Rozdział 7
- Panienko. Panienko, czas wstać.- obudził mnie głos mojej skrzatki.
Podniosłam się powoli do siadu, przecierając zaspane oczy. Dawno tak dobrze nie spałam. W dodatku chyba po raz pierwszy miałam jakiś bardzo przyjemny sen, choć nie pamiętałam go za dobrze. Spojrzałam na skrzatkę spokojnie.
- Dzień dobry, Miłko. Która godzina?
- 7:30, panienko. Miłka pomoże panience w przygotowaniach, a potem zaprowadzi na śniadanie. Jakie ubrania Miłka ma naszykować?
Spojrzałam na zewnątrz. Na dworze dopiero się rozjaśniało. Ciężka pokrywa śniegowa zalegała na terenie posiadłości i plaży. Kawałek od lądu woda była pokryta lodem. Było szaro i ponuro, a gwałtowne ruchy drzew uświadamiały mnie również, że nieźle wiało.
- Ciepłe, Miłko. Na pewno jakieś grube skarpetki, spodnie i ciepły sweter. Resztę pozostawiam tobie do wyboru.
Skrzatka otwarła szerzej oczy, kiwając szybko głową. Od razu dopadła do szaf, wyszukując odpowiednie ubrania. Zaledwie chwilę później mogłam się już ubrać. Założyłam na siebie nową bieliznę, wciągnęłam puchate, czarno-białe skarpetki, potem jasne rurki i zielony sweter. Na koniec założyłam czarne, wiązane buty za kostkę.
Kiedy już byłam ubrana, Miłka rozplotła mój warkocz i delikatnym ruchami rozczesała moje włosy. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś robi codzienne czynności za mnie, ale nie narzekałam. Zresztą nikt chyba nie narzekałby na odrobinę luksusu. W końcu moje włosy opadały delikatnymi, lekkimi falami na plecy i ramiona. Nigdy nie widziałam, aby moje włosy tak się błyszczały.
Pozwoliłam jeszcze owinąć się Sirr wokół nadgarstka i o 7:55 razem ze skrzatką wyszłyśmy, kierując się do jadalni. Dotarłam tam równo z rozpoczęciem śniadania. Przywitałam się grzecznie, zajmując swoje wczorajsze miejsce.
- Lale, jeśli nie miałabyś nic przeciwko, Illiyana chciałaby towarzyszyć nam na zakupach.- powiedziała Euphemia.
Uniosłam brew.
- Jasne, nie mam nic przeciwko. Nawet się cieszę. Ale nie uważam, żeby decyzja zależała ode mnie.- powiedziałam szczerze zaskoczona, a następnie zwróciłam się do białowłosej kobiety.- Nigdy nie będę podejmowała za ciebie decyzji i nie poczuje się urażona jakąkolwiek z nich. Nie musisz więc tak uważać na moją osobą, Illiyano.
Kobieta zamrugała, wpatrując się we mnie. Widocznie powiedziałam coś dziwnego, albo nie spodziewali się takiej odpowiedzi z mojej strony. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam zamiaru się zmieniać. Jedyne, czego nienawidzę całą sobą to zdrada, arogancja i bezpodstawna nienawiść. Oraz obraza moich rodziców.
Tylko Blaise zdawał się być przyzwyczajony do mojego zachowania i toku rozumowania. Nic dziwnego, spędził w moim towarzystwie ponad trzy miesiące, kiedy większość osób znała mnie kilka godzin, ewentualnie z listów. W spokoju jedliśmy śniadanie, nie przejmując się chwilowym zawieszeniem starszych.
W końcu Fenrir odchrząknął i spróbował zmienić temat.
- Więc, Lale... na jakim poziomie opanowałaś zaklęcia niewerbalne?
Dwójka Zabini'ch i towarzyszka mężczyzny spojrzeli na mnie z szokiem. No tak, Blaise nie wiedział o moich ćwiczeniach. Nie chciałam za wiele zdradzać, ale mimo wszystko byłam wdzięczna wilkowi chrzestnemu za zmianę tematu. Nie uśmiechało mi się spędzenie całego śniadania w napiętej atmosferze.
- Niewerbalna?!- wykrzyknął chłopak.- Lale! Nie mówiłaś, że się tego uczysz!
- Wielu rzeczy ci nie mówiłam. Muszę mieć jakieś swoje tajemnice.- puściłam przyjacielowi oko, uśmiechając się szeroko, a następnie odpowiedziałam na pytanie.- Na razie umiem raczej podstawy. Na pewno wszystkie zaklęcia z pierwszego i drugiego roku potrafię rzucić bez słów.
- Czuję się jak idiota.- przyznał ślizgon.
Roześmiałam się serdecznie.
- Czemu? Jesteś przecież bardzo zdolny.- zauważyłam.- Mieścisz się w ścisłej czołówce pierwszaków w zaklęciach i transmutacji. Co do eliksirów ciężko mi ocenić, ale też radzisz sobie bardzo dobrze.
Blaise wydawał się szczerze zaskoczony moimi słowami. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Przewróciłam spojrzeniem i posłałam mu minę „Zdolności-obserwacji-pamiętasz?". Chyba go trochę udobruchałam, ale dalej wydawał się trochę niezadowolony.
- Ale przy tobie to nic.- burknął.
Pokręciłam głową.
- Jeśli chodzi o mój przypadek, to nic niemożliwego do opanowania. Większość mojej wiedzy jest książkowa, zdolności wyuczone. Zapewne zdążyłeś zauważyć, że znikam codziennie na kilka godzin?- spytałam retorycznie.- Na pewno pomagają mi duże pokłady magii i świetny nauczyciel. Ale bez ciężkiej pracy nic bym nie osiągnęła.
- Nauczyciel?
- Tajemnica.- uśmiechnęłam się słodko.
- Czego jeszcze się nauczyłaś, skarbie?- zapytała szczerze zainteresowana ciocia.
Zamyśliłam się na chwilę. Nie chciałam wykładać wszystkich kart, ale nie chciałam ich też okłamywać. W końcu, widząc zniecierpliwione spojrzenia, postanowiłam uchylić rąbka tajemnicy.
- Ćwiczę magię bezróżdżkową. Na razie bez efektów. Od nowego roku mam również zamiar spróbować zostać animagiem. Oprócz tego jest jeszcze kilka sztuk, których się uczę, z większymi lub mniejszymi sukcesami. Ale jest jeszcze jedna, którą opanowałam, a nawet trochę dopracowałam.
- Jaka?!
Gdyby nie ciemna karnacja Blaise'a, na jego policzkach pojawiły się wypieki. Uśmiechnęłam się tajemniczo, schodząc z krzesła i podchodząc do jego matki. Zapytałam się jej coś na ucho. Spojrzała na mnie w niemym szoku, ale kiwnęła głową, na znak, że mam taką możliwość. Stanęłam za jej krzesłem, przyciągając na siebie całą uwagę chłopaka.
Teleportowałam się za jego krzesło, pozostawiając za sobą powidok. Udało mi się to osiągnąć po wielu ćwiczeniach. Na początku chciałam zniwelować charakterystyczny trzask teleportacji, co było dość proste, a kiedy mi się udało, za namową Salazara zaczęłam eksperymentować z wprowadzeniem różnych efektów. To był wynik jednej z takich prób. Jak na razie, najbardziej dopracowany.
Uśmiechnęłam się do siebie, widząc, że iluzja mnie pozostaje na swoim miejscu, ale prawie natychmiast zmarszczyłam brwi, widząc jak niektóre jej krawędzie zaczynają się rozmywać. Muszę to poprawić. Z niebezpiecznym błyskiem w oku, chwyciłam przyjaciela za ramiona, krzycząc „BU!".
- AAAA!!!!
Roześmiałam się, kiedy chłopak gwałtownie podskoczył na krześle i odwrócił się, o mało z niego nie spadając. Widząc mnie, spojrzał tak szybko w stronę matki, że zdziwiłam się, że niczego sobie nie zrobił. Jedyne co dostrzegł, to rozmywający się powidok.
- Jak?!- wykrzyknął.
- Teleportacja z powidokiem.- wzruszyłam ramionami.- Kiedy opanowałam podstawową, trochę denerwował mnie ten trzask, który się podczas niej tworzył. Mój nauczyciel zaproponował, abym poćwiczyła teleportację, próbując dodać do niej jakiś efekt. To mi na razie wychodzi najlepiej.
- Coś takiego jest w ogóle możliwe?- zapytała niedowierzająco Euphemia.
Wzruszyłam ramionami, wracając na swoje miejsce.
- Jak widać. Przy teleportacji najważniejsze jest skupienie. Jeśli ktoś jest w stanie wykonać poprawnie podstawową formę, mój nauczyciel twierdzi, że przy trochę większym wysiłku będzie w stanie chociażby zniwelować dźwięk. Oczywiście ważny też jest poziom magii, ale to skupienie odgrywa kluczową rolę.
Blaise westchnął ciężko, ignorując oniemiałe spojrzenia dorosłych. Chyba trochę lepiej znosił moje... dziwactwa i odchyły? Tak chyba można to nazwać. Zresztą spędził wystarczającą ilość czasu w moim towarzystwie, aby być kilkakrotnie świadkiem podobnych sytuacji. Choć nigdy aż tak... mocnych.
- Czy kiedyś dowiem się, kim jest ten twój nauczyciel?
- Może.- stwierdziłam, popijając sok.- Uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że na pewno znasz tę personę z nazwiska, przebywa w Hogwarcie i nie jest ani uczniem, ani nie należy do grona nauczycielskiego.
- Przecież kogoś takiego nie ma! Chyba, że chodzi o Filch'a.
Zakrztusiłam się sokiem. Fenrir poklepał mnie lekko po plecach, pomagając mi uspokoić się i nabrać głębszego oddechu. Spojrzałam na przyjaciela z urazą i niedowierzaniem.
- Tak, na pewno.- parsknęłam.- Oczywiście, że nie Filch! Takich osób, jak mój nauczyciel jest w Hogwarcie strasznie dużo. Choć on jest dość... nazwijmy to milczącym egzemplarzem. Rozszyfrowanie tej zagadki pozostawiam twojemu umysłowi.
Chłopak nie wyglądał na zadowolonego. Nie zamierzałam mu jednak niczego ułatwiać. Poza tym, im dłużej się zastanawiał, tym lepiej. Wątpiłam, aby kiedykolwiek doszedł do właściwego wniosku, miałam zamiar jemu oraz pozostałym chłopakom powiedzieć o Salazarze, ale nie teraz. Na pewno nie przez najbliższe miesiące.
Dokończyliśmy posiłek, po którym razem z Euphemią i Illiyaną miałyśmy udać się na zakupy. Blaise i Fenrir odmówili udziału, twierdząc, że nie mają zamiaru się z nami użerać przez kilka godzin, zwłaszcza że po zakupie sukienki i dodatków miałam zamiar jeszcze kupić prezenty. Chłopak nie omieszkał mnie również uświadomić, że Draco się o wszystkim dowie i to przed nim będę musiała się tłumaczyć. I przed bliźniakami.
Poprosiłam Miłkę, aby przyniosła mi mój płaszcz, szalik, rękawiczki i sakiewkę. Podobny zabieg wykonały ciocia i Illiyana. Ubrałyśmy się i za pomocą proszku Fiuu przeniosłyśmy się do Dziurawego Kotła, a stamtąd na Pokątną. W pierwszej kolejności udałyśmy się do Gringotta. Każda z nas musiała podjąć trochę złota ze skrytki. Po wejściu do banku, od razu udałam się w stronę znajomego goblina.
- Dzień dobry, Gryfku.- przywitałam się.
Goblin podniósł głowę znad księgi rachunkowej.
- Ach, panna Gaunt. Dzień dobry. Pani Zabini. Panno Ivanov.- skinął kobietom głową.- W czym mogę służyć?
- Chciałybyśmy podjąć pieniądze z naszych skrytek.- odezwała się Illiyana.
- Oczywiście.- kiwnął głową.- Poproszę o klucze.
Wszystkie trzy podałyśmy wymagane przedmioty. Każdy klucz był inny. Zaczynając od kształtu i wielkości, na tworzywie z którego były wykonane kończąc. Goblin przyjrzał się im, a następnie oddał nam i poprowadził do wagonika.
W pierwszej kolejności odwiedziliśmy skrytkę Rosjanki, potem brunetki. Na końcu zajechaliśmy do mojej skrytki. W pierwszym momencie, kiedy się dowiedziałam, ile może mnie kosztować suknia, o mało nie zakręciło mi się w głowie. Średnia cena kreacji była większa od tego, co wydałam na wyprawkę! Na szczęście mój budżet był na tyle wielki, że był to bezcen.
Wybrałam ze skrytki dość sporą kupkę galeonów, dorzucając do tego za namową Euphi kilka kompletów biżuterii. Zawiązałam sakiewkę, umieszczając ją bezpiecznie w kieszeni i opuściłam skarbiec. Wróciliśmy do głównej sali banku, a stamtąd wyszliśmy na zatłoczoną ulicę.
Nie udaliśmy się jednak na Pokątną. Odbiłyśmy w jedną z bocznych uliczek, po chwili wychodząc na ulicę Różaną. Była to przepiękna ulica, o wiele bardziej zadbana od Pokątnej. Wielkie, przejrzyste wystawy, czyste drogi, dużo mniejszy i spokojniejszy tłum ludzi. Prowadząc spokojną rozmowę, udałyśmy się do sklepu wskazanego przez ciotkę.
Był to zakład krawiecki. Już na pierwszy rzut oka widziałam, że jest o wiele droższy od sklepu Madame Malkin, ale też lepszy. Jasne, przestronne wnętrze pełne było manekinów ubranych w przeróżne stroje, których wygląd był wręcz czarujący. Zaraz po wejściu zostałyśmy powitane przez kilka kobiet.
- Dzień dobry, pani Zabini, panno Ivanov.- przywitała się wysoka szatynka o szarych oczach, widocznie właścicielka sklepu.- Kim jest ta młoda dama?
- To Lale Gaunt.- przedstawiła mnie ciotka.- Przyszłyśmy zamówić dla niej suknię na bal Bożonarodzeniowy u państwa Malfoy.
Oczy kobiety zaświeciły się.
- Och.- wykrztusiła.- Oczywiście. Nazywam się Miranda Lang. Osobiście zajmę się odpowiednią suknią, panno Gaunt. Czy ma panna już jakiś pomysł na wygląd kreacji?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie. Zdaje się w tej kwestii na panią, pani Lang. Zależałoby mi jednak, żeby suknia była utrzymana w kolorach srebra, czerni i butelkowej zieleni.
Kobieta kiwnęła głową w zamyśleniu.
- Jaki budżet?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ta kobieta nie owijała w bawełnę i wiedziałam, że jakość sukni będzie zależała od mojej odpowiedzi. Nic dziwnego. Tak powinno być. Ze spokojnym wyrazem twarzy, odpowiedziałam.
- Pieniądze nie grają roli.
Szatynka obdarzyła mnie uśmiechem pełnym zrozumienia. Wyglądała na bardzo zadowoloną.
- Zapraszam na podest, panno Gaunt. Muszę zebrać miarę.
Kiedy ja byłam mierzona chyba w każdym możliwym miejscu, Illiyana i Euphemia oglądały suknie prezentowane przez manekiny, przymierzając niektóre z nich. W jednych wyglądały lepiej, w innych gorzej. Czasami rzucałam jakimś komentarzem, chcąc pochwalić, lub skrytykować wybór. Nie chciałam im słodzić. To nie było w moim stylu.
W końcu mogłam zejść ze stołka. W przeciwieństwie do Madame Malkin, pani Lang nie wzięła się od razu do tworzenia stroju. Zamiast tego usiadła do biurka w kącie pomieszczenia i zaczęła coś rysować. Nawet nie podnosząc głowy znad pracy, powiedziała.
- Przygotuję kilka projektów. Powinny być gotowe za jakieś dwie-trzy godziny, panno Gaunt. Może pani rozejrzeć się po sklepie, albo wrócić tutaj później, to już pozostawiam panience.
Kiwnęłam głową i skierowałam się w stronę przebieralni, z których właśnie wyszły Euphi i Illiyana, w kolejnych sukniach.
Przyjrzałam się kobietom, stwierdzając, że towarzyszka Fenrira wygląda pięknie w tej burgundowej sukience z białymi akcentami. Była to rozkloszowana sukienka z obcisłym gorsetem oraz białym pasem w talii. Góra sukienki wysadzana była jasnymi kryształkami i nie posiadała ramiączek.
Ciotka nie wyglądała wcale gorzej, w sukni o obcisłej górze, częściowo wykonanej z koronki, która rozpoczynała się powyżej biustu i sięgała szyi, całkowicie odsłaniając ramiona i ręce. Dół sukni był wykonany z tiulu, sprawiając, że sam strój wyglądał jak kreacja królowej. Jedyne, co mi się nie podobało to ten okropny, mocno różowy kolor, o czym poinformowałam kobietę.
- Tak myślałam.- kiwnęła głową.- Myślę, że granatowa będzie lepsza.
- O wiele.- stwierdziłyśmy razem z Illiyaną.
Kobiety przebrały się w swoje ubrania i z pustymi rękami opuściłyśmy sklep. Udałyśmy się do małej kawiarenki niedaleko. Zamówiłyśmy po ciastku i napoju, po czym pogrążyłyśmy się na dobre w rozmowie.
Obie kobiety były bardzo miłe. Chętnie ze mną rozmawiały, z każdą chwilą zmniejszając dystans, jaki nas dzielił. Euphemia nie zachowała się podobnie jak w wakacje. Była bardziej swobodna. Zrozumiałam, że wtedy utrzymywała maskę narzuconą przez społeczeństwo. Prawdopodobnie czarodzieje oczekiwali od niej, że będzie pewną siebie, niewyrażającą uczuć arystokratką. Podobne wrażenie odniosłam, patrząc na Malfoyów. Nie dziwiłam się, że wielu czystokrwistych czarodziejów młodszego pokolenia jest, jakie jest. Być może nie do końca zdawali sobie sprawę z gry swoich rodziców, albo właśnie dla nich, stała się ona stylem życia.
Illiyana była bardzo wesołą, rodzinną osobą. Planowała założyć kiedyś rodzinę z Fenrir'em ale chcieli poczekać, głównie ze względu na postrzeganie ich wilkołactwa przez społeczeństwo. Domyśliłam się, że kobieta również jest wilkołakiem, a kiedy o to zapytałam, oczywiście nie wprost, nie zaprzeczyła. Ufała mi, choć w ogóle mnie nie znała i podobnie jak jej ukochany, uważała mnie za część watahy. A u wilków, to bardzo wiele znaczyło.
Spędziłyśmy sporo czasu w kawiarni, rozmawiając i lepiej się poznając. Zapytałam kobiet, co by chciały dostać na święta. Za krótko je znałam, aby wiedzieć z czego by się ucieszyły, a uważałam, że należał im się jakiś prezent za przyjęcie mnie do najbliższych. Tak jak to zazwyczaj bywa, stwierdziły, że nic, jednak i tak postanowiłam im kupić jakieś drobne upominki. Nawet jakbym nie trafiała w ich gust.
Po pewnym czasie opuściłyśmy kawiarnię, z zamiarem kupienia kilku upominków, które można było dostać na tej ulicy. Resztę zamierzałyśmy kupić na Pokątnej w drodze powrotnej. W końcu, po upłynięciu podanego przez panią Lang czasu, wróciłyśmy do zakładu. Kobieta pokazała mi kilka projektów, przy okazji zaznaczając z jakiego materiału będą wykonane oraz cenę wstępną, jaką bym za nie zapłaciła.
Od razu wiedziałam, którą suknię wezmę. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Była to srebrna, rozkloszowana suknia, o dole wykonanym z licznych, tiulowych falban. Srebrny materiał kończył się nad moim na razie praktycznie zerowym biustem, przechodząc w równie jasne, koronkowe wzory zmierzające ku szyi i odkrywające ramiona. W pasie przewiązana była zielonym pasem, a gorset wysadzany był czarnymi kryształami Swarovskiego. Do tego kobieta zaprojektowała srebrne rękawiczki nad łokcie, opierające się tylko na palcach środkowych. Był to najdroższy projekt za przeszło 700 galeonów. Jak mi kobieta wyjaśniła, srebrny materiał wykonany był ze srebrnych nici. Nie posrebrzanych, a autentycznych nici wykonanych ze srebra.
Pozostałe sukienki też były ładne, jednak ta była spełnieniem moich marzeń. Szybko sprawdziłam, czy mam wymaganą ilość pieniędzy. Uzgodniłam z kobietą wszystkie szczegóły i po wpłaceniu zaliczki razem z Illiyaną i Euphemią opuściłyśmy sklep, a następnie ulicę Różaną, przechodząc na Pokątną.
Przechodziłyśmy od jednej wystawy do drugiej. Głównie to ja szukałam czegoś, co bym mogła komuś kupić. Nadal brakowało mi kilku prezentów. Przechodziłam właśnie od jednej wystawy do drugiej, kiedy czyjeś ręce poderwały mnie do góry i okręciły mnie dookoła. Przed oczami mignęły mi rude włosy i szczęśliwy śmiech, który był tak znajomy.
- Fred! George!- wykrzyknęłam, kiedy znów znalazłam się na ziemi.- Miło was widzieć!
- Ciebie też, wężowa księżniczko.- uśmiechnął się chłopak po prawej, po czym razem z bratem kiwnęli towarzyszącym mi kobietom, mówiąc „Dzień dobry".
Ciocia i Illiyana również się przywitały.
- Ciociu, Illiyana, to moi przyjaciele- Fred i George Weasley'owie. George, Fred to Euphemia Zabini, mama Blaise'a i moja przyszywana ciocia oraz Illiyana Ivanov, towarzyszka mojego ojca chrzestnego.
Chłopcy w tradycyjnym geście ucałowali dłonie kobiet, czym na pewno zyskali u nich kilka punktów. Nie zdążyliśmy jednak nawet rozpocząć rozmowy, kiedy usłyszeliśmy wołanie kobiety i koło nas pojawiła się pozostała, obecna w kraju część rodziny Weasley'ów. Z niemrawymi minami seniorzy rodu skinęli towarzyszącym mi kobietom, które przybrały kamienne wyrazy twarzy.
Matka bliźniaków mówiła coś, że nie powinni się tak oddalać. Rude demony przeprosiły ją zupełnie nieszczerze i przedstawili mnie. Z najgrzeczniejszym, najbardziej uroczym uśmiechem, przywitałam państwo Weasley'ów i dwójkę towarzyszących im dzieci. Jednak kiedy zobaczyłam Rona, spięłam się i schowałam za jednym z bliźniaków, ciągnąc go za rękaw. Postarałam się, aby rudowłosa kobieta tego nie przegapiła.
Nie planowałam takiej sytuacji i o ile cieszyłam się ze spotkania z bliźniakami, tak dręczenia Ronalda nie mogłam sobie odpuścić. A najbardziej mogłam go pogrążyć, przypominając kobiecie o wrześniowych wydarzeniach. Fred i George od razu załapali, o co mi chodzi, o czym świadczyło króciutkie, praktycznie niezauważalne spojrzenie, jakie sobie rzucili.
Ciocia i białowłosa na pewno były zaskoczone takim obrotem wydarzeń, jednak nie dały nic po sobie poznać. Pozwoliły mi działać, z czego postanowiłam w pełni skorzystać. Zapewne też liczyły na przedstawienie. Nie wątpiłam, że historie o naszych szkolnych poczynaniach dotarły do nich.
Kobieta widząc moją dość nieoczekiwaną reakcję, zmarszczyła brwi i spojrzała na pobladłego syna. Och, czyżbyśmy bali się reakcji matki kiedy dowie się, że nie przeprosiliśmy? Albo jeszcze lepiej, czyżbyśmy wysłali jej wiadomość, że przeprosiliśmy? Masz problem, wiewióro! Po chwili matka rudzielców przeniosła wzrok z powrotem na mnie, w której oczach błyszczały łzy.
- Co się stało, kochanieńka?- spytała z troską pani Weasley.
Obróciłam gwałtownie głowę w jej stronę.
- Hm...? N-Nie... to n-nic!- próbowałam zapewnić, patrząc na nią lekko nieobecnym spojrzeniem.
Nie uwierzyła. Spojrzała wyczekująco na swoich synów. Bardziej wczepiłam się w ramię George'a. Fred położył rękę na moich plecach, głaskając mnie delikatnie.
- Tak właściwie...- zaczął starszy z bliźniaków.- To Lale ma uraz do Ron'a.
- Po wrześniowych wydarzeniach.- uzupełnił drugi bliźniak.
Oczy kobiety otwarły się szerzej, a najmłodszy syn Weasley'ów był biały jak papier. Jego matka zapowietrzyła się, poczerwieniała na twarzy i z furią spojrzała na dzieciaka. Przez chwilę miałam wrażenie, że wybuchnie, zwracając na nas uwagę całej Pokątnej. Ona jednak tylko prychnęła jak rozjuszona kotka, gromiąc syna wzrokiem, którego mógłby pozazdrościć nawet Snape. Dzieciak skulił się pod tym spojrzeniem z cichym jękiem. Molly przeniosła swój wzrok na mnie. Wyglądała na zmartwioną.
- Naprawdę wstyd mi za mojego syna, kochanieńka. Jak rozumiem, nie przeprosił cię?- spytała, na co niepewnie kiwnęłam głową.- Możesz być pewna, że z nim porozmawiam.- powiedziała takim tonem, że nie trudno było się domyślić, że chłopak dostanie niezłe lanie.- Bardzo cię za niego przepraszam.
- Nie ma pani za co.- odezwałam się cicho, wychylając się trochę zza jednego z bliźniaków.- Jestem zdania, że nikt nie powinien przepraszać za inne osoby. To nie pani mnie uraziła i to nie pani powinna mnie przepraszać. To samo mówiłam już Fred'owi i George'owi.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie delikatnie, ciepło i przepraszająco za razem.
- Jesteś bardzo mądrą i miłą dziewczynką, kochanieńka. Fred, George, mam nadzieję, że nie sprowadzicie jej na złą drogę. A z tobą, Ronaldzie Biliusie Weasley, porozmawiamy z ojcem w domu!
Weasley'owie pożegnali się z nami. Przytuliłam bliźniaków, prosząc ich szeptem o zdjęcia, po czym chłopcy razem z rodziną opuścili Pokątną. Odwróciłam się do Euphemi i Illiyany z zadowolonym, złośliwym uśmieszkiem. Kobiety patrzyły na mnie wyczekująco z delikatnym rozbawieniem.
- Właśnie załatwiłam sobie prezent świąteczny.- stwierdziłam radośnie.- Zemsta jest słodka!
- Ten mały, zawszony rudzielec coś ci zrobił?- zapytała wilczyca, z nutką złości na chłopaka w głosie.
Kiwnęłam głową.
- Przekoziołkowałam przez niego po podłodze, poobrażał moich rodziców i stwierdził, że należała im się śmierć. Spoliczkowałam go i zamieniłam tydzień jego życia w piekło. Oczywiście z pomocą Blaise'a, Draco i tych dwóch rudych demonów. Ale ja nie zapominam. A jego matka na pewno zagwarantuje mu niezłe lanie. Myślę, że to na razie wystarczy.
- Oby.- pokiwała głową ciocia.- Nie zapominasz, prawda, Lale?
- Nie w takich sytuacjach.
***
- LALE!!!!!!
Blaise wskoczył na moje łóżko, budząc mnie gwałtownie. Sapnęłam głośno, łapiąc powietrze wielkimi haustami. Spojrzałam na roześmianego chłopaka z wyrzutem i naganą, co tylko wywołało u niego śmiech. Prychnęłam i zrzuciłam go na podłogę.
- Ej!!! Za co?!
- Za próbę zmiażdżenia, uduszenia i pozbawienia słuchu.- uśmiechnęłam się, klękając na brzegu łóżka i patrząc na przyjaciela.- Co chcesz?
Chłopak uśmiechnął się szeroko, składając ręce na łóżku i kładąc na nich głowę.
- Prezenty. Mama powiedziała, że dopóki nie przyjdziesz, nie mogę odpakować swoich.
Parsknęłam śmiechem,
- Nawet byś na mnie nie zaczekał?- udałam zranioną.- No wiesz?! Mam focha! Wracam spać!
Pociągnęłam kołdrę, wyciągając ją chłopakowi spod głowy i naciągnęłam ją aż na głowę, krzycząc, że teraz Blaise poczeka aż do południa. Chłopak długo nie czekał. Szybko ponownie wskoczył na materac i ściągając ze mnie pościel, zaczął mnie łaskotać.
Miałam straszne łaskotki, więc oczywistą reakcją było, że zaczęłam się śmiać, piszczeć i wierzgać po całym łóżku. A Blaise nie odpuszczał. Nawet, gdy o mało nie podrapałam go do krwi przez przypadek. W końcu oboje zaplątani w kołdrę spadliśmy na podłogę, chichocząc jak osoby specjalnej troski.
Nie mogłam uwierzyć, że w zaledwie cztery miesiące wszystko się aż tak pozmieniało. Że potrafiłam się tak śmiać i bawić. Że miałam przyjaciół i zalążek rodziny. Uśmiechnęłam się do moich myśli. Tak było dobrze i nie musiałam tego roztrząsać.
- To jak?- spytał chłopak, kiedy uspokoił oddech.- Idziesz?
Kiwnęłam głową, podnosząc się z podłogi.
- Miłko.- zawołałam w przestrzeń, a skrzatka pojawiła się natychmiast z cichym pyknięciem.- Naszykuj mi, proszę, ubrania. Najlepiej jakąś sukienkę. Potem przynieś je do łazienki. Idę wziąć prysznic. Zaczekasz na mnie?- zwróciłam się do Blaise'a.
- Pośpiesz się.
Przewróciłam oczami, widząc, jak niemal podskakuje na miejscu. Weszłam do łazienki, zrzuciłam z siebie piżamę i weszłam do kabiny. Odkręciłam ciepłą wodę i kiedy tylko poczułam, że włosy mam wystarczająco mokre, chwyciłam mój ulubiony szampon o zapachu mięty i pieprzu. Umyłam głowę, potem całe ciało i wyszłam spod prysznica, owijając się w puchowy ręcznik. Umyłam zęby i ubrałam się w rzeczy, przyniesione wcześniej przez Miłkę. Wycierając włosy wróciłam do pokoju.
- Miłko, mogłabyś mnie uczesać?- spytałam istoty kończącej ścielenie łóżka.
- Oczywiście, panienko.- skłoniła się.- Jak?
- Dwa warkocze.- powiedziałam po chwili zastanowienia, siadając w fotelu naprzeciwko Blaise'a.
Elfka od razu zabrała się za suszenie, czesanie i układanie moich włosów. Porozmawiałam chwilę z przyjacielem po czym zwróciłam się do skrzatki.
- Moja suknia już została dostarczona, Miłko?
- Nie, panienko. Jednak pani Lang przysłała sowę, że suknia Panienki przyjdzie około godziny jedenastej.
- Dobrze, a były jakieś listy do mnie? Kirana coś przyniósł?
- Jedyne co przyniósł panienki kruk, to paczki z prezentami. Dostała panienka dwa listy. Jeden od Panicza Malfoya i jeden wspólny od paniczów Weasley'ów.
- Rozumiem. Dziękuję, Miłko.
Kiedy skrzatka mnie uczesała, zgarnęłam jeszcze Sirr, która znów trochę urosła i była już trochę za duża, aby swobodnie mogła wisieć na moim nadgarstku. Zamiast tego, zajęła miejsce na mojej szyi, wyglądając trochę jak specyficzny naszyjnik. Tutaj mogłam sobie pozwolić na noszenie jej w ten sposób, ale w Hogwarcie trzeba będzie wymyślić coś innego. Mieszkańcy Zabini Manor wiedzieli o mojej małej przyjaciółce ale nie oznaczało to, że hogwartczycy też mieli się o niej dowiedzieć.
Razem z Blaise'em opuściliśmy moją sypialnię. Chłopak prawie zaciągnął mnie do salonu. Nie było tutaj żadnych ozdób typowych dla współczesnych tradycji chrześcijańskiego święta. Niektórzy mogliby się kłócić, że przecież stoi tu choinka. Owszem, była tu przystrojona jodła, jednak tak naprawdę tradycja ubierania drzewka wywodzi się ze zwyczajów pogańskich. Zwyczajów, które pragnął zachować Salazar. Dostrzegłam tu również porozwieszane gałązki jemioły i ostrokrzewu. Uśmiechnęłam się na myśl, że mój przodek byłby zadowolony wiedząc, że faktycznie udało mu się ocalić trochę starych tradycji.
Na kanapie przed kominkiem siedzieli dorośli, rozmawiając o czymś. Dostrzegli nas praktycznie od razu. Nie było to niczym dziwnym, bo chłopak zachowywał się strasznie głośno.
- Blaise! Nie mów mi, że obudziłeś Lale!?- wykrzyknęła lekko oburzona Euphemia.
- Nie powiem!- wyszczerzył się mój rówieśnik.- To co? Możemy otworzyć prezenty?
- Blaise, najpierw powinniśmy zjeść tradycyjne śniadanie.- upomniałam przyjaciela.
- No weź!- jęknął brunet, rozkładając się na kanapie.
Dorośli widząc reakcję chłopaka roześmiali się.
- Lale ma rację, Blaise.- zauważył Fenrir.- Nie wiedziałem, że znasz nasze tradycje.
- Zwyczaje wiele znaczą dla mojego nauczyciela. Poza tym, chcę znać tradycje mojego świata.
Kiwnęli tylko głowami, bo w tym momencie zegar wybił ósmą. Przeszliśmy do jadalni, gdzie skrzaty już podawały śniadanie. Potrawy były pyszne, tak jak zawsze zresztą, choć miałam wrażenie, że w czasie świąt smakują trochę lepiej. Prowadząc przyjemne rozmowy w spokoju jedliśmy posiłek. Tylko Blaise chciał jak najszybciej otworzyć prezenty.
W końcu po czterdziestu minutach zlitowaliśmy się nad nim i kończąc jedzenie wróciliśmy do salonu. Wygodnie porozsiadaliśmy się na kanapach i fotelach. Skrzaty przyniosły stosy paczek i kopert. Mój przyjaciel od razu rzucił się na swoje prezenty, odpakowując je najszybciej jak potrafił. Pokręciłam na to z niedowierzaniem głową.
Sięgnęłam po pierwszą paczkę z moim imieniem. Zanim zerwałam z niej kolorowy papier postanowiłam przeczytać dołączony list.
Nasza kocha wężowa księżniczko
Chcielibyśmy złożyć ci najlepsze świąteczne życzenia. Tradycyjnie dużo zdrowia i szczęścia, a teraz już mniej oficjalnie: wspaniałych pomysłów na utrudnienie życia naszemu braciszkowi, robienia idiotów z nauczycieli i udanej współpracy z nami!
Skoro życzenia mamy za sobą, to... jak mogłaś nam nie powiedzieć o teleportacji i całej reszcie?! Ty wiesz, ile dowcipów moglibyśmy z tymi zdolnościami zrobić?! Masz szczęście, że sowa od Blaise'a dotarła do nas po powrocie z Pokątnej, bo byś się nam osobiście tłumaczyła, ty mała złośnico! Liczymy na to, że po powrocie do szkoły pokażesz nam co nieco swoich zdolności. I nie. To nie była prośba.
Życzymy ci udanych świąt!
Gred i Forge
PS.: Dołączamy najlepsze życzenia od naszej mamy oraz jej wypieki i ręcznie robiony sweter. Nie musisz go nosić. Ale jedzenie jest pierwsza klasa!
PPS.: Zdjęcia będą za kilka dni. Myślimy, że najlepiej będzie je oprawić w ramki!
Uśmiechnęłam się pod nosem, odpakowując prezent. Tak jak napisali chłopacy, była tam wielka paczka przeróżnych słodyczy oraz ciepły, ciemnozielony sweter ze srebrną literą „L", oraz dołączoną małą karteczką, na której było zaledwie kilka słów: „Naprawdę przepraszam za mojego syna. Wesołych świąt, Lale. Molly Weasley". Od samych bliźniaków dostałam zestaw ich wynalazków z opisem działania każdego wyrobu. Ciekawe, czy spodobają im się mugolskie dowcipy, które im wysłałam.
Następnie wzięłam w rękę dość długą paczkę, owiniętą w ciemnozielony papier ze srebrnymi zdobieniami. Nie było listu, a więc dostałam to od kogoś z domowników. W środku znajdowała się miotła wykonana z mahoniu o leszczynowych nitkach. Na boku miała napis „Błyskawica" oraz numer 1.
Blaise patrzył na mój prezent z takim samym szokiem jak ja, a może nawet i większym. Z tym, że powód jego zaskoczenie był zupełnie inny od mojego.
- Czy to Błyskawica?!- wykrzyknął.- Ekstra! Ma być w sprzedaży dopiero za dwa lata!
Spojrzałam na dorosłych z niedowierzaniem, szukając nadawcy tego prezentu. Od razu zobaczyłam uśmiechającego się delikatnie wilka chrzestnego. Kiedy zauważył moje spojrzenie, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wiem, że bardzo polubiłaś latanie.- wyjaśnił.- Uznałem, że powinnaś mieć własną miotłę. Pogadałem z kilkoma osobami i udało mi się załatwić pierwszy wyprodukowany model. Spokojnie to nie prototyp. Widzisz ten złoty pasek na trzonku?
Obejrzałam miotłę i zauważyłam to, o czym mówił mężczyzna.
- Oznacza on, że ta miotła jest wyjątkowa. Pierwsza i niepowtarzalna. Nawet następne wyprodukowane modele nie będą w stanie osiągnąć takich wyników jak ona.
Patrzyłam na Fenrir'a szeroko otwartymi oczami. To musiało kosztować majątek! No chyba, że zdobył to innymi sposobami, ale jakoś nie bardzo mnie to interesowało. Mocno przytuliłam srebrnowłosego mężczyznę, bardzo mu dziękując. To był wspaniały prezent. Nawet nie chodziło o jego cenę. Poczułam się doceniona i ważna.
Wróciłam na miejsce i sięgnęłam po kolejną paczkę. Tym razem z listem.
Lale
Życzę ci dużo zdrowia, szczęścia, dobrych wyników w nauce i drogich prezentów (Byle nie były droższe od moich). Mam nadzieję, że te święta i każde kolejne będą bardzo udane i po wielu latach będziesz je wspominała z szerokim uśmiechem. Nie mogę się doczekać, aż zobaczymy się na balu u moich rodziców.
A teraz z innej strony... Dlaczego nic nie wiem o twoich ćwiczeniach i nauczycielu?! Jestem Malfoy'em, powinnaś mi mówić o wszystkim! A jeśli ten argument do ciebie nie przemawia, to powinnaś mi o tym powiedzieć, bo jestem twoim przyjacielem! Na tajemnice ci się zebrało! Jak wrócimy do szkoły, to masz mi wszystko ładnie wyśpiewać, jasne?! Na balu nie będę cię o to męczył, więc się ciesz.
Do szybkiego zobaczenia, smutny i lekko oburzony
Draco
Parsknęłam śmiechem, czytając list od blondyna. Ten to miał talent do dramatyzowania, Primadonna jedna. Przecież gołym okiem widać, że z tego listu bije rozbawienie. Trochę złości może również, ale głównie rozbawienie.
Chwyciłam za dość ciężki prezent od ślizgona. Było tak kilka książek, m.in.: „Czemu tego zakazano?", „Jak tworzyć zaklęcia, poradnik dla początkujących" i „Biała magia wcale nie taka biała". Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, ten chłopak wiedział, co mi przysłać. Dwie nielegalne książki i jedna ledwo legalna. Ale czego można się spodziewać po Malfoy'u?
Następny prezent, jaki otwarłam, był od Illiyany. W starannie zapakowanym pudełeczku znajdowały się liście mandragory, fiolki z eliksirem i kilka książek o animagii oraz symbolicznym znaczeniu zwierząt.
- Chcesz zostać animagiem, prawda?- zauważyła.
Kiwnęłam głową z delikatnym uśmiechem.
- Dziękuję.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Nie masz za co.
Od cioci Euphi dostałam kilka zdjęć rodziców i uroczą bransoletkę ze srebra, wyglądającą jak wąż ze szmaragdowymi oczami.
Nawet nie zdążyłam chwycić za ostatni prezent- paczkę od Blaise'a, kiedy ten rzucił się na mnie, od razu nie przygważdżając mnie do kanapy. Nie sądziłam, że aż tak ucieszy się z prezentu ode mnie. A przecież były to tylko bilety na mecz Quiddittch'a w loży dla VIP'ów.
Kiedy w końcu mogłam się swobodnie poruszać, otworzyłam ostatni pakunek. W środku było kilka książek. Chyba Blaise i Draco umówili się ze sobą, aby zapełnić moją i tak przepełnioną bibliotekę. Od bruneta dostałam takie tytuły jak: „Bezróżdżkowa dla opornych", „Czarna magia wcale nie taka czarna", co chyba było drugą częścią książki od Draco i, czego na pewno się nie spodziewałam „Legendy czarodziejskiej Anglii" oraz „Baśnie Barda Beedle'a".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro