Rozdział 3
Pierwszego września obudziłam się wcześniej niż zazwyczaj. Wzięłam z szafy czyste ubrania i korzystając z wczesnej pory, poszłam wziąć prysznic. Do pokoju wróciłam po piętnastu minutach, kompletnie ubrana, wycierając mokre włosy. Po raz kolejny sprawdziłam, czy mam wszystko spakowane, po czym, tak jak przez ostatni tydzień, dopakowałam kilka książek.
Szkolne podręczniki już dawno miałam przeczytane, tak samo jak kilka kolejnych książek z kolejnych wycieczek na Pokątną. Na samym dole kufra leżały akta, które dostałam od Gryfka. Wylądowały tam po tym, jak o mało nie padłam na zawał, widząc ilość zer na moim koncie a także całkiem sporo nieruchomości i akcji.
Wysuszyłam włosy pożyczoną od opiekunki Sue suszarką. Rozczesałam puchate włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Ładnie wyglądały z białą sukienką nad kolano i czarnymi sandałkami. Na szyi jak zawsze znajdował się klucz od skrytki u Gringotta, bezpiecznie ukryty pod sukienką. W lewym uchu miałam srebrny kolczyk z zielonym kamieniem, który znalazłam w swoim skarbcu.
Równo o ósmej zeszłam na śniadanie. Wzięłam jabłko i kubek herbaty, po czym wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku i szybko zjadłam posiłek, po czym nasypałam trochę karmy krukowi. Sirr wypełzła spod łóżka sycząc wesoło. Widocznie złapała jakiś dobry posiłek. Czekając na godzinę dziesiątą, kiedy to miałam udać się na dworzec, powtarzałam sobie zaklęcia i inne rzeczy, zapamiętane z podręczników. Gdy zbliżała się wyznaczona godzina, założyłam czarną kurtkę ze skaju, zamknęłam Kirana w klatce a Sirr pozwoliłam owinąć się wokół nadgarstka i zakryłam ją rękawem.
Chwyciłam kufer i zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie pani Schmidt.
- Lale, masz wszystko?- zapytała, na co kiwnęłam głową.- To dobrze. Na pewno nie chcesz, żebym cię odprowadziła na dworzec?
- Nie, proszę pani. Dam sobie radę.
Pożegnałam się z opiekunką i ruszyłam ulicami w stronę King's Cross. Czułam na sobie zdziwione spojrzenia przechodniów, ale nie przejmowałam się nimi za bardzo. Dzisiaj był dzień, który rozpoczynał moje nowe życie i nie mogłam się doczekać, co z tego wyniknie.
Na dworzec dotarłam na dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu. Trochę wcześnie, ale przynajmniej zajmę sobie dobre miejsca w pociągu. Bez problemu dostałam się na peron. Hogwart Express już tam stał. Był to czerwony parowóz z podoczepianymi wagonami, których mogło być nawet kilkanaście.
Peron był prawie pusty, znajdowało się tu zaledwie kilka rodzin. Skierowałam się do najbliższego wagonu. Wciągnęłam kufer i zajęłam pierwszy wolny przedział. Włożyłam bagaż na przeznaczoną do tego półkę, a obok niego postawiłam równo klatkę z Kirana'em, zabezpieczając ją również przed ewentualnym upadkiem. Wyciągnęłam z kufra jakąś książkę, nawet nie patrzyłam na jej tytuł. Zajęłam miejsce pod oknem i zaczęłam czytać.
Po pewnym czasie na peronie oraz na korytarzach zaczęło się robić coraz głośniej. Nie zwracałam na to uwagi kompletnie pogrążona w lekturze. Odrywałam się od niej, tylko jak ktoś chciał się dosiąść. Mówiłam wtedy, że czekam na kogoś. Nie miałam ochoty na towarzystwo. W końcu, równo o jedenastej pociąg ruszył.
Niedane było mi nacieszyć się spokojem. Do mojego przedziału wszedł chłopiec o bladej twarzy, przylizanych platynowych włosach i stalowoszarych oczach. Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i bez zgody wciągnął swój kufer do środka.
- Widzę, że matka nie nauczyła cię dobrych manier.- prychnęłam. Nie spodobało mi się jego oceniające spojrzenie.
Chłopak po raz kolejny spojrzał na mnie z góry, a stojąca w drzwiach dziewczyna o twarzy mopsa zapowietrzyła się. Ktoś jeszcze za nią stał, ale w tym momencie nie interesowało mnie, kto. Patrzyłam w oczy chłopaka, który wydawał się być wyprowadzony z równowagi.
- Nikt ci nie pozwolił się odezwać, głupia szlamo!- warknął.- Wynoś się z przedziału!
Tak. Byłam całkowicie pewna, że go nie polubię. Przynajmniej dopóki będzie taki pretensjonalny i arogancki. Rozsiadłam się wygodniej na miejscu, patrząc zimno na chłopaka.
- Moja krew jest jak najbardziej czysta, dziękuję.- rzuciłam kpiąco.- Zresztą mój status krwi nie zmienia faktu, że matka nie nauczyła cię manier. Wchodząc do zajętego przedziału powinieneś się przywitać i zapytać, czy możesz się dosiąść. Tego wymagają zasady Savoir Vivre. I nie ważne, czy jestem czystej krwi, półkrwi, czy mugolakiem, jak powinno nazywać się osoby mugolskiego pochodzenia.
Chłopak prychnął.
- Szlam nie powinno się w ogóle uczyć magii! I kim ty w ogóle jesteś, co?! Kolejny zdrajca krwi jak Weasley'owie?!
- Draco, na kogo ty się tak wydzierasz?- usłyszałam znajomy głos.
Skierowałam spojrzenie w stronę wejścia. W drzwiach stał Blaise. Chyba tyle, co udało mu się przesunąć oburzoną dziewczynkę o twarzy mopsa. Kiedy mnie zobaczył, wydawał się być zaskoczony. Szybko się jednak uśmiechnął i przywitał.
- Cześć, Lale!
- Hej, Blaise.- odpowiedziałam spokojnie, powracając spojrzeniem do Malfoy'a (znałam go dzięki analizie drzew genealogicznych).- Jeśli chcesz wiedzieć, kim jestem, powinieneś najpierw sam się przedstawić. Kolejna z zasad Savoir Vivre. Czy ty w ogóle poznałeś jakiekolwiek zasady dobrego zachowanie?!
Słysząc moją uwagę, blondyn zaczerwienił się, dziewczyna pisnęła z oburzenia a Blaise parsknął śmiechem. Szybko się jednak uspokoił i próbował zmienić temat.
- Lale, czy możemy się dosiąść? To jedyny tak wolny przedział
- Jasne.- powiedziałam, po czym dodałam złośliwie.- Jeśli tylko blondyn mnie przeprosi za swoje grubiańskie zachowanie. Nienawidzę, jak ktoś patrzy na mnie z góry. W innym wypadku, pan Jestem-Pępkiem-Świata i pani Psia Twarz będą musieli znaleźć sobie inne miejsca. Ty możesz zostać.
- Czy ty wiesz, kim jest mój ojciec?!- wybuchł blady chłopak.
- Zapewne kimś bogatym i wpływowym.- prychnęłam, tracąc cierpliwość.- Malfoy, albo przepraszasz, albo wynosisz się z przedziału. Już i tak zepsułeś mój dobry humor.
Chłopak wyglądał na zaskoczonego. Tylko, czemu? ... A! No tak! Użyłam jego nazwiska, chociaż mi się nie przedstawił. No cóż...
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
Uniosłam brew.
- Bo mam coś takiego jak ilustrowaną księgę rodów? Zresztą to nie jest ważne. Przepraszasz czy nie?
- Draco, przeproś.- poradził Blaise oburzonemu chłopakowi.- Pierwszy raz widzę, żeby Lale się tak zachowywała i mam wrażenie, że lepiej jej nie denerwować.
- Nie wiedziałam, że po kilku godzinach w moim towarzystwie tak dobrze poznasz mój charakter.
- To raczej instynkt samozachowawczy.- wyszczerzył się.
Kiwnęłam głową i przeniosłam wzrok na blondyna. Wyglądał jakby toczył walkę z samym sobą. Chyba nigdy nie musiał przepraszać. Najwyższy czas, żeby się nauczył. W końcu, mając przed sobą perspektywę przeproszenia lub jazdy w zatłoczonym przedziale wymruczał coś, co można było uznać za przeprosiny.
Uśmiechnęłam się szeroko i zaprosiłam ich do przedziału. Mój dobry humor powrócił. Postanowiłam dać rówieśnikowi szansę. Jego zachowanie ewidentnie wynikało ze złego wychowania. Miałam z tym kilka razy do czynienia, kiedy nowe dzieciaki po stracie bogatych rodziców trafiały do sierocińca. Miałam nikłą nadzieję, że w końcu zrozumie, że nie jest najważniejszą osobą pod słońcem.
- Siadajcie.- wskazałam na wolne miejsca.- Nazywam się Lale Gaunt.
- Ja jestem Draco Malfoy.- przedstawił się stalowooki, patrząc na mnie niepewnie.- A to Pansy Parkinson.
Kiwnęłam im głową. Na dobre zamknęłam książkę i odłożyłam ją na stoliczek pod oknem. Sama nie rozpoczynałam rozmowy. Nie wiedziałam, o czym mogłabym z nimi rozmawiać. Nie czytałam też dalej książki, bo wydawało mi się to niewłaściwe- nie chciałam ich ignorować. Na szczęście Blaise szybko przerwał nieprzyjemną ciszę.
- Mówiłaś o księdze rodów?
- Yhym.- kiwnęłam głową.- Znalazłam ją w rodzinnym skarbcu. Są tam opisane wszystkie magiczne rody. Sprawdziłam zarówno gałąź ze strony matki jak i ojca.
- Blaise! Czemu rozmawiasz ze zdrajczynią krwi?!- pisnęła dziewczyna.
Spojrzałam na nią zimnym wzrokiem.
- Teraz ty masz zamiar psuć mi humor?- spytałam na pozór spokojnie.- I z jakiego powodu uznajesz mnie za zdrajczynię krwi?
- Trzymasz stronę szlam i mugoli!- warknęła, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Zamrugałam z niedowierzaniem. Ta dziewczyna albo jest wyjątkowo głupia, albo niedouczona.
- Twoim zdaniem czarodzieje czystej krwi powinni żenić się tylko między sobą?- spytałam, unosząc brew.
- Oczywiście!- odparła pewnie, a blondyn mruknął coś na znak zgody. Blaise powstrzymał się od komentarza.
Potarłam z poirytowaniem nasadę nosa, po czym westchnęłam ciężko.
- A słyszałaś kiedyś o chorobach wynikających z czegoś takiego?
Widząc jej minę, wiedziałam, że nie. Zresztą pozostali chłopcy wyglądali na równie zaskoczonych w ogóle istnieniem takiego terminu.
- Co wy robiliście przez wszystkie lata swojego życia?- zapytałam retorycznie.- Dobieranie się w pary w obrębie bliskiej rodziny powoduje choroby genetyczne, psychiczne oraz zanikanie niektórych zdolności. Jest wielce prawdopodobne, że jeśli czarodzieje łączyliby się w pary tylko między sobą, to w końcu magia by zanikła.
- Ale wielu czarodziei czystej krwi jest silnych magicznie!- zauważył Draco.- Czary i pojedynki nie sprawiają im problemu!
- Równie dobrze mogą to być wyćwiczone umiejętności a osoba może być zaledwie przeciętna pod względem posiadanej mocy. Nie twierdzę, że tyczy się to wszystkich. Jednak z każdym przypadkiem poślubienia kogoś, z kim jesteśmy w bliskich relacjach rodzinnych istnieje ryzyko, że dziecko z takiego związku będzie żyło coraz krócej przez wadliwe geny.
Widziałam niezrozumienie na ich twarzach i postanowiłam zakończyć ten temat. Nic dobrego nie wychodzi z rozmowy, w której tylko jedna osoba wie, co mówi. Zamiast tego skierowałam wzrok na sowę Blaise'a i zapytałam.
- Jak ją nazwałeś?
Chłopak również spojrzał na drzemiące w klatce zwierzę.
- Aurora. A ty kruka?
- Kirana. Po nepalsku oznacza świt.
- Kupiłaś kruka?- zdziwił się blondyn, dopiero teraz zauważając ptaka w klatce.
Kiwnęłam głową. Przez kilka godzin rozmawialiśmy na neutralne tematy. Nie mówiliśmy o niczym, co mogło nas poróżnić, jak właśnie idea czystej krwi. W większości rozmawialiśmy o szkole. Dostałam wiele nowych informacji, które mogłyby mi się przydać w przyszłości. Moi rówieśnicy nie należeli do sympatyków dyrektora i z ich słów wywnioskowałam, że moje pierwsze odczucia, co do starca, były jak najbardziej trafne.
W pewnym momencie podróży do naszego przedziału weszła dziewczynka o burzy brązowych włosów i pytała, czy nie widzieliśmy jakiejś ropuchy. Draco widocznie zamierzał ją obrazić, jednak pod moim gromiącym spojrzeniem zamknął otwarte usta. Odpowiedziałam grzecznie, że nie i pożegnałam dziewczynkę. Wyjaśniłam chłopakowi, że robiąc sobie wroga w każdym napotkanym człowieku ze względu na jego pochodzenie nic nie osiągnie, a tylko może odciąć się od potencjalnego źródła informacji.
Potem zajęliśmy się grą w czarodziejskie szachy. Znałam zasady mugolskiej odmiany, które były takie same jak czarodziejskiej, więc gra nie sprawiała mi większego problemu i mogłam się nią w pełni cieszyć. Poruszające się figury były niesamowite!
W pewnym momencie Draco opuścił przedział, słysząc głos z korytarza, że gdzieś w pociągu jest Harry Potter. Oczy mu się zaświeciły i wyszedł, mówiąc, że nie wie, za ile wróci. Zapytałam pozostałej dwójki, kim jest owy Potter. Popatrzyli na mnie jakbym spadła z księżyca, ale Blaise szybko zaczął mi wyjaśniać. Opowiedział o wszystkich zdarzeniach sprzed dziesięciu lat. O wojnie, Potterach i osobie określanej mianem „Sami-Wiecie-Kto", „Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać" oraz „Czarny Pan". Chciałam dowiedzieć się, kim był ten czarnoksiężnik, ale w tej sprawie zarówno on jak i Pansy milczeli jak groby. Dowiedziałam się tylko, że walczył o czystość krwi, chciał wytępić mugoli i mugolaków oraz kierował śmierciożercami, którzy byli jego oddanymi poplecznikami, a wielu z nich teraz siedzi w więzieniu.
Nie wiem czemu, ale nie byłam zdolna do myślenia o Nim jak o... kim? Właściwie był szalony, nieobliczalny i był mordercą zapatrzonym w swoje ideały, ale czułam, że za tą historią kryje się coś jeszcze. Taka kobieca intuicja. Zresztą pomysł walki z mugolami trochę przypadł mi do gustu. Chętnie pozbyłabym się niektórych osób. Ale kompletne wybijanie ich uważałam za przesadę. Miałam mieszane uczucia, co do tej postaci.
Draco wrócił po pewnym czasie w nienajlepszym humorze. Powarczał coś chwilę pod nosem, co było niedopuszczalne dla młodego arystokraty, o czym przypomniała mu Pansy. W końcu powiedział, że Potter odrzucił jego przyjaźń i zamiast niego wybrał zdrajcę krwi Weasley'a. Muszę przyznać, że nie byłam tym zaskoczona. Blondyn był zdecydowanie zbyt arogancki i jeśli zachowywał się podobnie, jak zaraz po wejściu do tego przedziału, nie było niczym dziwnym, że dzieciak go nie polubił. Zatrzymałam jednak swoje wnioski dla siebie, nie chcąc prowokować kolejnej kłótni. A przynajmniej częściowo je zachowałam. Powiedziałam Draco, że powinien być milszy i mniej zapatrzony w siebie. Burknął tylko coś w odpowiedzi i obdarzył mnie krzywym spojrzeniem. Chyba byłam jedyną osobą, która otwarcie go krytykowała.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Hogwartu, musieliśmy przebrać się w szkolne mundurki. Uważałam, aby nikt z wyjątkiem Blaise'a nie zauważył Sirr. On i tak o niej wiedział, więc nie musiałam jej przed nim ukrywać. W końcu pociąg zatrzymał się. Na dworze było już ciemno. Opuściliśmy pociąg, zostawiając nasze bagaże i wyszliśmy na peron.
Pierwszym, co zobaczyłam w ciemności było chyboczące się źródło światła. Zaledwie chwilę później usłyszałam mocny głos:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj!
Ruszyłam w stronę głosu, gdzie dojrzałam wielką, włochatą twarz wyrastającą ponad uczniów. Mężczyzna mówił coś do jakiegoś chłopca. Szybko jednak znów głośno się odezwał:
- No, dale, za mną... są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!
Razem z resztą nowych uczniów poszłam za ogromnym mężczyzną. W duchu dziękowałam sobie, że zmieniłam buty na tenisówki, bo ścieżka, jaką szliśmy nie dość, że była wąska, to jeszcze była śliska i stroma.
- Zaraz zobaczycie Hogwart!- krzyknął nasz przewodnik.- Zaraz za tym zakrętem.
Wyszliśmy nad brzegiem jeziora. Na drugim brzegu, na wysokiej górze wznosił się przepiękny, ogromny zamek z setkami rozświetlonych okien. Miał pełno wieżyczek i baszt. Wyglądał imponująco na tle rozgwieżdżonego nieba. Nie dziwiłam się więc, kiedy niektórzy uczniowie na głos wyrazili swój zachwyt.
- Po czterech do łodzi, ani jednego więcej!
W czwórkę zajęliśmy najbliżej stojącą łódź. Kiedy wszyscy już siedzieli, łodzie ruszyły. Muszę przyznać, że podróż nie była najgorsza, ale strasznie nudna i długa. Jedyną atrakcją był zbliżający się z każdą chwilą zamek. W końcu wpłynęliśmy do jaskini, zakrytej przez bluszcz. Łodzie zatrzymały się w czymś w rodzaju podziemnej przystani. Opuściliśmy nasze dotychczasowe środki transportu i ruszyliśmy za mężczyzną wydrążonym w skale tunelem. Następnie wspięliśmy się po kamiennych stopniach i znaleźliśmy się przed bramą, w którą olbrzym zapukał.
Brama natychmiast się otworzyła, ukazując postać wysokiej czarownicy o czarnych włosach, spiętych w ciasny kok. Miała surowy wyraz twarzy, ale i pewne ciepło, czające się w oczach. Z całą pewnością ceniła sobie zasady oraz bezpieczeństwo uczniów. Ubrana była w zieloną szatę. Mężczyzna zwrócił się do niej tytułem „profesor McGonagall". Postanowiłam zapamiętać to nazwisko. I to nie ze względu na to, że przez najbliższe lata będzie mnie czegoś uczyć, a z szacunku, który we mnie wzbudziła.
Kobieta wpuściła nas przez bramę. Pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy było tak wielkie, że spokojnie zmieściłby się tutaj mój sierociniec, gdyby był o piętro niższy. Pochodnie oświetlały kamienne ściany i taką samą podłogę. Marmurowe schody prowadziły na pozostałe piętra.
Ruszyliśmy za kobietą. Zza ogromnych drzwi po prawej stronie dochodziły rozbawione i szczęśliwe śmiechy oraz gwar rozmów. Profesor McGonagall nie zaprowadziła nas do hucznej sali, ale do jakiejś pustej komnaty po drugiej stronie. Kiedy wszyscy już w niej byliśmy, odezwała się:
- Witajcie w zamku Hogwart. Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym.
Po tych słowach powiedziała, jakie istnieją domy. Wyjaśniła również kwestię punktów, które będą nam dodawane lub odejmowane w zależności od naszych działań. Wspomniała również o Pucharze Domów. Nie słuchałam jej zbyt uważnie, znając już te fakty, ale też nie ignorowałam kobiety. Na koniec poinformowała nas, że ceremonia odbędzie się za kilka minut.
W końcu opuściła komnatę, informując, że przyjdzie, kiedy będziemy gotowi. Od razu rozległy się nerwowe szepty. Niektórzy uczniowie byli tak zestresowani, że aż zbledli. Ja spokojnie stałam pod ścianą w towarzystwie znajomych.
- To jak myślisz?- zapytał półszeptem Blaise.- Zostaniesz krukonką, czy ślizgonką.
Uniosłam lekko kącik ust. Moje oczy z pewnością błyszczały rozbawieniem.
- Spróbuj zgadnąć.- odpowiedziałam w ten sam sposób.
Kilka osób wrzasnęło tak głośno i gwałtownie, że aż się wzdrygnęłam. Odwróciłam się, aby zobaczyć, co wywołało takie poruszenie. Przez kamienną ścianę przeniknęło kilka perłowobiałych , lekko przezroczystych postaci. Duchy, przemknęło mi przez myśl. Nie zwracały na nas najmniejszej uwagi i chyba się o coś sprzeczały. Dopiero po pewnym czasie nas zauważyły i nawiązały kompletnie jednostronną konwersację z naszym małym tłumem.
Oddaliły się wraz z ponownym pojawieniem się McGonagall. Ustawiła nas w równy rząd, samej stając na czele kolumny i wyprowadziła nas do sali wejściowej, a stamtąd do Wielkiej Sali. Było to wspaniałe pomieszczenie. Takiego wrażenia chyba nadawał mu sufit, odwzorowujący niebo. Kiedy zobaczyłam wolno płynącą po nim małą chmurkę, zorientowałam się, że jest magiczny i pokazuje aktualny stan pogody na zewnątrz tak, jakby był szklany. W powietrzu unosiło się tysiące świec. Kobieta poprowadziła nas pomiędzy czterema stołami wprost przed piąty, zajęty przez nauczycieli.
Przed stołem prezydentialnym został ustawiony stołek, a na nim szpiczasta tiara. Spojrzałam na nią niepewnie z uniesioną lekko brwią, nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Zapanowała głucha cisza, szybko przerwana przez rozrywający się szew tiary, który teraz wyglądał trochę jak usta przedmiotu, z pomiędzy których zaczął wydobywać się śpiew.
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Cała sala rozbrzmiała oklaskami. Czyli, że o przydziale decyduje czapka? Tego się nie spodziewałam. Mentalnie wzruszyłam ramionami, czekając na dalsze wydarzenia. Po pewnym czasie od wejścia do pomieszczenia, czułam na sobie spojrzenie dwóch par oczu. Nie musiałam się rozglądać, aby wiedzieć, kto mnie obserwuje. Tylko dwie osoby wcześniej mnie poznały i tylko spojrzenia dwóch osób wprawiały mnie w taki dyskomfort. Zignorowałam to jednak do dość dużego stopnia.
Patrzyłam, jak McGonagall występuje, trzymając w rękach pergamin. Poinformowała, że po wyczytaniu naszego nazwiska mamy usiąść na stołku i czekać na werdykt tiary, a potem udać się do stołu naszego nowego domu. Zaraz potem rozpoczęła przydział, wywołując Hannę Abbott, która trafiła do Hufflepuffu. Do tego domu trafiła również Susan Bones. Później padały kolejne nazwiska: Boot, Brocklehurst, Brown, Bulstrode i kilka innych. W końcu przyszedł czas na mnie.
- Gaunt, Lale!
Podeszłam spokojnie do stołka i zajęłam miejsce. Kobieta w tym czasie nałożyła mi tiarę na głowę. Długo nie trwało, a w swojej głowie usłyszałam głos przedmiotu
- O... Dawno nie miałam kogoś z tej rodziny. Zobaczmy... Trudny wybór. Widzę odwagę, ale nie bezmyślną i brawurową. Rozwaga, spryt... Wielka wiedza i kreatywność. Jesteś bardzo mądrą osobą. Lojalna i ceniąca lojalność. Ambitna, z ogromem sekretów. Nieznosząca zdrady i niewybaczająca jej. Broniąca własnych poglądów. Potężna. I to dziedzictwo! Myślę, że to przesądza sprawę... A więc niech będzie...
- SLYTHERIN!- wykrzyknęła na głos.
Oddałam tiarę kobiecie i ruszyłam w stronę oklaskującego mnie stołu. Zajęłam jedno z kilku wolnych miejsc. Nie wiem, co czułam. Z jednej strony byłam prawie pewna wyniku i myślałam, że zostanę tutaj od razu skierowana. Tiara miło mnie zaskoczyła swoją analizą, choć nie podobało mi się, że zaglądała do mojej głowy. Umysł uważałam za najbardziej prywatną część człowieka, która powinna być otwarta tylko dla samego siebie.
Patrzyłam na przydział kolejnych osób. Granger, Longbottom, MacDougal, Malfoy. Draco dość szybko zajął miejsce obok mnie, unosząc kącik swoich ust, co odwzajemniłam. Po krótkiej chwili nieuwagi związanej z przybyciem Malfoy'a, powróciłam spojrzeniem do rówieśników. Moon, Nott, Parkinson, która dosiadła się do nas, gdy tylko tiara wykrzyczała „SLYTHERIN", Patil, Patil, Perks. W końcu McGonagall wyczytała nazwisko Potter.
Przyjrzałam się chłopcu, o którym dzisiaj się tyle nasłuchałam. Był drobny i szczupły, wręcz wychudzony. Blady. Szedł niepewnie, a jego oczy wyrażały strach. Towarzyszyła mu masa szeptów, a im bardziej się nasilały, tym bardziej niepewny się stawał, garbił się i sprawiał wrażenie, jakby chciał zniknąć. Nie podobało mi się jego spojrzenie przerażonego zwierzęcia. Może i przydział był dla niektórych stresujący, ale nie zachowywali się oni jak zwierzę zapędzone w kozi róg. To pasowało bardziej do ofiar przemocy domowej. Dostrzegłam, że okulary miał posklejane taśmą, a spod szat wystawały ubrania w opłakanym stanie. Nawet w sierocińcu dzieci były lepiej ubierane. Coś mi tutaj się bardzo nie podobało.
- Draco.- spytałam chłopaka.- Co wiesz o ludziach, z którymi mieszka Potter?
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
- Podobno to mugole. A co?
Ostatni element układanki trafił na swoje miejsce. Nie myliłam się. Wzrok tego chłopaka był tym samym, które widziałam u niektórych dzieci w sierocińcu. Dzieci, które były maltretowane przez swoich rodziców, czy opiekunów. Nie mogłam być w stu procentach pewna, że chłopak jest jedną z takich osób, ale coś mi podpowiadało, że tak właśnie było. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. Mugole nie rozumieją magii, a czarodzieje muszą ich przerażać i wydawać się niebezpieczni. Lepiej zaatakować, poniżyć, zastraszyć niż spróbować zrozumieć. Było mi go żal, ale jednocześnie uważałam, że powinien coś z tym zrobić samemu, przeciwstawić się, poszukać pomocy u innych... cokolwiek. Zrozumiałam również, czemu odrzucił Draco. Szukał ciepła, przyjaźni i serdeczności a arogancki blondyn nie wydawał się osobą mogącą mu to zapewnić.
Spojrzałam karcąco na arystokratę.
- Draco, powiedz mi, czy posiadasz coś takiego, jak umiejętność obserwacji?
Chłopiec wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem.
- Oczywiście.- zaperzył się.- Każdy Malfoy ją posiada!
- W takim razie twoja jest okropny.- prychnęłam.- Przyjrzyj się lepiej Potter'owi i przeanalizuj swoje zachowanie względem niego a zrozumiesz, dlaczego wybrał Weasley'a.
Blondyn zamrugał z zaskoczeniem, nie wiedząc, o co mi chodzi. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Niech zacznie myśleć, może wtedy mu pomogę. Wyglądał na złego, wiedząc, że zauważyłam i wiem coś, co mu umknęło. Nie odpowiadałam na pytania, o co mi chodzi. Kazałam mu tylko dojść do właściwych wniosków.
Powróciłam do obserwacji przydziału, gdy salę wypełniły ogłuszające brawa, ze strony Gryffindor'u oraz radosne okrzyki „Mamy Potter!", których prowodyrami byli rudowłosi bliźniacy. Potter z widoczną ulgą podszedł do stołu i zajął miejsce.
McGonagall wyczytywała kolejne nazwiska: Thomas, Turpin, Weasley. W końcu Blaise został przydzielony, jako ostatni. Z uśmiechem zajął miejsce obok mnie.
- Czyli jednak ślizgonka.- zaśmiał się.- Draco, a tobie co?
- Nic.- burknął chłopak.
Blaise wzruszył ramionami. Po kilku słowach od dyrektora na stołach pojawiło się pełno jedzenia. Pachniało wspaniale. Nałożyłam sobie trochę sałatki z kurczakiem i nalałam herbaty. Jadłam spokojnie, nie biorąc zbyt dużego udziału w toczących się dookoła rozmowach. Odpowiadałam tylko wtedy, gdy jakieś pytanie było skierowane bezpośrednio do mnie.
Po posiłku uwaga ponownie skupiła się na dyrektorze, który ogłosił kilka zakazów a następnie zachęcał do odśpiewania szkolnego hymnu, który był dość... osobliwy, żeby tego inaczej nie nazwać. Każdy śpiewał do innej melodii. Na końcu pozostali już tylko rudowłosi bliźniacy przy stole Gryffindoru, śpiewając do rytmu marszu żałobnego. Rozbawiło mnie to. W końcu nadszedł czas na rozejście się do swoich pokoi wspólnych.
Razem z pierwszorocznymi ślizgonami ruszyłam za prefektem. Opuściliśmy Wielką Salę i udaliśmy się w kierunku schodów, prowadzących do lochów. Pokonaliśmy kilka poziomów, po czym szliśmy korytarzami, tworzącymi swoisty labirynt. W końcu zatrzymaliśmy się przed ścianą nieróżniącą się na pozór od innych.
- Salazar.- powiedział prefekt, a ściana rozsunęła się.
Pomieszczenie, w którym się znalazłam całkiem przypadło mi do gustu. Zbudowane na planie prostokąta, o kamiennej podłodze i trzech ścianach. Czwarta była całkowicie przeszklona, przez co można było oglądać głębiny jeziora. Po lewej i prawej stronie w ścianach znajdowały się kamienne kominki. Na podłogach leżały zielone dywany. Było tu pełno czarnych kanap, stolików i krzeseł z zielonymi obiciami. Na ścianie, gdzie znajdowało się wejście były również schody prowadzące na piętro, gdzie zapewne mieściły się dormitoria. Po jednej stronie wejścia wisiała tablica ogłoszeń, a po drugiej, ruchomy portret Salazara Slytherina.
Zostaliśmy poinformowani o panujących w szkole i domu zasadach, oraz ogólnie zapoznani z prefektami, którzy w razie potrzeby mogliby nam pomóc. Udało mi się zauważyć, że ślizgoni stoją za sobą murem. Z tego, co mówił prefekt Callahan, mamy całą szkołę przeciwko sobie, więc głupim byłoby, gdybyśmy również wewnątrz toczyli walki. Na koniec poinformował nas, gdzie znajdują się nasze pokoje i odprawił.
Z ciekawości od razu poszłam do pokoju, uprzednio żegnając się z Draco i Blaise'em. Pansy szła zaraz za mną. Miałyśmy wspólną sypialnię razem z Dafne Greengrass i Milicentą Bulstrode. Weszłyśmy na piętro i bez problemu odnalazłyśmy odpowiednie drzwi.
Tak jak w przypadku pokoju wspólnego, nasz pokój miał jedną przeszkloną ścianę z widokiem na głębinę jeziora oraz trzy wykonane z kamienia. Dla odmiany podłoga wykonana była z ciemnego drewna. Pomieszczenie było podzielone jakby na dwie części, po dwa łóżka w każdej. Meble te były ustawione stopami do przejścia i przeszklonej ściany, a wykonane były z mahoniu. Miały zielone baldachimy oraz zielono srebrne pościele. W nogach każdego łóżka stały nasze kufry. Pomiędzy poszczególnymi łóżkami stały dwa biurka z półkami na książki, a pomiędzy łóżkami a ścianami znajdowały się szafy na wieszaki, z dwoma szufladami u dołu. Po jednej stronie pokoju znajdowało się wejście do łazienki. Z zadowoleniem odkryłam, że moje łóżko stało najbliżej. Szczęściara! Zajrzałam do środka.
Znajdowały się tam cztery prysznice, tyle samo umywalek, dwie odgrodzone toalety i dwie szafki na kosmetyki. Tutaj żadna ściana nie była przeszklona. Widocznie architekt uznał, że takie coś nie nadaje się do łazienki. I muszę przyznać, że miał rację. Tutaj potrzeba prywatności.
Wróciłam do pokoju. Nikogo oprócz mnie nie było. Pansy widocznie tylko rzuciła okiem i wyszła. To nawet lepiej. Wypakowałam szybko swoje rzeczy, a przynajmniej te, na które starczyło mi miejsca. Zrobiłam Sirr ukryte legowisko pod łóżkiem i poinformowałam ją o tym. Ściągnęłam ją z nadgarstka i położyłam na podłodze, a ona szybko zniknęła pod łóżkiem. Wzięłam spodenki i T-shirt, które były moją piżamą i poszłam wziąć prysznic.
Kiedy wróciłam, w pokoju były już pozostałe dziewczyny. Nie zwróciłam jednak na nie większej uwagi i usiadłam na łóżku. Nie miałam im nic do powiedzenia, więc nie zaczynałam rozmowy. Chwyciłam książkę, która okazała się być poradnikiem, jak zostać animagiem. Jeszcze w wakacje zainteresowała mnie ta dziedzina i stwierdziłam, że fajnie byłoby się jej nauczyć.
Nie mogłam jednak się w niej pogrążyć, bo odezwała się Dafne:
- Lale, jesteś z TYCH Gauntów?
Jej głos był przyjemny, ale nasączony zbyt dużą nutką arogancji i poczucia wyższości. Czy wszyscy ślizgoni są tacy?! Naprawdę, dobrze by im zrobiło trochę pokory. Spojrzałam na nią beznamiętnym wzrokiem. Ona jakby tego nie zauważyła i kontynuowała.
- Ojciec mówił, że ostatni Gaunt zginął przeszło siedem lat temu. To nie możliwe, żebyś była z TYCH Gauntów!
- Nie uważam, żeby te informacje miały jakiś wpływ na twoje życie.- stwierdziłam spokojnie, chcąc w końcu zakończyć temat i zacząć czytać książkę.
- Oczywiście, że ma!- oburzyła się dziewczyna.- Nie będę dzieliła pokoju z półkrwi albo szlamą!
- Z tego, co wiem, to do Slytherinu nie trafiają mugolaki. A ty, jeśli posiadałabyś coś, co nazywane jest inteligencją, nie zadawałabyś durnych pytań. Poza tym, chyba słabo u ciebie z matematyką.
Dziewczyna zapowietrzyła się i sięgnęła do połaci szat. Ja wsunęłam rękę pod poduszkę i zacisnęłam palce na różdżce, w tym samym momencie, w którym ona do mnie wymierzyła. Pozostałe dwie dziewczyny stały z boku. Wyglądały na zaniepokojone. Nic nie robiły, chociaż Millicenta widocznie trzymała stronę blondynki. Pansy wodziła wzrokiem ode mnie do Dafne, widocznie nie wiedząc po czyjej stronie stanąć.
- Odszczekaj to!- warknęła blondynka.
- Nie mam najmniejszego zamiaru.- powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.
Słyszałam cichutkie syczenie Sirr, pytającej, czy ma coś zrobić. Odsyknęłam równie cicho, niesłyszalnie dla współlokatorek, że nie. Blondynka już otwierała usta, aby prawdopodobnie rzucić jakąś klątwę, ale w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszli Blaise z Draco. Na widok blondyna, Greengrass opuściła różdżkę. Chyba chłopak faktycznie miał bardzo wpływowego ojca.
- Lale, już narobiłaś sobie wrogów?- zapytał z niedowierzaniem ciemnoskóry, kręcąc z uśmiechem głową.- Sprawa jest.
Westchnęłam, odkładając książkę oraz różdżkę na biurko. Wskazałam im miejsce w nogach łóżka, a sama usiadłam po turecku. Widząc w miarę poważną minę Blaise'a i idealnie spokojną maskę Draco, przy której tylko oczy zdradzały jakieś emocje, stwierdziłam, że to musi być albo bardzo ważne, albo trudne. Postanowiłam zapewnić nam trochę prywatności, więc gdy usiedli, zasłoniłam kotary dookoła łóżka i w jednej z książek znalazłam proste zaklęcie wyciszające. Postanowiłam spróbować je rzucić.
- Surdus regio *.- szepnęłam, celując różdżką naokoło krawędzi łóżka, a z jej czubka wypłynęła perłowa mgiełka, oznaczająca poprawne rzucenie zaklęcia.
Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem. Moje pierwsze zaklęcie okazało się sukcesem! Spojrzałam na chłopaków, którzy wydawali się być zaskoczeni. Wzruszyłam ramionami i zwróciłam się do nich.
- Raczej chyba wolicie prywatność, niż podsłuchujące trzy dziewczyny?- spytałam retorycznie.- Więc? O co chodzi?
- Nie rozumiem twojego zachowania.- po raz pierwszy od wejścia do pokoju odezwał się Draco.
- Czyli?
- Nie rozumie, czemu będąc czarownicą z tak starego rodu, jakim są Gauntowie, trzymasz stronę szl... mugolaków, karcisz za pewność siebie i tak dalej.- wyjaśnił za chłopaka Blaise.
Westchnęłam. Nie miałam zamiaru spowiadać się nikomu z mojego życia ani tłumaczyć zachowania oraz cenionych przeze mnie wartości, ale nie chciałam również zostać sama, a zdobycie pierwszych przyjaciół w życiu było dla mnie czymś bardzo cennym. Nawet, jeśli jedną z tych osób miałby być ten arogancki Malfoy. Już i tak postanowiłam trochę go utemperować.
- Nie powiem wam wszystkiego. Cenię sobie prywatność.- zastrzegłam na samym początku.- W przeciwieństwie do was, nikt mnie nie rozpieszczał. Jak Blaise wie, od czwartego roku życia mieszkam w sierocińcu. Moi rodzice nie żyją. Warunki, w jakich przyszło mi żyć sprawiły, że zaczęłam nienawidzić arogantów, którym wydaje się, że są pępkiem świata. Nie miałam zbyt kolorowego życia, ale nie chce o tym mówić. Z powodu braku znajomych, cały wolny czas spędzałam w książkach, oraz na rozwijaniu niektórych zdolności, m.in.: umiejętności obserwacji. Jakieś pytania? Jeśli nie, to teraz przynajmniej wiesz, Draco, dlaczego tak zareagowałam na twoje zachowanie w pociągu. Zresztą, Blaise, ty też mi na początku nie przypadłeś do gustu. Widziałam, jak u Malkin patrzyłeś na mnie momentami z góry. Ale później ci przeszło, więc nie narzekałam.
Chłopacy patrzyli na mnie w szoku. Chyba nie spodziewali się czegoś takiego. Nawet, jeśli nie rozwijałam tematu, łatwo można było się domyślić, co musiałam przechodzić w sierocińcu. Byłam inna. Byłam dziwadłem, a dzieci nie lubią tych, którzy się od nich różnią. Dałam chłopcom tylko podstawowe informacje, wyjaśniające moje zachowanie. Z zadowoleniem zauważyłam jak coś mignęło w oczach blondyna, co odczytałam, jako wstyd. Widocznie musiał się domyślić, jak byłam traktowana. I chociaż mnie nie przeprosił, w głębi ducha poczułam ulgę, że nie jest do końca zepsuty. Blaise swobodniej okazywał uczucia i nie było dla mnie zaskoczeniem, gdy zobaczyłam na jego twarzy mieszankę niedowierzania, wstydu i współczucia. Trzepnęłam go za to w głowę i nie zważając na lekko oburzone spojrzenie, powiedziałam.
- No już! Nie rób takiej miny! Nie potrzebuję współczucia.
- Dlaczego obrażałaś mnie na uczcie?- spytał blondyn.
Spojrzałam na niego. Przez chwilę milczałam, zbierając myśli. Automatycznie przypomniałam sobie wszystkie dane, jakie w ciągu kilku godzin zebrałam na temat blondyna oraz wyciągnęłam kolejne informacje z jego zachowania. Nie chciałam mu dać prostej odpowiedzi. Niech się przyzwyczaja, że w życiu niczego nie dostaje się na srebrnej tacy.
- Zależało ci na przyjaźni z Potter'em, prawda?- zapytałam w końcu.
- Co to ma do rzeczy?!
- Nie krzycz.- skarciłam go.- Ma i to dużo, bo to właśnie przez to, zganiłam cię na uczcie. Widziałeś Potter'a. Co mi o nim powiesz?
Blondyn wyglądał na złego. W końcu wyrzucił z siebie.
- To idiota, który nie potrafi dobierać sobie przyjaciół!
Westchnęłam i potarłam nasadę nosa. Mogłam się spodziewać takiej odpowiedzi. Nie pozwoliłam, aby zirytowanie przejęło nade mną kontrolę i ponownie zwróciłam się do chłopaka.
- Nie o to mi chodziło. Może na początek, co mi powiesz o jego wyglądzie?
Obaj chłopcy wyglądali na zaskoczonych moim pytaniem. Po chwili milczenia, Draco niepewnie zaczął.
- Niski i chudy. Opalony. Ubrany w jakieś stare, za duże szmaty a okulary wyglądają jakby miały się zaraz rozpaść.
Pokiwałam głową i kazałam mu rozwinąć swoje obserwacje. Poprosiłam również Blaise'a żeby dodawał coś od siebie, jeżeli poczuje taką potrzebę.
- Stanowczo za chudy. Wręcz wychudzony.- stwierdził brunet.- Musiał nie jeść zbyt dużo.
- Jego ubrania są znoszone i o kilka rozmiarów za duże, jakby miał je po kimś. Prawdopodobnie mugole, z którymi mieszkał byli bardzo biedni. Tłumaczyło by to również rozpadające się, stare okulary.
- Opalenizna świadczy, że bardzo dużo czasu spędzał na dworze.
Pokiwałam głową na wnioski chłopaków.
- Nieźle. Ale mam jedno zastrzeżenie. Jeśli jego rodzina faktycznie byłaby biedna do tego stopnia, że nie mogłaby zapewnić dziecku ubrań i jedzenia, opieka społeczna odebrałaby Potter'a i odesłała do rodziny zastępczej albo sierocińca. Jakieś inne pomysły na wyjaśnienie jego wyglądu?
Chłopacy milczeli, szczerze się nad tym zastanawiając. Nie pospieszałam ich i nie dawałam żadnych podpowiedzi. Czekałam aż sami coś wymyślą. Nawet jeśli miałoby to być błędne rozumowanie, to przynajmniej wykluczyliby jeden element.
- Rodzina żałowała na niego pieniędzy.- powiedział w końcu Draco, niedowierzając własnym słowom.- Nie kupowali mu ubrań ani nowych okularów, bo po prostu nie chcieli.
Kiwnęłam głową z delikatnym uśmiechem, czekając na dalsze słowa.
- Mieszkał z mugolami.- zauważył Blaise.
- Ludzie nienawidzą tego, czego nie rozumieją.- wtrąciłam w końcu.- A mugole nie rozumieją magii. Draco, jeżeli naprawdę ci zależy na przyjaźni z Potter'em, radziłabym ci dokładnie przeanalizować jego zachowanie i pomyśleć, dlaczego cię odrzucił. A kiedy do tego dojdziesz, najlepiej by było, jakbyś go przeprosił. W kwestii Potter'a nie mam zamiaru więcej wam pomagać. Coś jeszcze ode mnie chcecie?
Ciemnoskóry chłopak nie wyglądał już na tak poważnego, podobnie jak blondyn, który pokręcił tylko głową. Spojrzałam wyczekująco na Zabini'ego, bo widocznie chciał coś powiedzieć. Podejrzewałam co, ale pewności nabrałam dopiero po jego pytaniu.
- Udało ci się przywieźć prezent?
Kiwnęłam głową z delikatnym, przebiegłym uśmieszkiem i sięgnęłam pod łóżko, wyciągając spod niego Sirr, którą zamknęłam w rękach. Spojrzałam uważnie po ślizgonach.
- Nie muszę chyba mówić, że wszystko, co się tutaj dowiedzieliście lub dowiecie, zostaje tutaj?
Blaise pokiwał energicznie głową. Draco natomiast wyglądał na niepewnego, ale kiwnął głową. Otworzyłam ręce, pokazując im wężycę. Spojrzała na nich i zasyczała przeciągle, co było równoznaczne z ziewnięciem. Widocznie ją obudziłam.
- Nazywa się Sirr. Jest tajpanem pustynnym.
- Jest jadowita?- zapytał trochę bledszy niż zwykle blondyn.
Kiwnęłam głową.
- Bardzo. Dawka jadu dorosłego osobnika jest w stanie zabić sto osób w przeciągu 45 minut. A ona dodatkowo jest magiczna.
- I sprzedawali ją w magicznej menażerii?- zapytał z niedowierzaniem Blaise, zabierając rękę, którą miał zamiar pogłaskać stworzenie.
- Jakiś idiota pomylił ją z niejadowitym okazem. Ważne, że nie zrobi nic, bez mojego polecenia.- wzruszyłam ramionami. Na pytające spojrzenia „Skąd-to-wiesz", odpowiedziałam.- Nie pytajcie. To mój sekret. Może kiedyś się dowiecie.
Puściłam im oko, chowając wężycę z powrotem pod łóżko. Ściągnęłam zaklęcie wyciszające i wykopałam chłopaków na korytarz, śmiejąc się z ich zdziwionych min. Życzyłam im dobrej nocy i wróciłam do łóżka nie zwracając uwagi na współlokatorki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Surdus regio po łacinie oznacza głuchy obszar. Jest to zaklęcie mojego autorstwa, które jak nazwa wskazuje, ma wyciszać niewielki obszar. Wiem, że istnieją zaklęcia o podobnym działaniu, jednak to jest bardzo proste, tak więc nawet pierwszak może je z powodzeniem rzucić.
No i jest kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba ^^ Jeśli tak, zostaw po sobie chociaż najmniejszy ślad. Bardzo mnie to ucieszy ^^
Mikoto6432
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro