Rozdział 47
Westchnęłam ciężko, odkładając kolejne papiery na stertę dokumentów. Była wielka. A ta, którą jeszcze miałam przejrzeć była niewiele mniejsza. Ze zmęczeniem potarłam nasadę nosa i zasłoniłam usta dłonią, ziewając przeciągle. Rzucając Tempus, wyciągnęłam z szuflady eliksir pobudzający. Była blisko czwarta w nocy.
- Blaise mnie zabije!- jęknęłam cicho, wypijając eliksir i wracając do papierów.
***
Z niezadowoleniem usłyszałam głośny dzwonek budzika. Chwyciłam za telefon nawet nie otwierając oczu i na wyczucie wyłączyłam budzik. Ulga spowodowana ciszą nie trwała jednak długo, bo po pięciu minutach włączył się kolejny budzik, który powitałam zbolałym westchnięciem. Wyłączyłam go i niechętnie zwlekłam się z łóżka.
Praktycznie w półśnie doszłam do łazienki, ściągnęłam z siebie ciuchy i weszłam pod prysznic. Zacisnęłam usta, doskonale wiedząc co chcę zrobić. Zaraz potem odkręciłam lodowatą wodę i ledwie powstrzymała się od chęci wyskoczenia spod prysznica. Wytrzymałam tak chwilkę, po czym zmieniłam temperaturę wody na ciepłą. Od razu lepiej!
Szybko się umyłam i wyszłam spod prysznica. Ubrana tylko w ręcznik wróciłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy ciuchy. Od razu założyłam bieliznę i czarne rajstopy. Jednym ruchem ręki wysuszyłam włosy, po czym założyła błękitną, prostą sukienkę nad kolano z długimi rękawami. Rozczesałam włosy i w towarzystwie Sirr opuściłam sypialnię jeszcze zanim Alstremeria zdążyła mnie poinformować o śniadaniu. W momencie zamykania drzwi, usłyszałam, jak pojawia się w pokoju.
Ruszyłam korytarzami posiadłości, kierując się prosto do jadalni. Sirr oddzieliła się ode mnie gdzieś w połowie drogi, zapewne z zamiarem udania się na dwór i spędzenia czasu z Gariad. Bardzo się polubiły i świetnie się dogadywały.
- Dzień dobry.- przywitałam się, wchodząc do dziwnie cichej jadalni i zajmując swoje miejsce.- Widzę, że jestem ostatnia. Przepraszam, że musieliście na mnie czekać. Mam nadzieję, że noc minęła wam dobrze.
- Owszem, dziękuję.- uśmiechnęła się delikatnie Euphi.- Czyżbyś rozmawiała z moimi skrzatami na temat mojej sypialni? Bo muszę przyznać, że przygotowany pokój jest jego wierną repliką.
- Może.- uśmiechnęłam się pod nosem, sięgając po pieczone jabłko.- Smacznego.
Odpowiedział mi cichy chórek i po chwili większość osób była już zajęta jedzeniem.
- Ronaldzie, Ginevro nie jesteście głodni?- zdziwiłam się.- Albo nie ma tu niczego, co trafiłoby w wasze gusta? Jeśli tak, to poproszę skrzaty...
- Nic od ciebie nie wezmę, ty...
- Ron!- odezwało się na raz kilka osób, gromiąc chłopaka wzrokiem.
- Owszem, weźmiesz!- warknęła Molly.- Ty, Ginny, też! Nie odstawiajcie cyrków! No naprawdę myślałam, że lepiej was wychowaliśmy! Lale się stara, aby te święta były udane a wy...!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Spokojnie, Molly.- przerwałam kobiecie, zanim na dobre rozpoczęła swoją tyradę, choć z chęcią bym jej wysłuchała.- Nie zmuszaj ich do jedzenia, jeśli nie chcą. Pragnę jednak uprzedzić, że skrzaty wydają posiłki w ściśle określonych godzinach, ewentualnie na moją osobistą prośbę. Jeśli nie zjecie śniadania, następny będzie dopiero obiad. Jeśli i na nim nic nie zjecie, będziecie musieli czekać do podwieczorku i tak dalej. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie niejedzenie tylko przez to, że się nie lubimy jest głupotą. Ale to wasza decyzja.
Rodzeństwo spojrzało po sobie, ale nie tknęli jedzenia. Miałam niezmierną ochotę pokręcić z niedowierzaniem głową. Czyżbym naprawdę miała wykończyć Weasley'a głodówką? Naprawdę? To byłoby zbyt łatwe.
Dokończyłam jabłko i sięgnęłam po grillowanego fileta.
- Lale, czyżbyś była chora?- zaniepokoiła się Molly, a ja zamrugałam zaskoczona na to pytanie.
- Nie, dlaczego?- zdziwiłam się, przełykając kęs mięsa.
- Nie jesz nic poza owocami i mięsem. Kiedy przygotowywałam dla ciebie słodycze, Fred i George poprosili, żeby to było coś na bazie właśnie owoców, bo nie możesz niczego innego. Jesteś chora, że posiadasz taką specyficzną dietę?
Uśmiechnęłam się, kręcąc z rozbawieniem głową i chwytając za kieliszek z rozcieńczoną nalewką babuni Andy'ego. Posłałam kobiecie uspokajające spojrzenie.
- To nie do końca tak, że nie mogę nic innego. Mogę, ale mój organizm tego nie toleruje. I nie musisz się martwić, Molly. Nie jestem chora. Powiedzmy, że to następstwo bycia członkiem rodziny mojego ojca. To dziedziczne i nieszkodliwe. Ale są inne sprawy, które należałoby omówić.- zmieniłam temat.- Zacznijmy może od tego, że możecie tutaj spotkać kilka stworzeń. Moje domowe zwierzątka: magicznego tajpana pustynnego i bazyliszka.
Na tą informację, część Wealsey'ów zmroziło. Niektórzy zatrzymali się z widelcami w połowie drogi go ust i patrzyli na mnie z niedowierzaniem i błyszczącym w oczach strachem. Ronald i Ginewra zbledli gwałtownie, za to Charlie zdawał się być zaintrygowany. Bill wydawał się być zaskoczony, choć o wiele spokojniejszy od pozostałych członków rodziny.
- Nic wam nie grozi z ich strony tak długo, jak ich nie zaatakujecie, bądź nie zaatakujecie mnie lub moich bliskich.
- Skąd możesz to wiedzieć!- zapiszczała młoda Weasley.- Przecież bazyliszki to niebezpieczne bestie!
- Jestem tego w stu procentach pewna.- oznajmiłam spokojnie, popijając nalewkę.- Sama wydałam im takie polecenia. Zresztą, zarówno Sirr jak i Gariad mają własne rozumy i wiedzą, że jeśli zaatakują pierwsze, możemy mieć problemy. Inaczej wygląda sprawa samoobrony. Nie zrobią nic, co mogłoby nam zaszkodzić.
- A ty oczywiście wiesz, co siedzi tym potworom we łbach!- warknął Ronald, podrywając się z miejsca.
- Nie unoś się, Ronaldzie.- powiedziałam spokojnie, odstawiając kieliszek, który zaraz został napełniony przez Fiołka.- I owszem, wiem. Czyżbyś zapomniał, że w twojej obecności przyrzekałam na krew? Krew Salazara Slytherina? Jestem wężousta, więc wiem, co myślą moje zwierzaki.
- Czy Ministerstwo...- zaczął Percy, chyba nie bardzo wiedząc jak ubrać dalszą część wypowiedzi w słowa.
- Nie wie, że jestem w posiadaniu bazyliszka.- przyznałam spokojnie, kątem oka zauważając błysk w oczach Ronalda i Ginny, więc zaraz dodałam.- Zapoznałam się z przepisami, w dodatku popytałam o kilka rzeczy Lucjusza. Tak długo, jak nie zamierzam zarabiać na Gariad, nie muszę nikogo informować o niej. Podobnie sprawa wygląda z Sirr. Przejdźmy może jednak dalej. Centralna część posiadłości stoi dla was otworem, podobnie jak pierwsze i drugie piętro wschodniego skrzydła. Podziemia, zachodnie skrzydło oraz parter wschodniego skrzydła są dla was niedostępne. Bronią ich potężne zaklęcia, więc radziłabym nie próbować się tam dostać na siłę, bo może się skończyć to mało przyjemn...
Przerwałam, powstrzymując ziewnięcie. Od razu wyczułam na sobie uważne spojrzenie. Cholera.
- Lale, wracasz do łóżka. Już!
Blaise patrzył na mnie zdenerwowany. W jego oczach widziałam złość, zniecierpliwienie, ale przede wszystkim zmartwienie i troskę. Przygryzłam policzek od środka. Nie mogłam teraz iść spać. Musiałam jeszcze poinformować o kilku rzeczach, a potem przejrzeć pozostałe dokumenty, zamówić liście mandragory i eliksiry, zacząć opracowywać mapy i statystyki...
- Nie jestem zmęczona.- powiedziałam ostrożnie, na co chłopak tylko zmrużył oczy, nie wierząc mi.
- Ile spałaś?
Przez chwilę milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym wymijająco oznajmiłam, że mniej niż osiem godzin. Chłopak nie dawał za wygraną, żądając ode mnie dokładnej odpowiedzi. Kiedy jej nie dostał, przywołał Alstremerię. No to leżałam. Akurat ta skrzatka nie pójdzie mi na rękę.
- Niecałe dwie godziny.
Blaise nie potrzebował niczego więcej. Od razu wstał od stołu z zamiarem podejścia do mnie. Również wstałam, chcąc iść w przeciwnym kierunku. Zmrużyłam oczy kiedy zakręciło mi się w głowie i potknęłam się o wrednie wysuniętą nogę Draco. Szybko przeturlałam się i ponownie stanęłam na nogi, gromiąc chłopaka wzrokiem. Ta chwila utrata czujności skończyła się dla mnie przegraną. Moje ręce i nogi zostały związane zaklęciem, którego założyciele nauczyli Harry'ego, a Blaise zaraz znalazł się przy mnie, chwytając mnie w talii i przerzucając sobie przez ramię.
- Co do... Blaise, postaw mnie! Chłopaki, no!- krzyczałam, próbując wyrwać się przyjacielowi, który nic sobie nie robił z tych prób. Byłam za mała, za lekka i związana.
- Ostrzegałem.- powiedział chłopak, kierując się do wyjścia, po drodze odbierając coś od bliźniaków.
- Chłopaki!- zawyłam, licząc na jakąkolwiek pomoc, choć mogłam przewidzieć, że jej nie dostanę.
- Dobranoc, Lale!- odezwał się chórek złożony z moich przyjaciół, Syriusza, Twisty, Fenrira i Rabastana.
Burknęłam coś o tym, że to sobie zapamiętam, po czym poruszyłam się niespokojnie.
- Blaise, nie traktuj mnie jak worka kartofli!- warknęłam z niezadowoleniem.
Chłopak zdecydowanie zbyt szybko przychylił się do mojej prośby, podrzucając mnie i łapiąc „na pannę młodą".
- Jak pannę młodą może być?- spytał unosząc brew.
- Idiota!- warknęłam.
Przechyliłam głowę tak, że włosy zasłaniały moje rumieńce. Ostatnio zdecydowanie zbyt często się przy nim rumienię. Muszę coś z tym zrobić. Opuściliśmy jadalnię w towarzystwie kilku chichotów i zapewne większej liczby rozbawionych spojrzeń. Rabastan, Twisty i Syriusz mogą być pewni, że nie puszczę im tych śmiechów płazem!
Blaise zaniósł mnie do mojej sypialni i zupełnie niedelikatnie rzucił mnie na łóżko.
- A teraz spać!- rozkazał.
- Ale ja nie zasnę!- zaprotestowałam.
- Mam ci zaśpiewać kołysankę?- zapytał, unosząc brew.
Zaskoczona nie odpowiedziałam od razu wpatrując się w niego.
- Nie?- powiedziałam w końcu.- Ale ja naprawdę nie zasnę!
- Dlatego mam to.- oznajmił, wyciągając z kieszeni flakonik wypełniony eliksirem Słodkich Snów.
- Ale po tym będę spała ci najmniej osiem godzin!- zaprotestowałam, chcąc sturlać się z łóżka, ale silne ramię chłopaka siedzącego na skraju łóżka mi to uniemożliwiło.
- O to chodzi!- warknął.- Lale, do cholery! Nie zachowuj się jak dziecko! Rozumiem, że nie możesz być bezczynna, ale przynajmniej się nie przemęczaj! Osiem godzin snu, tylko o tyle cię proszę. Osiem godzin dziennie. Jasne?
Nadęłam niezadowolona policzki, ale skinęłam głową. Wtedy Blaise odkorkował flakonik i podstawił mi go do ust, przy okazji podnosząc nieco moją głowę. Szybko wypiłam całą zawartość.
- Przepraszam.- mruknęłam cicho, uciekając głową w bok.- Naprawdę nie chcę, żebyś się martwił, ale...
- Wiem.- powiedział spokojnie, głaszcząc mnie po głowie.- Masz wiele do zrobienia. Ale pamiętaj, że my zawsze ci pomożemy. Mówię ci to już chyba któryś raz. Daj nam raz na jakiś czas cię odciążyć. A teraz śpij.
- Więzy.- powiedziałam, czując, jak powieki mi coraz bardziej ciążą.
- Znikną, kiedy zaśniesz. A jak nie, to poproszę Harry'ego, żeby je zdjął. Dobranoc.
- Dobranoc.
Byłam coraz bardziej senna, a eliksir coraz bardziej działał. Będąc gdzieś na granicy jawy i snu, poczułam delikatny i przyjemny dotyk na czole, po czym pogrążyłam się w snach. A może to też był sen?
***
Obudziłam się niezwykle wypoczęta. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się, aż coś strzyknęło mi w kościach, na co się skrzywiłam.
- Dzień dobry.- przywitał mnie siedzący na pufie Blaise, nie odrywając wzroku od książki.
- Dzień dobry.- uśmiechnęłam się, spuszczając nogi na podłogę.- Co się wydarzyło, kiedy spałam?
- Czemu sądzisz, że coś się wydarzyło?- spytał chłopak unosząc kącik ust i patrząc na mnie z rozbawieniem.
Odgarnęłam włosy za ucho i spojrzałam na przyjaciela z równą wesołością.
- Sirr śpi obok łóżka, jakby się bała mojej reakcji kiedy się obudzę, a zawsze wciska się na łóżko. Zasłony są zasunięte, siedzisz u mnie w pokoju jakbyś mnie przed czymś pilnował. A, no i zaklęcia ochronne mnie mrowią. Więc? Co się stało?
Blaise odłożył książkę i przysiadł się do mnie, podając mi tacę z musem bananowo-truskawkowym. Skrzaty za bardzo się go słuchają. Ale nie narzekam, bo przynajmniej nie muszę siedzieć głodna, sądząc po godzinie aż do kolacji.
- A wiec niedługo po tym jak zasnęłaś- zaczął.- Weasley próbował dostać się do lochów. Popieścił go prąd o niegroźnym napięciu, ale zabolało. Fred uleczył jego poparzoną rękę, przy okazji razem z Molly dając mu wykład o naruszaniu prywatności. Następnie razem z siostrą próbowali dostać się na parter wschodniego skrzydła. Siedzieliśmy akurat wtedy w salonie. Jak huknęło! Niektórzy myśleli, że dom się wali, ale Lucjusz z Rudolfem szybko wszystkich uspokoili i poszli po Weasley'ów. Blisko godzinę trwało leczenie ich z mniejszych lub większych uszkodzeń. Po raz kolejny zostali uraczeni wykładem, a potem Molly sprała im tyłki. Nie obeszło się oczywiście bez oskarżeń Ronalda, że to wszystko Czarna Magia i pewnie ukrywasz pełno niebezpiecznych i nielegalnych rzeczy.
Przewróciłam oczami, sięgając po gruszkowe ciasteczka z ananasem. Tak jakbym była na tyle głupia, żeby dawać Weasley'owi pretekst na donoszenie na mnie do Dumbledore'a. Już dawno odesłałam większość wątpliwej legalności przedmiotów do Gringotta, resztę dobrze zabezpieczyłam a lochy doprowadziłam do czystki. Nic na mnie nie znajdą, a te wszystkie zabezpieczenia są dla mojej rozrywki.
- Tak jakbym miała mu to potwierdzić. Czy on myśli, że jestem głupia?
- Raczej myśli, że jest sprytniejszy od ciebie.- stwierdził Blaise, zabierając mi ciastko, które właśnie miałam zjeść i samemu je zjadając, za co zarobił uderzenie z pięści w bark.- Ałć! Nie bądź wredna, bo nie będę kontynuował!
Prychnęłam, ale zaraz podsunęłam mu tackę z przysmakami, co skomentował rozbawionym parsknięciem i chwycił za kolejne ciastko.
- Bliźniacy wtedy uraczyli go urocza historyjką o tym, że większość pomieszczeń zaklęta jest z powodów prywatnych, a reszta dla bezpieczeństwa, ponieważ twoi rodzice, którzy byli śmierciożercami pozaklinali je tak, że mogą zrobić dużo większą krzywdę niż te nałożone przez ciebie, a obecnie nikt nie był w stanie ich zdjąć. Molly zaczęła wtedy się rozpływać się nad twoją troską o innych i ponownie opieprzyła Ronalda i Ginewrę z zastrzeżeniem, że jeśli jeszcze raz dowie się, że próbowali gdzieś wejść, to dostaną takie manto, że się nie pozbierają. Tak więc znaleźli sobie inną rozrywkę: denerwowanie i obrażanie wszystkich naokoło.
- O kurwa.- wymsknęło mi się.- Błagam, powiedz mi, że Bella ich nie zamordowała.
Chłopak zachichotał.
- Spokojnie, nie zamordowała. Właściwie potraktowała ich jak zimna, bezuczuciowa suka. Były jednak momenty, kiedy widocznie świerzbiła ją różdżka. Właściwie zachowywała się jak nie ona, ale sądząc po furii w jej oczach szykuje coś paskudnego.
- Lepiej żeby zachowała to na czas, kiedy wrócą do domu.- westchnęłam, zabierając Blaise'owi sprzed nosa ostatnie ciastko.- Co dalej?
- W pewnym momencie doczepili się do Seleny, która bawiła się w ogrodzie z Sirr i Gariad. Było to jakieś dwie godziny temu, kiedy postanowiliśmy zjeść podwieczorek na tarasie. Byliśmy za daleko, żeby usłyszeć, co do niej mówią, ale mała była niezła. Widocznie zaczęli wjeżdżać na jej wilkołactwo, bo w pewnym momencie widocznie się wkurzyła i zaczęła krzyczeć, że kagańce to powinno się zakładać nie jej, ale takim rudym... potem poleciało kilka pięknych i barwnych określeń, które na pewno podłapała od ciebie... jak oni. Mi osobiście chciało się śmiać z min rudzielców, podobnie jak większości. Fenrir nie mógł powstrzymać parsknięcia. Molly i Artur byli w szoku. Nie wiem, czy przez jej tekst, czy przez zachowanie swoich dzieciaków, ale nie to jest ważne. Kiedy tamta dwójka otrząsnęła się z szoku, Weasley'ównie widocznie nie spodobało się kilka epitetów, bo próbowała uderzyć małą.
Kiedy to usłyszałam, myślałam, że połamię tacę. Nikt nie będzie podnosił ręki na moją chrześniaczkę! A już na pewno nie jakaś ruda suka! Tak mocno chwyciłam tacę, że nieco ją wygięłam. Blaise szybko zabrał mi przedmiot z rąk i odłożył na szafkę, po czym pstryknął mnie w czoło.
- Spokojnie! Nic jej nie zrobiła, bo wtedy do akcji weszły twoje pupilki. Uznając tą sytuację za zagrożenie bezpieczeństwa Seleny, zaszarżowały na Wealsey'ów. Widocznie miały w zamiarze tylko ich postraszyć i zajebiście im się udało, bo wpadli w taki strach, że wręcz wlecieli na taras, gdzie dopadła ich rodzina. Cała bez wyjątku. Jeśli myślałaś, że sama Molly jest przerażająca, kiedy na kogoś wrzeszczy, to w chórku z mężem i pozostałymi synami jest wręcz demoniczna! Ta piękna tyrada trwała blisko pół godziny, po czym Molly sprzątnęła dzieciaki i zaciągnęła do ich pokoju. Wyszła stamtąd piętnaście minut później, widocznie wściekła i oznajmiła, że nikt ma nie dawać jej dzieciakom eliksirów przeciwbólowych. Zaraz potem zaczęła przepraszać wszystkich za swoje dzieciaki i obiecała, że już nie będą sprawiać więcej kłopotów.
Skinęłam głową.
- To by wyjaśniało, czemu Sirr zachowuje się jak szczeniak który coś przeskrobał. Mam nadzieję, że Ronald i Ginewra będą trzymać się z daleka od Seleny. No dobra! Masz ochotę na mały sparing?
Słysząc propozycję, chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Jasne!
***
- Merlinie, co wam się stało?!- wykrzyknęły na raz Euphi, Narcyza i Molly, kiedy weszłam z Blaise'em do jadalni.
- Nic takiego.- przyznałam, odsuwając wilgotną chusteczkę od rozciętego łuku brwiowego i kuśtykając na swoje miejsce.
- Dokładnie.- poparł Blaise, przykładając lód do głowy, gdzie powoli rósł guz.
Twisty roześmiała się, widząc jak zmasakrowani powoli suniemy do naszych krzeseł, za to Fred burknął tylko coś o idiotach, którzy dokładają mu roboty. Charlie przyglądał nam się uważnie.
- Wnioskuję, że wygrała Lale.- powiedział, kiedy usiedliśmy do stołu.
- Jak zawsze.- westchnął Blaise, nakładając sobie ziemniaki.- Jak dotąd nie wygrałem z nią ani razu to będą już jakieś dziewięćdziesiąt dwie porażki.
- Liczysz to wszystko?- zdziwiłam się.
- Tak jak byś ty nie liczyła swoich porażek.- zaśmiała się Twisty.- Ile razy przegrałaś z Jurij'm?
- Sześćdziesiąt pięć.- odparłam od razu.- Zresztą nadal pewnie bym z nim przegrywała.
Widząc moją minę kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
- Na pewno nie, Hexe. Poza tym, nie rób takiej miny. Gdyby Jurij tu był, co by powiedział?
Westchnęłam, sięgając po miskę z granatem.
- „Weź się ogarnij, Lale! Ludzie umierają, taka kolej rzeczy! Ty żyjesz i ma tak pozostać, jasne?! Nie jesteś jakąś ofiarą, która zginie przy pierwszej lepszej okazji!"- mruknęłam, po czym ponownie westchnęłam.
- No właśnie!- przytaknęła kobieta.- Więc nie wkurwiaj go. Poza tym, na pewno jest z ciebie dumny!
- Ten Jurij o którym mówicie...- zaczął Artur.
- Był moim opiekunem.- przytaknęłam, zabierając się za jedzenie.- Wyciągnął mnie z sierocińca i nauczył bronić się. Był też przyjacielem Twisty. Nie żyje.
- Bardzo mi przykro...
- Niepotrzebnie.- uśmiechnęłam się słabo.- Jurij wiedział, że prędzej czy później to się tak skończy. Wszyscy wiedzieliśmy, choć przyznam, że chciałabym, aby miał choć nieco więcej czasu. Może w końcu bym z nim wygrała.
- Już dawno osiągnęłaś jego poziom, Hexe.- poinformowała mnie Twisty.- Po prostu brakuje ci jego doświadczenia. Ale sądząc po stanie Blaise'a, wszystko powoli nadrabiasz.
- Nie tylko po jego stanie.- odezwał się Rabastan.- Raz mnie tak załatwiła, że ode chciało mi się sparingów z nią na bardzo długo!
- Wiem o czym mówisz!- zaśmiał się Charlie.- Dwa lata temu mnie też załatwiła. A była wtedy początkującą.
- Teraz by ci spuściła takie manto, że byś się nie pozbierał, Charlie.- mruknął George, nalewając sobie soku.- Od kiedy uczy nas samoobrony, częściej ląduję na macie niż podczas szkolnych bójek.
- Że słucham?!- wykrzyknęła Molly.
- Nic nie mówiłem!- zaczął bronić się od razu chłopak, który chyba zapomniał o obecności matki, co wywołało u wszystkich chichoty.
Omiotłam jadalnie rozbawionym spojrzeniem, dostrzegając dwa puste miejsca, co jeszcze bardziej polepszyło mój humor. Nie wypadało jednak tego okazywać, więc udałam zdziwienie i zwróciłam się do matriarchini rudowłosego rodu.
- Ronald i Ginewra nie jedzą z nami?
Kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na puste krzesła ze złością.
- Źle się zachowywali, więc do jutra zostają w pokoju. Bez kolacji.
- Rozumiem.
***
- Lale, możemy porozmawiać?
Odwróciłam się w stronę wołającego mnie głosu. Bill, Charlie i Percy. Skinęłam głową, uśmiechając się. A więc to teraz? Ciekawe, co z tego wyniknie!
- Oczywiście. Szłam właśnie do dużej biblioteki, może dołączycie do mnie? Będziemy mieć tam względny spokój i prywatność.
Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym skinęli głowami. Uśmiechnęłam się szerzej poprowadziłam ich do zachodniego skrzydła. Zaraz przed zaklętym wejściem do niego, podałam im niewielkie wisiorki w których znajdowały się krople mojej krwi. Było to o wiele dyskretniejsze od wisiorków które mieli chłopcy, ale jak dla mnie, mniej stylowe. Tamte miały taki jakiś swój klimat!
Cała trójka wydawała się zaskoczona prezentem, ale widocznie szybko poskładali wszystko w całość i przyjęli je, od razu je zakładając. Bez problemu przeszłam przez zaklęcia ochronne, a oni za mną. Chciałam iść prosto do biblioteki, jednak zatrzymało mnie wmurowanie Bill'a.
- Coś nie tak, Bill?- spytałam szczerze zaskoczona.
Wiedziałam, że mężczyzna jest łamaczem klątw, a więc musi się znać na tym, ale nie sądziłam, że te zaklęcia aż tak go zaskoczą. Najstarszy z rodzeństwa Weasley zmarszczył brwi i przez chwilę milczał. Przyłożył nawet palec do ust a brodę oparł na kciuku w geście skupienia. W końcu odezwał się.
- Chyba nie... Mam wrażenie, że gdzieś już czułem sygnaturę jednego z zaklęć ochronnych, ale musiało mi się wydawać.
A więc o to chodziło. Z rozpędu użyłam jednej z klątw, które były w notatkach pergaminach od Bill'a i to to musiał wyczuć. Miałam ochotę mentalnie strzelić sobie w łeb.
- Wcale nie musiało ci się wydawać. Ale porozmawiamy o tym w bibliotece. Mam kilka rzeczy do zrobienia niecierpiących zwłoki.
Skinęli głowami, choć widocznie niepewnie. Z uśmiechem już bez większych przeszkód zaprowadziłam ich do celu mojej podróży. Chwytając za klamkę miałam nadzieję nie zastać za drzwiami kompletnej ruiny. Na szczęście mi się poszczęściło i tym razem chłopcy postanowili respektować to, że sala do pojedynków jest gdzieś indziej. No, przynajmniej w większości postanowili to robić. Niestety jeden ze stolików nie miał szczęścia i został przerobiony na tańczące kankana, płonące małe ludki.
Poczułam jak wyskakuje mi na głowie pulsująca żyłka. Bardzo lubiłam ten stolik, a oni go kompletnie zniszczyli! W dodatku pewnie bez możliwości naprawy. Stojący za mną rudzielce z zaskoczeniem przyglądali się rządkowi tańczących, kilkunastocentymetrowych wykałaczek. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ani śladu po chłopakach. Nauczyli się dobrze maskować. Ale nie dość dobrze.
- Który debil zniszczył mój stolik?!
Żadnego odzewu. Westchnęłam ciężko. Posłałam pięć zaklęć powodujących porost włosów i robiących z nich więzy. Dwa trafiły. Fred i Draco stali się widzialni, obwiązani przez własne włosy. Powiodłam spojrzeniem po pomieszczeniu. Skubańce nauczyły się nawet maskować swoją sygnaturę i aurę. Ale tam gdzie magia zawodzi, zawsze przydadzą się sposoby Jurij'ego.
Kolejne trzy zaklęcia i jedno trafienie później, moim oczom ukazał się Blaise, dla odmiany owinięty ciemnoniebieskimi włosami. Taki gratis koloryzujący do poprzedniego zaklęcia.
- Um... Lale...- zaczął Charlie.
- Chwila.- machnęłam na niego ręką.- Najpierw muszę się rozprawić z tymi kretynami. Pytam się, który rozwalił mój ulubiony stolik?!
Dalej cisza. Westchnęłam ciężko i posłałam na całe pomieszczenie wiązanki zaklęć. Jednak zamontowanie tu luster było dobrym pomysłem. Kolorowe promienie latały w te i z powrotem. W końcu usłyszałam huk i Harry zleciał z niewielkiego regału na podłogę obwiązany tęczowymi włosami. W jego zielonych oczach widać było wyrzut.
- Nie patrz się tak na mnie.- mruknęłam.- Trzeba było wyjść, a nie się chować.
Po tych słowach moja ręka wystrzeliła w bok. Na ten nagły ruch najstarsi synowie Weasley'ów podskoczyli gwałtownie. Ja w tym czasie zacisnęłam mocno palce na ramieniu George'a i posłałam impuls magiczny, który przywrócił mu widzialność.
- Wybierasz się gdzieś, Georgie?- spytałam słodko, przekręcając głowę i uśmiechając się upiornie.
- Eee...- zaciął się chłopak.- Nie?
- Nie?- powtórzyłam.- A więc okej. To może, skoro jedyny nie jesteś zakneblowany to odpowiesz mi na moje pytanie?
Chłopak uśmiechnął się głupio, wyrywając się z mojego uścisku. No cóż, to nie siła fizyczna była moim atutem. Na pewno prostym chwytem nie mogłam utrzymać wyższego i silniejszego chłopaka. Trzeba było go jakoś unieruchomić, a nie! Jeden z bliźniaków kiedy tylko wydostał się z mojego uścisku, zaczął mnie łaskotać. Robił to tak wprawnie, że wręcz położyłam się ze śmiechu na podłodze.
W ciągu chwili przez którą George mnie łaskotał, pozostali chłopcy zdążyli się uwolnić od krępujących ich włosów, które na szybko sobie ścięli do tego stopnia, że mogli chodzić nie potykając się o nie. Wyczuwając, że niebezpieczeństwo minęło, George przestał mnie łaskotać i pomógł mi wstać.
- Więc? Co żeście zrobili, że mój biedny stolik skończył tańcząc kankana?
- To wyszło przez przypadek!- wykrzyknął od razu Draco.- Po prostu chcieliśmy przetestować kilka zaklęć z twoich zbiorów. Nie myśleliśmy, że stolik tak zareaguje!
- Poza tym, nie dogadaliśmy się co do tego, który pierwszy ma testować zaklęcia.- przyznał Fred z głupim uśmiechem.
Uniosłam brew.
- I mam rozumieć, że połączenie zaklęć, których się uczyliście zrobiło ze stolika tańczące kankana, płonące ludki?
- Najpierw tańczyły kaczuchy.- wyszczerzył się Blaise.
- Próbowaliśmy jakoś to naprawić przed twoim przyjściem, ale jedyne co udało nam się osiągnąć, to zmiana ich tańca.- wyjaśnił Harry, pocierając w zakłopotaniu kark.
Przez chwilę patrzyłam na nich z beznamiętną miną, po czym po prostu parsknęłam śmiechem. Ci to dopiero mieli talent do odwalania przedstawień. Odgarnęłam włosy z twarzy i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Chwyciłam za leżący na podłodze wazon, który wcześniej znajdował się na stoliku i chyba tylko cudem się nie stłukł i przetransmutowałam go w śnieżną kulę. Zmniejszyłam tańczące ludki i umieściłam w ozdobie.
- Później się zastanowię, co zrobić z wynikiem waszego geniuszu.- westchnęłam, odstawiając kulę na parapet i siadając na fotelu.- Teraz zajmijcie się czymś, ja muszę pogadać z rudą kompanią. Całą, a więc Fred i George zostają.
Chłopcy od razu się ulotnili. Draco mruczał coś o udaniu się do fryzjera, na co Harry podśmiechiwał się pod nosem i zadziornie próbował pleść blondynowi warkoczyki. Blaise jakby nigdy nic wyczarował sobie gumkę do włosów, spiął je w koński ogon i podszedł do ustawionego w koncie kociołka. Był to jedyny kociołek ustawiony poza warzelnią i służył do ćwiczenia przygotowywania nieznanych wywarów. Nie chciałam, żeby jakiś niepożądany wybuch zniszczył mi pracownię.
- A więc Bill, Charlie, Percy, co chcecie wiedzieć?- spytałam, przywołując kilka bardzo ważnych dokumentów i zaczynając je przeglądać.
- A czego oni mogą chcieć, Lale?- parsknął Fred, zajmując się jedną z ksiąg Roveny.- Tak jak każdy, kto przychodzi do ciebie ze słowami „możemy porozmawiać" chcą znać prawdę.
Spojrzałam na starszych braci bliźniaków. Mieli nietęgie miny. Chyba nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić, podobnie, jak nie wiedzieli o co zapytać. Westchnęłam.
- Zacznijmy może od czegoś prostego.- zaproponowałam.- Bill, to zaklęcie, które wydawało ci się znajome, faktycznie mogło takie być. Z rozpędu rzuciłam jakieś z pergaminów, jakie mi sprezentowałeś.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Przecież to zapomniana magia.- zauważył.- Nie można jej już poznać.
Słysząc to, parsknęłam śmiechem, podobnie jak bliźniacy.
- Nie ma czegoś takiego jak magia, której nie można poznać. Jak zapomniana magia. Są tylko czarodzieje, którzy zapomnieli jak jej używać, nie mogli jej używać i zastąpili prostszą i słabszą. Przyznaję, że z hieroglifami męczyłam się naprawdę długi czas, ale się udało. Jak będziesz chciał, udostępnię ci wyniki moich badań.
- Nie jesteś za inteligentna, jak na piętnastolatkę?- spytał podejrzliwie Percy.
Uniosłam kącik ust w mało wesołym uśmiechu.
- Muszę być inteligenta. Inteligentniejsza od wielu. Trwa wojna, a ja wezmę w niej czynny udział. Obiecałam to sobie już dawno.
- Co?- zaniepokoił się Charlie.- O czym ty mówisz, Lale? Jaka wojna?
- Ta sama, która trwała czternaście lat temu.- westchnęłam, składając kilka podpisów.- Fred, George, jak myślicie, co powinnam zrobić?
Bliźniacy wymienili spojrzenia. Jestem pewna, że uśmiechnęli się przy tym. Spokojnie czekałam na odpowiedź. Ta nie nadeszła jednak tak, jak się jej spodziewałam. Fred poderwał mnie z fotela i posadził sobie na kolanach, a George poczochrał mnie po włosach
- Powiedzieć prawdę.- stwierdzili w końcu zgodnie.
- Zawsze jak coś nie pyknie, masz sposoby, żeby sobie z tym poradzić.- dorzucił Fred, coś majstrując przy moich włosach.
- A więc zacząć od początku?- chciałam się upewnić, ignorując dziwne miny najstarszych braci bliźniaków.
- Od początku.- przytaknął George i przywołał moją myślodsiewnię, którą wyniosłam ze skrytki Godryka.
Skinęłam głową i umieściłam w niej wspomnienie. Zanim jednak pozwoliłam najstarszym dzieciom Weasley'ów je poznać, powiedziałam:
- To moje najstarsze wspomnienie. Jak zobaczycie, miałam wtedy jakieś cztery lata. To też moje jedyne wspomnienie sprzed sierocińca. Odpowiem na każde pytanie, jakie mi o nie zadacie. Jeśli nie uwierzycie mi na słowo, mogę przywołać fałszoskop, abyście mieli pewność co do moich słów.
Mężczyźni skinęli głowami i na raz zanurzyli się we wspomnieniu. Spokojnie czekałam, aż się z niego wynurzą. Fred miał w końcu rację. Znam wiele sposobów, aby zapewnić nam bezpieczeństwo. A przy tym nie skrzywdzić braci bliźniaków, bo nie chciałam tego robić. Lubiłam ich.
W ciągu mijających minut udało mi się przejrzeć kilka dokumentów, część z nich podpisać, część odesłać do poprawy. Poprosiłam również Alstremerię o dzbanek uspokajających ziółek i fałszoskop. Coś na uspokojenie na pewno przyda się Weasley'om.
Kiedy w końcu skończyli zapoznawać się z moim wspomnieniem i wrócili z myślodsiewni, ich miny były dość... dziwne. Naraz wyglądali, jakby nie wierzyli w to co widzieli, ale również jakby wiedzieli, że to prawda. Jakby mi współczuli i jakby uważali, że ich oszukuję. Doprawdy różne były kombinacje emocji na ich twarzach.
- Jaką... Jaką mamy pewność, że to co nam pokazałaś, jest prawdą?- zapytał cicho Bill, a jego głos nie zdradzał żadnej emocji.
- Na razie żadnej.- przyznałam, odkładając papiery.- Ale zaraz będziecie ją mieć. Znasz runy, prawda, Bill? Na podstawie myślodsiewni jest runiczny napis i herb pierwotnego właściciela. Przeczytaj.
Mężczyzna nachylił się nad obiektem i szybko przeczytał napis. Zmarszczył brwi, kiedy obrócił całą myślodsiewnię o trzysta sześćdziesiąt stopni. Miłczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu się odezwał.
- „Pokaż prawdę, usuń kłamstwo. Przekazuj tylko rzeczywistość".- przetłumaczył.- A ten herb... Należy chyba do...
- Do Godryka Gryffindor'a.- przytaknęłam i rozlałam nam napar.- Jeśli będziecie chcieli, to później opowiem wam, jak weszłam w jej posiadanie. Jak widzicie, przyniosłam również fałszoskop. Możecie sprawdzić jego działanie.
Percy od razu przedstawił się fałszywym nazwiskiem, a urządzenie zaczęło wydawać z siebie nieznośne dźwięki. Dopiero kiedy przedstawił się prawdziwym nazwiskiem, fałszoskop ucichł. Wtedy podałam im po filiżance naparu.
- Nie są zatrute.
Jak na potwierdzenie moich słów, Fred i George upili nieco ze swoich filiżanek, a ja zaraz poszłam w ich ślady. Najstarsi bracia bliźniaków popatrzyli po sobie i niepewnie upili napar. Przynajmniej Bill i Charlie, bo Percy odstawił ją na stół.
- To co widzieliście, to moje pierwsze wspomnienie, jak już wcześniej mówiłam.- powiedziałam spokojnie.- Dumbledore i Moody zamordowali moją matkę. Nie było sądu, możliwości obrony. Zwykły samosąd na oczach dziecka, które zapewne podzieliłoby los matki, gdyby nie zostało odesłane. Wiem, że moi rodzice nie byli święci, byli śmierciożercami. Powinni jednak mieć proces. Dumbledore nie respektował tego prawa. Zarówno w przypadku mojej matki jak i ojca, który został brutalnie zamordowany przez Zakon Feniksa.
Cała trójka zbladła znacznie i wymieniła zaniepokojone spojrzenia. O nic nie pytali. Widocznie wszystko w tej kwestii było dla nich jasne.
- Sprawa Moody'ego.- powiedział po chwili milczenia Percy.- To byłaś ty?
Spokojnie przytaknęłam głową.
- Przysięgłam sobie, że się zemszczę. Przysięgłam to sobie lata temu. Pomszczę rodziców i zemszczę się na ludziach, przez których trafiłam do tego przeklętego sierocińca. Przez których spotkało mnie wiele złego. Co o mało nie zakończyło mojego życia.
- C-co?- spytał słabo Percy, przełykając głośno ślinę.
Wyciągnęłam kolejne wspomnienie i umieściłam je w myślodsiewni. Mężczyźni widocznie niechętnie do niej wracali, jednak zauważyli, że na ten temat nie zamierzam nic powiedzieć. Nie wróciłam do papierów. Nie mogłabym tego zrobić, wiedząc, co mężczyźni właśnie oglądają. Kiedy wrócili, ich twarze były jeszcze bledsze i bardziej wystraszone niż chwilę wcześniej.
- Miałam wtedy sześć lat.- powiedziałam spokojnie, nie patrząc na nich i popijając napar, podczas gdy Fred głaskał mnie uspokajająco.- I do tamtej pory nigdy nie skrzywdziłam żadnego dziecka z sierocińca. Oni nie mięli oporów tylko dlatego, że w moim otoczeniu działy się dziwne rzeczy. Znienawidziłam ich. Znienawidziłam do tego stopnia, że niedawno odpłaciłam im się za te wszystkie lata.
- Ten atak!- wyszeptał przerażony Charlie.- Śmierć tylu dzieci... to wszystko twoja sprawka?
- Owszem. Ale nie zapominaj, że nie wszyscy zginęli.
- Dlaczego...?- spytała cicho Bill.- Fred, George...
- Jeśli pytasz, dlaczego nie wszystkich zabiła- zaczął Fred.- to dlatego, że nie miała ku temu powodu. Żadne z ocalałych dzieci nie skrzywdziło jej ani innego czarodzieja.
- Jeśli jednak pytasz, dlaczego ją wspieramy- przejął George.- to dlatego, że znaliśmy ją jeszcze zanim zaczęła to robić. Znamy jej powody i obiecaliśmy sobie, że nigdy jej nie opuścimy. Nie patrzcie tylko na jedną stronę tej sytuacji, ponieważ nic nie jest czarno-białe.
- Nie mówię, że jestem dobra.- powiedziałam spokojnie, opierając się wygodniej o jednego z bliźniaków.- Nie jestem. Ale zauważcie, że żaden człowiek nie jest ani dobry, ani zły. Bycie człowiekiem wiąże się z czerpaniem z obu tych skrajności. Jestem wierna sobie, nie ukrywam swoich planów i zamiarów przed bliskimi. Nie zatraciłam zdrowego rozsądku jak swojego czasu Voldemort, nie manipuluję i nie oszukuję ludzi jak Dumbledore. Przynajmniej nie tych, którzy dla mnie coś znaczą. Spełniam postawione sobie cele: zemstę, ochronę bliskich, doprowadzenie do tego, aby czarodzieje nie musieli ukrywać się jak myszy pod miotłą.
- Chcesz... wybić mugoli?- spytał słabo Percy.
Słysząc to, przewróciłam oczami. Dlaczego, kiedy mówię o wyjściu z ukrycia wszyscy myślą, że chcę wybijać mugoli? Nie jestem Tomem! Zresztą on też porzucił te plany. W dość znacznym stopniu.
- Nie.- zaprzeczyłam.- W ogóle nie rozumiem, dlaczego większość osób przez wyjście z ukrycia rozumie wybicie mugoli. Nawet Voldemort zrezygnował z tego. Dążymy do współistnienia. Kontrolowanego współistnienia. Na nieco ostrych warunkach, ale jak dla mnie rekompensujących te wszystkie lata prześladowań, dręczenia i śmierci.
- My?- spytał Bill, starając się nie zająknąć.- Co wy...?
- Jesteśmy czynną stroną w wojnie, Bill.- powiedział spokojnie George.- I to od dawna. W sumie od dwóch lat, choć wszystko, co Lale robiła do tamtej pory i tak zaprowadziłoby ją na tą drogę.
- Dwóch lat?- niedowierzał Charlie.- I wcześniej?
Skinęłam głową, prosząc skrzata o coś do naparu, a chwilę potem sięgnęłam po ananasowe koreczki.
- Odkąd zobaczyłam Dumbledore'a w moim sierocińcu, byłam pewna, że moje koszmary były prawdą. Wcześniej zaledwie to podejrzewałam. Nie mogłabym spokojnie siedzieć, wiedząc, że morderca mojej matki, osoba przez którą żyłam w tamtym piekle żyje nie ponosząc żadnych konsekwencji. Zemsta stała się moim celem. W Hogwarcie uczyłam się wszystkiego, czego mogłam. Właściwie bez problemu mogłabym zdać OWTMy. I nie tylko ja. Ale na razie pomińmy tą kwestię. Wszystko, co zrobiłam przez lata nauki szkolnej, ma swoje efekty obecnie. Zdobyłam wspaniałych przyjaciół, mam poparcie założycieli, czego efektem jest chociażby myslodsiewnia Godryka. Razem z chłopcami pomogłam mojemu kuzynowi, uniewinniliśmy Syriusza, jesteśmy na dobrej drodze do zjednoczenia Hogwartu.
- Lepszym byłoby określenia, że Lale zbiera wojsko.- mruknął Fred, zaplatając moje włosy w dwa warkocze.- Jest naprawdę niesamowita. Wiecie, że już jako dwunastolatka została animagiem? Od pierwszej klasy potrafi się teleportować na wiele różnych sposobów. Jest wspaniałym oklumentą i legilimentą. Zna gatunki magii o których nawet byście nie pomyśleli.
- Włożyła również sporo wysiłku w nasz rozwój.- przyznał George, majstrując coś przy końcówkach moich włosów.- Ale pomijając to, czego nas nauczyła, jest wspaniałą przyjaciółką. Wspiera nas i troszczy się, daje dobre rady. Nie pozwoli skrzywdzić żadnej bliskiej sobie osoby, a jeśli coś takiego miałoby miejsce, jej gniew byłby straszny. Jest dla nas jak młodsza siostra, a nawet bliższa.
Przewróciłam oczami.
- Przestańcie słodzić.- westchnęłam.- Ogólnie jestem wrogiem Dumbledore'a. To pozostaje faktem. Podobnie jak to, że jestem wspólniczką Voldemorta a wasi bracia stoją za mną murem. Nie ukrywam, że chciałabym, abyście walczyli po mojej stronie bo cenię was, zarówno za zdolności jak i osobowość. Nie zmuszę was jednak do tego. Nie jestem moim krewniakiem. Macie wybór. Możecie być po naszej stronie, po stronie Dumbledore'a a możecie w ogóle nie mieszać się do wojny. Nie chciałabym stanąć przeciwko wam, a jeszcze bardziej nie chciałabym, żeby musieli zrobić to Fred i George, ale to, co się stanie pozostanie waszą decyzją. Myślę, że wasi bracia resztę wystarczająco dobrze wam wytłumaczą, a teraz...
Pstryknęłam palcami a naszyjniki na ich szyjach natychmiast się rozpadły a moja krew wsiąknęła w ich ciała. Syknęli z bólu i z niedowierzaniem spojrzeli na niewielkie zaczerwienienia, które szybko zaczęły znikać, pozostawiając po sobie praktycznie niewidoczne nakłucia. To było chyba najlepsze zabezpieczenie jak na ten moment.
- To nie pozwoli wam zdradzić tego, czego nie chcemy. Nie czekają was żadne konsekwencje: utrata magii, życia czy pamięci. Po prostu nie będziecie w stanie wydobyć z siebie słowa, napisać czegokolwiek, czy przekazać tego za pomocą magii umysłu. Kiedy podejmiecie decyzję, z chęcią jej wysłucham.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro