Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Rok szkolny nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, a co za tym idzie, trzecie zadanie było coraz bliżej. Podobnie jak odrodzenie się Toma, ale o tym wiedziało tylko kilka osób. Troch mnie to stresowało. Martwiłam się, czy wszystko pójdzie według planu- czy Harry pierwszy złapie puchar, czy rytuał wyciągnięcia horkruks'a zostanie przeprowadzony poprawnie (nie wątpiłam w umiejętności Toma, ale strach o przyjaciela pozostawał), czy nikt nie rozszyfruje naszych działań. Im bliżej końca czerwca, tym więcej się martwiłam.

Dumbledore przestał majstrować przy magii zamku i nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Salazar i Rovena mówili, że to przez to, że Hogwart odrzucał magię dyrektora i to mocno osłabiło zarówno magię jak i zdrowie starca. Faktycznie, rzadziej pojawiał się na posiłkach, a kiedy już to robił, to był strasznie blady i wychudzony. W zamian jednak jego oczy niezdrowo błyszczały złością i determinacją.

Atak na Draco się nie powtórzył. Niestety bliźniakom nie udało się dowiedzieć, kto kazał zlecić ich siostrze zabójstwo blondyna. Jej umysł był strzeżony równie silnymi barierami jak te, które umieściłam w umyśle Daphne, Campbell'a i O'Hary. Jednak to było wystarczającym tropem. Ten ktoś musiał być potężny, a takich czarodziejów jest niewielu, co szczelnie zawęża krąg podejrzanych. Nie zmienia to jednak faktu, że jest ich wystarczająco wielu, aby nie być niczego do końca pewnym. Choć ja i tak miałam już solidne podejrzenia, co do tożsamości tej osoby. W końcu tylko jedna osoba ciągle nas obserwowała.

Co do trójki ślizgonów... od tamtej pory nie wspomnieli ani słowem o tym, co widzieli. Zachowywali się zupełnie normalnie zarówno względem chłopaków, jak i względem mnie. Byłam szczerze przekonana, że będą raczej niepewni. Nie wiedziałam co prawda, co się wydarzyło, kiedy opuściłam pokój Draco, ale podejrzewałam, że chłopcy odbyli z nimi rozmowę i zapewne wszystko trochę podkoloryzowali.

Po tym, jak Harry zaczął nocować w pokojach Slytherin'u, miał trochę problemów z współlokatorami i McGonagall, która dopowiedziała sobie co niepotrzebne, a co może było prawdą (nie wiem, nie pcham się chłopakom do łóżka) i była zmartwiona zachowaniem chłopaka. Z tego co mówił Harry, zrobiła mu wykład o czasie, że chłopak jest jeszcze młody, później przeszła do antykoncepcji i tak dalej. Po tym, brunet się wycwanił i w łóżku zostawiał prostą iluzję śpiącego siebie, a sam mebel zabezpieczał różnymi zaklęciami.

Na dzień przed ostatnim zadaniem zostaliśmy zaproszeni do gabinetu Barty'ego. Dał on Harry'emu kilka wskazówek oraz specjalną mini mapę, która wskazywała najkrótszą oraz najbezpieczniejszą drogę, tak, aby mógł jako pierwszy dotrzeć do świstoklika i przenieść się do Toma. Trochę uspokoił mnie fakt, że Barty będzie nad wszystkim czuwał z powietrza.

Tak więc dwudziestego czwartego czerwca siedziałam na przygotowanych trybunach obok chłopców i Syriusza, z napięciem czekając na rozwój wydarzeń. Reprezentanci już dobre piętnaście minut temu zniknęli w labiryncie. Po pewnym czasie można było dostrzec błyski zaklęć między ciemnymi korytarzami żywopłotowego labiryntu. Siedząc na trybunach, nie mogliśmy zrobić nic więcej, jak obserwować i czekać.

W pewnym momencie w powietrze wystrzelił snop czerwonych iskier. Jeden z obserwujących wszystko z powietrza profesorów poleciał w tamto miejsce. Po chwili pojawił się niedaleko nas, transportując na miotle nieprzytomnego Wiktora. Zmarszczyłam brwi, wyczuwając w jego aurze zakłócenia spowodowane klątwą. I to nie byle jaką, bo imperiusem. Bez problemu wykryłam, kto go na niego rzucił i zmarszczyłam brwi. Jaki miał w tym cel? Madame Pomfrey od razu zajęła się chłopakiem.

Starałam się nie zwracać uwagi na szepty dookoła mnie. Nie było to zresztą takie trudne, bo wszyscy szybko zamilkli, kiedy w niebo wystrzelił kolejny snop czerwonych iskier. Było już dość ciemno i z trudem dostrzegłam sylwetkę wlatującą między żywopłoty. Kilka minut później przed trybunami wylądował Moody razem z bladym Diggory'm, który z zaskoczoną i wystraszoną miną odszukał nas wśród pozostałych gapiów.

- Mamy problem, Dumbledore.- powiedział fałszywy Moody, nie siląc się ani na spokój, ani na szept.- Potter został porwany.

Trybuny od razu wypełniły się gorączkowymi szeptami i okrzykami zaskoczenia, a także...

- Że co?!- wykrzyknął przerażony i wściekły Syriusz.- Powiedz mi, Moody, że żartujesz!

- Nie żartuję, Black!- odwarknął tamten, mając w głębokim poważaniu próbującego opanować sytuację starca.- Ktoś zamienił puchar w świstoklik, a twój bachor złapał go jako pierwszy!

- Świstoklik?!- krzyknął Syriusz, schodząc z trybun.- Tak dbasz o bezpieczeństwo uczniów, Dumbledore?! Ktoś pod twoim krzywym nosem porwał mi chrześniaka! Nie zostawię tak tego!

- Panie Black, proszę...

- Całkowicie popieram pana Black'a.- bez problemu rozpoznałam zimny głos Lucjusza.- Rada Nadzorcza bliżej się przyjrzy bezpieczeństwu uczniów. To jest nie dopuszczalne, Dumbledore, aby dzieci były porywane z Hogwartu od tak! Gdzie te wszystkie twoje środki ostrożności?!

- Harry...- wyszeptał blady Draco, a jego oczy się zaszkliły.- To przecież...!

Przytuliłam chłopaka, chowając jego twarz w moich włosach, równocześnie chowając swoją twarz w zagłębieniu jego szyi. Trzeba było mu oddać, że grał znakomicie. Wyglądał na tak samo źle, jak załamany Syriusz, który właśnie z Lucjuszem omawiał poszukiwania gryfona. Będzie trzeba mu wszystko jak najszybciej wyjaśnić.

- Ekhem...- głos Bagman'a poniósł się po trybunach, zwracając na niego całą uwagę.- W związku z... nieprzewidzianymi okolicznościami... jesteśmy zmuszeni wstrzymać cały turniej. Uczniowie proszeni są o powrót do zamku, a goście do swoich domów.

- Dopóki nie znajdzie się mój chrześniak, nie mam zamiaru nigdzie iść!- warknął rozeźlony Łapa.

- Obawiam się, że to...

- Pan Black, jako opiekun chłopca ma prawo pozostać w miejscu, gdzie pan Potter zaginął, aż do jego powrotu.- przerwał dyrektorowi Lucjusz.- Albo do czasu spełnienia się czarnego scenariusza.

Tego już nie musiał dodawać, ale chyba nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Oczywiście Syriusz na to jeszcze bardziej spanikował i stał się o wiele bardziej wściekły na Dumbledore'a. A przynajmniej taki się wydawał, bo nie wiem, czy można być bardziej wściekłym niż mężczyzna był przed chwilą. Starzec, nie chcąc protestować przeciwko przysługującemu Łapie prawu w towarzystwie Lucjusza, niechętnie wyraził zgodę na pozostanie bruneta w zamku.

Kiedy wszyscy zaczęli tłumem iść w kierunku zamku, szybko podeszłam razem z Draco do Syriusza i Lucjusza i zgarnęliśmy ich ze sobą, od razu kierując się do pokoju wspólnego Slytherin'u, gdzie mieli na nas czekać bliźniacy i Blaise. I faktycznie siedzieli na kanapie przed jednym z kominków. Rudzielce czuły się tutaj jak w drugim domu, a i węże zdawały się nie mieć nic przeciwko ich obecności.

Zostawiając krwawe stempelki na czołach mężczyzn, udaliśmy się do moich komnat. Kiedy wszyscy się porozsiadali, a Kiełek podał herbatę, ciasto oraz coś mocniejszego, od razu nalałam alkohol do szklaneczek dorosłych a sama zabrałam się za jedzenie sałatki owocowej, którą dostałam zamiast ciasta.

- Powinienem pytać, skąd masz alkohol, Lale?- spytał Lucjusz, zerkając na mnie kątem oka.

- Tylko jeśli zależy ci na odpowiedzi, Lucjuszu. Najważniejszym jest chyba jednak fakt, że ognista na pewno wam się teraz przyda.

- Lale!- wykrzyknął Syriusz, patrząc na mnie słabo.- Harry został porwany, a t...!

- Syriuszu!- uciszyłam mężczyznę.- Nie martw się. Wszystko jest pod kontrolą. Zaraz wam wszystko wyjaśnimy, ale najpierw wypijcie.

Brunet widocznie chciał już ponownie się odezwać, jednak uciszyłam go jednym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Lucjusz co najwyżej wydawał się zaintrygowany. Oboje od razu upili złocistego płynu ze szklaneczek. Syriusz od razu zażądał wyjaśnień.

- Chwila. Czekamy jeszcze na jedną osobę.- poinformował Draco.

Ledwie dokończył zdanie, a w pomieszczeniu ponownie pojawił się skrzat, oznajmiając, że ktoś czeka pod wejściem do moich kwater. Od razu poszłam po gościa i wprowadziłam go do mojego salonu.

- Moody?- zdziwił się Black.

- Tak by się mogło wydawać.- uśmiechnął się Blaise.

- Kiedy to...- zaczął Fred patrząc na przybyłego mężczyznę.

- ..przestanie działać?- dokończył George.

- Za chwile.- stwierdził mężczyzna i wyciągnął z kieszeni kufer, który szybko powiększył machnięciem różdżki.- Tak jak obiecałem, panno Gaunt. Przekazuję go w twoje ręce i mam nadzieję, że dobrze się nim zajmiesz.

Kiwnęłam głową z sadystycznymi błyskami w oczach, taszcząc kufer pod ścianę i nakładając na niego kilka dodatkowych zaklęć. Ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza, kiedy twoim przeciwnikiem jest były auror z manią prześladowczą.

- Syriuszu, Lucjuszu.- zwróciłam się do mężczyzn, wskazując na fałszywego Moody'ego.- Ten człowiek ma spory udział w tej całej historii i jestem pewna, że jego nazwisko jest wam znane. To Barty Crouch Junior, choć teraz wygląda jak Moody.

Nie dokończyłam nawet ostatniego zdania, a wygląd mężczyzny zaczął się zmieniać. Po chwili wyglądał tak, jak przy naszym pierwszym spotkaniu na Mistrzostwach Świata w Quidditch'u. Malfoy senior nie zareagował, widząc starego znajomego, za to Syriusz zbladł nieznacznie.

- Harry wcale nie został porwany.- poinformowałam, nim Black zdążył się odezwać.- Aktualnie robi coś dla kogoś, dla siebie i dla ciebie.

- Dla mnie?- zdziwił się Łapa, przestając wpatrywać się w Barty'ego i spoglądając na mnie ze zdziwieniem.

- Tak, ale zacznijmy może od początku.- skinął głową George

- Można powiedzieć, że cała ta historia zaczęła się przeszło dwa lata temu.- przejął wątek jego brat.- W momencie, w którym podrzucił pan naszej siostrze pewien dziennik, panie Malfoy.

Zauważyłam, że Lucjusz powstrzymuje się od jakiejś reakcji, taktycznie chowając się za filiżanką z herbatą i jedynie wpatrując się w bliźniaków dziwnie.

- Podejrzewamy, że nie wiedział pan, co miał w swoich rękach, bo w przeciwnym wypadku nie pozbył by się pan tego w ten sposób.- uśmiechnęli się złośliwie.

- Ten notatnik był odpowiedzialny za całe to zamieszanie na naszym drugim roku z Komnatą Tajemnic.- wtrącił Blaise.

- To to nie była sprawka Lockhart'a?- zdziwił się Syriusz.

Draco pokręcił głową z rozbawieniem.

- Nie, ale cała sprawa nie mogła od tak się wyciszyć. W końcu ten głupi kot został spetryfikowany i nie wyglądało to na żart. Trzeba to było na kogoś zrzucić, a ten idiota dał się w to aż zbyt łatwo wciągnąć.

- Wracając.- machnęłam ręką.- Po pewnym czasie i kilku ważniejszych i mniej ważnych wydarzeniach, zorientowaliśmy się, że tak naprawdę komnatę otwarła osoba opętana przez ten dziennik.

- A właściwie przez fragment duszy Toma Riddle'a w nim ukryty.- dopowiedział Draco.- Po pewnym czasie weszliśmy w posiadanie dziennika i oddaliśmy go na przechowanie Lale. Wiedzieliśmy, że u niej będzie bezpieczny.

- Kiedy w zeszłym roku uciekłeś z Azkabanu- przejął historię Draco.- Lale użyła go jako karty przetargowej, aby zdobyć ważne dla nas w tamtym okresie informacje.

- Dzięki temu wiedzieliśmy, że jesteś niewinny i dzięki temu Harry się nie załamał, bo trzeba przyznać, że miał taki okres.- westchną George.

Odłożyłam widelczyk na talerz i nie patrząc na żadnego z mężczyzn, przejęłam historię.

- Właściciel dziennika stwierdził, że na razie mam sprawować nad nim pieczę, ale kiedy będzie go potrzebował, skontaktuje się ze mną. I zrobił to w te wakacje. Wiecie, co to horkruksy, prawda?

Słysząc tą nazwę, brunet zbladł gwałtownie, ale kiwnął głową. Lucjusz tylko posłał mi spojrzenie, mówiące „Naprawdę-musisz-o-to-pytać?". Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam opowieść.

- Tom chciał z powrotem swój dziennik, aby móc odrodzić się w pełni, ale nie wiedział, że ma jeszcze jednego horkruksa. Horkruksa, którym jest Harry.

- Co...?- wydukał słabo Łapa, kiedy Lucjusz zachłysnął się herbatą, jak na pewno Malfoy'om nie przystoi.

Uniosłam rękę, uciszając Syriusza i posyłając mu ostre spojrzenie, dając do zrozumienia, aby pozwolił mi skończyć.

- Harry kazał mi poinformować o tym fakcie Toma. Nie byłam pozytywnie nastawiona do tego pomysłu, ale ostatecznie się zgodziłam. Chciałam magicznej umowy, gwarantującej bezpieczeństwo Harry'ego, niestety jego stan na to nie pozwalał i zaproponował spełnienie jednego naszego życzenia.

- Harry zażyczył sobie wysłania Pettigrew do Ministerstwa, dzięki czemu zostałeś „pośmiertnie" uniewinniony.- powiedział Blaise, dając mi odetchnąć.- Potem podczas mistrzostw spotkaliśmy Barty'ego, który przybył po dziennik i przekazał nam wiadomość od Toma.

- Następnym razem spotkaliśmy go już tutaj, w Hogwarcie.-zauważył Draco, dokańczając ciasto.- Razem z Lale i Harry'm opracowali plan, jak Harry ma dotrzeć do Toma pod koniec czerwca, kiedy to jego nowe ciało będzie gotowe.

- W ten oto sposób dochodzimy do dnia dzisiejszego, kiedy plan zakończył się sukcesem.- zakończyli chórem bliźniacy

- Ta historia...- zaczął blady Syriusz, przełykając ciężko ślinę.- Jej fragmenty... nie mogę w to uwierzyć, ale... te podobieństwa do tego, co mówiłaś w zeszłym roku... Czy Harry jest...

- U Voldemorta.- przytaknęłam spokojnie.- Ma odbyć rytuał wyciągnięcia fragmentu duszy Toma za swojego ciała a później wróci do nas cały i zdrowy. Niestety nie wiemy, za ile to będzie.

- Mój Pan- zaczął nagle Barty, odzywając się po raz pierwszy od przekazania mi Moody'ego.- twierdzi, że nie powinno to zająć dłużej jak kilka godzin. Czas ten może się wydłużyć, aby dać czas panowi Potter'owi na zregenerowanie sił, ale najpóźniej jutro powinien on wrócić. Jeśli zaś chodzi o bezpieczeństwo pana Potter'a, nie ma się pan o co obawiać, Lordzie Black. Mój Pan niezwykle ceni sobie zarówno pana Potter'a jak i pannę Gaunt i nie chciałby mieć w żądnym z nich wroga.

- Puściłaś go samego?!- spytał z wyrzutem Syriusz, patrząc na mnie twardo.

- Gdyby zniknęła nasza dwójka byłoby to zbyt podejrzane.- stwierdziłam spokojnie, dokańczając herbatę.- A tak wszystko wygląda na porwanie. Poza tym to była decyzja Harry'ego.

- To co teraz?- spytał słabo brunet.

- Teraz czekamy.- stwierdził Draco.- I trzymamy się planu. Harry wróci.

- A jeśli...

- O Czarnym Panie możne wiele powiedzieć, Syriuszu.- odezwał się Lucjusz.- Ale pewnym jest, że jeśli coś obiecuje a tym bardziej, jeśli wchodzi z kimś w układ, to dotrzymuje swojej części umowy. Możesz być spokojny o Harry'ego.

Łapa nie wyglądał na przekonanego, ale ostatecznie skapitulował, nie wiedząc, co ma zrobić.

***

Teleportowałam się do jednego z pokoi przygotowanych w tym roku przez skrzaty, poprawiając maskę na twarzy. Chwilę mi zajęło, nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Rozejrzałam się dookoła, odnajdując mój cel oraz wyłapując kilka zaklęć, mających zapewnić mężczyźnie bezpieczeństwo. Szkoda, że były takie słabe.

Uważając, aby nie obudzić Karkarow'a, ściągałam kolejne zaklęcia, aby mężczyzna nie został zbyt wcześnie poinformowany o mojej obecności. Równocześnie zakładałam własne zaklęcia wyciszające oraz zapewniające prywatność. W końcu, po kilku minutach, mogłam spokojnie podejść do łóżka. Rzuciłam na nieświadomego niczego mężczyznę zaklęcie petryfikujące i przeniosłam nas do lochów mojej posiadłości, gdzie przykułam go do ściany w tej samej celi, co Adama.

Mimochodem spojrzałam na mężczyznę. Był wychudzony, blady i zaniedbany, ale bez wątpienia żywy i przytomny. Patrzył na mnie słabo, a ja potrafiłam wyczytać z jego spojrzenia targające nim uczucia. Złość, bezsilność, chęć zemsty, ale też brak nadziei i pogodzenie się ze swoim losem. Dziwna mieszanka, ale świadomość, że chce się na mnie mścić, kiedy to właśnie ja mszczę się za innych, strasznie mnie rozbawiła. Nie dałam jednak tego po sobie poznać.

Jeszcze raz teleportowałam się do Hogwartu i z powrotem, tym razem taszcząc ze sobą kufer z Szalonookim Moody'm. Powoli otwarłam kufer i po rzuceniu na zamkniętego w środku byłego aurora kilku zaklęć oraz klątw, wyciągnęłam unieruchomionego mężczyznę i również przymocowałam go łańcuchami do ściany.

Wróciłam do swojego dormitorium, ściągnęłam strój Black Wolf i przebrałam się w piżamę. Miałam jakieś cztery godziny snu.

***

Śniadanie było w miarę spokojne. Nikt nie zwracał uwagi na brakującą dwójkę mężczyzn, zwłaszcza, że Dumbledore poinformował wszystkich o tym, że Moody powrócił na emeryturę. Nie było co się dziwić. W końcu rok szkolny praktycznie dobiegł końca, a z tego co wiedziałam, Barty znalazł bardzo dobre usprawiedliwienie swojego wcześniejszego odejścia.

Dopiero podczas obiadu zaczęto zwracać uwagę na nieobecność Karkarow'a. Jego uczniowie chodzili poddenerwowani i niepewni. Również pozostali goście nie wyglądali za dobrze to martwiąc się o Harry'ego, to będąc zaniepokojonymi nieobecnością dyrektora Durmstrangu.

W końcu nadeszła kolacja, podczas której nieobecność mężczyzny zaczęła być już niepokojąca. Kiedy Dumbledore i Snape zbierali się, aby prawdopodobnie sprawdzić, co się z nim dzieje, na środku sali pojawił się Harry. Był blady, poszarpany, ewidentnie przerażony. Kurczowo ściskał puchar. Spod jego szaty widać było siniaka, a na skroni miał zaschniętą krew. Nie był nawet w stanie ustać na własnych nogach.

Od razu do niego dopadłam razem z chłopcami, Syriuszem, McGonagall i Dumbledore'em.

- Harry!- wykrzyknął Łapa, przytulając mocno chrześniaka i podnosząc go z kamiennej posadzki.- Harry, Merlinie! Tak się bałem! Co się stało?

Chłopak spojrzał na swojego chrzestnego szeroko otwartymi oczyma, dalej się niemiłosiernie trzęsąc i z wdzięcznością przyjmując szatę od Draco, który mocno go przytulił. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, kiedy nauczyli się tak grać.

- Ruszcie się!- warknęłam na kilku najbliższych puchonów, widząc, jak Harry o mało nie ląduje znowu na podłodze.

Mieszkańcy domu borsuka od razu zwolnili miejsce, gdzie posadziłam przyjaciela i podałam mu eliksir uspokajający, który podał mi Severus. Brunet przyjął go z wdzięcznością i z trudem przełknął.

- Harry, kto...- zaczął Syriusz, patrząc na chrześniaka z troską.

- Nie wiem.- szepnął chłopak, kręcąc głową i mocniej przytulając puchar, którego nikt nie był w stanie mu odebrać.- Nie widziałem! Mówił tylko, że wykonał zadanie i że teraz się mną zajmie dyrektor Karkarow...

Wszyscy, co go usłyszeli, spojrzeli po sobie z zaskoczeniem. Syriusz za to z wściekłością spojrzał na Dumbledore'a. Byłam pewna, że zobaczyłam, jak starca przechodzą dreszcze pod tymi zimnymi oczyma ciskającymi pioruny.

- Wpuściłeś...- zaczął cicho, wstając, jednak już po chwili nie był w stanie powstrzymywać emocji.- Wpuściłeś tego szmaciarza do zamku, Dumbledore?! Dobrze wiesz, kim jest, a mimo to nie protestowałeś?! Przez niego Harry mógł zginąć!

- Panie Potter, jak udało się panu wydostać?- spytał dyrektor, próbując zmienić temat i nie patrzeć na wściekłego Black'a.

- Ten człowiek... myślał, że nie będę się bronić, kiedy odebrał mi różdżkę i zamknął w celi. Trochę się przeliczył, bo kiedy... przyszedł... chyba z zamiarem rzucenia na mnie jakiś zaklęć... sprawienia mi bólu, nie zamknął celi. Uderzyłem go wtedy, zanim zdążył cokolwiek zrobić, wepchnąłem do w głąb celi i uciekłem, zatrzaskując za sobą drzwi. Szybko znalazłem puchar, koło którego leżała moja różdżka i... mając nadzieję, że wrócę... złapałem go.

- A widziałeś dyrektora Karkarow'a?

Chłopak pokręcił powoli głową z smutnym i dalej lekko wystraszonym wyrazem twarzy.

- Tamten człowiek ciągle mówił... że Karkarow niedługo przyjdzie... że musi to zrobić ostrożnie. Chyba udało mi się uciec, przed jego przybyciem.

- Gdzie ten szmaciarz?!- warknął po raz kolejny Syriusz.

- Ma pokój w komnatach Slytherinu.- odpowiedziałam grobowym głosem, wstając z klęczek i pozwalając, aby moje miejsce zajął Fred, który zajął się leczeniem obrażeń chłopaka.

Bez słowa skierowałam się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Bez problemu można się było zorientować, że jestem wściekła. Wystarczająco o to zadbałam. Nie odwracałam się za siebie, jednak wiedziałam, że za mną idą cztery inne osoby. Prawdopodobnie Syriusz, Severus, Dumbledore i Bagman.

Szybko dotarłam do lochów, wpuściłam mężczyzn do pokoju wspólnego i ruszyłam dalej, szybko odnajdując drzwi, za którymi mieściła się sypialnia przyznana dyrektorowi Durmstrangu. Już miałam chwycić za klamkę, aby wejść do środka, kiedy powstrzymał mnie Severus.

- Proszę poczekać, panno Gaunt.- powiedział, chwytając mnie za nadgarstek, zaledwie milimetry od klamki.- Ktoś rzucił na pokój silne zaklęcia. W dodatku czarnomagiczne.

Razem z Dumbledore'em przez kilka dobrych minut siłowali się z założonymi przeze mnie zabezpieczeniami. W końcu udało im się dostać do środka. Pokój był pusty i wyglądał, jakby ktoś opuszczał go w pośpiechu.

- Uciekł!- warknął Syriusz, o mało nie rzucając o ścianę stojącą na komodzie lampą, którą chwycił w przypływie furii.

- Powiadomię aurorów. Niech wydadzą list gończy.- zaoferował Bagman i natychmiast opuścił pomieszczenie.

***

Spokojnie szłam korytarzami swojej posiadłości. Rok szkolny został skrócony z polecenia ministra, który bardzo przejął się porwaniem oraz powrotem Potter'a. Zwycięzcą turnieju oczywiście został Harry, co nie było dla nikogo zdziwieniem. Od razu po tym, jak odkryto zniknięcie Karkarow'a a cała sprawa trafiła do ministerstwa, Knot osobiście pojawił się w Hogwarcie, oznajmiając wcześniejsze zakończenie roku szkolnego ze względu na wątpliwe bezpieczeństwo uczniów.

Wszyscy spokojnie wrócili do Londynu, a stamtąd do swoich domów. Chłopcy od razu zapowiedzieli, że wpadną do mnie na początku wakacji. Zwłaszcza Harry, który powiedział, że musimy porozmawiać na temat Toma. Postanowiliśmy, że wpadną w drugi tydzień lipca.

Spokojnie zeszłam do lochów, wzięłam ze sobą wózek z pewnymi mało przyjemnymi sprzętami, miksturami oraz innymi takimi rzeczami i spokojnie ruszyłam korytarzem do jedynej zajętej celi. Bez zwlekania weszłam do środka, zamykając za sobą dokładnie drzwi i rzuciłam Lumos Maxima, oświetlając całe pomieszczenie i przyprawiając moich gości o nieprzyjemne syknięcia i gwałtowne przymknięcie oczu.

- Za jasno?- spytałam, a mój głos był strasznie przesłodzony.- Przepraszam. Nie wiedziałam. Jak się dzisiaj czują moi goście?

- Kim jesteś, dziewczyno?!- warknął Moody, wpatrując się we mnie zwyczajnym okiem, bo magicznego po prostu... brakowało.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

- No wiesz, Moody? Ranisz moje biedne serduszko, twierdząc, że mnie nie znasz.

Chwyciłam się teatralnie za wspomniane miejsce.

- Nie znam cię, dziewczyno! Masz nas wypuścić!

- Nie znasz?- spytałam, przechylając głowę i kompletnie puszczając mimo uszu drugą część wypowiedzi mężczyzny.- Oh, jestem pewna, że znasz. No chyba, że dziesięć lat temu zabijałeś pełno matek na oczach ich dzieci, kiedy te uciekały przez las i byłe bronione przez wilkołaki.

Mężczyzna otworzył szeroko oko, patrząc na mnie w szoku.

- Bękart Gauntów.- wyszeptał.- Jesteś taką samą szumowiną, jak ci Śmierciożercy!

- Widzisz, mówiłam, że mnie pamiętasz!- zauważyłam lekko, rzucając na mężczyznę klątwę tnącą, która dość mocno zraniła jego bark.- Oh! I nie jestem bękartem. A moi rodzice nie byli szumowinami, w przeciwieństwie do ciebie.

Nachyliłam się nad mężczyzną, zachowując bezpieczną odległość i spojrzałam mu prosto w oczy. Na moich ustach błąkał się złośliwy uśmieszek samozadowolenia. Czy to już teraz zaczęłam tracić zdrowy rozsądek? Nie... chyba nie. Wcześniej? Zresztą, nie obchodzi mnie to!

- Nawet nie wiesz, Moody, jaką mam ochotę cię zabić. Niestety musisz poczekać na swoją kolej. Najpierw praca, później przyjemności.

Z tymi słowami odsunęłam się od mężczyzny i podeszłam do Karkarow'a, który szarpał się niemiłosiernie i już mocno obdarł sobie nadgarstki.

- Proszę...! Błagam...! Dam ci wszystko, tylko... tylko...!

- Oh, zamknij się, Karkarow.- mruknęłam, przewracając oczami.- Przecież cię ostrzegałam, mówiłam, że masz uważać na własny cień. Nie żeby ci coś dało, kiedy zlecenie na ciebie dostaje Black Wolf, ale zawsze warto spróbować.

- Black Wolf?- warknął Moody, patrząc na mnie nieczytelnym wzrokiem.- Co ty niby masz wspólnego z tym mordercą, bachorze?!

Spojrzałam na byłego aurora, przechylając głowę. Uśmiechnęłam się upiornie.

- Wszystko, Moody.- oznajmiłam, podwijając krawędź bluzki i ukazując tatuaż w kształcie czarnego wilka.- W końcu to ja jestem Black Wolf.

Mężczyzna wydał z siebie coś pomiędzy wsysaniem powietrza a parsknięciem. Cały czas zezował na mój tatuaż, nawet wtedy, gdy na nowo zakryłam go bluzką. Również, kiedy odwróciłam się z powrotem do Karkarow'a, czułam na sobie jego spojrzenie.

- Wiesz, Karkarow, mój zleceniodawca nie określił, w jaki sposób masz zginąć, a więc ostatecznie dobije cię moja specjalność. Jad tajpana pustynnego. Problem w tym, że chcę, aby twoja śmierć wyglądała na zemstę śmierciożerców, więc jeśli byłbyś tak miły i zdradził mi zaklęcie, jakiego używacie do stworzenia na niebie mrocznego znaku, może... podkreślam MOŻE... twoja śmierć będzie mniej bolesna.

Blady mężczyzna nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Zaczął się jeszcze mocniej szamotać z nadzieją, że jednak się uwolni. Nic z tego. Westchnęłam cicho i chwyciłam jego głowę w swoje dłonie. Wbiłam mu mocno paznokcie w skórę i unieruchomiłam. Kiedy spojrzał prosto w moje oczy, bez problem włamałam się do jego umysłu. Szybko odnalazła potrzebne zaklęcie a także pobieżnie przejrzałam jego wspomnienia.

- Wiesz, Karkarow, udawanie kameleona za bardzo ci nie wyszło. Ale dziękuję za przydatne informacje. Na pewno kiedyś je wykorzystam.

Odeszłam od niego i machnięciem ręki pozbawiłam go górnej części odzieży. Przyjrzałam się stolikowi, który przywiozłam ze sobą i po chwili zastanowienia nic z niego nie wzięłam.

- Śmierciożercy chyba nie używają mugolskich sposobów tortur, prawda? Trochę to nudne, ale dobra... To zaczniemy może od klasyku? Crucio!

Szamoczący się i wrzeszczący z bólu mężczyzna nie robił na mnie żadnego wrażenia. Raczej sprawiał, że zaczęłam się nudzić. Po kilku minutach odwołałam zaklęcie i potraktowałam go kilkoma klątwami tnącymi, nie dając ani chwili przerwy. Kiedy zaczynał tracić przytomność z powodu utraty krwi, napoiłam go eliksirami niwelującymi te efekty.

- Błagam...- wyszeptał, patrząc na mnie załzawionymi oczami.

- Już?- zdziwiłam się.- Wiesz, mi to różnicy nie robi, ale miałeś cierpieć. Nie wydaje mi się, abyś cierpiał, więc... Putesco*

Cała skóra mężczyzny w miejscu, które wskazałam różdżką ( nie byłam w stanie rzucić tego zaklęcia bez niej), zaczęła szybko gnić, sprawiając mu niewyobrażalny ból. Przeciągnęłam ten obszar przez sporą część torsu, aż do lewej ręki i widniejącego na niej Mrocznego Znaku. Kiedy tylko skóra pod nim zaczęła gnić, miałam wrażenie, że mężczyznę słychać aż w Hogwarcie. Tak głośnego i mrożącego krew w żyłach wrzasku jeszcze nigdy nie słyszałam. Ciekawe...

Po pewnym czasie postanowiłam skończyć. Wzięłam leżącą na stoliku strzykawkę z Jadem Sirr i wbiłam ją w szyję mężczyźnie. Potem zaleczyłam niewielką rankę, aby nie było po niej żadnego śladu i zostawiłam go w spokoju. I tak już długo nie pożyje. Podeszłam za to do Adama, który zzieleniał na twarzy, patrząc na już praktycznie martwego dyrektora Durmstrangu.

- Szczerze, Adamie, o czym myślałeś, zdradzając rodzinę? Przecież to było pewne, że w końcu ktoś cię odnajdzie. Zwłaszcza, że twoja zdrada kosztowała nas śmierć tylu świetnych członków.

- Ja... Ja...

- Pieniądze były kuszące, hm?- spytałam, przekrzywiając głowę i szarpiąc mężczyznę za podbródek, aby patrzył mi w oczy.- Dużo ci obiecali, prawda? Inaczej byś nas nie zdradził. Jesteś na to zbyt wielkim tchórzem. Tak mnie zastanawia, na ile wyceniłeś własne życie?

Nie czekając na odpowiedź, która z resztą pewnie i tak by nie nadeszła, zajrzałam do umysłu mężczyzny. Jako że interesujące mnie wspomnienia były na samym wierzchu, postanowiłam jeszcze urządzić sobie małą „wycieczkę" po dalszych częściach umysłu mężczyzny. To, co tam zobaczyłam, wcale mi się nie spodobało. Wycofałam się z jego umysłu, a moja twarz nie zdradzała niczego.

- A więc okrągły milion? Normalnie bym chyba stwierdziła, że za mało się cenisz, ale teraz uważam wręcz odwrotnie. Nie jesteś wart nawet złamanego funta! Powiedz, co czułeś, zdradzając kobietę, która nosiła pod sercem twoje dziecko?

Mój głos był tak lodowaty, że wręcz można by go pomylić z arktycznym powietrzem. Widziałam, że mężczyzna ma ochotę najlepiej uciec gdzieś daleko. No cóż, z tymi nogami raczej nie da rady. Owszem, rany sprzed kilku miesięcy się goiły, ale byłam pewna, że kule uszkodziły kości do tego stopnia, że mężczyzna nie będzie mógł się poruszać.

- Ne było ci żal, prawda?- kontynuowałam, kiedy zaczął się jąkać.- Nie chciałeś tego dziecka, a oprócz Oleny miałeś jeszcze kilka dziewczyn na boku. Wszystkie do takiego samego stopnia rozkochane w tobie i wierzące w każde twoje słowo. Wszystkie przez miesiące, jeśli nie lata, oszukiwane przez ciebie. Ale wiesz, takich jak ty prędzej czy później dopada Karma. Miałeś pecha, że w twoim wypadku to ja jestem Karmą. Szef stwierdził, że wystarczająco dobrze się tobą zajmę.

Przywołałam ze stołu kilka fiolek i innych przydatnych narzędzi i zabrałam się do roboty.

***

Siedząc wygodnie na podłodze, wpatrywałam się uważnie w Moody'ego. Nie zwracałam uwagi na powoli zasychającą na mnie krew Adama czy z każdą chwilą powiększającą się za mną kałużę krwi mężczyzny, który bezwładnie wisiał przykuty do ściany i stygł z każdą mijającą chwilą, czy na Karkarow'a, który nie żył od dobrej godziny.

Szalonooki również mi się przyglądał. Nie był jednak tak spokojny jak ja. Kto by pomyślał, że jako auror powinien nad sobą panować. Tymczasem co chwilę rzucał we mnie obelgami i kpinami, które, trzeba przyznać, były na dość niskim poziomie.

- Skończyłeś?- spytałam, przekrzywiając głowę i przyglądając się paznokciom, kiedy mężczyzna wyzywał mnie od suk i kurew Voldemorta.- Nie nadajesz się do obrażania ludzi. Już pierwszoroczni ślizgoni robią to lepiej.

Mężczyzna znowu zaczął coś warczeć, ale nie chciało mi się go słuchać. Nie mówił niczego ważnego. Udałam, że czyszczę ucho i znowu się odezwałam, patrząc na niego ze znudzeniem.

- Wiesz, Moody, odkąd Barty obiecał mi, że będę mogła się tobą zająć, zastanawiałam się, jak się na tobie zemszczę. Najpierw chciałam to zrobić tak, jak ty i Dumbledore zabiliście moją matkę. Niestety puszczenie cię samopas po lesie jest zbyt niebezpieczne. Nie chcę, żebyś mi uciekł sprzed nosa. Potem chciałam cię zamienić w kupkę mięsa, która nawet nie przypominałaby człowieka. Niestety to też odpada, bo nie byłoby takiego odzewu, jakiego chcę ze strony Dumbledore'a i magicznego świata. Cicha zemsta, owszem, brzmi kusząco, ale znowu nie dostałabym tego odzewu...

- Jesteś chorą wariatką, Gaunt!

- Miło że zauważyłeś. To chyba rodzinne.- prychnęłam.- Ty za to jesteś źle wychowany. Matka ci nie mówiła, że nie należy przerywać innym? Wracając. W końcu dzisiaj znalazłam odpowiedni sposób. Karkarow i Adam mnie do tego zainspirowali. Trzeba zniszczyć twoją reputację, rzucić na ciebie podejrzenia. Niech ludzie się zastanawiają, próbują dochodzić do prawdy, chociaż jej nie poznają. Przynajmniej na razie. Oczywiście, ty do tego nie musisz być żywy.

Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i podchodząc do mężczyzny, skierowałam ją na jego lewe przedramię. Zaczęłam szeptać inkantację, którą widziałam we wspomnieniach Karkarow'a z jego naznaczenia. Nie było to trudne zaklęcie, jedynie wymagające dużego skupienia i, podobnie jak przy niewybaczalnych, chęci jego rzucenia. Kiedy na skórze mężczyzny zaczęły się pojawiać najpierw jasne, a później coraz ciemniejsze kształty, a sam Moody zacisnął zęby, żeby nie krzyczeć, wiedziałam, że mi się udało. Na ręce mężczyzny widniał mroczny znak.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a mężczyzna otworzył szeroko oczy i wreszcie wykrzesał z siebie jakąś reakcję, zaczynając się szarpać i próbując uwolnić ręce.

- Nic ci to nie da, Moody.- zanuciłam pod nosem, biorąc kwas siarkowy ze stolika.- Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na ten moment. Przez wiele lat widywałam cię w koszmarach, a teraz nareszcie mam okazję się zemścić. I nie myśl, że szybko skończę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

* Zaklęcie mojego autorstwa powodujące gnicie ciała.

Dzisiaj na szybko. Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i gwiazdki. Bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania ^^

Trzymajcie się ciepło!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro