Rozdział 43
- I pamiętaj, że masz się niepotrzebnie nie narażać!- przypomniał mi po raz któryś Blaise.
Przewróciłam oczami i przytuliłam przyjaciela. Naprawdę nie musiał się tak o mnie martwić i prawić mi tylu kazań. Draco i Harry dostali tylko przypomnienie, że mają na siebie uważać, a ja dostałam kilkanaście minut wywodu o tym, że mam: nie przeginać, uważać na siebie, wrócić w jednym kawałku, nie przesadzać i znowu na siebie uważać. I teraz jeszcze że mam się niepotrzebnie nie narażać.
Z jednej strony było to trochę denerwujące, bo doskonale sama o tym wiedziałam, ale z drugiej czułam takie bardzo przyjemne ciepełko w sercu, że Blaise aż tak się troszczy o moje bezpieczeństwo. Jasne, pozostali chłopcy również to robili, jak ja względem nich, ale to właśnie Blaise uparcie powtarzał mi to samo, aż nie dotrze to do mnie i widać, że to on się najbardziej martwił. Był kochany.
- Naprawdę nie musisz się tak o mnie martwić, Blaise.- powiedziałam z uśmiechem, odsuwając się od chłopaka na odległość kroku.- Dotarło do mnie, co masz mi do powiedzenia mniej więcej w trzeciej minucie kazania. Ale dziękuję. Będę na siebie uważać.
Chłopak nie wyglądał na przekonanego.
- Mam nadzieję.- mruknął.- Wróć w jednym kawałku.
Z uśmiechem kiwnęłam głową, po czym założyłam na twarz białą maskę bez żadnego wizerunku, a jedynie z wydłużonymi szparami w miejscu oczu, abym mogła cokolwiek widzieć, które zaszyte były czerwonym, cienkim materiałem, aby nie można było dostrzec moich oczu. Miałam ją zamiast maski wilka z powodu ostrożności. Gdyby wśród osób postronnych, które mogą się pojawić był jakiś człowiek Trzmiela i doniósł mu o zamaskowanej dziewczynie, starzec na pewno powiązałby maskę wilka z Alfą. I zacząłby jej szukać. A to byłoby nam wybitnie nie na rękę.
Przytuliłam jeszcze resztę chłopców: tych, którzy zostawali tutaj po to, aby się nie martwili, choć i tak zapewne to będą robić; a Harry'ego i Draco życząc im powodzenia. Zaraz potem podeszłam do Toma i po upewnieniu się, że bariery antyteleportacyjne są chwilowo ściągnięte, chwyciłam go za rękaw szaty. Kiedy zegar wybił dwudziestą trzecią, teleportowałam nas przed bramy mojego sierocińca.
Mimo że minęło już trochę czasu, odkąd tu byłam ostatni raz i tak przeszedł mnie dreszcz, kiedy nieprzyjemne wspomnienia zaczęły powracać. Te szare, wiekowe mury nie przynosiły mi ani jednej dobrej myśli. Ani jednego przyjemnego wspomnienia, oprócz tego, jak Malfoy'owie raz przyjechali po mnie, aby zabrać mnie na wakacje. Szybko zamknęłam wspomnienia za grubym murem. Nie było teraz na to czasu. Nie mogłam się rozpraszać w robocie.
- To ma być jakiś żart?!- warknął cicho Tom, patrząc na nazwę sierocińca.
- Nie.- odparłam spokojnie, pozwalając Sirr i Gariad zsunąć się z moich rąk i przywracając im naturalne rozmiary. No, przynajmniej naturalne rozmiary Sirr, bo wielki bazyliszek od razu przyciągnąłby wzrok.- Wychowywałam się dokładnie w tym samym przeklętym miejscu co ty. Myślałam, że o tym wiesz.
Jego wężowa twarz, którą zamaskował swój normalny wygląd, miała minę, która idealnie mówiła o tym, że nie wiedział. Te wąskie, czerwone oczy, które z nienawiścią wpatrywały się w napis „sierociniec Wool's" oraz zaciśnięte wąskie wargi, które obecnie tworzyły białą linię nie potrafiły ukryć jego własnej nienawiści do tego miejsca. Nie dziwiłam się.
Bez słowa ruszyłam do wejścia i po otworzeniu ich zaklęciem weszłam do środka. Na pamięć znałam drogę do każdego zakątka, do każdego pokoju wychowanków czy opiekunów.
- Sirr, Gariad, patrolujcie parter. Jeśli kogoś zobaczycie- od razu zabijcie. Chyba, że wyczujecie magię.- zasyczałam, wpatrując się w schody na piętro.
Usłyszałam krótkie syknięcia w potwierdzeniu a gady zniknęły między różnymi drzwiami. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwszy krok. Doskonale pamiętałam, które schody skrzypiały i które trzeba było omijać. Nie stanowiło to dla mnie problemu. Tom natomiast szedł zaraz za mną. Czułam na sobie jego spojrzenie.
- „Chyba, że wyczujecie magię"?- powtórzył.
- Nie chcę pozbywać się magicznych dzieci. Podobnie jak tych, które nie skrzywdziły żadnego czarodzieja.- powiedziałam spokojnie, patrząc prosto przed siebie.- Ta akcja, to moja zemsta. Nie mszczę się na tych, na których nie mam za co. Poza tym, magiczne dzieci będą nam potrzebne w następnym etapie.
- Następnym etapie?- zdziwił się mężczyzna.
Przewróciłam oczami i ruszyłam wzdłuż korytarza, sprawdzając, które pokoje są zamieszkałe i do których będę musiała wejść, a które tylko zabezpieczyć.
- Zemsta nie jest moim jedynym celem na dzisiaj. Skontaktowałam się ze znajomym dziennikarzem w Proroku. Porozmawia on z ocalałymi dziećmi, przekaże magicznemu społeczeństwu, jak traktowani są czarodzieje w mugolskim świecie.
- Zdenerwuje ich.- mruknął Tom, kiwając głową.- Sprawi, że ci, którzy są mocno związani z magią i niezaślepieni nie będą godzili się na takie traktowanie czarodziei. Może doprowadzi do protestów, a nawet...
- Nawet rewolucji, przy dobrych układach.- dokończyłam.- Jeśli czarodzieje pomyślą, że rząd jest nieudolny przy ochranianiu mugolaków, podniosą się protesty. Ale to nie tylko to. Ten artykuł może spowodować, że dorośli czarodzieje z podobną przeszłością może wyjdą z ukrycia. Będą otwarcie mówić o tym, co ich spotkało. Wtedy łatwo będzie ich namierzyć i być może nawet...
- Przeciągnąć na naszą stronę.- zakończył Tom.- Muszę przyznać, że to nie jest najgorszy plan. Kiedy go wymyśliłaś?
Wzruszyłam ramionami stając przed jednym z pokoi.
- Na poczekaniu, mniej więcej gdzieś pomiędzy składaniem ci propozycji zostania nauczycielem OPCMu, której nie przyjąłeś, a dzwonieniem do szefa, żeby przypilnował, aby któryś z naszych sędziów prowadził rozprawę przeciwko Umbridge. A teraz sza!
Weszłam do jednego z pokoi. Nawet nie myślałam, że będę miała takie szczęście, aby już na wstępie trafić na Marię. Natychmiast ją zakneblowałam i związałam. Obudziła się gwałtownie, od razu szarpiąc magiczne więzy, jednak one nie puszczą. Spadła z łóżka, prosto pod moje nogi. Nachyliłam się nad nią. W jej zaszklonych od łez oczach widziałam swoje odbicie. Pomachałam do niej, czując, że jeden z moich problemów z przeszłości właśnie znika. Wyciągnęłam z połaci szat sztylet i od razu poderżnęłam jej gardło. Nie byłam tutaj po to, aby się bawić w torturowanie. To miała być szybka, ale satysfakcjonująca akcja rozliczenia się z przeszłością. Pech chciał, że dziewczyna w tym momencie się szarpnęła, przez co cięcie było płytsze niż chciałam, żeby było. No cóż, pocierpi trochę dłużej.
Zaraz potem podeszłam do łóżka jej współlokatorki i szybko rzuciłam na nią Avadę. Akcja w pozostałych pokojach wyglądała podobnie. Jeśli ktoś mi się bardziej naraził, podrzynałam mu gardło. Jeśli mniej, rzucałam Avadę. Magiczne dzieci oraz te, w których wspomnieniach nie widziałam nic złego, magicznie usypiałam i zakładałam im małe świstokliki, które równo o północy miały je przenieść na dziedziniec.
Kiedy zostały mi już tylko pokoje opiekunów, zeszłam na sam dół, gdzie Sirr i Gariad poinformowały mnie, że nikogo nie spotkały. Skinęłam głową, po czym kazałam im wyjść na dwór. W drodze do pokoju dyrektorki oraz kilku pracownic, wszystko powoli podpalałam. Długo nie trwało, a rozległ się alarm i pobudzeni pracownicy szybko znaleźli się na korytarzu. Nie mieli nawet chwili na zareagowanie, kiedy każdy z nich został unieruchomiony i wywlokłam ich na zewnątrz, po czym mało delikatnie przyczepiłam do ścian. Ile zostało mi czasu do przyjazdu straży i policy? Kilka minut? Możliwe, bo gapie się już zleciały. A więc przedstawienie czas zacząć.
Wraz z zegarem wybijającym północ, w kącie dziedzińca, tam, gdzie żaden z gapiów nie mógł ich dostrzec, pojawiały się dzieci, które powoli się budziły. Nie utrzymywałam na siłę zaklęć. Zresztą, przy ogólnym hałasie i tak byłoby to w większości bezcelowe. Zamiast tego odwróciłam się do unieruchomionych opiekunów i po teatralnym ukłonie zabiłam ich Avadą. Ciekawe jak mugolskie media to wyjaśnią?
Kiedy usłyszałam dźwięki syren policyjnych oraz straży pożarnej, rzuciłam na budynek kolejne podpalające zaklęcia, jednak o wiele silniejsze. Nic nie zostanie z tego miejsca. Kiedy ogień w zastraszająco szybkim tempie pochłaniał budynek, odwróciłam się do gapiów. Machnęłam ręką, a na murach odgradzających dziedziniec od ulicy wyrył się napis: „Następnym razem lepiej zadbajcie o warunki, w jakich żyje wasza przyszłość".
- Ręce do góry! Rzućcie broń!- krzyknęło kilku policjantów, którzy wypadli z hamujących właśnie radiowozów.
Kiedy poczułam jak Sirr i Gariad owijają się wokół mojego ciała, szepnęłam aby do Toma „zbieramy się", po czym rzuciłam szybkie zmodyfikowane Morsmordre i zniknęłam w płomieniach, teleportując się do salonu Toma w tym samym momencie w którym usłyszałam strzał.
- Lale!- krzyknął Blaise, zrywając się na równe nogi.
- W porządku.- uspokoiłam go, ściągając maskę, którą zniknęłam ruchem ręki.- Nic mi nie jest.
Chłopak jednak nie słuchał, razem z Fredem oglądając mnie od stóp do głów w poszukiwaniu jakiegokolwiek zranienia. Przez obszerne szaty było to dość trudne, a kiedy planowali pozbawienie mnie ich, nawet trochę denerwujące.
- Chłopaki, serio nic mi nie jest!- krzyknęłam, samodzielnie ściągając szaty i zostając w zwykłych jeansach i sweterku.- Widzicie? Już planowali mnie, kurna, rozbierać! Przecież mówiłam wam, że to ma być szybka, czysta akcja. I jak widzicie, jest. Już uspokojeni?
Przytaknęli i pociągnęli mnie na kanapę. Tom zajął swoje miejsce w fotelu i patrząc jak Sirr i Gariad zwijają się obok jego Nagini przed kominkiem, poprosił skrzata o poczęstunek. Siedząc przy ciastach i kawach w przypadku pozostałych, oraz owocach i wodzie w moim, czekaliśmy na powrót innych grup.
- To zaklęcie na koniec...- zaczął po chwili ciszy Tom.
- Tak, to było Morsmordre.- przytaknęłam, wcinając granat.- Ale zmodyfikowałam je pod siebie i chłopców. Nie sądzę, aby używanie twojego mrocznego znaku było dobrym pomysłem, skoro nie jesteśmy twoimi podwładnymi.
- Zmodyfikowałaś?- spytał Tom z nutką zainteresowania w głosie.- Nie posiadając materiałów, których użyłem do stworzenia tego zaklęcia?
- Nie było to proste.- stwierdziłam, rozkładając się na Blaise'ie i George'u.- Ale sama inkantacja dała mi sporo informacji. Pogrzebałam tu i ówdzie, przeprowadziłam kilka nieudanych prób, aż w końcu finalny efekt wyglądał tak, jak widziałeś.
- Różdżka z uchwytem przypominającym węża skrzyżowana ze sztyletem o rękojeści przypominającej lwa, na tle kruka, a wszystko spowija złota poświata.
- Nie myślałam, że zdążyłeś się temu aż tak przyjrzeć.- mruknęłam, wydłubując kolejne ziarenka.
- Czemu widzę tutaj nawiązanie do czterech hogwarckich domów?
Uśmiechnęłam się szeroko i nie odpowiadając, dalej zajadałam się owocami. Widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać, Fred przewrócił oczami.
- Lale chciała zaznaczyć w ten sposób, że wszyscy jej ludzie, to ci sami ludzie. Że mimo różnic, potrafią działać wspólnie. Poza tym, nawet jeśli w świetle późniejszych działań Drops się domyśli, że osoby z tobą współpracujące są w Hogwarcie, nie będzie mógł ich powiązać z konkretnym domem. I tak długo, jak nikt nie będzie się za bardzo wychylał, nie wzbudzi podejrzeń.
Tom skinął głową.
- Muszę przyznać, że dobrze jest to przemyślane. Z tego co pamiętam, Lale już od pierwszej klasy wychylała się ponad normę, więc Dumbledore też pewnie będzie inaczej na nią patrzył. Ale twoi ludzie... Mam rozumieć, że zjednoczyłaś Hogwart?
- Jeszcze nie cały.- przyznałam, przymykając oczy.- Ale wśród ludzi, którzy mnie popierają, są przedstawiciele wszystkich czterech domów. Teraz wystarczy tylko przekonać resztę. Ale wiele osób pomaga nam też w pozbyciu się Umbridge i zastanawiam się, czy nie zacząć swojego planu wśród nich. Co prawda z gryfonami mogłoby być dość trudno, widocznie za nami nie przepadają, ale może uda się nam coś wymyślić.
- Żeby się zabrać za gryfonów, najpierw musimy zdyskredytować Dropsa.- zauważył George.- To on wywiera największy wpływ na naszych współdomowników, a wielu traktuje go jak świętość.
- I na razie nie możemy nic z tym zrobić.- westchnęłam.- Nawet dwa pozwy, jakie zostały przeciwko niemu wystosowane, nie dały zbyt wiele. Jeśli ktoś ma wyprany mózg, to już zawsze będzie go miał. Nie mam pojęcia, co zrobić, aby zdyskredytować tego sukinsyna, pokazać, że nie jest święty, bez ujawniania moich wspomnień, które od razu rzucą na mnie cień osoby chcącej się zemścić.
- Na to jeszcze przyjdzie czas, choć również uważam, że to strasznie denerwujące. Sam też postaram się coś wymyślić.- powiedział bez emocji Tom, wpatrując się w wiszący nad kominkiem zegar.- Co oni tam, do cholery, tak długo robią?! To miały być szybkie akcje! Mieli ich nie złapać!
Jak na zawołanie w pomieszczeniu rozległo się kilka trzasków. Wróciła grupa z Little Whing98ing. Brakowało kilku osób, co od razu przyprawiło mnie o złe myśli. Ale chłopcy i Fenrir byli, więc to mnie trochę uspokoiło. Nie na długo, bo kiedy wszyscy ściągnęli maski, wygląd Harry'ego sprawił, że aż się wzdrygnęłam i poderwałam do siadu.
Oczy chłopaka były puste, a on sam blady i sprawiał wrażenie, jakby bez pomocy zmartwionego Draco nie mógł ustać. Nie był ranny. Na jego szatach czy masce nie było nawet zadrapania, choć można było dostrzec krew. Czyjąś krew. A wnioskując po stanie w jakim był chłopak, była to krew jego ciotki i kuzyna.
Wstałam powoli z kanapy i podeszłam do chłopców. Wykorzystałam sztuczkę Dorei z uspokajającą aurą, której nauczyła mnie w przerwach w przekazywaniu teorii. Kiedy byłam blisko chłopców a moja aura ich dosięgła, Harry zamrugał, a do jego oczu napłynęły łzy. Przytuliłam mocno obu przyjaciół.
Draco trzymał się o wiele lepiej. Owszem, również był zdecydowanie bledszy niż zazwyczaj, ale w jego oczach nie było pustki ani takiej mieszaniny uczuć, jak u Harry'ego. Widocznie był na to wszystko o wiele lepiej przygotowany niż jego chłopak. Albo było to dla niego łatwiejsze, bo nie zabił własnej rodziny.
- Chodź, Harry.- powiedziałam cicho, nie chcąc płoszyć przyjaciela.- Porozmawiamy.
Spojrzałam porozumiewawczo na Draco, który dość niechętnie przekazał mi ledwie trzymającego się na nogach nastolatka. Poprowadziłam Harry'ego w kąt pomieszczenia, gdzie wyczarowałam na fotele, a po ich zajęciu również wyciszyłam obszar.
- Co czujesz, Harry?- spytałam, kładąc dłonie na jego pięściach ułożonych na kolanach.
- Jestem okropny.- usłyszałam cichy szept.
Pokręciłam głową.
- Nie jesteś.- zapewniłam pewnie.- I również nie o to pytałam. Powiedz mi, co czujesz, Harry.
- Czuję, że jestem okropny.- powtórzył głośniej chłopak, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.- Zabiłem własną rodzinę. Kiedy ich zobaczyłem, kiedy oni zobaczyli mnie, a w ich oczach widziałem tylko wstręt... Miałem maskę, a i tak miałem wrażenie, że oni wiedzą, że to ja. Że znowu zaczną mnie wyzywać i dręczyć. Że znowu wyląduję w tej przeklętej komórce pod schodami! Poniosło mnie. Nie chciałem tak bardzo... Nawet nie jestem pewny, czy chciałem ich zabijać, czy tylko odpłacić się za te wszystkie lata!
Im głośniej i szybciej mówił, tym jego głos częściej się łamał. Po jego twarzy płynęły łzy, a chłopak był niesamowicie nerwowy. Przesiadłam się na podłokietnik jego fotela i przyciągnęłam go do siebie mocno, jednocześnie, przywołując skrzata i prosząc go o eliksir uspokajający, który chłopak chwilę później wypił od razu.
- Ale czuję, że jestem okropny nie prze to, co im zrobiłem. To dlatego, że gdzieś w głębi czuję z tego powodu radość. Jestem zadowolony z losu, jaki ich spotkał. Czuję, że na to zasłużyli. Nie powinienem tak czuć! To... to...
- Złe?- spytałam spokojnie, na co chłopak skinął głową, jeszcze bardziej mocząc łzami moją bluzkę.- Harry, w tej sytuacji nie ma czegoś takiego jak „złe" i „dobre". Oni strasznie cię skrzywdzili i to nic dziwnego, że czujesz ulgę na myśl, że tego znowu nie zrobią. Kiedy ja zabiłam tamte dzieci w sierocińcu wiele lat temu, również czułam szczęście. Bo już nie bolało. Bo żyłam. Bo już nie mogli mnie skrzywdzić. Ulga nie jest niczym złym, Harry. A ty nie jesteś okropny. Jesteś do końca życia naznaczony przez los, zmuszony do egzystowania z nieprzyjemnymi wspomnieniami. Ale nie jesteś okropny. Powiem ci to ja, powie ci to Draco i każdy z chłopców. Jesteś naszym Harry'm. Dla nas nigdy nie będziesz okropny, bo znamy prawdziwego ciebie. Skrzywdzonego, ale uśmiechniętego, wesołego, utalentowanego, odważnego i pewnego siebie. Taki jesteś, Harry. A to, co myślą osoby, które cię nie znają, które oceniają tylko po pozorach lub przez różne pryzmaty jest po prostu nie istotne. Pamiętaj o tym i nie daj się złamać. Bo jesteś silny. Nie ważne, co powiedzą ci inni, co się wydarzy, jesteś silny. I nie chodzi mi o siłę magiczną. Twoja psychika jest naprawdę mocna. Nie oszalałeś, nie załamałeś się, podczas całego swojego życia z mugolami. Nie zamknąłeś się w sobie tak jak ja. Jesteś silny i nie waż się o tym zapominać. Jeśli nie dla własnego dobra, to dla dobra swoich bliskich.
- Walnęłaś całkiem długi monolog.- mruknął pod nosem, a ja z ulgą wyczułam w jego głosie nutki rozbawienia.- Dziękuję, Lale.
- Nie dziękuj.- powiedziałam, odsuwając się od niego i tarmosząc go po włosach, zauważając, że jego oczy były o wiele żywsze i spokojniejsze, niż wcześniej.- Przyślę do ciebie Draco.
Chłopak skinął głową, a na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. Będzie dobrze. Z całą pewnością. Harry się nie podda. Nigdy. To po prostu do niego nie pasowało. Należało tylko pilnować, aby się nie poddawał. A od tego było naprawdę wiele osób. Z jego chłopakiem i ze mną na czele.
Wstałam z fotela i wróciłam do reszty, z uśmiechem wskazując ruchem głowy Draco, że może iść do swojego chłopaka. Ten prawie natychmiast zerwał się z miejsca i prawie pobiegł do Harry'ego. Z rozbawieniem usiadłam na swoim miejscu. Dokładnie w tym samym momencie, w którym wróciła grupa Lucjusza.
- Chyba wiemy, co Podmore robił w Ministerstwie.- odezwał się na powitanie blondyn, a my od razu nadstawiliśmy uszu.
***
Następnego poranka dość trudno było zwlec mi się z łóżka. Z jednej strony dlatego, że byłam wykończona. Wróciliśmy dopiero koło czwartej nad ranem i dwie i pół godziny snu to było jednak trochę za mało. Z drugiej dlatego, że chłopcy byli równie wykończeni i wszyscy spali u mnie. Na jednym łóżku. Prawie że kompletnie mnie przyduszając. Aż dziwię się, że łóżko się nie zarwało. Prawdopodobnie tylko za zasługą magii wytrzymało ten cały ciężar, ale mimo wszystko!
Powoli wygrzebywałam się spod ramion Blaise'a i Draco, który jedną ręką obejmował mnie a drugą Harry'ego, prawie nie dusząc się przez to poduszką. Kiedy byłam już jako tako wolna, ostrożnie wstałam i chwyciłam się jednego ze sznurów na których wisiało łóżko, kiedy tylko zaczęło się bujać. Zauważając, że szybciej zejdę od strony poduszek, zrobiłam duży krok, wymijając kilka głów i postawiłam stopę na ziemi, szybko dokładając do niej drugą i odsuwając się od rozbujanego łóżka, aby z niego nie oberwać. Kiedy mi się to udało, przeszłam przez garderobę do łazienki.
Zrzuciłam z siebie luźną koszulkę i majtki, które robiły mi za piżamę i weszłam pod prysznic, odkręcając ciepłą wodę. Wyskoczyłam jednak stamtąd z piskiem, kiedy na moją skórę padły gorące krople. Stojąc poza prysznicem, dostosowałam temperaturę wody do siebie i dopiero wtedy ponownie weszłam pod prysznic. Ciepła woda świetnie zmywała ze mnie całe zmęczenie dzisiejszej nocy.
Nie mogłam niestety długo nacieszyć się chwilą relaksu, kiedy usłyszałam dobijanie się do drzwi. Nie mogli iść do własnych łazienek?! Pewnie Draco chciał przejąć moją wannę. Westchnęłam i wyszłam spod prysznica, po czym owinęłam się ręcznikiem a włosy zawinęłam w turban.
- Właź.- powiedziałam na dzień dobry, otwierając drzwi do garderoby i widząc tam blondyna.- Ale nie masz czasu na kąpiel. Prysznic.
Chłopak wydawał się być zawiedziony, ale grzecznie skinął głową znikając za drzwiami łazienki. Pokręciłam z rozbawieniem głową i zrzucając z siebie ręcznik, założyłam komplet bielizny, po czym sięgnęłam po koszulę. Kiedy zarzuciłam ją na ramiona i zaczęłam zapinać guziki, drzwi do garderoby otwarły się tak gwałtownie, że aż podskoczyłam.
- Draco, k...- Blaise z spojrzał na mnie z równym zaskoczeniem, co ja na niego.- Oh, wybacz. Draco w łazience?
Mówiąc to, odwrócił wzrok, a ja mimo delikatnego ciepła, jakie czułam na policzkach, przewróciłam oczami i parsknęłam śmiechem.
- Tak, Draco w łazience. A ty co nagle taki nieśmiały?- spytałam, dokańczając zapinanie koszuli i chwytając za spódnicę.
- Jakbyś ty nie była.- prychnął z rozbawionym uśmieszkiem, spoglądając na mnie i wskazując na moje policzki, które jeszcze bardziej się zaróżowiły.
Wzruszyłam ramionami, zapinając spódnicę i zaczynając zakładać nadkolanówki.
- Nie spodziewałam się takiej sytuacji.- przyznałam, siadając na kupce poduszek, aby wygodniej mi się ubierało.- Bardziej zastanawia mnie twoja reakcja. Przecież widziałeś mnie w stroju kąpielowym.
- Ale nie w bieliźnie.- powiedział z uśmiechem, opierając się o ścianę barkiem i patrząc prosto na mnie.- Poza tym, mieliśmy wtedy po dwanaście lat. Zmieniłaś się od tamtego czasu.
Przygryzłam od wewnątrz policzek, aby jeszcze jakoś nie zareagować na to stwierdzenie. Ta rozmowa robiła się dla mnie coraz bardziej krępująca. To nie tak, że nie lubiłam siebie. Nic nie miałam do swojego ciała. Ale siedzenie i słuchanie, jak Blaise mówi o tym bez zupełnego skrępowania trochę mnie... peszył. No brawo! Lale i zawstydzenie! To chyba pierwsza taka sytuacja w moim życiu... wróć! na pewno pierwsza. I czuję się... dziwnie.
- Ludzie, czy jest tu jakieś zgromadzenie, czy co?- George zajrzał do garderoby, a kiedy zobaczył jak zakładam drugą nadkolanówkę zrobił dziwną minę chwilę potem uśmiechając się przepraszająco.- Wybacz!
Spojrzał na Blaise'a z rozbawienie, a chwilę później jego głowa zniknęła z drzwi. Za to z sypialni usłyszałam kwestię mówiącą „lepiej im nie przeszkadzać". Wyczuwając pulsującą żyłkę na czole, starałam się ignorować rozbawione parsknięcie Blaise'a.
- George!- wydarłam się.- Zamknij się, albo ja cię uciszę! A ty, Blaise, ani mi się waż cokolwiek komentować, bo dostaniesz z buta. I to ciężkiego buta!
Chłopak uniósł ręce w obronnym geście, ale rozbawienie ani na chwilę nie znikało z jego twarzy. W tym momencie drzwi łazienki otwarły się i wyszedł z nich Draco, kompletnie ubrany, a Blaise szybko ewakuował się do zwolnionego pomieszczenia. Blondyn spojrzał na to ze zdziwieniem.
- Coś mnie ominęło?
Wzruszyłam ramionami, zakładając żakiet a zaraz po nim buty.
- Raczej nie.- stwierdziłam, słysząc cichy chichot z sypialni i chwytając za jednego z cięższych butów.
Wyszłam do sypialni, opierając jedną rękę na biodrze, a drugą trzymając buta. Od razu zobaczyłam chichoczących bliźniaków i jeszcze nie do końca rozbudzonego Harry'ego. Kiedy mnie zobaczyli, od razu zamilkli, wpatrując się niepewnie w trzymaną przeze mnie część garderoby.
- George, chyba bardzo chcesz z bliska poznać pana buta, co?
Chłopak pokręcił szybko głową, nawet częściowo chowając się za swoim bratem, któremu niezbyt podobała się rola tarczy.
- Serio? A myślałam, że chcesz!
- Przepraszam?
Przewróciłam oczami i wrzuciłam buta z powrotem do garderoby, po czym podeszłam do biurka. Wsunęłam na palec pierścień rodowy i ściągnęłam ręcznik z głowy, po czym jednym ruchem ręki wysuszyłam włosy. Chwyciłam za szczotkę, która zaraz została mi wyrwana z ręki.
- Siadaj.- polecił Fred z uśmiechem.- Uczeszę cię.
Przez chwilę wpatrywałam się w uśmiechniętego rudzielca, zaledwie kątem oka rejestrując, że pozostali chłopcy przeszli do salonu. Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam się czesać. Chłopak robił to niezwykle delikatnie i wprawnie, o czym miałam okazję przekonać się już nie pierwszy raz.
- Powiedz mi, Lale.- zaczął, wydzielając z moich włosów kilka niewielkich kosmyków a resztę spinając w kitkę.- Czy myślałaś o przyszłości?
Miałam ochotę spojrzeć na niego z zaskoczeniem.
- Oczywiście.- powiedziałam, nie ukrywając zdziwienia w głosie i czując jak jeden z kosmyków zaczyna zaplatać w warkoczyk.- Właściwie od tygodni nie robię nic innego!
Chłopak słysząc to, parsknął śmiechem.
- Nie w tym sensie, Lale.- mogłabym przysiąc, że w tym momencie kręcił z politowaniem głową.- Czy kiedykolwiek myślałaś o przyszłości nie pod kątem walki i zemsty?
- Chyba nie.- przyznałam szczerze, opierając się bardziej o krzesło i westchnęłam ciężko.- Nie mam na to czasu, Fred. Cały czas coś robię, uczę się, planuję. Jeśli teraz czegoś nie przypilnuję, mogę nie mieć żadnej przyszłości. W najgorszym wypadku wszyscy możemy jej nie mieć.
Chłopak na chwilę pojawił się w polu mojego widzenia i sprzedał mi mocnego prztyczka w noc. Tak mocnego, że aż zabolało i odruchowo się za niego chwyciłam, gromiąc rudzielca wzrokiem. Ale jego już tam nie było. Nie chciałam ryzykować pociągnięcia za włosy, aby tylko zgromić przyjaciela wzrokiem.
- Za co?!- krzyknęłam, marszcząc brwi, kiedy przy każdym dotknięciu nos mnie piekł.
- Za głupotę i pesymizm.- odparł lekko, zaplatając kolejne warkoczyki.- Nie jesteś sama, Lale. Nie musisz nad wszystkim tak ciągle myśleć. Nie sama. Wystarczy jedno słowo, abyśmy cię w czymś odciążyli. Poza tym, nie zapominaj, że jesteś nastolatką! Na pewno masz jakieś wyobrażenie przyszłości, jakieś marzenia niezwiązane z walką.
Przymknęłam oczy, myśląc nad tym. Plany na przyszłość? Marzenia? Nigdy o tym nie myślałam. Cały czas napędzała mnie zemsta i chęć zdobywania coraz to większej wiedzy. Ale to też pod kątem zemsty. Czy jest naprawdę coś, czego bym chciała? Bez tego całego kombinowania i planowania?
- Nie wiem, Fred.- powiedziałam w końcu.- Naprawdę nie wiem. Wiem tyle, że bezczynność na pewno nie jest dla mnie. Chociaż takiego napięcia jakie odczuwam teraz, też bym nie chciała. No i oczywiście, chciałabym, żebyście byli szczęśliwi. Żebyście cieszyli się życiem, pracą, może założyli rodziny. O! Może zostałabym kochaną ciocią Lale, która rozpieszczałaby wasze dzieci i spiskowała z nimi? Selena bardzo to lubi! W sumie to brzmi całkiem przyjemnie.
Chłopak zaśmiał się, słysząc to.
- Na pewno będziesz kochaną ciocią Lale! Chociaż moich dzieci nie będziesz musiała uczyć spiskowania. One będą miały to w genach!
Nie mogłam się powstrzymać i roześmiałam się. Tak, jeśli Fred będzie miał dzieci, to będą to istne diabły. Ale kto powiedział, że nie mogłabym im trochę pomóc w rozwijaniu swoich diabelnych zdolności? Chociaż może Angelina nie pozwoli, aby ich dzieciaki były tak szalone.
- Myślisz, że Angelina na to pozwoli?
- A myślisz, że moja mama na to pozwalała?- spytał, a ja ponownie parsknęłam śmiechem.- A ty nie chciałabyś założyć rodziny, zakochać się?
Westchnęłam po raz kolejny. Jak miałam odpowiedzieć? Sama nie wiedziałam, czego chcę. Zakochać się- to brzmiało tak... przyjemnie. Ale jednocześnie miałam wrażenie, że jest to coś poza moim zasięgiem. Nie rozumiałam wielu uczuć, jakie mną targały. Nawet nie wiedziałam, jak czuła się osoba zakochana. Wiem, że jest ważna dla niej ta jedna, wyjątkowa osoba, chce spędzać z nią czas, martwi się i dba o nią... Ale jak to wyglądało w rzeczywistości?
Kiedy patrzyłam na Harry'ego i Draco, muszę przyznać, że trochę zazdrościłam im ich szczęścia. Podobnie jak patrzyłam na Freda i Angelinę, czy pozostałych chłopaków, kiedy szukali tej jednej, wyjątkowej osoby. Ale ja... Nie wydawało mi się, żebym była w stanie sobie kogoś znaleźć. Nie, kiedy tak mało osób do siebie dopuszczam, daję im poznać, o czym myślę. W związku podobno ważne jest zaufanie. Jak mam stworzyć związek, kiedy w pełni ufam tak niewielu osobom?
Przymknęłam powieki, czując pod nimi łzy. I kolejny przykład tego, jak nie rozumiem samej siebie. Czemu jest mi tak przykro? Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaka jestem! Więc czemu, teraz, kiedy zaczęłam o tym rozmyślać, zachciało mi się płakać?! Czemu to tak zabolało?
- To brzmi tak... nieosiągalnie dla mnie.- powiedziałam cicho, aby głos mi się nie załamał, równocześnie starając się uspokoić.- Przyjemnie, ale... Fred, jak miałabym związać się z kimś, kiedy nie rozumiem tak wielu rzeczy? Mogę znać definicję, ale nie znam uczucia, które towarzyszy zakochaniu się! Mam wrażenie, że tyle rzeczy mnie omija...
Urwałam nagle, biorąc głęboki oddech. Nie no, naprawdę rozryczę się tylko z takiego powodu? Nie mogłam. Musiałam się uspokoić. Musiałam być silna. To nie te czasy, kiedy można płakać z byle powodu. JA nie mogłam płakać z byle powodu! Przecież to było do mnie takie niepodobne!
- Lale, dla ciebie nic nie jest nieosiągalne.- powiedział ciepło Fred, obierając się o biurko i ścierając łzę z mojego policzka.- Poza tym, nikt nie zna tego uczucia, dopóki sam go nie doświadczy. Nic cię nie omija, a myśląc tak, tylko sama siebie ograniczasz. No już, wypłacz się. Zdecydowanie ci ulży.
Te słowa coś we mnie ruszyły. Chociaż próbowałam, nie potrafiłam powstrzymać drżenia ust, a zaraz potem wybuchu płaczu. Nie zarejestrowałam nawet, kiedy przytuliłam się mocno do przyjaciela, a on delikatnie głaskał mnie po głowie. Właściwie nie byłam w stanie o niczym myśleć czy wykrztusić z siebie słowa! Jedyne, co potrafiłam obecnie zrobić, to uparte zaciskanie ramion wokół Fred'a i płacz.
Rudzielec miał rację. Pomagało. Nie wiem, jakim cudem, ale im dłużej płakałam, tym większą ulgę czułam. Było mi lepiej. Choć nadal z niezrozumiałych powodów było mi smutno, to teraz jakoś łatwiej przychodziło mi się z tym pogodzić. Coś też mi mówiło, że również w innych kwestiach Fred może mieć rację.
Powoli zaczęłam się uspokajać. Odsunęłam się od przyjaciela i uśmiechnęłam delikatnie do niego, na co odpowiedział szerokim uśmiechem i pstryknął mnie w czoło. O wiele delikatniej, niż potraktował mój nos.
- Dobrze, że się nie malujesz, bo wyglądałabyś okropnie!- zauważył uszczypliwie, na co szturchnęłam go w bok.
- Dzięki!- przewróciłam oczami.- Wiesz, nie sądziłam, że jesteś taki mądry.
- Ej, co to miało znaczyć?!- wykrzyknął oburzony.- Ja zawsze jestem mądry!
- Oprócz momentów, w których nie jesteś.- pokazałam mu język.- W ogóle, co cię wzięło na pytanie mnie o przyszłość?
Chłopak od razu spoważniał.
- Martwimy się o ciebie.- powiedział poważnie.- Dajesz z siebie wszystko, zajmujesz się wszystkim praktycznie sama, ale po części też tracisz własne życie. Zapewne nigdy nie pomyślałaś, co będziesz robić, kiedy w końcu się zemścisz, kiedy wygrasz. Nie chcemy, abyś traciła własne życie. Oddaj nam trochę obowiązków. Mamy wystarczająco czasu, aby się nimi zająć. A ty zajmij się sobą. Zdecydowanie ci się to przyda. I może przestaniesz być ślepa na rzeczy tyczące się twojej osoby.
Zamrugałam zaskoczona.
- Rzeczy tyczące się mnie? O czym ty mówisz?
Chłopak nie odpowiedział, pokazując mi język i znikając za drzwiami salonu.
- Fred, do cholery! O czym ty mówisz?!- wykrzyknęłam, patrząc na drzwi z zaskoczeniem.
Nawet nie miałam co liczyć na odpowiedź. Ani teraz, ani później.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No hej!
Pewnie naczekaliście się na ten rozdział, co? Tak więc w końcu się doczekaliście i mam nadzieję, że nie zawiodłam waszych oczekiwań. A jeśli to zrobiłam, to napiszcie mi o tym, postaram się poprawić.
Proszę o wybaczenie jakichś drobniejszych błędów, ale po prostu nie mam siły wszystkiego sprawdzać po kilka razy jak robię to zazwyczaj (chociaż i tak zawszę czegoś nie dopatrzę, ale cii!). Osiem godzin na łopacie w pełnym słońcu nie napawa optymistycznie do reszty dnia, więc zazwyczaj po prostu odpoczywam.
Oczywiście, kolejny rozdział za dwa tygodnie. Kiedy będę mogła powrócić do normalnego, cotygodniowego systemu dodawania rozdziałów, na pewno was o tym poinformuję. Pewnie w takiej formie jak piszę do was teraz a nie w oddzielnej notatce, ale cóż... Oddzielne notatki zostawmy na ważniejsze powiadomienia!
Dobra, to tyle z mojej strony! ...Chyba... Ale uznajmy, że tak.
Trzymajcie się w cieniu i najlepiej nad wodą albo w pomieszczeniu z klimatyzacją!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro