spędziłam na rozmowie z chłopakami oraz przypadkowymi osobami, które chciały porozmawiać z chłopcami, lub bezpośrednio ze mną, kiedy już rozniosła się plotka, że dziedziczka Gauntów jest na balu. Wiedziałam, że moje nazwisko coś znaczyło, przyjaciele dobitnie mi to uświadomili, ale takie zainteresowanie, jakim cieszyła się moja osoba było z lekka przerażające i niekomfortowe.

Kiedy wszystko się w miarę uspokoiło, wszyscy goście przybyli a orkiestra zaczęła przygrywać jakieś taneczne kawałki, zaczęły się tańce, przeplatane z rozmowami i jedzeniem. Nie byłam w stanie zliczyć, z iloma osobami przyszło mi tańczyć. Na początku oczywiście Draco i Blaise porwali mnie na parkiet, abym poczuła się pewniej w takiej sytuacji. Później co rusz byłam proszona do tańca przez młodszych i starszych mężczyzn, którzy „widząc młodą damę nie mogli pozwolić jej podpierać ściany", jak to ładnie kilku ujęło.

Wydawało mi się to dziwne i po kilku godzinach zapytałam rówieśników, o co chodzi. Spojrzeli na siebie rozbawieni i wybuchli śmiechem. Zmarszczyłam brwi, patrząc na nich z przyganą. Chwilę potrwało, zanim się uspokoili. W końcu Blaise oznajmił mi, że jako ostatnia z mojego rodu, sama rozporządzam swoją ręką, a ci mężczyźni najwyraźniej są bardzo zainteresowani moim rodem i majątkiem.

Strzeliłam sobie mentalnego facepalm'a. Jak mogłam się nie domyślić? Przecież Salazar mi opowiadał, że wśród czystokrwistych rodów nadal całkiem popularne są aranżowane małżeństwa mające na celu podtrzymać czystość krwi lub majątek obu stron. A skoro mi nie miał kto zaaranżować małżeństwa, automatycznie sama stałam się odpowiedzialna za własną rękę. Szczęście w nieszczęściu. Widocznie petenci do zostania moim mężem mieli w głębokim poważaniu, że mam dopiero 11 lat.

Bal trwał naprawdę długo. Około drugiej w nocy, sala zaczęła pustoszeć, aż w końcu pozostało niewiele osób. Sami najważniejsi lub najbliżsi gospodarzom. Atmosfera trochę się uspokoiła i choć nadal było sporo tańczących par albo rozmawiających osób, było o wiele przestrzenniej, niż poprzednio. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jest tutaj kilka osób ze Slytherin'u, głownie starszych roczników, ale nie zabrakło również Parkinson, Greengrass czy Bulstrode.

Draco nie wydawał się zbytnio zadowolony tym faktem. Wyjaśnił, że rodzice dziewczyn od pewnego czasu bardzo chcą zaręczyć z nim swoje córki. Na szczęście rodzice blondyna odmawiają, wyszukując jakieś argumenty przeciw. A to zbyt mały majątek, a to zbyt słabe wyniki w nauce, a to znowuż wątpliwe przekonania polityczne i tak w kółko. Widać, że nie chcą tak wcześnie zaręczać syna. Draco tylko czeka na moment, aż ogłoszą, że jest wystarczająco dorosły, aby samemu wybrać sobie partnerkę.

W końcu, kiedy zbliżała się godzina trzecia trzydzieści i niewiele osób było w stanie ustać na własnych nogach, bal dobiegł końca. Całkowicie zadowolona i usatysfakcjonowana, podziękowałam jeszcze raz gospodarzom za zaproszenie, przytuliłam Draco na pożegnanie i razem z Euphemią i Illiyaną, ruszyłam do wyjścia, podtrzymywana przez Blaise'a. Nigdy więcej nie założę tych butów!

***

Reszta przerwy świątecznej minęła bardzo szybko. Był to czas już bardziej nastawiony na lenistwo, odrabianie prac domowych i cieszenie się prezentami. I tak mi właśnie minął. Na zmianę można mnie było spotkać albo na posiłkach, albo w bibliotece, po tym, jak przeczytałam wszystkie książki które trzymałam w kufrze lub były w mojej biblioteczce, albo na dworze, jak razem z Blaise'em lataliśmy na miotłach.

To ostatnie było jednym z moich lubionych zajęć. Do tego stopnia spodobało mi się latanie i towarzysząca mu adrenalina, że zaczęłam eksperymentować z użytkowaniem miotły. Zwłaszcza polubiłam latać na mojej Błyskawicy w sposób imitujący jazdę na deskorolce. Gdy Miłka po raz pierwszy zobaczyła jak pędzę na złamanie karku, bez problemu manewrując miotłą, stojąc na jej drążku, o mało nie zeszła na zawał. Podobnie ciocia i Illiyana. Fenrir tylko zaczął się śmiać, twierdząc, że to u mnie rodzinne, ale mam uważać. Podobno mój ojciec też lubił eksperymentalne loty, co często kończyło się dla niego boleśnie. Mama zresztą również.

Blaise po raz kolejny się na mnie obraził, twierdząc, że nawet na niebie odbieram mu chwałę, talent i doświadczenie. Przestał się na mnie gniewać, dopiero, gdy dałam mu cały kosz przeróżnych słodyczy, za którymi przepadał. Po kąśliwym komentarzu, że zamierzam go spaść i popsuć jego formę, przyjął podarunek z szerokim uśmiechem, prawie od razu zjadając połowę zawartości.

W dzień powrotu do szkoły spokojnie wstałam, obudzona przez skrzatkę, umyłam się, ubrałam i zeszłam na śniadanie. Posiłek minął nam w przyjemnej atmosferze. Więcej mówiliśmy niż jedliśmy, chcąc się nacieszyć naszą wzajemną obecnością. Dowiedziałam się, że Fenrir i Illiyana wracają dzisiaj do swojej watahy.

W końcu przyszedł czas na pakowanie. Miłka w tempie ekspresowym poukładała wszystkie moje rzeczy w kufrze, nawet nie słuchając, że mogę zrobić to samodzielnie. Na koniec przyniosła klatkę z Kirana'em. Kiedy zabrałam Sirr z łóżka i włożyłam ją do kieszeni, skrzatka zaczęła mnie wylewnie żegnać. Przykucnęłam przed nią i pogłaskałam ją po głowie z ciepłym uśmiechem, dziękując za opiekę. Polubiłam ją.

Miłka zabrała mój kufer i ruszyłyśmy do salonu, w którym mieliśmy się wszyscy zebrać i ostatecznie pożegnać, a stamtąd przenieść się na dworzec King's Cross.

- No, młoda, trzymaj się.- ojciec chrzestny przytulił mnie mocno.- Pisz do mnie, wywiń coś od czasu do czasu, ucz się dobrze, chociaż o to chyba nie muszę się martwić i spełniaj swoje cele. Jestem pewien, że ci się uda. O! I od czasu do czasu podenerwuj parę osób. Uwierz mi, to całkiem niezła rozrywka.

Uśmiechnął się szeroko. Szybko jednak na jego twarzy pojawił się wyraz bólu, kiedy jego partnerka wymierzyła mu celny i silny cios w potylicę. Spojrzała na niego karcąco i szybko zajęła jego miejsce, przytulając mnie.

- Nie powinieneś jej namawiać do czegoś, od czego może mieć kłopoty!- warknęła, chociaż nie wyglądała na złą, o czym świadczył zadziorny błysk w oku i następne słowa.- Sama się nauczy w nie pakować. A więc skarbie, tak jak powiedział Fenrir, pisz do NAS, ucz się, spełniaj cele i tak dalej. Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie, wezwij nas. Nie wątpię, że Fenrir powiedział ci, jak to zrobić?

Kiwnęłam głową. Jakiś czas temu postanowiłam się otworzyć przed mężczyzną, mówiąc mu o moim jedynym wspomnieniu sprzed sierocińca. Wydawał się zmartwiony, że pamiętam coś tak strasznego, jak śmierć mojej matki, ale ja już dawno przyzwyczaiłam się do tego. Bardziej mnie zastanawiało jej zachowanie i niespodziewane przybycie mężczyzny. Wtedy mi wyjaśnił, że wataha, to nie tylko należące do niej wilkołaki, ale też niezwykłe osoby, bliskie sercom jej członków, zaakceptowane przez alfę. W razie potrzeby, mogą one wezwać wilki, właśnie tak, jak zrobiła to moja matka. Wycie o odpowiedniej tonacji i drganiu głosu sprawia, że nie ważne, gdzie jest sfora, usłyszą wezwanie i pojawią się w mgnieniu oka. To jedna z niewielu nierozerwalnych więzi, jaką czują wilki.

- Dobrze. Trzymaj się, młoda.

Kiedy Blaise również pożegnał się z wilkami, razem z Euphemią teleportowaliśmy się niedaleko dworca w jednej z mniej uczęszczanych uliczek Londynu. Taszcząc swoje kufry, szybko znaleźliśmy się przed barierką, prowadzącą na peron 9¾, gdzie pożegnaliśmy się z kobietą. Ruszyliśmy w dwie przeciwne strony- my na magiczny peron, ciotka w stronę wyjścia.

Chwilę po tym, jak przeszliśmy przez barierkę, w oczy rzuciły nam się platynowe włosy. Draco znalazł nas praktycznie od razu. Razem ruszyliśmy do Expressu Hogwart. Zajęliśmy jeden z wolnych przedziałów w momencie, w którym pociąg ruszył. Długo nie trwało, a dołączyli do nas również bliźniacy z zadowoleniem wymachując przed naszymi nosami trzema kopertami.

- Hej wam.- przywitałam się.- Czy to jest to, co myślę?

Wskazałam na koperty. W odpowiedzi dostałam złośliwe uśmiechy pełne satysfakcji i jedna z kopert wylądowała w moich dłoniach. Bez zwlekania otworzyłam ją, wyciągając plik czarodziejskich zdjęć. Na każdym z nich był przerażony młodszy brat rudzielców oraz wściekła kobieta, która nie mogła być nikim innym jak Molly Weasley. Zdjęcia przedstawiały, jak matka chłopaków wrzeszczy na prawie posikanego ze strachu Ronalda oraz spuszcza mu niezłe manto.

Roześmiałam się radośnie i tak głośno, że pewnie było mnie słychać aż w Hogwarcie. To był jeden z najlepszych prezentów, jakie mogłam dostać. A sądząc po minach Draco i Blaise'a oraz kolejnych śmiechach rozbrzmiewających w naszym przedziale, pozostali uważali podobnie.

- Żebyście jeszcze słyszeli...

- ... jak mama na niego wrzeszczy!- mówili na zmianę bliźniacy.- Takiej ilości przekleństw...

- ... jeszcze nie słyszeliśmy z jej ust! Lale, oficjalnie jesteś...

- ... ulubienicą naszej matki. Przekupiłaś ją po jednym spotkaniu! Jak to szło? To taka...

- ... miła, urocza, niewinna i grzeczna dziewczynka.

Słysząc jak pani Weasley mnie określiła, Draco i Blaise po raz kolejny wybuchli śmiechem. Co jak co, ale osoby, które mnie znały, wiedziały, że ja taka na pewno nie jestem. Chyba, że mam w tym interes. Mimo wszystko udałam oburzoną i każdemu z chłopaków sprzedałam po ciosie w potylicę, równie silnym i wycelowanym, co cios Illiyany.

- Jak możecie?!- udałam pociąganie nosem, a moje oczy zaszkliły się.- Przecież ja jestem istnym aniołkiem!

Cała czwórka spojrzała na mnie z powątpiewaniem, po raz kolejny zaczynając się śmiać. Po chwili dołączyłam do nich.

***

Podróż do Hogwartu minęła przyjemnie. W tym towarzystwie nie było innej opcji. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i graliśmy w przeróżne gry. Opowiadaliśmy również o tym, jak spędziliśmy święta. Kiedy Draco usłyszał, że dostałam Błyskawicę, miałam wrażenie, że planuje jak mnie zamordować i przywłaszczyć sobie mój prezent. Kochany blondynek, prawda?

Bliźniacy wydawali mi się bardzo zadowoleni z prezentów, jakie im sprawiłam i spiskowali właśnie nad sposobami ich wypróbowania i/lub użycia w szkole. Zapowiadało się na naprawdę ciekawy okres, dopóki nie skończą im się zasoby. A nakupiłam tego tyle, że spokojnie starczy na kilka tygodni.

Kiedy pociąg się zatrzymał, a my byliśmy już przebrani w szkolne szaty, wyszliśmy na zaśnieżony peron, kierując się w stronę powozów. Wsiedliśmy do pierwszego lepszego, który po chwili ruszył. Razem weszliśmy do Sali Wejściowej, a następnie do Wielkiej Sali, gdzie pożegnaliśmy się z bliźniakami. Zostałam jeszcze uraczona słodkim „Wyspowiadasz się po kolacji", zanim rudzielce odbiły w stronę stołu Gryffindor'u.

***

Tak jak chłopcy zapowiedzieli, po kolacji zostałam zaciągnięta do pustej sali w nieużywanej części szkoły. Tej samej w której po raz pierwszy spotkałam bliźniaków. Kiedy Fred i George nakładali na pomieszczenie znane im zaklęcia prywatności, ja usiadłam na biurku, uprzednio pozbywając się z niego kurzu.

Grzecznie czekałam, aż chłopcy pozajmują przede mną miejsca na ławkach lub krzesłach. W końcu znalazłam się pod ostrzałem czterech spojrzeń- trzech brązowych i jednych stalowo szarych.

- Więc?- zapytał Fred.- Czemu nic nie wiemy o twoich dodatkowych zajęciach, że tak to ujmę?

- A pytaliście?- spytałam zadziornie, uważając jednak, żeby ich nie obrazić.

- W ogóle nie podejrzewaliśmy, że możesz coś takiego kombinować!- wykrzyknął Draco.

- Serio, znikałam na kilka godzin dziennie, a was nie zainteresowało, co mogę robić?

Popatrzyli po sobie, skutecznie unikając mojego wzroku i burknęli coś, co ciężko było usłyszeć, a mimo wszystko zabrzmiało dla mnie jak „Myśleliśmy, że się z kimś spotykasz". Kiedy tylko zrozumiałam sens ich mruknięć, roześmiałam się. Tak bardzo się śmiałam, że aż się popłakałam. Ocierając łzę, spojrzałam na ich niemrawe i zaskoczone miny.

- Serio myśleliście, że mam chłopaka? Posłuchajcie, zanim kogoś sobie znajdę, wolę poczekać jeszcze trochę. O ile sobie kogoś sobie znajdę.- dodałam po chwili zastanowienia.- Naprawdę myślicie, że ktoś wytrzymałby ze mną w związku?

- A czemu nie?- zdziwił się Blaise.- Przecież jesteś ładna, mądra...

- ...nie można się z tobą nudzić.- kontynuował George.- Zawsze masz coś ciekawego do powiedzenia.

Kiwałam głową, na każdy podawany przez nich argument.

- Mam problemy z zaufaniem- wcięłam się w wypowiedź jednego z gryfonów.- W tym momencie nie ma nawet dziesięciu osób, którym bym ufała, a wy jesteście pierwszymi osobami, których obdarzyłam zaufaniem. W dodatku mam niezdrowy nawyka analizowania wszystkiego i naprawdę nie widzę siebie w związku. A jeśli już, to osoba ta musiałaby być podobna do mnie. Chyba tylko taka by ze mną wytrzymała.

- Przesadzasz.- stwierdził twardo Fred.- Naprawdę. Nie jesteś aż taka zła. Ale, dobra! Kończąc ten temat! Czego się uczysz? Blaise wspominał o niewerbalnej i teleportacji. Coś jeszcze?

Kiwnęłam potwierdzająco głową.

- Bezróżdżkowa, na razie bez efektów. Ćwiczę również oklumencję i chciałabym legilimencję, ale do tego potrzebna by była druga osoba. Jestem na etapie oczyszczania umysłu i stawiania murów. No i chcę zostać animagiem.

Wszyscy z wyjątkiem bruneta patrzyli na mnie w szoku. Wyglądali na zafascynowanych, złych, urażonych i niedowierzających jednocześnie. Chyba zastanawiali się, czemu im o tym nie powiedziałam wcześniej i czemu nie zaproponowałam im wspólnej nauki. Zwłaszcza o to ostanie prawdopodobnie chodziło najbardziej.

- Skoro potrzebowałaś osób do wspólnych ćwiczeń, czemu nas nie poprosiłaś?- spytał Blaise, marszcząc brwi.

- Bo legilimencja jest zakazana?- zauważyłam.- Serio, nie chciałam, żebyście mieli przeze mnie problemy z Ministerstwem.

- O ile Ministerstwo by się o tym dowiedziało.- powiedzieli razem bliźniacy.

- Nie wiem, czy mam się na ciebie gniewać, Lale, czy cieszyć się z twojej troski.- Draco potarł nasadę nosa.

- Wiesz, że teraz się nas nie pozbędziesz?- spytał George.

Kiwnęłam głową. Podejrzewałam, że będą chcieli ze mną ćwiczyć. Właściwie, to byłam tego wręcz pewna, odkąd Blaise się dowiedział o tym, co tak na prawdę robię podczas moich rzekomych randek. Bliźniacy nigdy nie odmówiliby pracy w konspiracji oraz zrobienia czegoś nielegalnego, a Draco i Blaise prawdopodobnie nie chcieli czuć się ode mnie gorsi i również mieli zamiar polepszać swoje zdolności.

- Ostatnia sprawa.- Fred wyglądał na udobruchanego, podobnie jak pozostali chłopcy.- Kim jest twój nauczyciel?

Parsknęłam śmiechem.

- Zadam wam tą samą zagadkę co Blaise'owi. Wszyscy go znacie, chociażby z nazwiska. Przebywa w Hogwarcie, nie jest ani uczniem ani nauczycielem. I nie jest Filch'em.- spojrzałam z politowaniem na ciemnoskórego chłopaka.- Takich osób jak mój nauczyciel jest w Hogwarcie dużo więcej, choć on w porównaniu do reszty jest raczej małomówny.

- To żeś nam pomogła!- prychnął Draco.- Przecież w Hogwarcie są sami uczniowie i nauczyciele plus Filch! Nikogo więcej!

Prychnęłam rozbawiona.

- Szukaj dalej!

- Są jeszcze skrzaty!- zawołali bliźniacy.

- Znów pudło. Jak wpadniecie na coś nowego, to dajcie znać.

Ze śmiechem zeskoczyłam z biurka i skierowałam się w kierunku wyjścia, zostawiając chłopców z niemrawymi minami i zagadką na najbliższy, lub dłuższy czas. Przy drzwiach jeszcze się do nich odwróciłam i krzyknęłam, że widzimy się jutro o siedemnastej na siódmym piętrze.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i jest kolejny rozdział!

Tak jak zawsze mam nadzieję, że się spodoba i zachęcam do komentowania ^^

Trzymajcie się ciepło ^^



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro