Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Głośna muzyka, taniec, tłum ludzi i alkohol. To chyba było to, czego potrzebowałam po ciągłej rutynie Hogwartu. Dobra zabawa, której nie doświadczy się w czarodziejskim świecie. Taka, jak tylko potrafią bawić się ludzie mający gdzieś zdanie innych. Nawet nie przeszkadzały mi oceniające spojrzenia. Kiedy robiły się nieznośne, Angie szybko ściągała je na siebie lub po prostu znikałam z pola widzenia.

Chłopcy też widocznie dobrze się bawili. Harry i Draco prawie cały czas spędzali na parkiecie mając w głębokim poważaniu zniesmaczone spojrzenia co poniektórych ludzi. Jak nie chcieli tu przebywać, to mogli wyjść. Zresztą chłopcy nie byli jedyną homoseksualną parą na parkiecie i to chyba było w tym miejscu najlepsze. Stuprocentowa tolerancja, przynajmniej zazwyczaj. Bliźniacy na zmianę tańczyli z różowowłosą albo z Twisty, która nie mogła sobie odmówić imprezy na której jest Hexe. Już nawet mnie poinformowała, że tym razem nie ucieknę od następnego tatuażu. Blaise za to co chwilę tańczył z inną dziewczyną a przy naszym stoliku stale rósł stosik numerów telefonów, które dostawał. Miał chłopak powodzenie.

Po kilku godzinach stałego przebywania na parkiecie, opadliśmy wymęczeni przy naszym stoliku. W sumie prawie wszyscy, bo Blaise gdzieś zniknął. Nie było zresztą trudne domyślić się gdzie. Widocznie podpasowało mu klubowe życie. Bliźniacy wesoło rozmawiali o czymś z dziewczynami, Harry, siedząc na kolanach Draco z delikatnymi rumieńcami słuchał jak blondyn coś mu szepcze na ucho. Ja za to w spokoju siedziałam, popijając kamikaze.

Wbrew pozorom nie czułam się wykluczona z towarzystwa. Miałam w końcu chwilę spokoju i z przyjemnością obserwowałam radosnych chłopaków. Chyba staną się częstymi gośćmi w tym miejscu. Cieszyłam się z tego, bo pomagałoby mi to pogodzić oba światy w których żyłam, bez rozdzielania go na magiczny z chłopakami i mugolski z Angie i resztą.

Blaise wrócił akurat kiedy zamawiałam u Dave'a- barmana z dołu, kolejne drinki, dając mu odpowiedni znak nawet nie ruszając się z miejsca. Praktycznie w tym samym momencie do naszego stolika podeszła grupka chłopaków z jakimś grubasem na czele.

- Patrzcie, patrzcie! Dziwak Potter okazał się być pedałem!

Widząc spięcie się Harry'ego, zdałam sobie sprawę, że mamy do czynienia z kuzynem chłopaka. Wszyscy od razu stracili swój dobry humor, wbijając nieczytelne spojrzenia w przybyłych. Z troską obserwowałam przyjaciela. Odetchnęłam z ulgą, widząc, jak się odpręża i bardziej opiera o Draco, patrząc na grubasa z kpiną.

- Witaj, Dudziaczku! Kopę lat! Vernon dalej w pierdlu?

Parsknęłam śmiechem, słysząc jak brunet nazywa tego dzieciaka. Nie byłam zresztą jedyna. Angie nie mogła się powstrzymać i widząc minę grubasa na ten zwrot, wybuchła śmiechem, wieszając się równie rozbawionemu Fred'owi na szyję. Dursley od razu się spiął, a kpiący wyraz jego twarzy został zastąpiony przez furię. Widocznie nie spodobała mu się pewność siebie Potter'a.

- Coś się taki wyszczekany zrobił, co, dziwaku?- warknął jeden z przydupasów grubasa.- Chyba przydałoby ci się przypomnieć, gdzie twoje miejsce.

Chłopacy zrobili krok do przodu. Zatrzymali się jak wryci, kiedy nie tylko Harry się podniósł, ale i reszta. Brunet znów miał ten nieczytelny wyraz twarzy, jednak jego oczy zdradzały złość, pewność i coś, co odczytałam jako... chęć zemsty. Pierwszy raz dane mi było widzieć Harry'ego z tym uczuciem i było to dość dziwne, a jednak... satysfakcjonujące. Znaczyło dla mnie bowiem tyle samo, co stwierdzenie, że chłopak nie zamierza dalej dawać sobie w kaszę dmuchać i ma zamiar rozliczyć się z przeszłością.

Grupka stojąca naprzeciwko nas na chwilę straciła swoją pewność siebie, jednak natychmiast ją odzyskała, kiedy Dursley zaszarżował na Harry'ego. Chłopak zrobił unik, choć przez ograniczone miejsce cios chłopaka minął jego twarz o milimetry. Szybko zielonooki skontrował, wbijając swojemu kuzynowi łokieć w brzuch. Widząc to celne posunięcie aż uśmiechnęłam się do siebie. Lekcje nie poszły na marne.

Dostrzegając, że jeden z chłopaków ma zamiar się wtrącić w porachunki Harry'ego, od razu wskoczyłam na dzielący nas stolik i wymierzyłam mu mocnego kopniaka w szczękę. Aż coś nieprzyjemnie chrupnęło, kiedy chłopak zatoczył się do tyłu. I w tym momencie chyba zaczęło się na dobre. Nieznani chłopacy rzucili się na nas, a my nie zamierzaliśmy dać się sprać.

Bez problemu zarejestrowałam, kiedy muzyka przestała grać. Było to mniej więcej między moim kopniakiem a przerzutem Blaise'a, który tak mocno rzucił jakimś kościstym szatynem o szklany stolik, że ten rozpadł się w drobny mak. Wiedziałam również, kto powstrzymał ochronę przed interwencją. Angie i Twisty stwierdziły, że poradzimy sobie wystarczająco dobrze i przyglądały nam się z rozbawionymi uśmieszkami. Poza tym, Phil i Drew wiedzieli, że lepiej się nie wcinać w moje walki.

Dość szybko rozprawiliśmy się z agresorami, przy niewielkich zranieniach odniesionych przez chłopców. W najgorszym stanie chyba był Harry u którego już pojawiał się siniec pod okiem, ale walczył w końcu z największym z chłopaków. Poza tym, zadowolenie na jego twarzy mówiło mi, że niczego nie żałuje.

- Jak się czujesz?- spytałam, opierając rękę na ramieniu przyjaciela i patrząc z zadowoleniem na zakrwawionego, wijącego się u jego stóp i jęczącego z bólu mugola.

- A wiesz, że całkiem nieźle? To jest taka jakaś ulga i...

- Satysfakcja?- podsunął Draco, obejmując bruneta od tyłu i zabierając mi tym samym podpórkę.

Brunet skinął niepewnie głową.

- Tak, chyba satysfakcja. W końcu odwdzięczyłem się za te wszystkie lata.

- Co tu się, do cholery, dzieje?!

Spojrzałam zaskoczona na szefa. Od dawna tu stał? Sądząc po minach ekipy- wystarczająco. Uśmiechnęłam się uroczo i kopnęłam leżącego najbliżej chłopaka, który tylko bardziej się skulił, sapiąc ciężko.

- A nic takiego, szefie. Mała różnica zdań. Powiedziałabym, że panowie wychodzą, ale chyba nie są w stanie tego zrobić...

Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę, po czym parsknął śmiechem. Tak... Z szefa był równy gość. Skinął ręką na kilku ludzi, którzy zaczęli iść w naszą stronę.

- To chyba trzeba im pomóc, prawda?

- No, już wystarczająco zapaskudzili podłogę.- mruknął Blaise, ocierając krwawiący nos.

Kiedy ekipa zabrała się wyciąganiem Dursley'a i jego bandy na dwór, dziewczyny zabrały nas na górę i we trzy zaczęłyśmy opatrywać chłopaków. Na szczęście ich rany nie wymagały magicznego leczenia, bo musiałybyśmy zostawić to Fred'owi, a jego rozcięty łuk brwiowy i możliwy wstrząs mózgu jakoś do tego nie zachęcał. Czemu ja i Twisty musiałyśmy być tak słabymi medykami?

- Gotowe!- klasnęła w ręce brunetka, odsuwając wacik z wodą utlenioną od rozciętej wargi Draco.- A teraz, jeśli pozwolicie, porwę Hexe. Wisi mi tatuaż.

Przewróciłam oczami na to stwierdzenie, ale grzecznie się podniosłam. Po pierwsze, w końcu jej to obiecałam, a po drugie, sama chciałam.

- Hej!- wykrzyknęła wesoło różowowłosa, jakby ją olśniło.- A może wszyscy zrobicie sobie tatuaże? Coś z wspólnym motywem albo coś podobnego...

Razem z chłopcami spojrzeliśmy po sobie. Pomysł był kuszący i byłam jak najbardziej za, jednak chłopcy mogliby mieć problemy z tego powodu.

- Ja jestem za.- wzruszył ramionami Blaise, na co ucieszona Twisty chwyciła go w objęcia.

- No nie wiem.- mruknął Harry.- Syriusz...

- Oj weź!- jęknął Draco, któremu oczy się jakoś tak dziwnie świeciły.- Nie powinien ci robić wyrzutów! W końcu sam ma tatuaże.

- Poza tym- wtrąciła się brunetka.- Od czego są zaklęcia maskujące?

To stwierdzenie prawdopodobnie przekonało wszystkich, łącznie z bliźniakami, którzy chyba najbardziej bali się reakcji matki.

***

- Syriusz, siadaj na tyłku, a nie latasz jak pojebany!- warknęłam, patrząc z litością na chodzącego w te i z powrotem mężczyznę.- Przeszkadzasz Twisty i jeszcze coś spierdoli.

- Nie mam czego spierdolić, kochana.- stwierdziła czarnooka odkażając bok Harry'ego.- Tatuaże jestem w stanie robić przez sen. Nie miej jednak, byłabym wdzięczna gdybyś usiadł na dupie, Black. To wkurwia jak tak latasz po moim królestwie.

- Wybacz, Sus.- mruknął mężczyzna, siadając na kanapie obok mnie i przyglądając się mojemu zabezpieczonemu nadgarstkowi, na którym misterną czcionką zostały wytatuowane moje inicjały.- Nie spodziewałem się, że cię jeszcze kiedyś spotkam.

- Tak, tak. Ja w sumie też.- mruknęła kobieta, zabierając się do pracy.- Jak będzie bolało, to mów, Harry. A ty Syriuszu, mów mi Twisty. Wolę to, zamiast imienia.

- Nie powiedziałabym, że ty i Łapa jesteście w jednym wieku.- mruknęłam zamyślona.- Wyglądasz na dużo młodszą.

- I całe szczęście!- zaśmiała się kobieta.

- Co nie zmienia faktu, że jesteśmy w tym samym wieku. Twisty, jak taka cicha puchonka wylądowała tutaj?

- Podobnie jak ty w Azkabanie.- mruknęła.- Tylko, że ja miałam na to większy wpływ. I niczego nie żałuję.

- Wiecie...- zaczął Blaise, patrząc na swój zabezpieczony prawy nadgarstek, na którym widniały jego inicjały wypisane tą samą czcionką, co moje i zerkając na tatuaże pozostałych.- Nie macie wrażenia, że to są tak jakby nasze własne Mroczne Znaki? Tylko nie magiczne?

Parsknęłam śmiechem.

- Coś w tym jest.- zauważyłam, podnosząc rękę nad głowę i przyglądając się moim inicjałom.- I są o wiele bardziej stylowe od stempelków Toma.

- Oczywiście!- obruszyła się Twisty.- W końcu to ja je projektowałam!

***

Rozdałam każdej grupie kilka świstoklików prowadzących do tymczasowego szpitala utworzonego w mojej posiadłości. Sporo czasu zajęło mi przygotowanie ich tak, aby mogły przeprowadzić kogokolwiek przez osłony domu, a także Azkabanu bez szwanku. Złamanie zabezpieczeń więzienia było naprawdę trudne i pewnie bez pomocy szefa i kilku innych ludzi z grupy oraz Syriusza, który uparł się, że nie puści Harry'ego samego, zapewne nie dałabym rady. Przynajmniej nie w tak krótkim czasie. Kiedy ostatni świstoklik trafił w ręce brata Twisty, usiadłam obok szefa jeszcze raz przeglądając plany. Ostrożności ani przygotowań nigdy za wiele.

- Wszyscy wiedzą, co mają robić?- spytał Gabriell.

Usłyszałam zgodne pomruki i krótkie potwierdzenia. Spojrzałam na bliźniaków i Severusa, którzy już powoli zabierali się to wyjścia aby wszystko przygotować.

- Jesteście pewni, że nie potrzebujecie pomocy?

- Damy radę!- uśmiechnął się Fred.- Poza tym, twoje skrzaty mają przeszkolenie medyczne. Będzie dobrze!

Kiwnęłam głową i odprawiłam machnięciem ręki, dla odmiany skupiając się na Harry'm, który patrzył na trzymaną na kolanach maskę z wizerunkiem jelenia.

- Jesteś pewny, że chcesz iść?- spytałam cicho, pochylając się nad nim.- Pamiętaj, że bierzemy najgorsze piętro.

- Dam radę.- powiedział, patrząc mi w oczy pewnym spojrzeniem, choć zaciskające się mocniej na masce palce zdradzały jego zdenerwowanie.- Nie mam zamiaru tylko się przyglądać. Powiedziałem, że pomogę i zrobię to.

Kiwnęłam głową, na znak zrozumienia. Od razu wstałam, zgarniając swoją grupę w której był Harry, Syriusz i dwie osoby z rodziny. Podeszłam do grupy, w której byli Draco i Blaise oraz Twisty i jej rodzeństwo. Przytuliłam chłopców.

- Uważajcie na siebie i w razie problemów od razu wracajcie. A wy uważajcie na nich.

- Spokojna głowa! Wrócą bez żadnego zadrapania!- powiedziała pewnie Sarah, zakładając białą maskę, zasłaniającą całą twarz.

Skinęłam im głową i po założeniu maski z wizerunkiem wilka, wyciągnęłam do mojej grupy nasz świstoklik- stare wydanie proroka, jak na ironię mówiące o ucieczce Syriusza z Azkabanu. W prawej ręce trzymałam pistolet w pogotowiu. Ten sposób na włam do magicznego więzienia był jeszcze nie sprawdzony, o czym oczywiście reszta została poinformowana i wolałam być przygotowana na każdą ewentualność. Spojrzałam na pozostałych. Zza maski jelenia, ponuraka oraz dwóch białych, spoglądały na mnie różnokolorowe oczy z wyczekiwaniem. Wypowiedziałam hasło i poczuliśmy charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka.

Podróż trwała dłużej niż zazwyczaj, wszystko przez to, że świstoklik walczył z barierami Azkabanu. Na szczęście pojawiliśmy się na jednym z korytarzy bez najmniejszych uszczerbków na zdrowiu. A więc można było te świstokliki uznać za ogromny sukces. Jedynym obecnie problemem było tylko to, że trafiliśmy na obchód.

- Co do...! Stać!- krzyknął jakiś auror.

Bez słowa wycelowałam w mężczyznę pistolet i strzeliłam. Ja nie zostawiam świadków. Od razu w naszą stronę poszybowało kilkanaście dementorów, kiedy tylko wykryli naszą obecność. Szybko zostali odparci przez jelenia, bazyliszka, psa, mantę i hienę. Dałam pozostałym znak, że mają zacząć uwalniać więźniów, podczas gdy sama ruszyłam korytarzami, zaglądając do każdej z celi. Szukałam kilku najważniejszych dla mnie w tym momencie osób. Głośny, szalony śmiech tylko upewniał mnie, że idę w dobrym kierunku.

- Rabastan Lestrange?- spytałam przystając przy jednej z cel.

Chudy, zaniedbany mężczyzna, który swojego czasu musiał być całkiem przystojny, spojrzał na mnie granatowymi oczyma w których można było dostrzec błyski szaleństwa. Powoli skinął głową i szybko dopadł do krat, zapewne próbując mnie wystraszyć. Nie ruszyłam się ani o milimetr.

- A ty to...?

- Córka starych znajomych.- stwierdziłam tylko, otwierając celę.- Wyłaź, nie mamy całego dnia, a muszę jeszcze wyciągnąć twojego brata i Bellę.

Mężczyzna posłusznie wyszedł z celi od razu wskazując mi dwie kolejne. Od razu do nich podeszłam. W tej bliżej znajdował się drugi mężczyzna- Rudolf, który był bardzo podobny do brata, choć był większej postury, nawet teraz, wychudzony i zaniedbany. Jego brązowe oczy zdradzały o wiele mniej szaleństwa.

W ostatniej celi, na samym końcu korytarza, przytulona do krat była Bellatrix. Moja matka chrzestna chyba była najbardziej szalona z całej trójki Lestrange'ów. Chichotała jak mała dziewczynka, uśmiechając się niebezpiecznie, a jej brudne, skołtunione włosy w większości przykrywały jej zmarnowaną twarz.

- Kim jesteś?- spytała, przechylając głowę, kiedy zbliżyłam się do krat.- Czy wysłał cię mój Pan? Wiem, że wrócił...

- Nikt mnie nie przysyłał.- stwierdziłam, otwierając bezróżdżkowo jej celę i strzelając do zbłąkanego strażnika.- Ale jestem przyjaciółką. Dobrze znałaś moich rodziców, Bello. Chłopaki! Skończyliście?!

Z głębi korytarza otrzymałam cztery potwierdzenia. Wyciągnęłam więc świstoklik i kazałam go chwycić trójce śmierciożerców, co też po chwili wahania zrobili. Głównie pod moim ponaglającym spojrzeniem. Nie miałam ochoty spotkać się z aurorami. To miała być szybka akcja. Kiedy cała trójka trzymała gazetę, wypowiedziałam hasło i świstoklik przeniósł nas do już częściowo zapełnionego szpitala.

Kiedy posadziłam zabraną trójkę na łóżkach, ściągnęłam maskę i odgarnęłam włosy.

- Ta twarz... Sophie?- mruknęła Bella, niekontrolowanie kiwając się na boki i przyglądając mi się z ciekawością małej dziewczynki.

- Blisko. Jej córka.- nie zwracając uwagi na zaskoczone miny, krzyknęłam w przestrzeń.- Fred! Trzy eliksiry wzmacniające! Fiołku, przynieś gorącą czekoladę!

- Lale...- wymruczał Rabastan.- To już tyle lat...?

- Gdzie Sophie?- spytał Rudolf, rozglądając się po całym tym rozgardiaszu z nadzieją zobaczenia mojej matki.

- Nie żyje.- stwierdziłam krótko, odbierając od przyjaciela eliksiry i rozdając je śmierciożercom.- Tak jak tata. Od ponad dziesięciu lat. Jak się czujecie? Chcecie coś przeciwbólowego albo na sen?

- Nie.- stwierdziła krótko Bella i wydawał się bardziej przy zmysłach niż chwilę temu. Jej spojrzenie stało się bardziej bystre.- Czemu wyciągnęłaś nas z Azkabanu? Skoro to nie był pomysł Czarnego Pana, to czyj?

- Mój.- poinformowałam, odwracając się do przybyłego Harry'ego, który odstawiał swoich więźniów na kozetki.- Harry, pomóż Severusowi w przygotowywaniu eliksirów albo gdzieś się ulotnij. Wiesz, że wielu chciałoby cię zabić.

Chłopak skinął głową i udał się w kąt pomieszczenia, nie zdejmując maski. Od razu zabrał się za pomoc Mistrzowi Eliksirów.

- Harry? Zabić?- spytała niebezpiecznie Bella, spod przymrużonych powiek przyglądając się postaci chłopaka, po czym cicho warknęła z niedowierzaniem.- Potter?!

- Uspokój się!- warknęłam, sadzając sporo wyższą ode mnie kobietę z powrotem na łóżku.- Kiedy urządzaliście sobie wakacje w Azkabanie, wiele się zmieniło. Harry pomagał mi teraz was wyciągnąć i pomagał również Tomowi w odrodzeniu się.

Wszyscy dorośli zamrugali ze zdziwieniem, ledwo rejestrując, że skrzat przyniósł gorącą czekoladę.

- Kpisz sobie z nas?- spytał niebezpiecznie Rudolf, przyglądając mi się spod przymrużonych powiek.- Myślisz, że uwierzę w to, że jakikolwiek Potter pomagałby naszemu Panu?!

- Bardziej pomagał sobie, ale skoro tak uważasz...- wzruszyłam ramionami, rozglądając się po panującym rozgardiaszu.- Syriusz! Pomóż przy eliksirach! Draco, pilnuj swojego chłopaka, mam wrażenie, że to będzie długa noc! Wszyscy co mogą, niech roznoszą eliksiry i czekoladę, bo skrzaty już nie wyrabiają! I niech ktoś, do cholery, przyprowadzi Gabriella! Sama nie jestem w stanie opanować tego burdelu na kółkach!

- Problemy w raju?- usłyszałam za plecami znajomy głos, a chwilę później moje włosy zostały mocno rozczochrane.

- Fenrir!- ucieszyłam się, przytulając mężczyznę, a zaraz potem Illianę, Selenę i z rozpędu nawet Remusa.- Macie chyba jakiś szósty zmysł! Ogarnijcie trochę towarzystwo, powyjaśniajcie, co możecie. Nie chciałabym mieć tutaj armagedonu.

- Ciocia!- wykrzyknęła dziewczynka, wyciągając do mnie ręce a chwilę później była w moich ramionach.

- Nie ma sprawy.- stwierdził mój ociec chrzestny, siadając między Lestrange'ami i od razu nawiązując z nimi rozmowę.

Pozostałe wilkołaki zniknęły gdzieś w tłumie, zostawiając mnie z moją chrześnicą na rękach. Mała była urocza. Przytulała się do mnie, patrząc na wszystko z ciekawością. Zaczęłam przechadzać się między łóżkami, od czasu do czasu lewitując jakiś eliksir lub czekoladę, kiedy brakowało rąk do pomocy.

W pewnym momencie usłyszałam donośny huk. Coś wybuchło kilka metrów ode mnie, osmalając ściany i mocno raniąc najbliżej siedzące osoby. Poczułam, jak żyłka pulsuje mi na czole a magia nie chce się uspokoić, krążąc wściekle dookoła, nie robiąc jednak żadnej krzywdy trzymanej przeze mnie dziewczynce. Wszystko ucichło, a ludzie patrzyli się w miejsce wybuchu z szokiem.

- Co tu się, cholera, odpierdala!- warknęłam, zwracając na siebie całą uwagę, mówiąc w głównej mierze do prowodyra całej tej sytuacji, który wręcz pozbył się ręki pod wpływem wybuchu i teraz w zastraszającym tempie tracił krew.- Fred zajmij się tym debilem! Noż kurwa! Czy my wyciągaliśmy z więzienia śmierciożerców, czy debili, którzy nie potrafią siedzieć na dupie choć przez chwilę i sami sobie robią krzywdę?! Jeśli tak przez cały czas wyglądały w przeszłości wasze rajdy nie ma co się, cholera, dziwić, że w końcu was zgarnęli! Banda debili normalnie! Siedzieć na dupach w spokoju, albo Salazar mi świadkiem, że osobiście odstawie was z powrotem dementorom! A ty- wskazałam na mężczyznę leczonego przez jednego z bliźniaków.- będziesz mi płacił za remont, pierdolony patałachu!

- Zapewne brzmiałabyś bardziej przekonująco, gdybyś nie miała mojej córki na rękach.- zaśmiał się Fenrir, odbierając ode mnie wesołą dziewczynkę. Czy ona nie powinna być wystraszona?

- Chcesz coś dodać?- spytałam, mrużąc oczy.- Może i nie był to ciężki dzień, ale z pewnością wszechogarniający chaos nie wpływa na mnie zbyt dobrze.

- Widać.- stwierdził Gabriell, zbliżając się do nas.- Idź odpocząć. Damy sobie radę z opanowaniem sytuacji. Razem z moimi ludźmi będę wszystkiego pilnował.

Skinęłam głową i opuściłam szpital, kierując się do swojej sypialni.

***

Szanowny Tomie

Zapewne już wiesz o tym drobnym incydencie mającym miejsce w Azkabanie. Trudno, żebyś nie wiedział, w końcu posądzają o to niedobitków twoich śmierciożerców. Powinnam się za to obrazić czy może raczej śmiać się z partactwa Ministerstwa? W końcu śmierciożercy i mugolska broń?

Pragnę cię poinformować, że twoi ludzie mają się względnie dobrze. Przynajmniej tak dobrze, jak można się czuć po latach spędzonych z dementorami. Nie... nie musisz mi dziękować za odwalenie za ciebie całej roboty. W odpowiednim czasie upomnę się o przysługę.

Chciałabym odesłać ci tych ludzi, którzy nie potrzebują opieki medycznej, niestety nie wiem gdzie. Jak widać, sam musisz po nich przyjść. I to jak najszybciej. Nie chcę, żeby mi dom roznieśli. Jeden debil i tak będzie mi już musiał fundować remont. Czy ty, kiedy wybierałeś swoich ludzi w ogóle brałeś pod uwagę ich inteligencję? Następnym razem radziłabym to uwzględnić. Ot, taka mała sugestia.

Harry przekazał mi twoją propozycję. Przyłączenie się do ciebie... Nie mówię, że tego nie rozważałam, jednak... Nie bardzo mam ochotę na średnio wyglądający stempelek. Poza tym, raczej nie należę do osób lubiących całować podłogę przed czyimiś butami, tak więc... Raczej odmówię. Chłopców też ci nie oddam. Nie masz co na to liczyć.

Po zguby możesz się zgłosić do mojej posiadłości w Essex. Jestem pewna, że wiesz, gdzie się ona znajduje. Zapewne nie raz byłeś tutaj u moich rodziców. Na prawdę puściłabym ich samopas do ciebie, ale boję się, że z tak małym ilorazem inteligencji wielu z nich zgubiłoby się po drodze.

Z wyrazami szacunku

Lale Gaunt

Zapieczętowałam list i dałam go krukowi, mówiąc mu, gdzie ma lecieć. W momencie, w którym otworzyłam mu okno, rozległo się pukanie do drzwi. Zaprosiłam tego kogoś do środka, nawet nie odwracając się w kierunku drzwi. Dopiero gdy Kirana opuścił moje przedramię, spojrzałam na gościa. Bella.

- Nie spodziewałam się ciebie, Bello. Czy może powinnam zwracać się do ciebie ciociu albo matko chrzestna?- spytałam, jednak nie czekając na odpowiedź, wskazałam kobiecie miejsce siedzące i kontynuowałam.- Chciałabyś coś do picia? Kawę, herbatę? Może coś mocniejszego?

- Whisky. I możesz się do mnie zwracać, jak chcesz, Lale, choć nie ukrywam, bardzo by mnie ucieszyło, gdybyś nazywała mnie ciotką.- powiedziała, z delikatnym uśmiechem, który dla wielu mógłby wyglądać nienaturalnie na jej twarzy.

Przyjrzałam się jej uważnie. Kiedy już się umyła i przebrała w czyste rzeczy, wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Jedynym nieodłącznym elementem były szalone błyski w oczach i to wrażenie niebezpieczeństwa, kiedy się chociaż tylko na nią patrzyło. Tak, ta kobieta bez wątpienia była niebezpieczna. Ale kto z obecnych osób przebywających w moim domu taki nie był?

Przywołałam skrzata i poprosiłam go o Whisky dla brunetki i sok dla mnie oraz eliksir przeciwbólowy. Ostatnio coraz bardziej bolała mnie głowa. Kiedy obie trzymałyśmy nasze napoje, najpierw szybko wypiłam eliksir, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego kłucia w czaszce a potem popiłam nieprzyjemny smak eliksiru sokiem.

- Jak się czujesz, ciociu? Azkaban nie jest za przyjemnym miejscem.

- Nie jestem słaba.- stwierdziła twardo, jakbym właśnie to zasugerowała.- Wszystko jest ze mną w porządku. Właściwie przyszłam do ciebie, bo mam kilka pytań.

Kiwnęłam głową, głaszcząc wpełzającą na łóżko Sirr.

- Zapewne chodzi ci o Harry'ego.

- Nie tylko. Ale Potter jest jednym z głównych tematów. Jak...!

- Normalnie.- wzruszyłam ramionami.- Harry nie jest taki, jak większość osób myśli. Chcą go uważać za bohatera, który pokonał Toma, a prawda jest taka, że to Lily Potter i głupota mojego krewniaka stworzyły całą tą historię.

- Ta szlama?!

- Tak. I prosiłabym, żebyś w mojej obecności nie używała tego określenia.- stwierdziłam, patrząc ciotce prosto w jej czarne oczy.- Była taką samą czarownicą jak ja czy ty. Posiadała magię. Mimo pochodzenia od mugoli, była taka, jak my.

Kobieta prychnęła, widocznie się ze mną nie zgadzając, ale o dziwo nie wykłócała się ze mną.

- Jak ta kobieta- syknęła, widocznie z trudem unikając słowa „szlama".- mogła cokolwiek zrobić?!

- Nie mamy co do tego stuprocentowej pewności- przyznałam na wstępie, pozwalając Sirr owinąć się wokół moich ramion i częściowo położyć na kolanach.- ale podejrzewamy, że ochroniła Harry'ego Magią Krwi. Wszystko zresztą na to wskazuje.

Bella zamrugała zaskoczona, aby chwilę później wybuchnąć głośnym, histerycznym i szalonym śmiechem. Kompletnie nie reagując, upiłam trochę soku, czekając aż brunetka się uspokoi.

- Ona?!- zawyła i pociągnęła spory łyk ze szklanki.- Święta Potter?!

- Tak... To o wiele mniej prawdopodobne niż to, że Voldemorta załatwił roczny gówniarz. Wiem, wiem.- mruknęłam, sprawiając, że kobieta od razu przestała się śmiać, wpatrując się we mnie twardo. Kontynuowałam, zupełnie nie przejmując się tym spojrzeniem.- To nie jest akurat ważne. Ważne jest to, że społeczeństwo określiło Harry'ego, jeszcze zanim go poznało. A w rzeczywistości to naprawdę mądry, uzdolniony chłopak, wcale nie tak chętny do ciągłego ratowania świata, jak wszyscy myślą. I, przede wszystkim, potrafiący myśleć bez udziału Dumbledore'a. Wiesz, ciociu, że Voldemort posiadał horkruksy?

Kobieta była zaskoczona, prawdopodobnie faktem, że o tym wiem. Powoli skinęła głową, przechylając głowę i przypatrując mi się uważnie, z niezwykle bystrym spojrzeniem.

- Harry był jednym z nich.- kontynuowałam nieskrępowana jej niedowierzającym spojrzeniem.- Oczywiście, stworzonym nieświadomie. Kiedy dowiedział się, że Tom chce się w pełni odrodzić, sam zaproponował poinformowanie go o tym fakcie i zgodził się z nim spotkać, mimo, że ten chciał go niegdyś zabić.

- Czy ten dzieciak oszalał?!- zdziwiła się ciotka, a ja zaśmiałam się krótko.

- Nie. Wszystko dokładnie przemyślał. Nawet zadbał o zabezpieczenie, choć ostatecznie skończyło się tylko na umowie.

- Zamierzasz przyłączyć się do Czarnego Pana?- spytała niespodziewanie kobieta, świdrując mnie wzrokiem.

- Kto wie?- mruknęłam z nutką rozbawienia.- Tom już złożył mi taką propozycję, ale nie należę do zbyt... uległych osób. Poza tym, jeśli ja bym poszła, to chłopcy też. A nie naraziłabym ich na konsekwencje związane z Mrocznym Znakiem. Moody zbyt dobitnie przedstawił mi jego działanie.

- Moody...?- zdziwiła się brunetka, o mało nie krztusząc się alkoholem.- To twoja sprawka?

- Widzę, że niektóre wieści szybko docierają do Azkabanu.- mruknęłam i skinęłam głową na potwierdzenie.

W czarnych oczach matki chrzestnej dostrzegłam coś na kształt aprobaty i dumy. Widocznie była zadowolona z moich działań, choć dostrzegłam tam również nutkę żalu i zawiści. Czyżby sama chciała zająć się tym skurwysynem? No cóż... kto pierwszy, ten lepszy. W tym przypadku ja.

Nie doczekałam się słownej reakcji na to wyznanie. Zamiast tego Bellatrix uczepiła się czego innego.

- Chłopcy...?

- Harry, Draco Malfoy, Blaise Zabini oraz Fred i George Weasley.

Teraz nie udało jej się uniknąć zakrztuszenia Whisky, kiedy widocznie chciała wykrzyknąć „Weasley" albo „Zdrajcy krwi". Odkaszlnęła mocniej kilka razy i spojrzała na mnie z urazą i niedowierzaniem.

- To też długa historia. Myślę, że obecnie powinnaś wiedzieć tylko tyle, że...

Moją wypowiedź przerwały gwałtownie otwierające się drzwi. Do środka, ciężko dysząc, wpadł George, sprawiając, że natychmiast poderwałam się do pozycji stojącej, podobnie jak Bellatrix, z tą różnicą, że ja mogłam chwycić za różdżkę.

- Co jest?- spytałam od razu, widząc zaniepokojenie chłopaka i ściągając z siebie Sirr.

- Walka... z Harry'm...

Nie musiał nic więcej mówić. Od razu wyciągnęłam z szafki nocnej pistolety i chowając jeden za pas spodni a drugi trzymając w prawej ręce, od razu opuściłam pokój. Zaczęłam wypytywać chłopaka.

- Gabriell nie opanował sytuacji?

- Miał jakieś problemy na mieście... Musiał wracać i...- w oddali usłyszałam głośny huk a podłoga i ściany zatrzęsły się nieprzyjemnie, zmuszając nas do przyspieszenia.- ... musiał zabrać swoich ludzi...

- Ekstra!- warknęłam.- Czyli reszta walczy ze śmierciożercami zupełnie sama?!

- Jeśli nie liczysz Syriusza, Fenrir'a i Snape'a, to tak. Remus zabrał Illiyanę i Selenę.

Skinęłam głową na znak zrozumienia.

- A Rabastan i Rudolf?- spytałam, wiedząc, że mężczyźni zostali zapoznani z sytuacją.

Mężczyźni jak na zawołanie wypadli z jednego z bocznych korytarzy. O ile się nie myliłam, w tym skrzydle znajdowały się sypialnie przyznane śmierciożercom w lepszym stanie. W rękach ściskali różdżki. Nie miałam pojęcia, skąd je wzięli i nawet o to nie pytałam, kiedy kolejny, tym razem potężniejszy wybuch wstrząsnął moim domem. Warknęłam pod nosem i chwytając wszystkich, teleportowałam nas zaraz przed drzwi szpitala. A raczej do ruiny, która z niego została.

Myślałam, że mnie szlak trafi, kiedy zobaczyłam wiele na wpół zburzonych ścian, częściowy brak wyższych pięter i dachu oraz setki potłuczonych szklanych obiektów. Chłopcy i reszta stali pod jedną ze ścian, częściowo osłaniając Harry'ego, który był mocno poraniony i aktualnie leczony przez Fred'a, który od czasu do czasu rzucił jakieś zaklęcie na napastników. Starali się jak najlepiej odpierać atak, jednak znacząca przewaga liczebna działała na korzyść śmierciożerców. I znowu, skąd oni, do cholery, mieli różdżki?!

Bez słowa ostrzeżenia opróżniłam magazynek pistoletu, strzelając do najbliżej stojących osób, jednak uważając, aby ich nie zabić a tylko unieszkodliwić, podczas gdy różdżką wznosiłam przed sobą tarczę. Odrzuciłam pustą broń i podobnie wykorzystałam drugą.

- Jak mnie zaraz coś trafi!- warknęłam, kiedy jeden ze śmierciożerców rzucił w moją stronę Bombardę Maximę, przed którą się uchyliłam, jednak ściana za moimi plecami nie miała takiej możliwości.

Bez zbędnych ceregieli rzuciłam na kilku najbliższych Crucio. Kiedy ostrzał na mnie się zwiększył, otrzymałam wsparcie od Lestrange'ów i George'a. Miałam ochotę kogoś rozszarpać, kiedy przed moimi oczami mignęło kilka promieni Avady. Powiedzieć, że w tym momencie panował tutaj chaos, to za mało.

Kiedy jakiś debil o mało nie zawalił nam sufitu na głowę, zaczęłam się poważnie zastanawiać czy to, co sugerowałam Tomowi w liście o inteligencji jego ludzi, tak naprawdę nie było prawdą. W sumie, jedynym, co nas uchroniło od pogrzebania żywcem był Blaise, który dostatecznie szybko zareagował, aby podtrzymać strop. Niestety, nie zareagował równie szybko, kiedy bombarda rozerwała jego bok.

Widząc jak mój przyjaciel gwałtownie blednie i w zastraszającym tempie traci krew, a jego oczy tracą blask, coś we mnie pękło. Kompletnie opuściłam różdżkę, mogąc się tylko wpatrywać w powoli tracącego przytomność chłopaka, który był odciągany przez Draco do tyłu, gdzie od razu zajęli się nim Fred i Severus, a sam blondyn, przejmuje podtrzymywanie sufitu, pozostawiając w natarciu tylko Syriusza i Fenrir'a oraz Lestrane'ów i George'a. W dodatku ten nieznośny ból głowy powrócił.

Poczułam, jak tracę panowanie nad własną magią. Właściwie, czułam się, jakbym była gdzieś daleko stąd, a jednocześnie miałam bolesną świadomość, że nie mogę być nigdzie indziej. Gwałtowne fale magii zaczęły rozchodzić się z mojego ciała, jakby było one jakąś wieżą nadawczą. Najpierw łagodne, później coraz silniejsze, sprawiające, że co słabsi, odczuwali nieprzyjemne skutki znalezienia się w ich zasięgu.

Wściekła zrobiłam krok do przodu. Najpierw jeden, potem kolejny. Prostymi ruchami rąk odbijałam lecące w moją stronę zaklęcia, uchylając się tylko przed Avadą i posyłając bliżej niezidentyfikowane zaklęcia w kierunku śmierciożerców, sprawiając, że kilku z nich nie skończyło za dobrze. Po kilku kolejnych krokach, kiedy Śmierciożercy zaczęli się nagle uspokajać pod coraz silniejszymi, wręcz duszącymi falami mojej magii, przystanęłam, zakrywając twarz dłonią przez nasilający się ból. Nawet zapomniałam o zagrożeniu, jakim była Avada, która od kilkudziesięciu sekund nie padła ani razu.

- Który z was, pierdolone złamasy- zaczęłam cicho, a jednak mój głos był nienaturalnie donośny.- Który zaczął to wszystko?!

Odpowiedziała mi cisza, która w tym momencie była czymś tak nierealnym i niezwykłym, że można by pomyśleć, że cały obszar został zatrzymany w czasie. Poderwałam gwałtownie głowę do góry, odsłaniając zaledwie oko, które patrzyło się na pozostałych na nogach śmierciożerców z furią.

- Który, do cholery posłał w niego bombardę?!- warknęłam, powstrzymując cisnące mi się do oczu łzy.

Mojemu krzykowi towarzyszył najsilniejszy i niezwykle nienaturalny wybuch magii, który naderwał moje ubrania, a stojących najbliżej poranił jak setki niezwykle niebezpiecznych ostrzy, również pozbawiając większość z nich przytomności. Resztą zajęli się Lestrange'owie.

Poczułam, jak cała energia mnie opuszcza i osuwam się na podłogę. Nim jednak upadłam na ostre i niebezpieczne kawałki czegokolwiek, zostałam złapana przez silne ramiona i spojrzałam w zatroskane, niebieskie oczy Fenrira.

- Lale...- wyszeptał, patrząc na mnie z niedowierzaniem.- Co do... Twoje oczy...

Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, nie miałam jednak w stanie o tym myśleć. Wszystko powoli przykryła ciemność.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro