Rozdział 52
No hej, moje kochane Laleciątka!
Podoba wam się ta nazwa? Została zaproponowana jakiś czas temu przez Juliet_xx i muszę przyznać, że mi bardzo się podoba, więc będę was tak nazywać ^^
Dawno się do was nie odzywałam, ale to dlatego, że zaczął mi się nowy rok akademicki i miałam sporo latania z nim związanego. Zaczęłam uznawać nowych bogów, jakimi są panie w dziekanacie. Są w stanie załatwić dosłownie wszystko! Ale nie o tym chciałam was poinformować. Jako że moja klawiatura się zacina, możliwe, że gdzieś będzie brakowało jakiejś literki, albo coś podobnego, czego nie dopatrzyłam, a za co z góry was przepraszam!
A teraz zapraszam do czytania!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Black Wolf?- spytał jeden z grupy mężczyzn stojący w zaułku, do którego właśnie weszłam w towarzystwie Angie i kilku osób z rodziny.
- We własnej osobie.- przytaknęłam.- Rozumiem, że to was Caleb wyznaczył do pomocy?
Blondyn przytaknął.
- Dobra, a więc idąc za radą mojej przyjaciółki, ostrzegam, że teleportacja może wywołać zawroty głowy i nudności. A teraz złapcie się mnie, bo nie zamierzam przenosić każdego osobno.
Kiedy wszyscy wykonali polecenie, przeteleportowałam nas prosto do Komnaty Tajemnic, gdzie moi ludzie postanowili rozpocząć ćwiczenia. A prosiłam, żeby zaczekali! Nie wiem, czy powinnam się wkurzać, czy być zadowoloną z takiego zaangażowania.
Rzuciłam na siebie Sonorus, żeby nie zdzierać gardła, na co ostatnio niektóre osoby narzekały i wykrzyknęłam „Przerwa!", po czym odwołując zaklęcie poczekałam, aż latające zaklęcia i wystrzelone pociski trafią celu lub stracą swoją moc.
Przeszłam na środek Komnaty, gdzie w błogim spokoju siedzieli chłopacy razem z Bastien'em popijając kawę i zupełnie ignorując otoczenie.
- Chłopaki, nie mieliście ich pilnować?- spytałam, opierając ręce na biodrach.
- Przecież zamku nie roznoszą.- mruknął Draco, sięgając po stojące na niewielkim stoliku jabłko i podając je Harry'emu.
- Poza tym, chyba dobrze, że ćwiczą, nie?- poparł go George.
- Wszystko jest pod kontrolą, Lale.- wtrącił jeszcze Harry.
Westchnęłam ciężko.
- Ale są już trochę padnięci, a mówiłam, że dzisiaj będziemy mieć nowych nauczycieli!
- No już, nie denerwuj się tak.- mruknął Blaise, ciągnąc mnie na swoje kolana i wręczając mi szklankę soku jagodowego.- Zapomnieliśmy o tym. Poza tym, nie są zmęczeni, bo dopiero zaczęli. Ludzie, zbiórka!
Kiedy wszystkie ćwiczące grupy zaczęły się do nas zbliżać, skinęłam ręką na Angie, kilka osób z rodziny oraz ludzi Caleb'a. Kiedy wszyscy byli w miarę blisko, dopiłam soczek i stanęłam na stoliku z którego Fred zabrał miskę z owocami.
- Jak mówiłam jakiś czas temu, mamy w końcu obiecanych nauczycieli! Sprawdzą oni wasze zdolności oraz nauczą kilku nowych rzeczy! Nie bez powodu krążyły między wami listy odnośnie tego, kto chciałby nauczyć się walki bronią białą oraz kto chciałby nauczyć się kilku sztuczek hakerskich! Po sprawdzeniu waszych zdolności walki wręcz oraz strzelania, ci, co chcieli nauczyć się pracy z komputerem, pójdą z Angie. To ta różowowłosa cholera!- oznajmiłam, za co dostałam oburzone prychnięcie dziewczyny.- Natomiast ci, co chcieliby zacząć przygodę z bronią białą, lub chcieliby podszlifować swoje umiejętności w tej dziedzinie, pójdą ze mną, bo też będę się tego uczyć. Reszta zostanie tutaj i będzie ćwiczyła wszystko we własnym zakresie, wykorzystując jak może nowe worki treningowe, czy to jasne?!
***
- Panno Gaunt.
Dorzuciłam ostatni podręcznik do torby i po pożegnaniu się z Blaise'em, podeszłam do biurka McGonagall.
- Pamiętam, pani profesor, że obiecałam zająć się kilkoma uczniami po dzisiejszych zajęciach. Nie musiała mi pani o tym przypominać.- powiedziałam, kładąc torbę obok jej biurka i zerkając w stronę drzwi, czekając na moich uczniów, w międzyczasie dostrzegając, że niektórzy z uczniów mających z nami zajęcia zostało na swoich miejscach.
Kobieta uniosła kącik ust.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Chodzi raczej o pani... zamówienie na adres szkoły.
Zmarszczyłam brwi, słysząc to. Jakie zamówienie? Przecież nic nie... oh! Nie spodziewałam się, że dostarczą go tak szybko!
- Mars dotarł?
- Kto?- zdziwiła się kobieta.- Jeśli ma pani na myśli konia, to owszem, dotarł, jednak dyrektor nie pozwolił go wpuścić na teren szkoły i czeka w Hogsmead.
Zupełnie nie zdziwiłam się, słysząc to oświadczenie. To było oczywiste, że Drops będzie mi rzucał kłody pod nogi. Ale czemu robi taki problem o zwykłego konia, skoro Leonidas cały czas hasa sobie po błoniach? Nie mam zamiaru zastanawiać się co siedzi we łbie temu starcowi. Dobrze przygotowałam się na tą ewentualność.
- Według regulaminu szkoły ustanowionego przez założycieli, mam prawo do posiadania konia. Mówi o tym punkt wprowadzony przez Godryka Gryffindora: „Uczeń ma prawo organizowania swojego czasu wolnego na terenie placówki, jeśli tylko spełnia ona wymogi kwaterunkowe do planowanych czynności". Skoro są stajnie, mam prawo swój wolny czas zajmować jazdą konną, a co za tym idzie, mam prawo posiadać konia. Regulaminu ustanowionego przez założycieli nawet dyrektor nie jest w stanie przeskoczyć.
Kobieta w pierwszej chwili zamrugała zaskoczona, ale zaraz potem westchnęła ciężko.
- W tej kwestii zgadzam się z panią, panno Gaunt. Nie uważa pani jednak, że chociaż w tej sprawie należałoby odpuścić i nie wszczynać kolejnej wojny z dyrektorem? Wasze stosunki są już wystarczająco mocno napięte.
- Zgodziłabym się z panią, gdyby nie fakt, że nasze stosunki są napięte w sferze prywatnej i politycznej, a nie na płaszczyźnie dyrektor i uczennica.- oznajmiłam, kiwając ręką na zaglądające do klasy osoby, które szybko zaczęły wchodzić do środka.- Na płaszczyźnie, która obowiązuje w Hogwarcie, moje stosunki z dyrektorem powinny być co najmniej neutralne. Jestem niesprawiającą problemów prymuską. Jeśli jednak dyrektor nie potrafi oddzielić sfery prywatnej czy politycznej od szkolnej, jest to tylko jego problem. A teraz jeśli pani wybaczy, mam w końcu uczniów.
***
- Jak tam uczenie pupilków nauczycieli?- spytał Fred, kiedy wykończona rzuciłam się na kanapę i wtuliłam w Blaise'a.
- Okropnie! Widać, że wielu nie chce nawet tam być i zależy im tylko na zdaniu przedmiotu. Jak zapytałam, komu wystarczy zadowalający z transmutacji, może z pięć osób nie podniosło ręki! W dodatku to lenie! Kompletne lenie i beztalencia! McGonagall była wściekła, kiedy dowiedziała się, jak większość uczniów podchodzi do nauki na jej przedmiot! Całe szczęście, że postanowiła przysłać do mnie naraz grupę tych, co mają problem z transmutacją z grupą, która chce doszlifować wiedzę, to chociaż to pięć osób którym się coś chce zebrałam!
- Nalewki?- zaproponował Blaise, głaszcząc mnie uspokajająco po głowie.
- Nie. Zaraz idę spać, bo padam z nóg!- mruknęłam, kładąc głowę na jego kolanach i przymykając oczy
- Dobrze, że masz chociaż to pięć osób.- próbował pocieszyć mnie Harry.- Kto jest tymi szczęśliwcami?
- Granger, Lovegood, Longbottom, któraś była Blaise'a ze świty Chang i jakaś puchonka. Poza pierwszą trójką nikt interesujący. Nie spodziewałabym się Granger i Longbottom'a na tych zajęciach. A Luna to Luna. Nie mam pojęcia, co chodzi tej dziewczynie po głowie.
- Nie ty jedna.- mruknął George.- Jeśli zaś chodzi o Hermionę, nie przegapi żadnej okazji, żeby się czegoś nauczyć, a Neville zawsze ma problemy, jeśli się czymś denerwuje. Ogarnij jego zdenerwowanie i brak pewności siebie, ogarniesz jego umiejętności.
- Łatwo mówić, trudniej zrobić.- westchnęłam, czując jak powoli odpływam.- Blaise, zanieś mnie później do łóżka. Nie chce mi się iść.
- Jasne, słońce.- powiedział, po czym delikatnie mnie pocałował, a ja mogłam odpłynąć do krainy Morfeusza.
***
- Dobra, nie ukrywam, że na ostatnich zajęciach nieźle mnie wkurwiliście.- powiedziałam, siedząc na biurku McGonagall i wpatrując się w grupę transmutacyjną.- Nie po to poświęcam wam swój czas, żebyście się lenili, licząc na cud i magiczne polepszenie waszych zdolności! Akurat w tej sytuacji magia wam nie pomoże! I przestańcie myśleć: „Co ona może wiedzieć", albo „Czemu mamy jej słuchać"! Uczyłam się z naprawdę sporą grupą, której się chciało i mogę śmiało stwierdzić, że czwartoklasiści z tej grupy mogliby bez problemu zdać OWTMy na co najmniej Powyżej Oczekiwań! Nie będę was głaskała i mówiła, że wszystko jest okej, kiedy lecicie sobie w kulki! Jeśli wam się nie chce, nie będę was tu trzymała na siłę! Tam są drzwi!
Wskazałam ręką wspomniany element pomieszczenia i patrzyłam czy ktokolwiek się ruszy. Siedem osób opuściło salę, pozostałe siedziały niepewnie na swoich miejscach. Albo tak bardzo potrzebowali mojej pomocy, albo postanowili w końcu przyłożyć się do nauki w celu powiększenia swojej wiedzy. Zdecydowanie stawiałam na pierwszą opcję.
Przez chwilę milczałam, patrząc, czy ktoś jeszcze się ruszy, jednak kiedy to nie nastąpiło, zeskoczyłam z biurka i zaczęłam krążyć po Sali, przesadzając poszczególne osoby. Kiedy cała sala została przesadzona i siedziała na nowych miejscach, z wyjątkiem mojej piątki wybrańców, którą skierowałam do biurka McGonagall, rozesłałam im po dwa arkusze pergaminu.
- Pierwszy arkusz to test, który rozwiążecie, żebym wiedziała, jak dużo roboty mnie czeka. Na koniec zostawiłam testy praktyczne, bo chciałabym to obserwować i na bieżąco określać wasze umiejętności, czego na początku nie zrobię, bo mam lepsze zajęcia. Drugi pergamin, to lista tego, czego będę od was wymagała w co najmniej podstawowym stopniu. A teraz do roboty!
Po tych słowach podeszłam do mojej grupy wybrańców i ruchem ręki kazałam im iść za sobą. Poprowadziłam ich w kąt Sali, gdzie wyczarowałam dwie kanapy i fotel. Kiedy wszyscy już siedzieliśmy, dałam każdemu po pliku kartek.
- To jest materiał, którego będę wymagała od was.- poinformowałam spokojnie.- Widzę, że wam się chce i to wam będę poświęcała najwięcej czasu. Część materiałów, które dostajecie, nie znajdziecie w żadnej dostępnej księdze. To bardzo rzadka wiedza, dlatego prosiłabym, żebyście na to uważali i nikomu nie dawali.
- To coś niezgodnego z prawem?- spytała Granger, przeglądając notatki.
- Raczej coś pokroju zeszłorocznej przemiany Harry'ego w trytona. Zapomniane. I wolałabym, żeby nie wpadło w niepożądane łapy, więc uważajcie na to.- powiedziałam, wyczarowując sobie sok.- Melanie, Gillian, możecie zacząć już ćwiczyć. Muszę jeszcze... Steven O'Brien! To że was nie obserwuję, nie znaczy, że nic nie widzę! Jeśli jeszcze raz zobaczę, że ściągasz, to wylecisz stąd na kopach przez okno, jasne?!
Chłopak do którego kierowałam te słowa podskoczył na miejscu i spojrzał na mnie zaniepokojony. Ja go jednak kompletnie zignorowałam i po odprawieniu wcześniej wspomnianych dziewczyn, zwróciłam się do pozostałej trójki.
- W was pokładam największe nadzieje.- oznajmiłam.- Macie potencjał, wiem o tym. Twoja chęć wiedzy, Granger jest podobno równie wielka jak moja i widać to po twoich wynikach. Longbottom, twoim problemem jest brak pewności siebie i stres. Nie denerwuj się tak. Jeśli nie będziesz oszukiwał, ani nie obijał się, możesz liczyć na moją pomoc i to, że nie wyrzucę cię z sali.- puściłam mu oko, na co się wzdrygnął, ale wydawał się trochę uspokoić.- Lovegood... Nie mm pojęcia co ci siedzi w głowie, ale mam wrażenie, że w twoim szaleństwie jest metoda. Poza tym, lubię zwariowane osoby. No dobra, dość tego słodzenia! Granger, Lovegood do roboty! Longbottom, ty zostajesz ze mną i popracujemy nad kontrolą stresu.
***
- Znowu zaczynasz się przemęczać po nocach?- spytał Blaise, wchodząc do komnaty, gdzie ćwiczyłam walkę mieczem.
Padłam zmęczona na matę, upuszczając miecz. Nie mogłam sobie poradzić z tym cholerstwem! Ciągle coś mi nie wychodziło! A to pchnięcie nie tak, a to ostrze mi gdzieś odbija lub po prostu znosi je z kursu! Westchnęłam ciężko, przekręcając się na brzuch i patrząc na siadającego obok mnie chłopaka.
- Po prostu chcę to opanować.- westchnęłam, wskazując głową na miecz.- Ciągle coś mi nie wychodzi! A doskonale wiesz, jak czegoś takiego nie lubię!
- Wiem.- stwierdził wstają.- Ale wiem też, że mamy pierwszą w nocy, a ty powinnaś być nie tutaj, a ze mną w łóżku.
Podniósł mój miecz i zmarszczył brwi patrząc na niego. Wyważył go w dłoni i spojrzał na mnie tak jakoś dziwne.
- On jest dla ciebie za ciężki.- oznajmił prosto.- Ktoś ci pomagał go wybierać?
- Nie.- powiedziałam, siadając.
Chłopak przez chwilę rozglądał się po niemałym arsenale, aż w końcu podszedł do jednego ze stojaków na broń i po odłożeni miecza, zaczął ważyć inne ostrza. Wiedziałam, że trochę się na tym zna, bo w dzieciństwie ćwiczył szermierkę, ale szybko mu się znudziło, bo nie miał z kim ćwiczyć, poza nauczycielem i ubłagał ciocię Euphi, żeby go z tego wypisała.
- To koniecznie musi być miecz?- spytał po chwili ważenia różnych ostrzy.
- Niekoniecznie.- mruknęłam, podchodząc do niego i patrząc, co robi.- Ale wolałaby, żeby było śmiertelne.
Blaise przytaknął i podszedł do innego stojaka. Chwilę popatrzył na zgromadzoną tam broń, bo czym podał mi dwa sierpy połączone łańcuchem.
- Nie mam zielonego pojęcia jak to się nazywa.- oznajmił na początku.- Ale jest lekkie i wygląda, jakby przy odrobinie wprawy mogło być naprawdę niebezpieczne.
Odeszłam na kilka kroków od Blaise'a i zakręciłam jedną częścią łańcucha. Sierp kręcił się z naprawdę obiecującą prędkością. Wybrałam sobie jednego z manekinów ćwiczebnych i postanowiła zaatakować go. Nie trafiłam.
- Chyba nie sądziłaś, że od razu ci wyjdzie, co?- zaśmiał się chłopak, biorąc ode mnie broń i odstawiając ją na stojak.- A teraz do łóżka! Musisz być wyspana przed nauczaniem śmierciożerców.
Słysząc to, jęknęłam niezadowolona. Po uczniach od McGonagall zaczynałam mieć dość uczenia kogokolwiek!
***
- Dobra! Na dzisiaj koniec!- wykrzyknęłam, a moi ludzie od razu odstąpili od zmęczonych i poobijanych śmierciożerców.- Poznaliście podstawowe chwyty i zasady walki wręcz! Od teraz ćwiczycie we własnym zakresie! Nie obchodzi mnie jak często będziecie to robić ale ma być widać efekty! Raz w miesiącu będziecie mierzyć się z moimi ludźmi dla sprawdzenia swoich umiejętności! Różdżki macie do odbioru u Blaise'a a Draco zabierze was na naukę strzelania z broni palnej! Osoby których wcześniej nie prosiłam o pozostanie, mogą wrócić do Hogwartu!
Pomieszczenie zaczęło pustoszeć. Odziane w czerń postacie wychodziły za Draco i Harry'm w towarzystwie kilku osób które miały im pomóc ogarnąć ten duży tłum. Moi pozostali ludzie teleportowali się z powrotem do szkoły w przeróżny sposób: niektórzy przez zwykłą deportację, inni znikając w językach ognia, rozpływając się we mgle czy zmieniając się w stado ptaków lub płatki kwiatów.
Westchnęłam ze zmęczeniem, zostając w pomieszczeniu sam na sam z Tomem. Podeszłam do kominka, wyczarowałam sobie fotel i opadłam na niego. Potarłam nasadę nosa i poprosiłam jednego ze skrzatów Voldemorta o eliksir pobudzający. Wypiłam go, a kiedy mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko w wyczarowanym przez siebie fotelu byłam zdolna do prowadzenia normalnej rozmowy.
- Musimy wykonać jakiś ruch.- oznajmił, odbierając od skrzata lampkę czerwonego wina.- Moi ludzie się niecierpliwią, zbyt długo nie byli na akcji.
- Brak cierpliwości zwykle działa na niekorzyść wojska.- stwierdziłam, wpatrując się w płomienie.- Nic dziwnego, że twoi ludzie przypominają raczej niezdyscyplinowaną bandę aniżeli wojowników. Radzę ci nieco zapanować nad ich żądzą mordu, bo mogą zacząć działać na własną rękę, a to jeszcze bardziej by nam zaszkodziło.
- Wiem o tym!- warknął mężczyzna.- Już kilku z nich potraktowałem Crucio. Nie będą mi wchodzić na głowę. Niemniej jednak, zgadzam się z tym, że byliśmy zbyt długo bezczynni. Magiczne społeczeństwo praktycznie o nas zapomniało. Ciągle mówiłaś tylko „później" i „później", „jeszcze nie czas". Mają o nas pamiętać, do cholery! Mają wiedzieć, że w każdej chwili możemy przyjść i zmienić ten pieprzony świat!
- Nie, Tom.- zaprzeczyłam, machnięciem ręki dorzucając opał do kominka i patrząc, jak płomienie wzrastają.- Mają się nas nie spodziewać. Mają być nieprzygotowani. Jak myślisz, więcej strachu wzbudzisz ciągłymi, przewidywalnymi atakami? Czy może atakując wtedy, kiedy się nie spodziewają i w miejscach, których się nie spodziewają, niosąc za sobą niewyobrażalne zniszczenie? Jeśli wygramy, będą mieli dla ciebie większy szacunek za nieprzemyślane setki ataków, podczas których wybiłeś połowę ich rodzin? Czy raczej za zdolności planowania i zwycięstwo przy minimalnej ilości ofiar?
- To wojna!- warknął brunet, patrząc na mnie twardo.- To naturalne, że na wojnie giną ludzie! Nie da się jej wygrać bez ofiar!
- Zdaję sobie sprawę z tego lepiej, niż wielu twoich ludzi!- krzyknęłam, przenosząc na niego spojrzenie.- Wiem, że nie wygramy tej wojny bez ofiar! Nie chcę jednak, aby pochłonęła ona życie wszystkich czarodziejów w Anglii! Jak się wtedy pokażemy mugolom?! „Cześć mugole, od teraz wami rządzimy! Było nas kilka tysięcy, ale powybijaliśmy siebie nawzajem żeby się wam ujawnić i zostało nas w najlepszy wypadku kilka setek"? Rusz głową, do cholery! Jeśli nas się nie spodziewają, nie zareagują wystarczająco szybko, a co za tym idzie, zginie mniej osób. Tylko wybrane cele, które stoją nam na drodze. I tak na końcu prawdopodobnie czeka nas otwarta wojna z Dumbledore'em. Lepiej oszczędzać ludzi na ten moment, nie uważasz?
Mężczyzna przez chwilę milczał, patrząc mi w oczy, aż w końcu przyjrzał się krwistemu napojowi alkoholowemu w swoim kieliszku. Widać było, że był niezbyt zadowolony, ale nie okazał tego żadnymi słowami.
- Co więc proponujesz?- spytał.
Ponownie zapatrzyłam się w ogień w kominku.
- Na chwilę obecną, dać twoim ludziom to, czego chcą. Niezdyscyplinowane i zniecierpliwione wojsko robi głupoty. Przeprowadzimy serię ataków. O wiele więcej niż ostatnio. Zdruzgoczemy całą Anglię i damy wszystkim znać, że żarty się skończyły. Dam znać moim kontaktom w mugolskim świecie, aby dokumentowali te zajścia i wrzucali je do sieci. Mugolski interenet, nie wiem, czy wiesz co to, ale można tam znaleźć informacje o wszystkim. Musimy powoli zaczynać dawać im znak, że jesteśmy. Rząd na pewno wszystko szybko zablokuje lub usunie, ale plotka już pójdzie. Poza tym, również czarodzieje muszą sobie przypomnieć, że żyjemy w stanie wojny i że mamy konkretne cele. W dodatku możemy spróbować pokopać trochę dołków pod Dropsem, podszywając się pod jego Zakon Wyliniałego Kurczaka. Potem utemperujesz swoich ludzi tak, aby ode chciało im się jakiegokolwiek wymuszania walk. To mają być żołnierze, Tom, na których można polegać na polu walki i którzy nie odstawiają samowolki. Pomyśl, ilu ludzi byś sobie oszczędził podczas ostatnie wojny, gdyby twoi podwładni pilnowali nawzajem swoich pleców i nie ruszali bez planu jak kompletni idioci.
Mój krewniak zamyślił się, popijając wino. Bez słowa dokończył kieliszek i wypił następny. Wiedziałam, że jego myśli wyszły daleko poza moje ostatnie słowa. Tom nie miał w zwyczaju przyznawać się do swoich błędów, a raczej od razu po uświadomieniu ich sobie, przechodził do planowania następnych wydarzeń z naniesieniem poprawek.
Odezwał się dopiero, kiedy wypił trzeci kieliszek.
- Zaplanuję najbliższe ataki i wyślę ci ich rozpiskę oraz plan. Myślę, że początek lipca będzie dobrym terminem. Potem odczekamy kilka miesięcy i znowu zaatakujemy a potem znów po kilku miesiącach. Ludzie pomyślą, że potrzebujemy kolejnych kilku miesięcy na planowanie, ale my uderzymy następnym razem po tygodniu. W mniejszej ilości miejsc, ale w bardzo znaczących. W tym na Hogsmead, blisko bram Hogwartu oraz na Ministerstwo i siedzibę Ministra. Damy znać, że idziemy po władzę.
Skinęłam głową, zgadzając się na to.
- Dobra. Tylko niech to nie będą tylko ataki mające na celu zabić czy zniszczyć coś. Możesz uwzględnić też porwania czy kradzieże. Niech nie tylko twoi ludzie mają ubaw, co? Moi ostatnio narzekali, że chcieliby coś zrobić. Odkąd wysłałam dwie grupy na kradzieże dla Caleb'a, reszta czeka na ich kolej.
- Czy nie prawiłaś mi przed chwilą kazania na temat zdyscyplinowania swoich ludzi?- mężczyzna uniósł brew.
- Ależ moi ludzie są zdyscyplinowani!- uśmiechnęłam się, wstając z fotela.- Grzecznie czekają na polecenia. Ale dobry przywódca zawsze wie, kiedy może spełnić kaprys swoich ludzi, pamiętaj o tym. Moim się to należy. Ciężko trenują i dają z siebie wszystko. Zasłużyli na spełnienie jednej z ich zachcianek.
Voldemort skinął głową widocznie to rozumiejąc. Już miałam się deportować, kiedy usłyszałam ciche stwierdzenie.
- W przyszłym tygodniu zaczynają się egzaminy.
Przytaknęłam, zaskoczona tymi słowami. Przez chwilę wpatrywałam się w Toma wyczekująco. Miał minę, jakby chciał powiedzieć „powodzenia", ale ostatecznie w ogóle się nie odezwał. Zresztą to Tom. Równie dobrze mógł chcieć powiedzieć „zadław się własnym piórem" i zrobiłby to z taką samą miną.
Kiedy odprawił mnie ruchem ręką, wzruszyłam ramionami i wróciłam do Hogwartu.
***
- Jak wiecie- zaczęłam, wchodząc na stół ustawiony w jednym z kątów Komnaty Tajemnic i zwołując do siebie wszystkich.- od jutra zaczynają się egzaminy! Jestem pewna, że zdacie je bez problemu, już dawno wyszliście poza ich poziom! Dajcie z siebie wszystko, ale pamiętajcie, aby nie narobić sobie problemów! Jeśli pytanie będzie podchwytliwe, odpowiadajcie tak, jak odpowiedziałaby przeciętna osoba na waszym roku! Nie ma co bez sensu zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Punktacja W jest na tyle rozległa, że możecie sobie darować jeden czy dwa punkty! Życzę wam powodzenia, a teraz wybaczcie, mam jeszcze jedną grupę, do której muszę zajrzeć!
Zeskoczyłam ze stołu z pomocą Blaise'a, uważając, aby nie uszkodzić zabandażowanej ręki i dziękując za podobne słowa członkom grupy, ruszyłam w stronę jednego z wyjść. W sumie zaczęłam żałować, że zamiast schodów nie zrobiłam windy, ale cóż. Zdarza się.
Kiedy dotarłam do wyjścia znajdującego się najbliżej sali transmutacji, byłam już nieźle zmachana. Oparłam się o ścianę, wzięłam kilka głębokich oddechów i po sprawdzeniu, czy nikogo nie ma w pobliżu, wyszłam. Szybko przecięłam dwa korytarze i znalazłam się przed drzwiami odpowiedniej klasy, gdzie zaraz też weszłam, zastając tam całą, skurczoną o kilka osób grupę. Niektórzy odeszli, nie radząc sobie z moim sposobem nauczania.
Wszyscy porozsiadali się po blatach ławek czy krzesłach i cicho powtarzali ostatnie informacje, chcąc je najlepiej zapamiętać. Uśmiechnęłam się pod nosem i stanęłam obok biurka McGonagall. Kiedy zostałam zauważona, w sali zapadła cisza.
- Muszę wam powiedzieć, że jestem zadowolona z waszych efektów.- uśmiechnęłam się pod nosem.- Z kompletnych ofiar, macie szansę zdobyć Powyżej Oczekiwań, a jeśli wynieśliście coś więcej z naszych zajęć, nawet Wybitny!
- Co?- zdziwił się jeden z puchonów.- Przecież mówiłaś...
- Gdybym wcześniej powiedziała, że przerobię z wami materiał aż do W, to by wam się nie chciało.- stwierdziłam, opierając się o biurko.- Zatrzymalibyście się na etapie Z. A tak przynajmniej wiecie, że jesteście w stanie to opanować! Potrzebujecie po prostu więcej samozaparcia. Mniejsza jednak o to. Chciałam wam życzyć powodzenia na egzaminach. Tak więc, wszystkiego najlepszego! Dajcie z siebie wszystko! A teraz, jesteście wolni.
Z zadowoleniem patrzyłam, jak nauczona czegoś grupa opuszcza pomieszczenie. Wynieśli więcej niż chcieli i teraz odczuwali ulgę, a cały stres związany z egzaminami, gdzieś się z nich ulotnił. Skoro byli w stanie zdobyć Powyżej Oczekiwań, to wymarzony przez nich Zadowalający nie był niczym trudnym.
Kiedy ostatnia wychodząca osoba zamknęła za sobą drzwi, w klasie oprócz mnie, znajdowało się nadal trzech uczniów. Spojrzałam na nich ze zdziwieniem, chwytając leżący na biurku klucz.
- Chcecie coś ode mnie, że zostaliście?- spytałam.
- Właściwie, to ja chciałem podziękować.- powiedział Neville, unosząc kącik ust.- Nie wiem, czemu dziewczyny zostały. Dzięki twojej pomocy, Lale, nie jestem już tak zestresowany. I moje stopnie z transmutacji też się znacznie podniosły.
- Nie ma sprawy, Neville.- wzruszyłam ramionami.- W razie potrzeby, jestem zawsze do usług. A ty nie trać wiary w siebie! Jesteś w stanie zdać wszystkie SUMy na bardzo wysokie stopnie, tylko nie możesz się tak stresować!
- No nie wiem.- chłopak potarł kark.- W końcu Snape...
- Snape nie jest egzaminatorem.- przerwałam mu.- Weź nie myśl o Snape'ie na egzaminie i będzie w porządku! No chyba, że się zakochałeś i nie możesz przestać o nim myśleć!
Chłopak wzdrygnął się, ale zaraz parsknął śmiechem.
- A w życiu! Naprawdę ci dziękuję, Lale.
Uśmiechnęłam się i przeniosłam wzrok na dziewczyny.
- Ja zastanawiałam się... Znaczy, chciałam się zapytać- zaczęła koślawo Hermiona, ale zaraz wzięła głęboki oddech i zakończyła pewnie, jak na gryfonkę przystało.- czy nie masz może jeszcze jakiejś ciekawej książki?
- Chyba coś znajdę.- odparłam z zastanowieniem.- Podrzucę ci dzisiaj kopię przez skrzata. Luna?
- Nargle mówią, że jesteś ranna.- mruknęła, patrząc gdzieś w przestrzeń.- Czują krew z twojej ręki.
Uniosłam rękę i spojrzałam na wystający spod rękawa kawałek bandaża, po czym uśmiechnęłam się słabo.
- Powiedzmy, że niektóre zwierzęta i rośliny za mną nie przepadają, a i instrukcji obsługi nie mogę do nich znaleźć. To nic, czym musiałabyś się przejmować.
- Mogę pomóc.- oświadczyła blondynka.- Nargle mówią, że masz pod opieką ich kuzynów z gatunku olbrzymich i chrapaka srebrnorogiego. I...
- Nie wiem, skąd nargle mają te informacje- przerwałam rozentuzjazmowanej dziewczynie.- ale dziękuję za propozycję. Zastanowię się nad tym.
- Ja mógłbym pomóc z roślinami.- zaoferował się Neville.
- Zanim zaczniecie składać mi podobne oferty, pozdawajcie egzaminy!- poleciłam ze śmiechem.- A teraz wyjazd! Muszę oddać McGonagall klucz!
***
- O czym myślisz tak intensywnie, że nie możesz spać?- spytał Blaise, kiedy po raz któryś z kolei przekręciłam się na łóżku.
- Neville, Luna i Hermiona.- westchnęłam, kładąc głowę na jego ramieniu.- Neville i Luna zaproponowali mi dzisiaj pomoc przy roślinach i zwierzętach. Wiem, że znają się na tych dziedzinach chyba najlepiej ze wszystkich uczniów Hogwartu, mają naturalny talent... A Hermiona i jej inteligencja też nie trafiają się na każdym kroku! Nie wiem, czy powinnam ich do tego wciągać, choć bezsprzecznie by się przydali. Jeszcze z Luną może by się udało. Mam wrażenie, że ta dziewczyna wie więcej, niż pokazuje. Ale Neville i Hermiona są tak boleśnie dobrzy i święci, w dodatku Neville ma powód, by nienawidzić Bellatrix, a prędzej czy później by się o niej dowiedział. Nie mogę sobie wyobrazić ich, walczących po naszej stronie i to mnie cholernie wkurza, bo wiem, że ich zdolności bardzo by nam pomogły!
- W dodatku przez wasze wspólne zajęcia polubiłaś ich.- stwierdził Blaise, przeczesując moje włosy.- To widać, Lale.
- To, czy ich lubię, nie ma tutaj żadnego znaczenia, Blaise!- warknęłam, wstając z łóżka i zakładając szlafrok.- Nie każdy, kogo lubię, nadaje się do udziału w wojnie! Ja po prostu nie wiem, co mam robić!
Chłopak westchną głośno i usiadł.
- Po pierwsze, wracaj do łóżka, bo jutro mamy egzaminy! W łóżku na pewno szybciej zaśniesz niż błąkając się, Merlin jeden wie, gdzie!- polecił, chwytając mnie za rękę i sadzając na łóżku.- Po drugie, uspokój się! Nie masz czym się denerwować! I po trzecie, jeśli nie wiesz, co robić, poczekaj trochę. Czas zazwyczaj wszystko ułatwia.
- „Zazwyczaj" nie oznacza „zawsze", Blaise! Równie dobrze może wszystko utrudnić!
- Przestań szukać w końcu dziury w całym, Lale!- warknął chłopak, prosząc Kiełka o eliksir nasenny.- Jeszcze nabawisz się nerwicy! I pomyślałby kto, że to ty uczyłaś Longbottom'a jak radzić sobie ze stresem!
- To nie pierwszy raz, kiedy łatwiej mi pomagać komuś, niż samej stosować się do własnych rad.- parsknęłam niezbyt szczęśliwie, wypijają eliksir.- Postaram się tak tym wszystkim nie przejmować, Blaise.
- Tak samo jak postarasz się nie przemęczać?- spytał, unosząc brew i z powrotem kładąc się na poduszce.
Za tą uwagę wbiłam mu palce w bok, na co skrzywił się, a potem parsknął śmiechem, widząc moją oburzoną minę. Prychnęłam i po rzuceniu szlafroka gdzieś w kąt, położyłam się plecami do chłopaka. Kiedy jednak objął mnie w talii, nie odtrąciłam go. Wiedziałam, że miał sporo racji i że chciał dobrze. Obróciłam się i wtuliłam w niego, po czym zasnęłam.
***
Poranek po zakończeniu się wszystkich egzaminów był niezwykle sielankowy. Nikt nie wracał do przeżytego właśnie horroru i każdy wybiegał marzeniami do zaczynających się niedługo wakacji. Jedyne słowa, jakie można było usłyszeć o egzaminach, to te padające z ust moich ludzi, że nie były one wcale takie złe, co niemiłosiernie irytowało całą resztę, która niekoniecznie była tak dobrze do nich przygotowana.
Prawie wszyscy byli w dobrym nastroju. Jedynymi wyjątkami była dwójka rudzielców i pewien starzec. Wczoraj dość dosadnie wyraził się o ich porażce. Kompletnie przemilczał fakt, że nie potrafił nawet osobiście wpuścić Weasley'a do pokoju wspólnego ślizgonów, co było również jego porażką. Ktoś tu nie lubi przegrywać! Całą winę zwalił na nastolatków, a teraz zapijał porażkę sokiem dyniowym.
W pewnym momencie drzwi otwarły się z impetem i weszły przez nie dwie osoby, których brakowało mi przez ostatnie kilkanaście minut, odkąd rozpoczęło się śniadanie. Kiedy ich zobaczyłam, ledwie uniknęłam oplucia Harry'ego sokiem z mango.
Fred i George wesoło maszerowali przez Wielką Salę, ubrani w żeńskie mundurki. Na ich twarzach widniały szerokie uśmiechy, kiedy tylko ich wzrok padał na kogoś, kto widząc ich, zaczynał krztusić się lub pluć tym, co miał w ustach. Nawet McGonagall była w takim szoku, że nie była w stanie wydobyć z siebie słowa do momentu aż chłopacy nie usiedli przy stole Slytherinu.
- WEASLEY!- wydarła się!- Natychmiast macie przebrać się w wasze mundurki! Kto to widział...!
- Spokojnie, pani psor!- wykrzyknął George uśmiechając się szeroko.
- To taki nasz ostatni żart!- dodał jego brat z podobną miną.- Nasze...
- ...pożegnanie z Hogwartem! Obiecujemy, że po śniadaniu...
- ...będziemy ubrani odpowiednio do naszej płci!
Kobieta wyglądała, jakby przez chwilę wszystko uważnie analizowała, aż w końcu westchnęła ze zrezygnowaniem. Czyżby przywiązała się do tych demonów i będzie jej ich brakować? Byłam skłonna uwierzyć, że tak właśnie było, kiedy mówiła: „Trzymam was za słowo, Weasley".
Bliźniacy przybili sobie piątkę i zaczęli jeść śniadanie. W ich oczach było coś, co ewidentnie nie dawało mi spokoju. W dodatku to coś sprawiało, że z lękiem jadłam swoje własne śniadanie, nie wiedząc, czego mam się spodziewać po tych dwóch rudych diabłach.
- Chłopaki, a wy przypadkiem nie robiliście zawsze dowcipów wszystkim dookoła?- spytał Draco, dopijając kawę.
O mało nie upuściłam szklanki słysząc to i widząc poszerzające się uśmiechy bliźniaków, kiedy unosili w górę szklanki wypełnione sokiem wiśniowym. Oczami wyobraźni widziałam wręcz, jak wyrastają im rogi i ogony.
- Na zdrowie, siostro.- powiedział Fred.
- Na zdrowie, siostro.- odpowiedział mu George.
Stuknęli się szklankami, a dźwięk ten poniósł się echem po całym pomieszczeniu. Wszyscy z zaskoczeniem przenosili swoje spojrzenia na chłopaków, którzy jednym duszkiem opróżnili zawartość swoich szklanek. Kiedy to zrobili, przybili sobie piątkę, a całe ich postacie znikły w różowym dymie, który z każdą chwilą przenosił się na kolejne osoby, w kilka sekund pokrywając całą wielką salę.
Nic nie widziałam, w dodatku coś niemiłosiernie łaskotało mnie po całym ciele, przez co nie mogłam nie chichotać. Do momentu aż dym nie opadł i nie zobaczyłam, co ci kretyni zrobili. Pierwszym, co dostrzegłam, była siedząc przede mną brunetka o zielonych oczach, ubrana w szaty Gryffindoru. Obok niej siedziała zszokowana blondynka w mundurku mojego domu. Tam, gdzie siedział Blaise, siedziała teraz ciemnoskóra dziewczyna, która wpatrywała się we mnie w niedowierzaniu.
Szybko omiotłam wzrokiem moją sylwetkę. Brak biustu, wyraźnie zarysowane mięśnie, duże dłonie i... Nie no! Ja ich zamorduję! Albo... W sumie żart był dobry, gdybym nie padła jego ofiarą!
Spojrzałam zbulwersowana na osoby, które uważałam za Freda i George'a. Jedyne dziewczyny ubrane w żeńskie mundurki, siedzące przy stole ślizgonów i śmiejące się z min całej szkoły. W pewnym momencie wskoczyli na ławkę i wyczarowali nad głowami napis: „Fred i George Weasley dziękują za wspólne siedem lat psot. Przemiana trwa 24 godziny", po czym skłonili się teatralnie.
- WEASLEY!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro