Rozdział 58
Hej, moje kochane Laleciątka!
Z okazji zbliżających się świąt, chciałabym życzyć wam z całego serca wszystkiego najlepszego: dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń, udanych prezentów, czasu spędzonego w rodzinnym gronie oraz wszystkiego, czego możecie chcieć! Jeśli chodzi o Sylwester, mam nadzieję, że spędzicie go na zabawie w zgranym gronie i że będziecie mieli co wspominać w przyszłym roku, który chciałabym, aby był dla was najlepszy jak tylko może: aby szkoła nie dawała wam w kość, aby w pracy się układało, aby na studiach wam się wiodło! Mam nadzieję, że o żadnej grupie moich czytelników nie zapomniałam ;)
Życzenia mam za sobą, a więc dalej!
Ostatni Juliet_xx podsunęła mi pomysł, że jeśli kochacie moją historię, to na swoich profilach możecie umieścić #Laleciatka albo #BlaleForever. Jest to całkowicie dobrowolne, ale bardzo by mnie ucieszyło!
I na koniec mam nadzieję, że po tym rozdziale nie będziecie chcieli mnie zabić i zostaniecie ze mną.
Zapraszam do lektury!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siedziałam w Sali przesłuchań. Moje ręce były przykute do stolika takimi śmiesznymi kajdankami na wyciąganym łańcuchu. Po lewej prawej stronie miałam lustro weneckie, przez które mogłam widzieć dzięki zaklęciu opracowanemu na bazie oka Szalonookiego. Kilku funkcjonariusz kłóciło się tam o coś zażarcie. Ja natomiast miałam całkiem niezłą zabawę, jaką było bujanie się na krześle.
Starałam się nie myśleć o tym, jak Blaise jest na mnie wkurwiony i jak się martwi. Naprawdę się starałam, jednak ta myśl ciągle mnie nawiedzała. Wracała jak przeklęty bumerang! Wiedziałam, że kiedy wrócę, dostanę niezły opieprz. I w sumie będzie mi się należało. Najpierw od Blaise'a, potem od chłopaków, a następnie od każdego, kto się nawinie.
Kiedy tak starałam się uciekać myślami od wściekłych, zmartwionych i Merlin jeden raczy wiedzieć, jakich jeszcze bliskich, do Sali, w której siedziałam, weszły dwie osoby.
Kobieta była wysoka, dość ładna. Ubrana była w pantofle i szary garnitur, a blond włosy spięła w ciasny kok. Stojący obok niej mężczyzna miał na sobie białą koszulę oraz czarne spodnie na szelkach. Brązowe włosy miał lekko roztrzepane, gdzieniegdzie przyprószone siwizną.
Usiedli oni naprzeciwko mnie, stawiając na stoliku kawy oraz papiery.
- Black Wolf, postawiono ci zarzut seryjnych morderstw ze szczególnym okrucieństwem. Nasi specjaliści przeszukują bazy danych w poszukiwaniu twojej prawdziwej tożsamości. Możesz pójść z nami na współpracę, wtedy wyrok, jaki otrzymasz będzie łagodniejszy.
Słysząc słowa mężczyzny, parsknęłam śmiechem.
- Tak czy siak dostanę dożywocie, detektywie d'Orafe. A raczej dostałabym. Nie możecie postawić mi zarzutów, nie znając mojej prawdziwej tożsamości. A tej nie poznacie. Pani na pewno to wie, detektyw Botti, że kobiety potrafią się zmieniać jak kameleon.
- Nie przedstawialiśmy się.- zauważyła kobieta, patrząc na mnie zmrużonymi oczami.- Skąd wiesz, kim jesteśmy?! Jakie dostałabym?! I czemu niby nie poznamy twojej prawdziwej tożsamości?!
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Dostanę sok?
- Masz kawę.- powiedział chłodno szatyn, podsuwając mi jeden z kubków.- Odpowiedz na pytania detektyw Botti.
- Wolę sok.- mruknęłam, przyjmując jednak kubek i zamieniając jego zawartość w sok, po czym wzięłam kilka łyków.- Pomarańczowy, pycha! Ludzki umysł nie ma dla mnie tajemnic. Zwłaszcza takich osób jak wy. Znam wasze nazwiska, członków rodziny, znajomych, przyzwyczajenia. Sami mi to wszystko podaliście, kiedy tylko tu weszliście. Dostałabym, a nie dostanę, ponieważ niedługo się stąd wynoszę. Właściwie nie zrobiłam tego do tej pory, bo strasznie nie chcę dostać opieprzu od chłopaka. No i nie poznacie mojej tożsamości, bo nie znacie mojego prawdziwego wyglądu.
- Chcesz nam powiedzieć- zaczęła kobieta, która wyraźnie miała problem z panowaniem nad sobą. Czyżby dobry i zły glina.- że czytasz nam w myślach?! Myślisz, że uwierzymy w takie dyrdymały?! Nie jesteś w stanie się stąd wynieść! Jesteś przykuta do tego cholernego stołu najlepszymi kajdankami na świecie! I niby jak nie mamy twojego wyglądu?! Robiliśmy ci zdjęcia!
- Niech pan uspokoi koleżankę, bo wasze kawy zmienią się w soki pomidorowe.- poleciłam znudzonym tonem, przestając bujać się na krześle.- Na mnie nie działa taktyka dobry i zły glina. A jeśli koleżanka naprawdę ma problemy z emocjami, to raczej nie nadaje się do tej pracy.
Kobieta już chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna powstrzymał ją, na co się uśmiechnęłam.
- Jeśli chce pani to upraszczać do czytania w myślach, to niech pani to robi, ale to jest o wiele bardziej skomplikowane. Kajdanek mogę pozbyć się w każdej chwili, jeśli będę tego chciała. Na razie za dobrze się bawię. A co do zdjęć... Mogę wyglądać, jak chce. Mogę zmienić kolor włosów, oczu, nawet rysy twarzy. Cóż powiedzieć? Magia!
- Magia!- prychnęła kobieta!- Głupie pieprzenie!
Zmrużyłam oczy.
- Smacznego soku, detektyw Botti.
Kobieta prychnęła i chwyciła za kubek, w którym była przekonana, że znajduje się kawa. Od razu po zetknięciu się płynu z językiem, zaczęła pluć na wszystkie strony. Ściągnęła pokrywkę z kubka, aby zobaczyć, że naprawdę znajduje się tam sok pomidorowy. Zdezorientowana wyrwała mi mój kubek, aby zobaczyć w nim sok pomarańczowy. Z niedowierzaniem spojrzała na równie zaskoczonego partnera.
- To jakaś iluzja?- zdziwił się mężczyzna.- Przecież to niemożliwe!
- Żadna iluzja.- zaśmiałam się.- To najprawdziwsza magia. Tak też możecie tłumaczyć to, jak za chwilę wam zniknę, ale wątpię, żeby ktokolwiek wam uwierzył. Nawet mając na potwierdzenie obrazu z kamer.
- Znikniesz?!- detektyw zmrużył oczy.
Kobieta w tym czasie złapała się za słuchawkę w uchu, udając, że słucha kogoś po drugiej stronie. Przyglądałam się jej z rozbawieniem. Ta z niezwykle zadowoloną miną spojrzała na detektywa d'Orafe.
- Sanders znalazł ją w bazie.
- Niezły blef!- wyszczerzyłam się.- Ale Sanders cały czas znajduje się za lustrem weneckim. Ładne bokserki, poruczniku! Czerwony panu pasuje! Niech pan pozdrowi swojego partnera! Mam nadzieję, że wyzdrowieje!
Zarówno mężczyzna za lustrem, jak i detektywi w pokoju byli w szoku. Ja się tylko przeciągnęłam i spojrzałam na zegar.
- No, na mnie już czas! Jutro szkoła. Przetrzymaliście mnie przez całą noc, a obiecałam chłopakowi, że będę przesypiać, chociaż osiem godzin! Psujecie mi relacje z nim! Znowu mnie przywiąże do łóżka albo coś! No ale najpierw na mnie nawrzeszczy. Nie lubię, jak wrzeszczy. W ogóle nie lubię, jak się martwi.
- I jak masz zamiar stąd wyjść?!- warknęła kobieta.
Uśmiechnęłam się.
- Nie mam zamiaru stąd wychodzić. Po prostu pozbędę się kajdanek o tak...- machnęłam ręką, a kajdanki opadły z moich rąk.- i zniknę!
Nim zdążyli zareagować, teleportowałam się.
***
Wykończona opadłam na łóżko. Blaise darł się na mnie blisko półtorej godziny, w dodatku nie powtarzając się. A kiedy skończył, jego wyczyn powtórzyło kilka innych osób, jednak już nie tak długo. Tak więc niecałe trzy godziny spędziłam grzecznie zbierając opieprz.
Mniej więcej w połowie wykładu o mojej nieodpowiedzialności zaczęła boleć mnie głowa. Jęknęłam w poduszkę, czując nasilające się pulsowanie w czaszce. Równie silne, jak to, kiedy przebudzały się moje zdolności. Podskoczyłam na dźwięk tłuczenia się czegoś, a kiedy usiadłam, zobaczyłam, że lustro leży w kawałkach na podłodze. No po prostu ekstra.
- Alstremerio!
Skrzatka w mgnieniu oka pojawiła się w pokoju, a kiedy poprosiłam ją o coś przeciwbólowego, równie szybko zniknęła. Ledwie sekundę czy dwie później pojawił się Fiołek, który naprawił stłuczone lustro. Skrzaty ponownie się minęły, a ja dostałam w swoje ręce to, czego najbardziej teraz potrzebowałam.
Przełknęłam eliksir i położyłam się na łóżku, nakrywając się cienkim kocem. Teraz najważniejsze było, aby ból ustąpił. Moją niestabilną magią miałam zamiar zająć się kiedy indziej. Lustro nie było moją pierwszą ofiarą. Od kilku dni przypadkowo niszczyłam losowe rzeczy, a tak nie powinno być. Nie byłam już dzieckiem, aby moja magia szalała.
***
Z drzemki wybudził mnie dźwięk rozsuwanych drzwi do przedziału.
- Oh, Lale śpi?- usłyszałam znajomy głos.
- Ta...- zaczął odpowiadać Draco, jednak mu przerwałam.
- Już nie.- podniosłam głowę z kolan Blaise'a i oparłam ją ciężko o jego ramię, czując dość sporą senność.- Coś chciałaś, Hermiono?
Stojąca w drzwiach dziewczyna równocześnie z zacięciem i niepewnością skinęła głową.
- Zapytać o jedno z zaklęć z książki, którą podesłałaś mi ostatnio.- poinformowała.- Ale widzę, że nie czujesz się najlepiej...
- Nic mi nie jest.- zaprzeczyłam od razu, choć w rzeczywistości czułam się beznadziejnie.
Od razu po tym stwierdzeniu w moją stronę powędrowały cztery powątpiewające spojrzenia. Nawet Harry oderwał się od książki Gellerta. Starałam się walczyć z tymi spojrzeniami, jednak kiedy gryfonka na zmianę z chłopakami zaczęła wyliczać wszystko, co wskazuje na to, że źle się czuję, skapitulowałam.
- Okej, dobra! Wygraliście!- burknęłam, odsuwając się od Blaise'a i kuląc po drugiej stronie siedzenia.- Prześpię się i mi przejdzie! Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni! A jeśli chodzi o ostatnią książkę, Hermiono, Pansy całkiem nieźle się z nią zapoznała. Jak chcesz, możesz ją zapytać o cokolwiek, o co chciałaś zapytać mnie.
Dziewczyna skinęła głową i obdarzyła mnie jeszcze jednym uważnym spojrzeniem.
- Może powinnaś iść do Pomfrey jak już dojedziemy?
- Ni...
- Jest zbyt uparta.- przerwał mi Blaise, patrząc na mnie z przyganą i sprawdzając, czy mam gorączkę.- Poza tym, nie przepada za matroną. Jak jej nie przejdzie, osobiście ją tam zaciągnę.
Gryfonka skinęła głową i opuściła przedział, a ja spojrzałam na swojego chłopaka z wyrzutem.
- Tylko spróbuj...
- Uspokój się.- westchnął, przyciągając mnie do siebie i układając moją głowę na swoich kolanach.- Nie musisz iść do Pomfrey. Ale obiecaj mi, że jeśli ci nie przejdzie, to pozwolisz się komuś zbadać. Severusowi, Daphne, Dorei. Komukolwiek.
- Jak mi nie przejdzie.- podkreśliłam, przymykając oczy.- W sumie jestem tylko senna i boli mnie głowa.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał dźwięk tłuczonego szkła. Skrzywiłam się, kiedy do przedziału zaczęło wpadać zimne powietrze z zewnątrz. Westchnęłam i machnęłam ręką, naprawiając szkody, a cisza powróciła do przedziału. Zmarszczyłam brwi, czując na sobie czujne spojrzenia chłopaków.
- Co to było?- spytał Harry.
- Przecież wiesz.- mruknęłam, wygodniej układając się na kolanach Blaise'a.- Wybuch magii. Od jakiegoś czasu mi się zdarzają. Zupełnie jak przed przebudzeniem zdolności.
- Może powinnaś porozmawiać o tym z Doreą i Axelem?- zaproponował Draco.- To nie jest normalne.
- Jak mi nie przejdzie.- powtórzyłam, kategorycznie kończąc dyskusję.
Wtuliłam się w chłopaka, który okrył mnie swoją ciepłą bluzą i w niedługim czasie zasnęłam.
***
- Witam was w kolejnym roku nauki!- powiedział Drops ze swoją zwyczajową miną podczas uczty powitalnej.- Pragnę was poinformować, że w tym roku zaszły pewne zmiany wśród grona pedagogicznego. Niestety profesor Snape zrezygnował z roli nauczyciela oraz opiekuna domu. Proszę was, abyście serdecznie powitali profesora Horacego Slughorn'a, który przejmie te role.
Na Sali rozległy się oklaski. Również niemrawo klaskałam, obserwując nowego nauczyciela. Rozpoznanie i informacje to podstawa. Slughorn był starszym mężczyzną o dość obszernej masie i przyjaznym uśmiechu. Szczerym. Nie miałabym co do niego żadnych uprzedzeń, gdyby nie to, że ze zdobytych wcześniej informacji wynikało, że był w dobrej komitywie z Trzmielem. Był również organizatorem spotkań tak zwanego „Klubu Ślimaka", do którego zapraszał osoby wpływowe oraz mogąc odnieść sukces. Nie powiem, było to przydatne. Miałam jednak świadomość tego, że gdyby któryś z jego pupilków mógł przysporzyć mu złej sławy, bez skrupułów by się od niego odciął. Nie było w nim za grosz lojalności.
- Również- kontynuował Dumbledore.- profesorowie Daniel i Maya musieli zrezygnować z pracy z powodów osobistych, przez co lekcje Obrony Przed Czarną Magią będą w całości prowadzone przez profesora Jonathana. Nowych uczniów pragnę poinformować o tym, że wstęp do Zakazanego Lasu, jest zakazany. A teraz wcinajcie!
Kiedy jedzenie pojawiło się na stołach, od razu sięgnęłam po sałatkę owocową, filet z kurczaka i sos żurawinowy. Cieszyłam się, że skrzaty tak do serca wzięły sobie moją dietę, a nawet zadbały o to, żeby zawsze upewniać się, gdzie siedzę, aby przeznaczone dla mnie potrawy nie znajdowały się zbyt daleko.
- Lale, już czujesz się w porządku?- spytała Pansy, wychylając się zza kilku osób.- Hermiona mówiła, że nie wyglądałaś za dobrze.
- Tak.- powiedziałam, rzeczywiście czując się o wiele lepiej niż podczas podróży.- Chyba byłam po prostu zmęczona. Już mi nic nie jest.
Dziewczyna skinęła głową i zajęła się swoim posiłkiem. Draco i Blaise patrzyli na mnie przez chwilę, jakby chcąc wyłapać kłamstwo, ale kiedy go nie znaleźli, również zajęli się kolacją. Podobnie jak ja.
Kiedy skoczyłam jeść, odłożyłam sztućce i przez chwilę siedziałam w bezruchu.
- Niech wszyscy słuchają.- powiedziałam, na co najbliżej siedzące osoby od razu skupiły na mnie swoją uwagę, jednak nie w taki sposób, aby było to podejrzane.- Rozpuśćcie wici. Widzimy się tam, gdzie zawsze o dwudziestej trzeciej. Niech każdy zostanie o tym poinformowany. Trzeba zaplanować nadchodzący rok.
***
- Hej, Severusie!- przywitałam się z mężczyzną, wchodząc do jego nowego królestwa po tym, jak zakończyłam spotkanie powitalne.- Jak podoba ci się nowa kwatera?
Mężczyzna zgromił mnie spojrzeniem, nie odrywając się od ważenia czegoś i mruczenia czegoś pod nosem. Uśmiechając się pod nosem zajrzałam mu przez ramię prosto do księgi Godryka. Przebiegłam pobieżnie przepis wzrokiem i z zadowolonym uśmiechem przeniosłam się na kanapę.
Przywołałam sobie pierwszą lepszą książkę i zaczęłam ją czytać. Po chwili zorientowałam się, że już kiedyś ją czytałam. Dotyczyła magii umysłu i miałam o nią zapytać jej autora, bo ostatecznie nie doszłam do tego, jak ją rozpracować. Chyba powinnam zacząć robić sobie listy rzeczy do zrobienia.
Odświeżyłam sobie pamięć odnośnie do jej treści. Kiedy kończyłam przeglądanie kilkunastu pierwszych stron, Mistrz Eliksirów skończył ważyć jakieś cudeńko i w końcu zaszczycił mnie większą ilością swojej uwagi.
- Chcesz czegoś, Lale?- spytał, krzyżując ręce.- Jestem zajęty. Przypominam, że z twojej inicjatywy.
Słysząc to, przewróciłam oczami, jednak postanowiłam przejść do rzeczy. Severus miał sińce pod oczami, które na pewno były spowodowane kilkunastoma fiolkami stojącymi na regale. Musiał bardzo skupiać się na ich ważeniu i przez to się nie wysypiać. A że było dość późno, wolałam, żeby się wyspał. I ja też musiałam to zrobić, bo Blaise by znowu się martwił i denerwował.
- Ja tylko po coś przeciwbólowego. Czasami łapią mnie bóle głowy i chciałabym mieć coś w razie potrzeby.
Mężczyzna skinął głową i dał mi trzy fiolki eliksirów.
- Są bardzo mocne. Na ból głowy starczy ćwierć fiolki.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się szeroko.- Jesteś wielki, Severusie!
Mężczyzna prychnął i przerzucił kilka stron w księdze, po czym zaczął zbierać ingrediencje. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę drzwi.
- Jeśli w środku nocy twój skrzat mnie wezwie, bo będziesz chora i to zlekceważysz, to możesz być pewna, że nie przyjdę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przesłanie było jasne: jak coś ci jest, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
***
Minęło kilka tygodni nauki, a ja byłam pewna, że Slughorn nie jest osobą, którą mogłabym lubić. Nie był zły, ale jego parcie na szkło skutecznie mnie do niego zniechęcało. No i ten jego „Klub Ślimaka" to była jakaś totalna porażka. Zbiór samych dzieciaków arystokracji oraz najlepiej zapowiadających się uczniów. Niby wszystkich z nich, a przynajmniej większość znałam i się z nimi dogadywałam, ale to, jak profesor się do nas odnosił, jakby dobrze znał naszych rodziców, albo jakbyśmy byli jego gwiazdkami z nieba, strasznie mnie irytował.
Niezmiernie dziwiło mnie, że ja i Draco trafiliśmy do grona jego ulubieńców. W końcu moi rodzice byli śmierciożercami a rodzice blondyna byli o to podejrzewani. Co prawda byliśmy jednymi z najlepszych uczniów, ale byłam pewna, że zła sława naszych rodzin skutecznie odstraszy od nas profesora. Pomyliłam się. Podobnie jak pomyliłam się co do tego, że jego zajęcia mogą stanowić jakieś wyzwanie. Nie stanowiły.
Na całe szczęście jakąś rozrywkę zapewniały mi zajęcia z Rabastanem. Na początku mężczyzna narzekał, że jego brat i Bella zostawili go samego z tym wszystkim, kiedy oni zajmowali się robotami dla Toma, ale w końcu wyszło na to, że nawet bez nich całkiem sobie radzi. Jego zajęcia były naprawdę ciekawe.
Jedynym, z czego nie byłam zadowolona, były moje wahania nastroju oraz zdrowia. Całkiem często byłam senna, bolała mnie głowa oraz wymiotowałam, albo drażniły mnie zapachy. No i ciągle miałam te wybuchy magii. To wszystko po pewnym czasie zaczęło mnie strasznie irytować. Postanowiłam dać sobie czas do końca tygodnia, a potem miałam zamiar poprosić kogoś, żeby mnie zbadał.
Tak właśnie zdecydowałam, kolejny poranek spędzając przytulona do sedesu.
***
- Hej, Neville!- przywitałam się z chłopakiem, łapiąc go pod Wielką Salą.- Chodź! Mam coś dla ciebie.
Poprowadziłam zaskoczonego chłopaka, który nawet nie zdążył mi odpowiedzieć na powitanie, w jeden z rzadziej uczęszczanych korytarzy a tam do jednej z nieużywanych sal. Oparłam się o parapet i kiedy chłopak wszedł do środka, kazałam mu zamknąć drzwi. Kiedy do mnie podszedł, uśmiechnęłam się szeroko.
- O co chodzi, Lale?
Na to pytanie, wyciągnęłam z kieszeni dwie fiolki.
- To powinno wyleczyć twoich rodziców.- poinformowałam, podając mu eliksiry.- Mówię „powinno", bo nie mam na to stuprocentowej pewności. Osobiście, razem z kilkoma osobami nad tym pracowałam, wierzymy, że za działa, ale nie możemy dać ci na to stuprocentowej pewności.
- Moi rodzice mają być królikami doświadczalnymi?- spytał, a jego głos i mimika nic nie zdradzały.
- Jeśli im tego nie podasz, to nie będą.- zauważyłam.- To, co zrobisz, zależy od ciebie. Ale istnieje dziewięćdziesiąt pięć procent szans, że to zadziała. A uwierz mi, byłam świadkiem, gdzie o wiele mniejsze szanse działały cuda, a eliksiry wtedy były opracowywane przez podobny zespół.
Gryfon przez chwilę milczał, a potem schował fiolki do kieszeni.
- Co chcesz w zamian?
- Obecnie nic.- wzruszyłam ramionami.- Odezwę się do ciebie, kiedy eliksir zadziała. Jeśli twoim rodzicom się nie polepszy albo będę próbowała dalej, albo nic nie zażądam. Jedyne, co ci mogę obiecać na ten moment, to to, że nie zależy mi na ich krzywdzie, więc możesz być spokojny. To nie jest trucizna.
- Czego ode mnie chcesz, że tak się starasz?- chłopak czujnie zmrużył oczy, ale w jego oczach błyszczała nadzieja.- Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że ślizgonka pomaga kompletnie obcym osobom bez powodu.
Słysząc to, uniosłam kącik ust. Bardzo słuszne stwierdzenie. I bardzo realistyczne podejście.
Odbiłam się od parapetu, kierując się do drzwi. Kiedy byłam obok chłopaka, zatrzymałam się i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Twoje zdolności, Neville. Zależy mi na twoich zdolnościach i lojalności niczym więcej. Trzymam kciuki za twoich rodziców.
Po tych słowach opuściłam salę. Od razu stanęłam oko w oko z Blaise'em, który widocznie na mnie czekał. Ciekawe, skąd wiedział, w której klasie jesteśmy. Odbił się od ściany, o którą się opierał i po chwyceniu mnie za rękę, zaczął kierować się na śniadanie, a ja razem z nim.
- Jak poszło?
- Myślę, że dobrze. Teraz wszystko zależy od Neville'a i eliksiru. Wierzę w zdolności Fred'a. Ale nadal się martwię, że to nie zadziała.
- Jeśli chodzi o magomedycynę, Fred jest geniuszem.- powiedział Blaise, chcąc mnie uspokoić, co niejako mu się udało.- Będzie dobrze, zobaczysz. Myślisz, że Neville zgodzi się na zapłatę za zdrowie jego rodziców?
- Zgodzi się.- stwierdziłam od razu, wchodząc do Wielkiej Sali.- Doskonale rozumie, co znaczy „wszystko". A jak tam poszło z Luną?
- Bez problemu. Przyjdzie. Zresztą mam wrażenie, że ona wie więcej niż pokazuje. I wcale nie jest taka szalona.
- Z nią nigdy nic nie wiadomo.- westchnęłam, siadając przy stole.- Pożyjemy, zobaczymy.
Blaise, trzecioklasiści potrzebują pomocy z eliksirami!- krzyknęła przez pół pokoju wspólnego Astoria.
Chłopak westchnął ciężko, wkładając pióro do atramentu.
- Zaraz przyjdę! Dajcie mi dokończyć wypracowanie!
Naskrobał szybko ostatnie kilka akapitów, kontrolując do co pisze z szkolnym podręcznikiem. Kiedy skończył, wysuszył atrament, zamknął książkę, a pracę odesłał do naszego pokoju. Przymknął oczy i z miną skazańca wstał z kanapy.
- Lale, mogłabyś podać mi tę książkę?- spytał Draco, siedzący naprzeciwko mnie, kiedy Blaise ruszył na pomoc młodszym uczniom.- Nie pamiętam, czy to, co chcę napisać jest zgodne z prawem.
- Marne szanse.- stwierdziłam, podając mu księgę, równocześnie dokańczając swój referat.- Znając ciebie, to raczej coś z pogranicza. A lepiej, żebyś według nauczycieli, tej wiedzy nie posiadał.
- To nie...
- To prawda.- ukrócił jego złudzenia Harry, za co dostał mordercze spojrzenie.- Nie patrz tak na mnie. Faktem jest, że my wszyscy wolimy raczej magię z pogranicza, albo tą uważaną za ciemniejszą. Nie wypieraj się tego.
Kiedy chłopcy ze sobą dyskutowali, ja zaczynałam powoli źle się czuć. Pobolewała mnie głowa, robiło mi się duszno i powieki zaczynały mi ciążyć. Nie mogłam skupić się nad tematem, który miałam opracować na zaklęcia. Ze zirytowaniem potarłam nasadę nosa i wstałam z kanapy.
- Idę się przewietrzyć.- poinformowałam chłopaków, ledwie powstrzymując się od jakiegokolwiek niekontrolowanego ruchu, kiedy zakręciło mi się w głowie.
- W porządku, Lale?- spytał Harry, od razu przerywając dyskusję z Draco i patrząc na mnie z uwagą.- Może iść z tobą? Nie wyglądasz za dobrze.
- Nic mi nie jest. Po prostu jest tutaj duszno. Przewietrzę się i zaraz wracam.
- Skoro tak mówisz...- Draco nie brzmiał na przekonanego.- Może jednak powinnaś iść do kogoś, żeby cię zbadał?
- Dałam sobie czas do końca tygodnia. To raptem jeszcze dwa dni. Do tego czasu dajcie mi święty spokój.
Blondyn prychnął wielce urażony, na co jego chłopak przewrócił oczami. Kiedy opuszczałam pokój wspólny, czułam na plecach ich spojrzenia. Kiedy przejście zamknęło się za mną, odetchnęłam z ulgą. Po części dlatego, że nie czułam już spojrzeń chłopaków, a po części dlatego, że chłodne powietrze nieco mnie otrzeźwiło. Nie trwało to jednak długo.
Kiedy dotarłam na drugie piętro, czułam się już tak słabo, że nie mogła nawet się ruszyć. Oparłam się o parapet, przyłożyłam czoło do zimnej szyby i liczyłam na to, że szybko mi przejdzie. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Może jednak powinnam iść się przebadać. I może powinnam poprosić któregoś z chłopaków o towarzyszenie mi w spacerze. Teraz nie czułam się na siłach nawet do wysłania płonącej notatki.
Usiadłam ciężko pod oknem, opierając kark o zimne kamienie. Było mi niedobrze i miałam wrażenie, że zaraz zasnę. Oparłam ramiona na podkurczonych nogach i schowałam w nich głowę. Nawet nie usłyszałam, że ktoś się zbliża.
- O! Czyżby ślizgońska szmata pokłóciła się z chłopakiem i teraz wylewa swoje gówno warte łzy?
Z trudem uniosłam głowę i spojrzałam na dziewczynę z nienawiścią.
- Spieprzaj... Weasley.- powiedziałam unosząc się z podłogi.
Widząc mój stan, oczy dziewczyny zabłyszczały. Chyba. Mogło mi się to wydawać, ponieważ obraz niekontrolowanie mi się rozmywał. Wszystko było dla mnie teraz ponad siły, do czego ciężko było mi się przyznać, i nie miałam najmniejszej ochoty na użeranie się z tą dziewczyną.
- Nie masz prawa mi rozkazywać, Gaunt!- warknęła gryfonka, po czym spojrzała na mnie z wyższością.- Gdzie twoja obstawa? Puścili cię samą, kiedy ledwie trzymasz się na nogach?
- Powiedziałam: spieprzaj, Weasley!- warknęłam, zaciskając palce na parapecie.- Nie mam ochoty na użeranie się z tobą i twoją wątpliwą inteligencją!
- O nie...- dziewczyna pokręciła głową z zadowolonym uśmieszkiem.- Myślisz, że przepuściłabym okazję na odpłacenie ci się za te wszystkie krzywdy, jakich doznałam z twoich rąk?! W twoich snach! Nie przepuszczam nadarzających się okazji!
- Krzywd?- spytałam, unosząc brew.- Błagam cię, Weasley! Wszystko, czego doświadczyłaś, wynika z twojej własnej głupoty. No, chyba że krzywdą nazywasz danie ci prawdziwych kamieni szlachetnych, albo to, że twoja matka ma pracę i nie klepiecie już biedy!
- Zamknij się!- krzyknęła, wyciągając różdżkę. Ja nie byłam w stanie sięgnąć po swoją.- Nie zrozumiesz! To ile napsułaś mi krwi... Gdyby nie ty i ten cholerny Malfoy, Potter byłby ze mną! Gdyby nie ty, mój brat nie miałby problemów z prawem! Gdyby nie ty, nie musiałabym znosić tylu ośmieszeni! Gdyby nie ty, dyrektor mógłby działać wiele dobra!
- To ty się zamknij!- warknęłam, mrużąc oczy, aby skupić wzrok na dziewczynie.- Harry nie byłby z tobą! Masz obsesję na jego punkcie! Co ci przeszkadza jego szczęście?! Twój brat, podobnie jak ty, doprowadził do swoich problemów swoim nieprzemyślanym i głupim zachowaniem! A Dumbledore?! Nie uwierzyłabym w jego dobro naw...
- CISZA!
Wściekła dziewczyna rzuciła we mnie jakimś zaklęciem. Nie byłam w stanie go uniknąć. Kiedy kolorowy promień dotknął mojego ciała, poczułam niewielki ból. Nie wiem, co to było, ale nie mogło mierzyć się z wieloma zaklęciami. Po chwili jednak upadłam na kolana pod niewiarygodnie silnymi falami bólu. Nie spodziewałam się, że dziewczyna może rzucić zaklęcie, które spowoduje aż tyle cierpienia.
Zwijałam się na podłodze, pod targającymi mną spazmami bólu, które swoje epicentrum miało w okolicach brzucha. Czułam, że nie panuję nad magią tak samo dobrze, jak czułam płynące po moich policzkach łzy, które usilnie starałam się wstrzymywać, jednak byłam na to zbyt słaba. I wtedy poczułam też coś jeszcze. Ciepłą ciecz spływającą po moich nogach.
Byłam przerażona. Nie znajdywałam wyjaśnienia na tą sytuację. Nawet nie miałam okazji o tym pomyśleć, bo moja magia gwałtownie wybuchła, pozbawiając mnie przytomności. Ostatnimi co pamiętam przed tym, jak pochłonęła mnie ciemność, był mrożący krew w żyłach krzyk Weasley oraz pieczenie dłoni.
***
Z trudem uniosłam powieki i prawie natychmiast je zamknęłam pod rażącą ze wszystkich stron bielą. Musiałam leżeć w skrzydle szpitalnym. Ponownie uchyliłam powieki, już przygotowana na dziwną jasność i rozejrzałam się dookoła.
Od razu zorientowałam się, że jest bardzo wcześnie. Dlatego też zdziwieniem dla mnie było zobaczenie Blaise'a drzemiącego przy mnie, z głową obok mojej dłoni. Na jego policzkach widziałam zaschnięte łzy. Na łóżku obok siedziały Dorea i Daphne. Spały, opierając się o siebie nawzajem. Na stoliku stały dwa kubki, w których rozpoznałam ulubione napoje Draco i Harry'ego, a więc i oni musieli tutaj do niedawna być. No i w nogach mojego łóżka siedział Fred, który jako jedyny nie spał, jednak wyglądał okropnie.
Kiedy zobaczył, że nie śpię, uśmiechnął się niemrawo.
- Nareszcie. Jak się czujesz?
- Nie wiem.- przyznałam szczerze, próbując usiąść.- Trochę mi słabo i jestem obolała, ale oprócz tego, to chyba wszystko w porządku.
Chłopak skinął głową i pomógł mi usiąść, przez przypadek budząc przy tym Blaise'a. Ślizgon rozejrzał się nieprzytomnie. Jego oczy były całe zaczerwienione i opuchnięte. Kiedy zorientował się, że się obudziłam, jego oczy zaszkliły się i od razu mnie przytulił, jednak zrobił to dziwnie delikatnie.
- Dzięki ci, Salazarze!- odetchnął z ulgą.- Lale, czemu mi nie powiedziałaś?! Gdybym wiedział... w życiu bym nie pozwolił, żeby cokolwiek ci się stało!
- O czym ci nie powiedziałam?- spytałam, marszcząc brwi i patrząc na chłopaka z niezrozumieniem.- Blaise, o czym ty mówisz?
Widząc moje skołowanie, chłopacy również wydawali się zdziwieni.
- To ty nie...
- Na to wygląda, Blaise.- stwierdziła Dorea, układając Daphne na sąsiedniej leżance.- Zostawcie nas chłopcy. Sama pogadam z Lale. Możecie poinformować Pomfrey, że się obudziła i uspokoić resztę.
Zarówno Blaise, jak i i Fred nie wydawali się zadowoleni z polecenia dziewczyny. Zwłaszcza ślizgon nie bardzo chciał opuścić miejsce przy moim łóżku. Kiedy jednak blondynka spiorunowała go spojrzeniem i powiedziała, że będę potrzebowała teraz spokoju i czasu, niemrawo skinął głową i razem z rudzielcem odeszli, zasłaniając kotary wokół łóżka.
Widząc zmartwioną minę kuzynki i jakby współczucie migające w jej oczach, nie miałam pozytywnych myśli. Zaczęłam bać się tego, co zaraz usłyszę, choć nie miałam zielonego pojęcia, co to mogłoby być.
- Lale...- zaczęła cicho, siadając na skraju łóżka i łapiąc mnie za rękę.- Naprawdę nie wiedziałaś?
- O czym nie wiedziałam?- spytałam, odczuwając zarówno strach, jak i zirytowanie.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Bardziej zacisnęła ręce na mojej dłoni i spojrzała mi prosto w oczy.
- Jesteś w ciąży.- oznajmiła, a mnie zatkało.
- C-co?- wydukałam mało inteligentnie, kładąc wolną dłoń na brzuchu i w osłupieniu wpatrując się we Francuzkę.
- W ciąży.- powtórzyła, utrzymując spokojny, ciepły ton głosu.- Żeby uściślić, w piątym albo szóstym tygodniu.
W tym momencie miałam w głowie kompletną pustkę. Przecież to było niemożliwe! Zawsze z Blaise'em pamiętaliśmy o tym, żeby się zabezpieczyć! To nie był dobry czas na dziecko! Byliśmy za młodzi, prowadziliśmy wojnę, byliśmy w ciągłym zagrożeniu tak jak...
Wstrzymałam oddech. Weasley. Zacisnęłam mocno palce na dłoni kuzynki. Chyba zrozumiała, jeszcze nim się odezwałam.
- Tak. Niewiele brakowało, a byś poroniła.- powiedziała, przytulając mnie, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy. Nie rozumiałam samej siebie!- W sumie tylko dzięki szybkiej interwencji chłopaków to dziecko jeszcze żyje. Jednak byłaś w tak złym stanie, że nie ma gwarancji, że donosisz ciążę. A nawet jeśli, to dziecko może być charłakiem, może być słabego zdrowia albo może przez całe życie mierzyć się z niestabilną magią. Przykro mi, że musiałam ci to powiedzieć, ale lepiej, żebyś była tego świadoma.
Nie byłam w stanie powstrzymywać łez.
- Ale przecież zabezpieczaliśmy się.- wyszeptałam, starając się łapać powietrze.- To nie...
- Lale, jesteś mądra.- westchnęła Dorea.- Powinnaś być świadoma tego, że żadne zabezpieczenie nie jest stuprocentowe. Żadne. Nawet magiczne.
Z coraz większym trudem łapałam powietrze. Właściwie zaczęłam się hiperwentylować. Tego wszystkiego było dla mnie za wiele. W dodatku nie potrafiłam opanować łez. Blondynka przytuliła mnie jeszcze mocniej.
- Spokojnie.- powiedziała, głaszcząc mnie po plecach.- Poradzisz sobie. Masz Blaise'a. Razem dacie sobie radę. Poza tym zawsze możesz liczyć na przyjaciół, na mnie i Axela. Wszystko się ułoży. Musisz być silna. Dla siebie Blaise'a i waszego dziecka. Bo chyba nie chcesz usunąć ciąży?
Od razu pokręciłam przecząco głową. Może i nie byłam gotowa na ciążę, ale musiałam wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Poza tym to było moje dziecko. Moje i Blaise'a. Nie mogłabym się go pozbyć, nie ważne, co by się stało. I nie pozwoliłabym go skrzywdzić.
Na wspomnienie tego, że mogłam je stracić, cały mój żal i strach zamieniły się w złość.
- Co z tą...
- Nie żyje.- powiedziała beznamiętnie kuzynka, a ja otwarłam szerzej oczy.- Twoja magia broniła ciebie i dziecko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro