Rozdział 6
Dźwięk dzwonka zakończył ostatnią dzisiaj lekcję, którą był OPCM. Spakowałam powoli książki i mówiąc chłopakom, że muszę o czymś porozmawiać z profesorem, ruszyłam w kierunku przeciwnym do reszty uczniów.
- Możemy porozmawiać, profesorze?- podkreśliłam ostatnie słowo, dając do zrozumienia, że chodzi mi o rozmowę z Tomem.
- O-o-oczyw-wiście, p-p-panno G-G-Gaunt.
Wskazał mi ręką w kierunku swojego gabinetu, gdzie też z chęcią się udałam. Zajęłam miejsce na fotelu- to samo, co w Noc Duchów. Chwilę poczekałam, aż Quirrell zdejmie turban i znów patrzyłam w czerwone oczy Voldemort'a.
- Dzień dobry... panno Gaunt... O czym chciałaś... porozmawiać...?
- Dzień dobry, Tom. Właściwie, to chciałam cię zapytać o jedną, dręczącą mnie kwestię.
- Słucham...
- Dlaczego w ogóle poszedłeś zabić Potter'ów? Wszystko inne potrafię zrozumieć, dopowiedzieć sobie lub posiadam wystarczające informacje na dany temat, ale to... to jedyne mnie zastanawia. Dlaczego chciałeś zabić Potter'a? Bo nie wątpię, że to akurat o Harry'ego ci chodziło.- w moim głosie idealnie słyszałam niezrozumienie.
Mężczyzna westchnął i zapatrzył się w przestrzeń. Można było odnieść wrażenie, że pogrążył się we własnych myślach, wspomnieniach, i że nie odpowie. Czekałam jednak cierpliwie, a Tom w końcu zaczął.
- A więc to, tak...? Powód mojej... największej porażki... Dobrze, więc... Faktycznie, chodziło mi... o dziecko, Potter'ów... Istnieje przepowiednia, że... że ten dzieciak... miałby być moją... zagładą... Chciałem się pozbyć... problemu, zanim mi zagrozi... Ale widzisz... jak skończyłem...!
Spojrzałam na Toma z niedowierzaniem. Naprawdę spodziewałam się wszystkiego, ale nie czegoś takiego, jak przepowiednia. Przecież Voldemort nie był idiotą, jak mógł się dać złapać na coś takiego?! Jak mógł w to uwierzyć i się tego bać?! Potarłam nasadę nosa w geście irytacji i spojrzałam na krewniaka, jakby był największym idiotą na świecie.
- Przepowiednia?!- prawie krzyknęłam.- Z całym szacunkiem, jaki do ciebie nabyłam, czy ty jesteś głupi?! Wychowywałeś się przecież u mugoli! Nie słyszałeś nigdy o Edypie i tym, do czego doprowadziła przepowiednia o nim?!
- Nie jestem... głupi...!- warknęła twarz.- I nie waż się... tak o mnie... mówić...!
- Ktoś ci musi wytykać wady i błędy!- powiedziałam twardo.- A twoi Śmierciożercy tego nie zrobią! Za bardzo się ciebie boją! Przynajmniej ci, którzy teraz pozostali. Czy nie miałeś być przypadkiem geniuszem?! Jak dałeś się złapać na sztuczkę znaną od starożytności?!
Nie odpowiedział. Widziałam, że był wściekły i chyba nawet trochę zakłopotany, o ile jest w stanie jeszcze odczuwać coś takiego. Westchnęłam, próbując się uspokoić. Rozmowę uważałam za skończoną. Wstałam, radząc Tom'owi bardziej się nad wszystkim zastanowić i z głuchym „Do widzenia" opuściłam pomieszczenie, wracając do dormitorium ślizgonów.
***
Listopad mijał nieubłaganie szybko. Nawet nie zorientowałam się, kiedy minął cały miesiąc, zostawiając zaledwie kilka dni do grudnia. Jedynym znakiem świadczącym o coraz bliższej zimie, była ciągle pogarszająca się pogoda. Z każdym dniem było coraz zimniej i szarzej, a opady stały się już codziennością.
Od momentu kiedy nakrzyczałam na Toma, nie rozmawiałam z nim. Aby odgonić od siebie myśli o Voldemorcie wyrastającym z głowy nauczyciela, więcej czasu spędzałam z Blaise'em, Draco i bliźniakami, lub po prostu czytałam wszystko, co wpadło mi w ręce, nocami spotykając się z Salazarem. On jedyny wiedział o obecności Toma w zamku i pomagał mi w wielu sytuacjach, zwłaszcza, gdy byłam rozdrażniona lub skołowana.
Chłopcy stali mi się bardzo bliscy. Właściwie mogłam ich już nazwać przyjaciółmi. Pierwszymi, jakich zdobyłam w całym swoim dotychczasowym życiu. Może i nie wiedzieli o mnie wszystkiego i nie rozumieli niektórych moich decyzji, ale byli przy mnie kiedy tego potrzebowałam i wiedziałam, że oni nie zdradzą mojego zaufania. To dzięki nim zaczęłam swobodniej okazywać moje prawdziwe emocje, których zresztą do tej pory nie posiadałam zbyt wiele.
Jeśli chodzi o książki, przeczytałam chyba połowę hogwarckiej biblioteki, oraz kilka pozycji z mojego skarbca, o których przysłanie poprosiłam gobliny. Miałam opanowany materiał na najbliższe dwa lata, wiedziałam, jak wygląda nauka aby zostać animagiem, wiedziałam co to teleportacja (znałam zasady, jakimi się rządziła) a nawet wiedziałam o oklumencji i legilimencji, z czego ta druga sztuka miała zerową legalność.
Zaczęłam ćwiczyć wiele z tych sztuk. Teleportacji uczyłam się w Pokoju Życzeń, o którym dowiedziałam się od Slytherin'a. Było to trudne, ale jednak nie niemożliwe. Trzeba było po prostu się starać. Przeprowadzenie udanej teleportacji osiągnęłam dopiero po dwóch tygodniach codziennych ćwiczeń. Może i długo, ale uważam, że było warto.
Z legilimencją i oklumencją było trudniej, bo jednak przydałoby się to ćwiczyć z kimś, ale na razie postanowiłam się skupić na oczyszczaniu umysłu i ustawianiu barier. To mi musiało na razie wystarczyć.
Jeśli zaś chodzi o animagię, to postanowiłam poczekać do nowego roku. Musiałam zdobyć jeszcze liść mandragory i czekać do pełni. Nie zamierzałam jednak odpuścić tej sztuki. Była dla mnie fascynująca i wydawała się niezwykle przydatna. Ciekawiło mnie też, jaka będzie moja animagiczna forma, jeśli w ogóle będę w stanie opanować tą dziedzinę magii
Za namową Salazara zaczęłam się też uczyć magii niewerbalnej i bezróżdżkowej. Niestety ta druga nie przynosiła na razie efektów. Ale nie zamierzałam odpuścić. Jak się szybko zorientowałam, posługiwanie się magią bez różdżki, umożliwiłoby mi jej używanie w czasie wakacji, bez uaktywniania namiaru nałożonego na moją różdżkę. A nie miałam zamiaru rezygnować z czarów.
Jeśli chodzi o mojego ojca chrzestnego, postanowiłam mu odpisać. Nie wydawał się nieszczery w liście, a ja chciałam mieć jakiś kontakt z kimś, kto mógłby zostać moją rodziną. Od tamtej pory wymieniliśmy kilka listów. Z każdym kolejnym poznawałam jakąś ciekawą historię związaną z moimi rodzicami, albo byłam zasypywana pytaniami o to, jak się czuję, lub co u mnie słychać. Fenrir zdawał się naprawdę zainteresowany moim życiem, bo kiedy na początku odpisywałam skromnie, tylko odnosząc się do niektórych wydarzeń, dostałam mały ochrzan i prośbę o dłuższe listy.
W ostatni dzień listopada obudziłam się w całkiem dobrym humorze. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy, ubrałam się i zeszłam do pokoju wspólnego. Poczekałam chwilę na chłopaków i udaliśmy się do Wielkiej Sali na śniadanie. Tym razem nie zdziwił mnie widok Kirana wśród sów. Bardziej zaskoczona byłam widokiem dwóch listów i paczki.
Unosząc jedną brew, chwyciłam pierwszą, lepszą kopertę i wyciągnęłam znajdujący się w niej list.
Droga Lale
Dawno ze sobą nie rozmawiałyśmy. Chciałabym cię zaprosić do nas na święta. Jestem pewna, że wiele osób ucieszyłoby się z twojej obecności, a także chciałabym zapewnić ci święta z dala od sierocińca czy szkoły. Mam nadzieję, że przyjmiesz moją ofertę. Bardzo by mnie to ucieszyło.
Euphemia Zabini
PS.: Nie mów nic Blaise'owi.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Musiałam przyznać, że zaskoczyło mnie to zaproszenie. Już myślałam, że będę musiała spędzić całe ferie pod okiem dyrektora, bo do sierocińca nie miałam zamiaru wracać, a tu proszę. Od razu postanowiłam się zgodzić. Zastanawiało mnie również, co pani Zabini miała na myśli przez „wiele osób". Podejrzewałam, że jedną z nich będzie jej syn, który miał nie wiedzieć o moim przyjeździe, a drugą, być może Fenrir, który właśnie od tej kobiety o mnie wiedział. Ale to i tak za mało, żeby mówić „wiele".
Mentalnie wzruszając ramionami, chwyciłam za drugą kopertę.
Szanowna panno Gaunt
Mamy przyjemność zaprosić pannę na coroczny Bal Bożonarodzeniowy, który odbędzie się 26 grudnia bieżącego roku, o godzinie 19:00 w Malfoy Manor. Na potwierdzenie obecności czekamy do 10 grudnia.
Z wyrazami szacunku
Lucjusz i Narcyza Malfoy
Okey, to było dużo większe zaskoczenie, niż to wywołane przez list od mamy Blaise'a. Dostałam zaproszenie na, jak podejrzewałam, wielką uroczystość. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Postanowiłam później porozmawiać o tym z chłopakami, a na razie złożyłam dokładnie list i razem z pierwszym, schowałam je do kieszeni.
Została mi już tylko paczka, którą natychmiast otwarłam. W środku na pierwszy rzut oka znajdowała się książka. Jednak gdy przyjrzałam się bliżej, zauważyłam, że jest to album ze zdjęciami. Na okładce leżała mała karteczka. Przeczytałam krótką notatkę, zapisaną znajomym pismem.
Znalazłem to niedawno. Jestem pewien, że powinno należeć do ciebie.
Wilk chrzestny
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Odkąd nazwałam tak Fenrir'a w pierwszym liście, mężczyzna podłapał to i zaczął podpisywać się jako „Wilk chrzestny". Z zadowoleniem wyciągnęłam album z papieru i przejrzałam kilka początkowych stron. Były na nich zdjęcia pary, moich rodziców, później były zdjęcia dziecka- mnie. Nie oglądałam dalszych zdjęć, miałam zamiar zrobić to na spokojnie. Na razie schowałam album do torby.
Po skończonym posiłku wstałam od stołu i w towarzystwie chłopaków podeszłam do bliźniaków. Wcisnęłam się między Freda a George'a, porywając jednemu z nich tosta z nutellą i nadgryzając ją. Słodyczy nigdy sobie nie odmówię.
- Nie uważacie, że jest za nudno?- spytałam z lekko złośliwym uśmiechem.
Bardzo polubiłam robienie żartów. Stanowiło to fajne oderwanie od codzienności, nauki i rutyny. Dodatkowo w towarzystwie chłopaków zawsze kończyło się na wymyśleniu czegoś złośliwego, na co złapie się co najmniej spora część szkoły. A wtedy zawsze jest wesoło. Przy-najmniej dla nas. Reszta mnie nie interesuje.
- Czyżby nasza wężowa księżniczka miała ochotę na żarty?- zapytał ze śmiechem Fred, odbierając mi swojego tosta.
- Podobnie jak takie dwa diabły.- mruknęłam, podbierając drugiemu z braci sok dyniowy.- Tak sobie teraz przypomniałam, że nie dostałam należnych mi przeprosin.
- I raczej ich nie dostaniesz.- stwierdził George.- Ron nie należy do osób, które przepraszają.
- Ale nie zaszkodzi mu przypomnieć, że nie zapominamy.- zauważył Draco, zwijając zielone jabłko ze stołu i nadgryzając je.
- Co proponujecie?- zaciekawił się starszy bliźniak.
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Może coś, co wszystkim poplącze języki? Wiecie, mówienie na opak, posługiwanie się obcym językiem, jąkanie się... czasami gadanie wszystkiego, co ślina na język przyniesie... Albo zdradzanie swoich sekretów...
- Pomyślcie ile ciekawych rzeczy można by się dowiedzieć.- Blaise uśmiechnął się podobnie do mnie.- A później móc to wykorzystać.
Kiedy wszyscy uśmiechali się jak wcielenie zła i złośliwości, wiedziałam, że najbliższy okres będzie bardzo ciekawy.
***
Nasz plan zrealizowaliśmy na dzień przed feriami świątecznymi. Pomogłam bliźniakom w uwarzeniu odpowiednio zmodyfikowanego eliksiru, oni zajęli się podrzuceniem go do jedzenia. Blaise i Draco odpowiedzialni byli za uwiecznianie efektów naszych działań. Żadne z nas nie tknęło tego dnia soku dyniowego, dzięki czemu czerpaliśmy całkiem sporo satysfakcji z owego wydarzenia. Chyba nawet Snape wydawał się rozbawiony, bo bez wątpienia wiedział, kto jest za to wszystko odpowiedzialny, a nawet nie odebrał nam punktów czy nie dał szlabanu. Chyba szczególnie zadowolony był, kiedy Trelawney na zmianę gadała po chińsku i mruczała coś o zakupie nowych kadzidełek, aby odleciała. Z tego co mówili bliźniacy, w jej klasie można było się udusić.
Następnego dnia na śniadaniu, kiedy przeszły wszystkie efekty naszego żartu, niewiele osób miało dobry humor. Nikt nie wiedział, kogo ma winić za ten dowcip, choć wiele spojrzeń wędrowało do bliźniaków. No cóż, mieli już wyrobioną opinię żartownisiów.
Kiedy nadszedł czas, osoby opuszczające Hogwart udały się po swoje kufry i opuściły zamek. Razem z Draco i Blaise'em zajęłam miejsca w jednym z powozów, mających nas zawieść na peron w Hogsmead. Były to bryczki zaprzężone w przerażające, czarne, wychudzone, skrzydlate konie. Zapytałam się chłopaków, co to za stworzenia. Spojrzeli na mnie dziwnie, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że patrzyłam na testrale. Zwierzęta, które może zobaczyć tylko ktoś, kto widział czyjąś śmierć, i pojął istotę tego zjawiska.
Podróż pociągiem minęła nam w spokojnej, przedświątecznej atmosferze. Dotrzymałam obietnicy danej pani Zabini i nie powiedziałam nic o mojej wizycie chłopakom. Wiedzą tylko, że będę na balu u Draco. Byłam ciekawa, jak mama ciemnoskórego chłopca ma zamiar to rozegrać. W końcu pod wieczór dotarliśmy na peron 9¾. Wysiedliśmy, ciągnąc za sobą kufry i klatki ze zwierzętami. Do Blaise'a od razu podeszło małe stworzenie o wyłupiastych oczach i wielkich uszach oraz długim nosie. Ubrane było w jakąś przybrudzoną togę zrobioną chyba z prześcieradła.
- Panicz dotarł. Czy Grzybek może wziąć bagaż panicza? Pani czeka na panicza w domu.
Chłopak tylko kiwnął głową, pozwalając stworzeniu przejąć kufer, po czym zwrócił się do nas.
- To ja się będę już zbierał. Piszcie do mnie i widzimy się u Draco.
- Jasne.- uśmiechnęłam się, przytulając chłopca.- Do zobaczenia.
- Cześć, Blaise.
Ciemnoskóry chłopiec jeszcze nam pomachał, po czym, chwytając się skrzata, zniknął z cichym pyknięciem. Na ich miejscu prawie od razu pojawiła się dostojna para. Mężczyzna był starszą kopią Draco. Kobieta również była podobna do syna, jednak nie w tak znaczącym stopniu. Musiałam przyznać, że była piękna.
- Draco.- odezwał się mężczyzna, a kobieta uśmiechnęła się do nas ciepło.
- Ojcze, matko.- blondyn kiwnął każdemu głową.- Cieszę się, że was widzę. To moja przyjaciółka, Lale Gaunt.
Lekko dygnęłam w geście przywitania.
- Niezwykle miło mi państwo poznać.
Zostałam obdarzona chłodnym, ale zaciekawionym spojrzeniem kobiety.
- Mi również, panno Gaunt. Jestem Narcyza, a to mój mąż Lucjusz.
Zamieniliśmy kilka zdań, po czym przytuliłam Draco i krótko się żegnając, Malfoy'owie również zniknęli. Kiedy już zostałam sama, podeszła do mnie młoda kobieta o jasnej cerze, brązowych, krótkich włosach i niebieskich oczach.
- Nareszcie. Miło cię znów widzieć Lale. Możemy już iść?
Zmarszczyłam brwi.
- Przepraszam, czy my się znamy?
Odpowiedział mi przyjemny, perlisty śmiech.
- To ja skarbie, Euphemia.
Byłam trochę zaskoczona, że kobieta odbiera mnie osobiście, choć pod przebraniem. Nie chciałam jednak zaprzątać sobie tym głowy. Kiwnęłam tylko głową i chwyciłam kobietę za rękę. Poczułam trochę nieprzyjemne uczucie, tak jakby ktoś przeciskał mnie przez rurę. Praktycznie nie zwróciłam na nie uwagi, po tym, jak już kilkanaście razy sama się teleportowałam.
W ułamku sekundy, magiczny peron zmienił się w dość dużą sypialnię. Było to przestronne pomieszczenie o ciemnej podłodze i lawendowych ścianach. Jedna ze ścian była prawie całkowicie przeszklona i wychodziła na piękny ogród, oraz widać przez nią było morze i kawałek plaży. Naprzeciwko wyjścia na taras, znajdowało się wejście do pokoju. Po jego lewej stronie stało dwuosobowe łóżko z baldachimem. Wykonane było z jasnego drewna- brzozy, nakryte ciemnofioletową, satynową pościelą, przysłonięte jaśniejszymi zasłonami. Po obu stronach stały szafki nocne. Na jednej z nich stał srebrny świecznik. Pod lewą ścianą, bliżej okna, stała brzozowa komoda, nakryta fioletowym materiałem. Na niej stał piękny kwiat w białej doniczce. Na ścianie wisiało lustro w srebrnej ramie. Po drugiej stronie pokoju na środku znajdował się kominek, naokoło którego ściana była wyłożona kamieniami. Przed nim stały dwa kremowe fotele z poduszkami w odcieniu pościeli. Po prawej stronie znajdowało się wejście do łazienki, za którym w czarnej doniczce stał jakiś wielki kwiat. Na lewo od kominka, na ścianie z wyjściem na korytarza, stała dwudrzwiowa szafa z wieszakami, połączona z regałem, zapełnionym różnymi książkami. Ciemne drewno podłogi na środku było przykryte przez szary, puchaty, owalny dywan.
Bardzo podobało mi się to pomieszczenie. Zwłaszcza widok z okna. Kiedy skończyłam podziwiać pomieszczenie, spojrzałam na mamę Blaise'a, która już wyglądała, jak ona. Uśmiechała się do mnie ciepło.
- To twój pokój. Mam nadzieję, że ci się podoba?
- Jest świetny.- przyznałam.
- Cieszę się. Miłko!
Koło nas z cichym pyknięciem pojawiła się skrzatka, widocznie dużo młodsza od tego, który odbierał Blaise'a z peronu, ubrana w sukienkę, zrobioną z poszewki na poduszkę.
- Pani wzywała?- spytała cicho, skrzekliwym głosem.
- Tak. Lale, to jest Miłka. Będzie twoim osobistym skrzatem domowym, podczas twojego pobytu u nas. Miłko, mam nadzieję, że zrobisz wszystko, aby pobyt naszego gościa był udany?
- Oczywiście, proszę Pani. Czy Miłka może rozpakować panienki bagaże?- zwróciła się do mnie, kłaniając się nisko.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Będę wdzięczna.
- Panienka nie musi! Miłka robi to, co Miłka powinna robić!
Odebrała ode mnie kufer, od razu wypuszczając Kirana i zaczęła wypakowywać moje rzeczy. Ja za to zostałam wyprowadzona przez panią Zabini na korytarz. Zaczęłyśmy iść w tylko jej znanym kierunku.
- Posiłki są o 8:00, 13:00 i 18:00. Dzisiaj wyjątkowo kolacja jest o 19:00, właśnie idziemy do jadalni. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, poproś Miłkę, albo bezpośrednio możesz zwrócić się do mnie.
Kiwnęłam głową na znak zrozumienia.
- W takim razie, miałabym jedną prośbę, pani Zabini.
- Proszę, mów mi po imieniu, albo „ciociu". Byłam przyjaciółką twoich rodziców i bardzo by mnie ucieszyło, gdybyś mnie tak nazywała.
Kiwnęłam głową. Spodziewałam się, że kobietę musiały łączyć jakieś bliższe stosunki z moimi rodzicami. Nawet nie zastanawiało mnie, czemu nie powiedziała nic w wakacje. Podejrzewałam, że musiała się upewnić, oswoić się z tą myślą. W takich sprawach impulsywne działanie mogło zranić wiele osób.
- A więc ciociu, dostałam zaproszenie na bal do Malfoy'ów, ale nie mam żadnej odpowiedniej sukienki. Czy moglibyśmy iść w któryś dzień na zakupy?
Brunetka uśmiechnęła się szeroko i przyciągnęła mnie do siebie, mocno przytulając.
- Oczywiście, kochanie! Wiesz, Blaise nigdy nie lubił zakupów, ograniczał się tylko do najpotrzebniejszych rzeczy, a los nigdy nie obdarzył mnie córką. Kupimy ci najpiękniejszą sukienkę, jaką znajdziemy!
Entuzjazm kobiety był ogromny. Podejrzewałam, że będziemy wybierać ją przez kilka dobrych godzin. Nie przeszkadzało mi to, a nawet poczułam się szczęśliwa. W sierocińcu nigdy nikt nie poświęcał dzieciom tyle uwagi. A tej kobiecie widocznie zależało. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy tak to jest mieć rodzinę. Szybko jednak odgoniłam te myśli. Nie miałam po co się dołować. Wolałam się cieszyć tym, co dostawałam, czuć się... normalnie.
W końcu dotarłyśmy przed odpowiednie drzwi. Euphemia poprosiła mnie, abym chwilę poczekała. Miałam wejść dopiero na odpowiedni znak. Stojąc za uchylonymi drzwiami, słyszałam, jak kobieta mówiła do kogoś, prawdopodobnie swojego syna, że cieszy się, że go widzi, oraz, teraz już chyba zwracając się do szerszego grona, że ma niespodziankę. Poczekałam, aż każe mi wejść.
Uśmiechnęłam się szeroko, na widok zaskoczonej miny przyjaciela. Obok niego stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał lekko opaloną cerę, intensywnie niebieskie oczy oraz srebrne, przydługie włosy w lekkim nieładzie. Na jego twarzy widniał kilkudniowy zarost. Był nawet przystojny. Patrzył na mnie na początku z zaskoczeniem, szybko jednak jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, ukazujący trochę różniące się od ludzkiego uzębienie.
Po lewej stronie mężczyzny stała niska kobieta o białych włosach i srebrnych oczach. Miała śniadą cerę i anielską twarz. Była przepiękna.
- Lale?!- wykrzyknął Blaise, kiedy podeszłam bliżej.- Co tutaj robisz?
- Dzięki uprzejmości cioci Euphemi spędzam z wami święta. A co? Nie wolno mi? Jak mnie tu nie chcesz, wystarczy powiedzieć. Zranisz wtedy moje biedne serduszko- chwyciłam się teatralnie za wspomniane miejsce.- ale nie będziesz się przynajmniej ze mną męczył.
Chciałam obdarzyć chłopaka zbolałym i skrzywdzonym spojrzeniem, ale mój szczęśliwy uśmiech zepsuł cały efekt. Ah, co ci chłopcy ze mną robią? Przy nich zawsze jestem pełna emocji, o których istnienie do niedawna bym się nie podejrzewała.
- Och, mój syn na pewno cię nie wyrzuci. W przeciwnym wypadku zabiorę go na maraton zakupowy.- zaśmiała się ciocia.- Lale, to jest Fenrir Greyback, twój ojciec chrzestny. A to Illiyana Ivanov, jego towarzyszka.
Uśmiechnęłam się do pary.
- Miło mi was poznać.- powiedziałam, po czym zwróciłam się bezpośrednio do mężczyzny.- Cieszę się, że spotkaliśmy się w realu, wilku chrzestny. Nie wspominałeś mi o swojej towarzyszce w listach.
Fenrir roześmiał się ciepłym, lekko ochrypłym głosem. Przyciągnął mnie do siebie, przytulając mocno. Byłam od niego sporo niższa, więc nie zdziwiłam się, gdy po chwili nie dotykałam podłogi. Podniesienie mnie musiało nie sprawić mu żadnej trudności. W końcu odstawił mnie na podłogę.
- Tak jakoś wyszło. Chciałem najpierw choć trochę cię poznać, a nie zasypywać faktami z mojego życia.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo tym razem zatonęłam w uścisku niewiele wyższej ode mnie kobiety. Zaskoczyła mnie taka otwartość z jej strony, ale odwzajemniłam uścisk.
- Fenrir dużo o tobie mówił.- powiedziała melodyjnym głosem, z miękkim, rosyjskim akcentem.- Cieszę się, że mogę cię poznać.
Kiwnęłam jej głową.
- Ja również, proszę pani.
W odpowiedzi dostałam melodyjny śmiech.
- Proszę, mów mi po imieniu.
Po przywitaniu, ciocia zaprosiła nas do stołu. Od razu zostałam przez Blaise'a poinformowana, że będę się ostro tłumaczyć. W odpowiedzi, jak przystało na grzeczną, mądrą i dobrze wychowaną dziewczynkę- pokazałam mu język, czego obecni dorośli zdawali się nie zauważać. Cały posiłek upłynął nam na miłej rozmowie i przekomarzankach moich i Blaise'a.
***
Późnym wieczorem siedziałam w fotelu przed kominkiem, grzejąc się i czytając książkę o klasyfikacji zaklęć ze zbioru Zabini'ch. Lekko wilgotne kosmyki, które już sporo przeschły po kąpieli, związałam w luźny warkocz. Kiedy kończyłam kolejny już rozdział, rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.- powiedziałam, zaznaczając zakładką ostatnią czytaną przeze mnie stronę.
Do środka wszedł Fenrir. Od razu namierzył mnie wzrokiem i z delikatnym uśmiechem usiadł na drugim fotelu, dopiero teraz dostrzegając książkę, którą jednym machnięciem różdżki, bez użycia słów, odesłałam na regał.
- Niewerbalna?- zapytał zaskoczony.
- Bezróżdżkowa mi na razie nie wychodzi.- przyznałam, nie zwracając uwagi, na jego oszołomioną minę.- Co cię do mnie sprowadza, wilku chrzestny?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, choć nie do końca szczęśliwie. Zmarszczyłam lekko brwi, gdy spojrzał na mnie przepraszająco.
- Chciałem cię przeprosić, Lale. Naprawdę chciałbym zabrać cię z sierocińca, ale...
- Nie możesz.- przerwałam mu z delikatnym uśmiechem.- Naprawdę nie mam ci tego za złe. Jestem świadoma twojego statusu w magicznym świecie, oraz twojej obecnej sytuacji. Nawet jeśli mugoli udałoby się oszukać, z magicznym rządem nie będzie już tak łatwo. Nie przejmuj się tym. Przyzwyczaiłam się do życia w sierocińcu, a teraz, kiedy będę tam spędzała zaledwie dwa miesiące, nie uważam tego za coś mocno złe.
Mężczyzna patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Chyba nie spodziewał się po mnie takich słów. Nic dziwnego, zwłaszcza patrząc na fakt, że przez większość posiłku zachowywałam się jak zwykła, ciesząca się życiem i roześmiana 11-latka. Pomyślałby kto, że po miesięcznej wymianie listów powinien być choć trochę na to przygotowany.
- Mówił ci ktoś, że jesteś za mądra?- zapytał, uśmiechając się zaczepnie.
- Nie. ... Może... To nie jest ważne.- również się uśmiechnęłam.- Dobrze mi z tym, jaka jestem i kim jestem. Mam gdzieś, co inni o mnie mówią.
Kiwnął głowa ze zrozumieniem.
- Jesteś inna, niż się spodziewałem.- przyznał.- Z tego co mówiła Euphi, ciągle ją obserwowałaś, zachowując chłodną obojętność pod maską uśmiechu, a mimo wszystko byłaś dla niej miła i próbowałaś się do niej przekonać. Byłaś...
- Wyobcowana i nieufna?- podsunęłam.- Kilka osób ma na mnie zbawienny wpływ. Dzięki nim naprawdę czuję się 11-letnią, zwykłą dziewczyną, a nie jakimś bezuczuciowym, nieufnym czymś. Co nie znaczy, że straciłam na spostrzegawczości i podejrzliwości, choć to drugie staram się ograniczać.
-Myślisz, że to dobrze?- spytał zmartwiony Fenrir.- Nie chce cię straszyć, ale wiele osób może chcieć cię skrzywdzić, choćby przez samo nazwisko i to, kim byli twoi rodzice.
Roześmiałam się radośnie. To było takie miłe, kiedy ktoś się o ciebie martwił! I to nie z przymusu, a z własnej woli. Można było wtedy poczuć, że się troszczą, interesują i przejmują twoją osobą. Że jest się dla kogoś kimś ważnym. W takich chwilach chciałam zachowywać i rozwijać uczucia do najbliższych. Obcy mnie nie interesowali, mogli nawet umrzeć, nie jestem przecież jakimś bohaterem żeby się nimi przejmować! Ale rodzina i przyjaciele... tak, tylko oni się dla mnie liczyli. Bo w końcu zaczęłam czuć, co to znaczy mieć bliskich i nie zamierzałam tego utracić.
- Uwierz, nawet bez nazwiska i świadomości, że rodzice walczyli u boku Voldemorta, mogłabym sobie narobić wrogów. A przed niebezpieczeństwem, a zwłaszcza ludźmi, którzy chcieliby mnie skrzywdzić, mam wystarczającą ochronę.
Wilkołak spojrzał na mnie z niezrozumieniem. Uśmiechnęłam się tajemniczo, sięgając ręką za fotel. Obudziłam Sirr, która od razu zaczęła się wspinać po moim ramieniu. Położyłam ją na kolanach i głaskałam po niewielkim łebku. Mężczyzna na początku wydawał się zaskoczony, ale szybko jego wyraz twarzy zmienił się na pełny zrozumienia.
- Odziedziczyłaś zdolności swojej matki.- bardziej stwierdził niż spytał.
Kiwnęłam głową.
- Moi przyjaciele o tym nie wiedzą i wolałabym aby tak pozostało.
- Oczywiście.- uśmiechnął się.- Lale, zawsze jak będziesz czegoś potrzebowała, możesz się do mnie zwrócić. A teraz leć spać, późno już.
Uśmiechnęłam się, wstając z fotela. Przytuliłam mężczyznę i dziękując, życzyłam mu dobrej nocy. Potem wskoczyłam do łóżka, słysząc, jak mężczyzna opuszcza pokój. Zasnęłam bardzo szybko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest kolejny rozdział!
Jak zawsze mam nadzieję, że się spodoba. Chciałabym również, abyście podzielili się ze mną opinią na temat tej historii- co się wam podoba, a co nie. Pomogłoby mi to w przyszłości ulepszyć całe opowiadanie.
Trzymajcie się ciepło!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro