Rozdział 55
- Merlinie, czemu w Anglii jest tak zimno!- wykrzyknęłam, kiedy tylko pojawiliśmy się w moim salonie.- Pomyślałby kto, że mamy lato!
- Po Karaibach ciężko będzie przyzwyczaić się z powrotem do tej przeklętej pogody.- westchnął Blaise.- Dzień dobry, pani Gaunt, panie May.
- Dzień dobry, Blaise.- uśmiechnęła się mama z obrazu.- Jak to jest, że ty o nas pamiętasz, a rodzona córka nie?
- Pamiętam!- oburzyłam się.- Tylko nie mogę nadziwić się jak tu zimno! Hej mamo, tato. Widzę, że dom jeszcze stoi.
- Hej, skarbie.- uśmiechnął się tata.- Jakoś udało mu się uniknąć zawalenia.
- Dobra.- mruknęłam strzelając kośćmi palców.- Wakacje się skończyły! Trzeba zabrać się do roboty!
Słysząc zapał i groźne nuty w moim głosie, Blaise parsknął śmiechem.
- Powodzenia. Ja lecę podręczyć moją mamę.
- Jasne.- uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.- Pozdrów ją ode mnie.
Chłopak skinął głową i zniknął w kominku. Kiedy to zrobił, rzuciłam na siebie zaklęcie Sonorus i wzięłam głęboki oddech.
- WRÓCIŁAM!- wykrzyknęłam, a mój wzmocniony głos zatrząsnął murami posiadłości.- KONIEC WAKACJI!
***
Usiadłam przy biurku w gabinecie i westchnęłam, widząc piętrzące się na nim stosy dokumentów i listów. Wszystko, co ktoś do mnie wysyłał w ciągu ostatnich dwóch tygodni, a nie było na tyle istotne, żeby zmusić mnie do natychmiastowego przerwania wakacji, lądowało właśnie tutaj.
Bez marudzenia zabrałam się do roboty, w pierwszej kolejności najpierw segregując wszystko. Prasa, zlecenia od szefa, praca dla Caleb'a, dokumenty pochodzące z moich działalności i udziałów, listy od chłopaków, mniej lub bardziej ważna korespondencja, wiadomości od moich ludzi. To wszystko znalazło się na osobnych stosach.
Nie mając za bardzo możliwości zrobienia czegokolwiek, przejrzałam najpierw mniej lub bardziej ważną korespondencję. Nie było tam zbyt wiele rzeczy.
Poinformowanie o ostatecznym terminie rozprawy z Dropsem, która przypada na sierpień. Niezbyt cieszył mnie ten termin, ale nie można ostatecznie wszystkiego przedłużać. Widocznie to już czas.
Kilka ofert matrymonialnych, które od razu wylądowały w śmietniku i kilka propozycji współpracy lub wejścia w spółkę albo prośby o patronat. Szybko to przejrzałam i odłożyłam na bok interesujące mnie listy z zamiarem późniejszego odpisania na nie.
Następnie chwyciłam za listy od moich ludzi. Każdy napisany był na podobnej zasadzie. Kilka słów o wakacjach, prośba o jakąś poradę dotyczącą ćwiczeń, czasami prośba o załatwienie jakiejś prostszej lub bardziej dochodowej roboty u Caleb'a.
Postanawiając od razu załatwić tą sprawę, chwyciłam za papiery od mężczyzny. Przejrzałam je, odkładając każde przeczytane zlecenie na dwie kupki: jedną przeznaczoną ewidentnie dla mnie i jedną, którą mogę przesłać dalej. Kiedy miałam to ładnie podzielone, od razu zaczęłam odpisywać na listy, na końcu informują Caleb'a, którymi zleceniami zajmą się moi ludzie.
Skoro już byłam przy pracy, zapoznałam się również z zleceniami od szefa. Tak jak zawsze było tam kilka zleceń morderstw, kilka rzeczy do zdobycia nielegalnymi środkami, jedno czy dwa zlecenia przemytu. No i przypomnienie, że w te wakacje szkolę grupę świeżaków. I że zaczynam od poniedziałku.
W prasie jaki i w dokumentach udziałowych nie było nic ciekawego. W tym pierwszym, im późniejsza była gazeta, tym mniej informacji było o naszej akcji. Nic dziwnego, świat kręci się dalej, choć takiemu wydarzeniu mogliby poświęcić trochę więcej uwagi. W tym drugim było pełno cyferek. Nawet się na nich nie skupiałam, postanawiając później poprosić Gryfka o aktualny spis moich wartości.
Na koniec zostawiłam sobie listy od chłopaków. Coś, co najbardziej mnie interesowało.
Kochana Lale!
Mam nadzieję, że Karaiby wam się podobają. Tak, Euphemia powiedziała nam, gdzie zabrałaś Blaise'a. Nawet nie wiesz, jaki Draco był zazdrosny, kiedy to usłyszał. Też chciałby spędzić wakacje na prywatnej wyspie, której nie posiada. Nasza fochliwa księżniczka przez tydzień chodziła naburmuszona mówiąc, że nie zabranie go tam nie ujdzie ci na sucho. Oczywiście oboje wiemy, jaki on jest. Narzeka dla zasady.
Byłem już na wstępnej rozmowie w Ministerstwie i wydaje mi się, że wypadłem całkiem dobrze. Teraz muszę tylko poczekać na wyniki OWTM'ów, ale podejrzewam, że nie można będzie nic im zarzucić.
Nie uwierzysz, kogo spotkałem w ministerstwie! O'Hara i Campbell również postanowili dostać się do urzędu. Myślałem, że po szkole będą raczej chcieli zawodowo zająć się Quidditch'em. Kiedy ich o to zapytałem, z uśmiechem stwierdzili, że przydadzą ci się dodatkowe oczy i uszy tutaj. I jeśli wszystko dobrze pójdzie, Campbell będzie moim współpracownikiem, a O'Hara będzie wysyłał ci ploteczki z Departamentu Przestrzegania Prawa.
Mam nadzieję, że wolne mija ci całkiem przyjemnie i że Blaise za bardzo cię nie męczy. Wydaje mi się, że wrócisz zadowolona, w dodatku z opalenizną! Tak, chce coś od ciebie, ale daj mi najpierw jeszcze trochę ci posłodzić! Wiesz, że liczę na jakieś ciekawe historyjki z wakacji od ciebie i Blaise'a, nie? Naprawdę mam nadzieję, że wyjazd wam się uda. Dajcie znać, jak wrócicie, to chętnie się z wami spotkam.
Dobra, posłodziłem, to teraz sprawa! Dałabyś radę może załatwić mi jakąś małą kawalerkę w Londynie w przystępnej cenie? Nie chcę rodzicom cały czas siedzieć na głowie, poza tym własny kąt ogólnie byłby przydatny. Łatwiej byłoby coś ukryć niż w małym pokoju. I zawsze miałbym bliżej do Ministerstwa. Sam już czegoś szukałem, ale ceny są poza moim zasięgiem. To jak? Wspomożesz przyjaciela w potrzebie?
Dobra, trzymaj się księżniczko!
George
Z delikatnym uśmiechem zaczęłam odpisywać na list. W międzyczasie poprosiłam skrzata o klucze od mieszkania, który dołączyłam do skończonego listu i wzięłam się za odczytywania listu od Freda.
No hej, wężowa księżniczko!
Wiesz, że zostawiłaś nas z całkiem sporą ilością roboty na głowie? Spokojnie, wszystko ogarnęliśmy! I obyło się przy tym bez ofiar. No przynajmniej bez ofiar śmiertelnych. Ale to chyba dobrze, nie?
Złożyłem podanie do MAM i dostałem informacje o egzaminach wstępnych. Zastanawiam się, co powinienem na nich pokazać? Coś klasycznego? Czy może powinienem wszystkich zaskoczyć? Oczywiście, oprócz tego ważne będą wyniki z OWTM'ów, ale o nie się nie boję. Wiem, że będę miał wysokie wyniki.
Złożyłem też podanie o akademik i mam nadzieję, że go dostanę. Z tego co się orientuję mieszkania w magicznej dzielnicy Rzymu, czy ogólnie w Rzymie są dość drogie, więc akademik by mi ułatwił życie.
Wiesz, że liczę na kilka ciekawych historii z wakacji, nie? A jak ich nie dostanę, to poproszę Angie, żeby puściła więcej filmów, w których są piosenki, którymi mógłbym cię irytować! Tak więc to w twoim interesie jest to, żebym poznał co ciekawsze i pikantniejsze historie.
No już, nie morduj mnie. Oboje wiemy, że mnie kochasz!
Jeden z twoich demonów
Parsknęłam śmiechem, czytając zakończenie listu, choć chwilę wcześniej miała szczerą ochotę zamordować Freda gołymi rękami. Ten demon zna mnie aż tak dobrze, że jest w stanie przewidywać moje reakcje!
Kręcąc z niedowierzaniem głową, odpisałam na list, uwzględniając w nim radę od Lucy oraz ostrzeżenie, że jeśli postanowi poruszyć jakąkolwiek kwestię z ostatniego akapitu, nie skończy się do dla niego dobrze. Gotowy list odłożyłam na bok, mając zamiar wysłać go razem z pozostałymi.
W końcu sięgnęłam po trzeci list.
Droga Lale!
Nawet nie wiesz, jak Draco narzekał, kiedy dowiedział się, że zabrałaś Blaise'a na Karaiby. Znasz go, wyobraź sobie, ile narzekań musiałem znieść! W ramach rewanżu w sierpniu to my znikniemy na dwa tygodnie, przygotuj się na to!
Skończyliśmy analizowanie przepowiedni. Chcesz ją przeczytać? Na pewno chcesz, jesteś strasznie ciekawska. A więc czytaj: „Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana... Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca... A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna... I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje... Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana, narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca". Strasznie zagmatwana, co nie? Zwłaszcza końcówka: „Żaden nie może żyć..." i tak dalej. Przecież można to było powiedzieć/napisać jakoś prościej! W końcu z Tomem doszliśmy do wniosku, że jeden z nas musiałby zabić drugiego, ale... No właśnie ale!
Okazało się, że przepowiednia jest nieważna! Obowiązywałaby ona w momencie, w którym chciałbym walczyć przeciwko Tomowi i nadal był jego horkruksem. Ale przez pewną osóbkę, czy może dzięki niej, w momencie w którym oddałem Tomowi fragment jego duszy, ta winna wszystkiemu, cholerna kulka, przestała być aktualna! Ja już nie wiem, czy ty planujesz wszystko z takim wyprzedzeniem, czy po prostu masz głupie szczęście!
Mam nadzieję, że przyjemnie spędzasz wakacje razem z Blaise'em. Planujecie wrócić jakoś na wyniki SUM'ów, co nie? Też nie możesz się ich doczekać? Zdaję sobie sprawę z tego, że nasze wyniki będą chyba najlepsze z możliwych, nie na darmo uczyliśmy się wielu nadprogramowych rzeczy, ale i tak chciałbym mieć je już w rękach.
Przy okazji chciałbym zaprosić cię na moje urodziny. Datę znasz, impreza startuje o 21.00 w klubie. Lord de Luca znowu się na to zgodził. Powiedz, on zawsze jest taki chętny do współpracy, czy po prostu lubi nabijać się z pijanych ludzi śpiewających „Sto lat", ledwie trzymającemu się na barze nastolatkowi?
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Uwierz, jest to o wiele ciekawsze niż wysłuchiwanie wywodu Draco na temat jego fryzury i konieczności pójścia do fryzjera. Kocham go, ale po pięciu minutach tego tematu mam ochotę wepchnąć mu coś do ust.
Trzymaj się ciepło!
Harry
Uśmiechnęłam się, opierając głowę na ręce i przywołując czysty pergamin na odpowiedź, jednocześnie przywołując skrzata, którego poprosiłam o sok i jakąś przekąskę. Niestety nie miałam zbyt dużego wyboru co do niej. Moja dieta czasami naprawdę mnie denerwowała.
Szybko odpisałam Harry'emu, w pewnym momencie jednocześnie sącząc sok ananasowy przez słomkę, aż w końcu przyszedł czas na przeczytanie listu od blondwłosej primadonny. A sądząc po liście od jego chłopaka, mogłam przygotować się na sporą dawkę narzekania.
Lale
Jak mogłaś mi nie powiedzieć o prywatnej wyspie na Karaibach?! Powinienem wiedzieć o czymś takim! Liczę, że kiedyś mnie tam zabierzesz i że przywieziesz mi jakiś prezent! No naprawdę! Nie powiedzieć mi o czymś takim...! I w dodatku zostawić cały ten burdel na naszych głowach! Mam nadzieję, że za karę spalisz tyłek na tym tropikalnym słońcu! Należałoby ci się!
Wszystko ładnie ogarnęliśmy, nie musisz się o to martwić. Obyło się bez ofiar śmiertelnych, więc nawet nie waż się narzekać! Twój dom chyba też stoi, patrząc na to, że Lestrange'owie normalnie pojawiają się u Toma.
Teraz czas na dużo ważniejsze kwestie. Jak wszyscy wiedzą, Harry ma niedługo urodziny. Nie miałem pojęcia, co mógłbym mu dać i jedyne co przyszło mi do głowy, do pierścień przyrzeczenia. Myślisz, że to dobry pomysł? Nie czuję, żeby to było za wcześnie, ale on może tak myśleć i... Dobra, znowu się nakręcam! Nie musisz mi tego wytykać! Mam się uspokoić i tak dalej, wiem o tym! Ale byłoby miło gdybyś podzieliła się swoim zdaniem.
I może przeszłabyś się ze mną do fryzjera? Muszę coś w końcu zrobić, a Harry ostatnimi czasy jak tylko słyszy słowo „fryzjer" lub „włosy" zaczyna się dziwnie na mnie patrzeć i ma dziwną minę. Może powinienem go zapytać, o co chodzi...
No nic! Pamiętaj, że dalej nie wybaczyłem ci tych Karaibów! Wisisz mi naprawdę duży i wspaniały prezent!
Twój zbulwersowany przyjaciel
Draco
Mogłam już odhaczyć listy od chłopaków z ciągu rzeczy, którymi musiałam się zająć. Teraz wystarczyło tylko odpisać blondynowi, co też od razu zrobiłam. Kiedy zapieczętowałam kopertę, spojrzałam na stertę listów do wysłania. Podejrzewam, że Kirana potrzebowałby pomocy.
Westchnęłam i zbierając plik listów do rozesłania, opuściłam pomieszczenie i skierowałam się prosto do sowiarni. Pomieszczenie nie było tak duże, jak to w Hogwarcie, ale po cholerę byłoby mi kilkaset ptaków-listonoszy? W niewielkim pomieszczeniu na poddaszu spokojnie mieściło się dwadzieścia ptaków różnych gatunków i już to uważałam za przesadę.
Mój kruk oczywiście dostał listy do chłopaków, a następne listy rozdzieliłam losowo. Kilka dostała sowica ciemnolica, której ktoś nadał dźwięczne imię Ruru. Sowa wydawała się tym niezmiernie ucieszona. Chyba już dawno nie miała okazji pełnić roli listonosza. Kilka przypadło sowie jarzębatej, pod której drążkiem wygrawerowano na miedzianej tabliczce „Surnia". Ten ptak chyba mnie nie bardzo lubił, bo kłapnął na mnie dziobem, ale na szczęście pozwolił przyczepić sobie kilka listów. Ostatnia sowa sama się wybrała do roli listonosza. Widząc, że w mojej ręce zostało niewiele listów, pewna płomykówka zwyczajna zerwała się ze swojego drążka i zaczęła krążyć dookoła mojej głowy, co chwilę zerkając na listy i kłapiąc dziobem, jakby w proszącym geście. Szybko zerknęłam na jej drążek i wołając ją imieniem „Tyto" próbowałam choć trochę ją uspokoić. Na szczęście posłuchała i już po chwili wszystkie cztery ptaki opuszczały poddasze posiadłości.
Chwilę za nimi patrzyłam, po czym pozostałym ptakom rozsypałam karmę i nalałam wodę. Kiedy skończyłam, listonoszy nie było już na ciemnym niebie, albo to ja nie byłam w stanie ich dostrzec. Rzuciłam krótkie Tempus i uświadamiając sobie, że jest już prawie dwudziesta pierwsza, teleportowałam się.
***
Jak zawsze pojawiłam się w zaułku niedaleko klubu i szybko stanęłam przed interesującymi mnie drzwiami, wymijając dość długą i niezadowoloną z tego kolejkę imprezowiczów.
- Ej, młoda!- wykrzyknął jeden z pierwszych chłopaków w kolejce.- Do kolejki! Chociaż i tak wątpię, żeby cię wpuścili! Najlepiej spieprzaj do mamusi!
W odpowiedzi pokazałam mu tylko środkowy palec i przytulasem przywitałam się z Loco i Diamantem, którzy tego wieczoru pilnowali wejścia. Zamieniliśmy ze sobą kilka grzecznościowych zdań, przy okazji ustalając, że tamten krety nie wchodzi, po czym wpuścili mnie do środka, życząc dobrej zabawy i udanej roboty.
Zaraz jak tylko znalazłam się w wypełnionym muzyką i tańczącymi, niekiedy już wstawionymi ludźmi, skierowałam się na piętro. Tutaj nie było nic, po co dzisiaj przyszłam. W pomieszczeniu rodziny, w pierwszej kolejności oczywiście przywitałam się z nawijającymi mi się pod rękę członkami grupy, kierując się prosto do Andy'ego.
- Hej, Andy!- przywitałam się z uśmiechem, opierając się o ladę blatu.
- Hej, Hexe!- odpowiedział, stawiając kilka szklaneczek i kieliszków na blacie.- Jak tam wakacje? Chłopcy mówili, że zmyłaś się gdzieś ze swoim chłopakiem.
- A całkiem udane, dzięki!- uśmiechnęłam się szeroko.- Choć do kuchni już więcej nie wejdę. Andy, wiesz, że twoja babcia jest moim bogiem, nie?
Mężczyzna zaśmiał się, zaglądając pod ladę.
- Aż tak ci smakują jej nalewki?
Przytaknęłam skinięciem głową.
- Są przepyszne!
- To może chcesz spróbować czegoś nowego? Babcia się cieszy, że jej cuda tak komuś smakują i postanowiła poeksperymentować. Chcesz spróbować?
- No jasne!
- Hexe!- usłyszałam za plecami i zaraz potem ktoś uwiesił się na mojej szyi, a mówiąc „ktoś" mam na myśli Angie.- Jak tam romantyczny wypad z Blaise'em?
- Widzę, że chłopcy nie umieją trzymać języka za zębami.- westchnęłam, choć nadal lekko się uśmiechałam.
- Oczywiście, że umieją!- wykrzyknęła różowowłosa.- Ale własnej dziewczynie, przy okazji przyjaciółce przyjaciółki nie powiedzieć? Andy, to, co zawsze!
Mężczyzna rzucił tylko krótkie „Jasne" i napełnił kufel piwem z sokiem. Podał go opartej plecami o ladę dziewczynie, która od razu sięgnęła po słomkę, i zniknął pod blatem, widocznie szukając jakichś cudeniek dla mnie.
- Jasne.- przewróciłam oczami.- Dobrze wiem, że plotki roznoszą błyskawicznie! Na szczęście tylko do osób, którym ufają. A urlop miałam udany, dzięki! A ty?
- Też było całkiem spoko. W końcu trochę odpoczęłam od uczelni, spotkałam się kilka razy z Fredem, no i sobie trochę dorobiłam, co w roku akademickim było naprawdę trudne do ogarnięcia. Ja nie mam magii do pomocy. No i przez cały czas trzymam kciuki, aby Fred dostał się na te wymarzone studia. Choć nie wiem, jak zniosę to, że przez dziewięć miesięcy będzie siedział we Włoszech.
- Na pewno będzie cię odwiedzał.- powiedziałam, odbierając szklaneczkę z jakimś ciemnym alkoholem.- Dzięki, Andy. Poza tym, mogę cię zaopatrzyć w świstoklik do Włoch.
- To coś równie nieprzyjemnego jak teleportacja?- spytała z nietęgą miną.- Jeśli tak, to chyba wolę samoloty.
Wzruszyłam ramionami i upiłam nieco wynalazku babci Andy'ego.
- Jak zawsze pyszne!- uśmiechnęłam się do mężczyzny.- Z czego to?
- Jagody i jeżyny. Dobrze, że ci smakuje, bo dostałem cały karton dla ciebie.- wyszczerzył się.
- Ty i twoja babcia chyba chcecie mnie rozpić.- westchnęłam.- Poza tym, czy ona wie, że mam niecałe szesnaście lat?
- Nie. A nawet, gdyby wiedziała, to pewnie nie zrobiłoby jej to różnicy. O! Twoje ofiary już są w komplecie!
Zerknęłam we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Na dwóch kanapach siedziało około dziesięciu osób, do których właśnie podchodziła kolejna dwójka. Najmłodsi z nich mogli być niewiele młodsi ode mnie, najstarsi zaś mogli dobijać nawet do trzydziestki. Nie powiem, duży rozstrzał wiekowy. Widać również było, że są to osoby o przeróżnych charakterach.
Dopiłam nalewkę i odpychając się od blatu, życzyłam Angie i Andy'emu udanej nocy. Spokojnym krokiem podeszłam do świerzaków i rzuciłam im tylko jedno analizujące spojrzenie.
- Nowi do Black Wolf?- spytałam, chcąc się upewnić, na co skinęli głowami.- Za mną.
Nie czekając na ich reakcję, ruszyłam do wyjścia z pomieszczenia, po czym odbiłam do jednej z większych sal na zapleczu. Długo nie trwało, a cała dwunasta mnie dogoniła, zamykając za sobą drzwi.
- Gdzie nasz nauczyciel?- spytał mężczyzna około dwudziestego czwartego roku życia.
- Przed wami.- powiedziałam, siadając na macie i również im wskazując podłogę, jako miejsce do siedzenia.- Mam na imię Lale, w rodzinie wołają na mnie Hexe i jestem również znana pod pseudonimem Black Wolf, który jednak obowiązuje tylko na zleceniach, które wykonuję. Przez najbliższych kilka tygodni będę was szkoliła, głównie ze strzelania z broni palnej oraz sztuk walki. Jeśli będę zadowolona z waszych wyników, polecę was do wykonania roboty. Jeśli uda wam się ją wykonać, zgodnie z tradycją rodziny zostanie wam wytatuowany wasz pseudonim. Jeśli nie, wracacie na trening. Jeśli macie jakieś pytania, możecie zadać je teraz.
***
- Cholera!- warknęłam, kiery ostrze po raz kolejny minęło manekin.
Z cichym warknięciem pociągnęłam za łańcuch, aby sierp z powrotem trafił do mojej ręki. Zaczynało mnie to powoli wkurzać. Wiedziałam, że opanowanie broni białej nie będzie proste, ale miałam nadzieję, że te kilka miesięcy da jakieś efekty! A tu dupa! Nic! Najpierw źle dobrałam broń, o czym poinformował mnie Blaise, a kiedy mam coś bardziej wyważonego, nie umiem tego używać! Jeśli do końca wakacji nic się nie poprawię, to chyba z tego zrezygnuję, bo nie mam zamiaru tracić czasu na coś, czego nie jestem w stanie opanować! Wolałabym zająć się czymś bardziej produktywnym.
- Czego się tak pieklisz?- usłyszałam za plecami.
Nie usłyszałam kiedy ktokolwiek wchodził do sali treningowej, więc głos Rabastana niezmiernie mnie zaskoczy. Obróciłam się szybko na pięcie, zupełnie zapominając, że nadal trzymam w rękach broń. Niesiony siłą obrotu sierp zatoczył półkoło na łańcuchu i zaczął owijać się wokół równie zaskoczonego co ja mężczyzny.
Widząc to, miałam ochotę strzelić do siebie z jakiegoś mało przyjemnego zaklęcia. To ja cały czas próbowałam trafić ostrzem w manekiny, a tu wystarczyło związać go jednym końcem, po czym przyciągnąć i załatwić drugą częścią broni! Mam wrażenie, że moja inteligencja zaczyna kuleć, skoro na to nie wpadłam.
Jak pomyślałam, tak przyciągnęłam do siebie łańcuch owinięty wokół mężczyzny, przez co ten był zmuszony wykonać ruch w moją stronę. Kiedy był dostatecznie blisko, przyłożyłam ostrze do jego gardła, jednocześnie puszczając łańcuch i przytrzymując bruneta, aby przypadkiem ostrze go nie uszkodziło.
- Dzięki, Rabastan.- uśmiechnęłam się, wycofując na dwa kroki i uwalniając mężczyznę.- Właśnie rozwiązałeś mój problem. Masz może ochotę na mały sparing?
- Nie.- pokręcił głową.- Zawsze się to dla mnie źle kończy.
- No weź!
***
- Panienko.- usłyszałam głos Alstremerii, kiedy oparłam się o parapet, chcąc odpocząć po walce z trójką Lestrange'ów, która była strasznie wymagająca.- Pan Snape czeka w salonie, a panienki kruk przyniósł wyniki SUM'ów.
- Dziękuję, Alstremerio.- powiedziałam.
Kiedy skrzatka zniknęła, przyjrzałam się sobie, chcąc określić, jak tragicznie wyglądam. Pomoc medyka byłaby mile widziana. Szybko usztywniłam kostkę, owinęłam bandażem głębsze rany i ruszyłam w stronę salonu, starając się nie zwracać uwagi na złamaną kostkę. Rudolf miał niezłego cela z tym zaklęciem.
Jakoś doczłapałam się do salonu i opadłam na najbliższy mebel.
- Dzień dobry, Severusie. Zanim powiesz, co cię sprowadza, mógłbyś mnie najpierw trochę połatać?- spytałam, odgarniając włosy z twarzy, które znalazły się tam, przez moje gwałtowne opadanie na kanapę.
- W ostatnim czasie dość często muszę cię łatać.- westchnął mężczyzna, zabierając się za leczenie i w ogóle nie odpowiadając na moje powitanie.- Widzę, że jeszcze nie otworzyłaś swoich SUM'ów.
Skinął głową w kierunku leżącej na stoliku koperty, którą przywołałam ruchem ręki.
- Nie miałam jeszcze takiej okazji.- przyznałam, łamiąc pieczęć i wyciągając ze środka jeden z podobno najważniejszych pergaminów w moim życiu.
Szybko go rozwinęłam, nie zwracając uwagi na lekki ból, jaki wywoływało leczenie moich urazów i zaczęłam szybko czytać. Kiedy skończyłam, bez słowa odrzuciłam list na stolik. Ni było tam niczego, czego bym się nie spodziewała.
- Same wybitne.- mruknęłam, nawet nie zaszczycając koperty po raz kolejny spojrzeniem.- Chociaż podejrzewam, że te z Numerologii i Historii Magii to zdobyłam ledwie.
- Dlaczego tak sądzisz?- spytał Severus, zostawiając moją kostkę i zabierając się za zasklepianie ran.
- Ponieważ nigdy nie lubiłam matematyki, a numerologia właśnie na niej się opiera. No i ciężko wynieść cokolwiek z Historii Magii. Poza tym, w ostatnim czasie zajmowałam się raczej ciekawszymi i bardziej przydatnymi rzeczami niż wojny goblinów. Ale mniejsza o to. Co cię do mnie sprowadza, Severusie?
Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię.
- Tom stwierdził, że skoro niejako z twojego powodu stracił szpiega, to teraz ty masz znaleźć mi jakąś produktywną robotę.
Słysząc to, uśmiechnęłam się pod nosem.
- Co powiesz na rolę szpiega w Hogwarcie?
Brunet spojrzał na mnie jakbym była niespełna umysłu. Parsknęłam śmiechem, widząc jego minę, i zaraz zaczęłam wyjaśniać.
- Ogarnęłabym ci sprzęt, zamontowała kamery i pluskwy w odpowiednich miejscach. Ty musiałbyś tylko zaglądać do nich od czasu do czasu. A oprócz tego w wolnej chwili zajmowałbyś się ważeniem cudeniek ze zbiorów założycieli. No i zawsze mielibyśmy cię pod ręką, gdybyś był potrzebny.
Mężczyzna prychnął.
- Niby jak? Może i panujesz nad Hogwartem, ale naprawdę myślisz, że ten stary Dropsiarz nie zorientuje się, że dodatkowa, nieproszona osoba znajduje się w zamku?
- Dokładnie tak myślę.- oznajmiłam z uśmiechem, kiwając przy okazji głową.- W Komnacie Tajemnic jest stara sypialnia Salazara. Kwaterę już masz. Skrzaty będą ci przynosiły jedzenie, więc o to też nie musisz się martwić. No i tak jak zawsze będziesz miał na głowie bandę uczniaków, która będzie tam stałymi bywalcami. Jedyne co się zmieni, to to, że nie będziesz mógł odejmować punktów i wlepiać szlabanów. Będziesz produktywny i dla mnie, i dla Toma oraz na pewno nie będziesz się nudził, przeglądając stare rękopisy Salazara i reszty. Myślę, że to dobry układ, nie?
***
Wyszłam z jednej z sal w Świętym Mungu. Szef złapał jakieś magiczne paskudztwo i musiał się tutaj zgłosić. Patrząc jednak na jego stan, niedługo go wypuszczą. Jeśli ktoś leżąc tutaj ma siłę podrywać pielęgniarki, to znak, że jest już zdrowy.
Kierowałam się waśnie w kierunku wyjścia, kiedy mając zamiar skręcić w jeden z korytarzy, zderzyłam się z kimś.
- Przepraszam!- wykrzyknął, łapiąc mnie za rękę, abym nie zaliczyła spotkania z podłogą.- Lale?
- Cześć, Neville.- przywitałam się z uśmiechem, delikatnie wysuwając swoją rękę z jego uścisku.- Nie spodziewałam się ciebie spotkać w wakacje.
- Ani ja ciebie.- przyznał, podnosząc z podłogi „Najrzadsze magiczne rośliny".- Co tutaj robisz?
- Odwiedzałam znajomego.- wzruszyłam ramionami.- Wszyscy mówili, że złapał jakieś paskudztwo, ale na moje oko najpóźniej pojutrze go wypuszczą. A ty?
- Ja...
- Neville, miałeś na mnie czekać u rodziców!- powiedziała starsza kobieta w dość osobliwym stroju, na widok którego starałam się nie wybuchnąć śmiechem.- No chodź już... Kto to?
- Jestem Lale Gaunt, proszę pani.- przedstawiłam się.- Koleżanka Neville'a.
- To dzięki Lale uzyskałem taki dobry stopień z transmutacji.- dodał Neville.
- Ach, to ty!- wykrzyknęła kobieta.- Może ciebie Neville posłucha, skoro w kwestii nauki miałaś na niego taki wpływ! W ostatnim czasie coraz rzadziej odwiedza rodziców. Może mogłabyś...
- Babciu!- przerwał jej chłopak, widocznie niezadowolony z tematu rozmowy.- Dobrze wiesz, że przychodzę coraz rzadziej, bo są coraz mniejsze szanse na to, że kiedykolwiek wyzdrowieją. A widzenie ich... takimi... boli.
Staruszka fuknęła na chłopaka, podpierając ręce na biodrach a jej torebka zakołysała się niebezpiecznie.
- Neville'u Longbottom! Twoi rodzice to bohaterowie i należy im się szacunek. Gdyby to rodzice twojej koleżanki tutaj leżeli, na pewno odwiedzałaby ich częściej niż dwa razy do roku.
- Byłoby to raczej ciężkie.- mruknął chłopak, patrząc na mnie przepraszająco, na co tylko wzruszyłam ramionami.
- O czym ty mówisz?!- nie odpuszczała kobieta, wyraźnie się nakręcając.- Jestem pewna, że twoja koleżanka...
- Neville chciał przez to powiedzieć, proszę pani- przerwałam jej uspokajającym głosem.- że byłoby to dla mnie niezwykle trudne, biorąc pod uwagę, że moi rodzice nie żyją.
- Oh.- westchnęła kobieta, a mimika jej twarzy wyraźnie wskazywała na to, że jest jej głupio.- Oh, przepraszam. Ale gdyby żyli i leżeli tutaj, na pewno byś ich odwiedzała, prawda?
- Nie wiem.- przyznałam szczerze, na co kobieta spojrzała na mnie dziwnie, a chłopak wyglądał tylko na zaskoczonego.- Gdybym wiedziała, że ich stan może się poprawić, na pewno bym to robiła. Ale jeśli nie byłoby nadziei, na co wskazują słowa Neville'a, prawdopodobnie byłabym tutaj dość rzadko. Jak powiedział pani wnuk, taki widok boli, zwłaszcza, jak trzeba się mierzyć z nim samemu.
- To może ty z nim pójdziesz?- podłapała od razu kobieta, na co razem z gryfonem zamrugaliśmy zaskoczeni.- Doskonale widzę, że nie jestem żadnym wsparciem dla mojego wnuka! Może ktoś w jego wieku sprawdziłby się lepiej.
- Ale Lale już wychodziła...- mruknął Neville.
- Nigdzie mi się nie spieszy.- uśmiechnęłam się delikatnie.- Jeśli to ci pomoże, mogę z tobą iść.
Chłopak niepewnie skinął głową i zostawiając babcię w poczekalni, zaczął mnie prowadzić korytarzami szpitala. Starałam się co chwilę nie zerkać na jego książkę, ale ten tytuł tak mi podsuwał pewne myśli, że było to wręcz niemożliwe.
- To bardzo rzadka książka.- zauważyłam.- Musisz być bardzo dobry z zielarstwa i bardzo to lubi, skoro babcia wydała na nią zapewne dość sporą sumę.
- Właściwie to mamy ją za darmo.- powiedział chłopak, zerkając na gruby tom i skręcają w kolejny korytarz.- Ta książka została napisana przez jakąś daleką krewną od strony mojej mamy i ten egzemplarz zawsze był u Gringotta. Ale masz rację, bardzo lubię zielarstwo. Jak ją przeczytam, mogę ci ją pożyczyć.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zatrzymaliśmy się przed jednymi z drzwi na oddziale zamkniętym. Kładąc rękę na klamce, Neville wziął głęboki oddech, po czym wszedł do środka, przytrzymując drzwi, abym również mogła się tam znaleźć.
Kiedy znaleźliśmy się w środku, poprowadził mnie do dwóch łóżek. Jedno z nich było puste, kołdra wyglądała tak, jakby ktoś tyle co wyszedł z łóżka. Na drugim łóżku leżał mężczyzna, strasznie wychudzony i wpatrywał się tępym wzrokiem w sufit.
Neville westchnął ciężko i odkładając książkę na stolik, podszedł do wazonu z już lekko zwiędłymi kwiatami. Jednym ruchem różdżki i szeptanym zaklęciem wymienił je na świeże. Dokładnie w tym momencie, podeszła do niego wychudzona kobieta w szpitalnej koszuli i wręczyła mu coś, po czym ponownie ruszyła na spacer dookoła sali, a chłopak wymówił cicho „dziękuję, mamo".
Widząc tą całą scenę, odczuwałam przeróżne emocje, ale najbardziej wybijało się z nich współczucie. I nawet pomimo niego wiedziałam, że to wszystko aby działa bardziej na korzyść mojego pomysłu. Okrutne, ale niestety prawdziwe.
- Lekarze nie dają im żadnej szansy na wyzdrowienie?- spytałam cicho, siadając na krześle opok chłopaka, który wpatrywał się w nieruchomą twarz ojca.
- Żadnej.- potwierdził gryfon, a jego oczy szkliły się od wstrzymywanych łez.- Zbyt długo byli pod Cruciatusem. Wiesz, babcia mówi, że są bohaterami. Ale ja nie mogę się zmusić do myślenia o nich jak o bohaterach. Byli ludźmi, którzy pracę i obce osoby przełożyli nad własne dziecko. Teraz nawet mnie nie poznają. Wiem, że to strasznie samolubne, ale wolałbym, żeby nie walczyli w poprzedniej wojnie, tylko zostali ze mną. Żebym teraz nie musiał oglądać ich w takim stanie...
- To nie jest samolubne.- stwierdziłam, śledząc wzrokiem jego matkę.- To jest po prostu normalne. Żadne dziecko nie chce zostać bez rodziców. Jak myślisz, co byś zrobił, gdyby okazało się, że istnieje sposób, aby ich uzdrowić?
Chłopak parsknął bez szczęścia.
- Nie ma takiego sposobu.- mruknął.- Ale gdyby był, zrobiłbym wszystko, aby go zdobyć.
- Ludzie zawsze mówią, że zrobią wszystko.- westchnęłam, przenosząc spojrzenie na ojca chłopaka.- Jednak nie rozumieją, że za tą obietnicą naprawdę kryje się „wszystko".
- Ja wiem o tym.- powiedział, a jego głos był pewny i zimny, taki, jakiego bym się po nim w życiu po nim nie spodziewała, przez co spojrzałam na niego zaskoczona.- To może zabrzmieć strasznie, ale naprawdę zrobiłbym wszystko, żeby moi rodzice wyzdrowieli. Żeby znowu byli przy mnie. Żeby chociaż mnie rozpoznawali. Żeby chociaż raz wypowiedzieli moje imię. Naprawdę byłbym wstanie zrobić dla tego wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro