Rozdział 25
- Panno Gaunt?
Odwróciłam się gwałtownie w stronę wejścia do namiotu, celując przed siebie pistoletem wyciągniętym zza pasa. Tyle co wróciłam z roboty, więc nie zdążyłam się przebrać. Chłopcy równie gwałtownie poderwali się z krzeseł poustawianych wokół stołu, gdzie Harry właśnie miał nam prezentować wyniki swoich badań nad prądem.
W wejściu stała postać w ciemnej szacie z głębokim kapturem naciągniętym na głowę. Po zimnym, lekko chrypliwym głosie, można było poznać, że to mężczyzna. Również wzrost, ok. 180-190 cm mówił sam za siebie. Postać zsunęła kaptur, ukazując słomiane, trochę przydługie włosy, bladą twarz delikatnie pokrytą piegami, brązowe oczy, oraz kilka zmarszczek, które dodawały lat.
Czułam, jak coś rusza się koło moich stóp. To Sirr syczała podejrzliwie na przybysza. Nie opuszczają broni, spytałam:
- Kim jesteś?!
- Bartemiusz Crouch Junior, jednak wolę, gdy jestem nazywany Barty. Mój Pan przysyła mnie po swój dziennik.
Opuściłam pistolet, kiedy upewniłam się, że mężczyzna mówi prawdę i przywołałam z kufra dziennik, odsyłając tam wyposażenie Black Wolf.
- Wiesz może, Barty, czemu Voldemort nie odpisał na mój ostatni list?
- Pan ma ostatnio wiele na głowie.- wyjaśnił mężczyzna.- Kazał przekazać, że prośba została przyjęta i będzie zrealizowana, jak tylko wpłynie do niego dziennik, który ma być gwarantem.
Podeszłam do Barty'ego, dając mu dziennik.
- Powiedz Voldemortowi- zaczęłam, kiedy mężczyzna zbliżał się do wyjścia.- Że jeśli złamie umowę, albo skrzywdzi Harry'ego, znajdę go i sprawię, że odpokutuje za każdą wyrządzoną nam krzywdę.
Jakby na potwierdzenie tych słów, uwolniłam swoją magię. Prawdopodobnie z potęgą Voldemorta za czasów świetności nie miałam się obecnie co mierzyć, ale wiedziałam, że mimo wszystko jestem potężna. Szeroko otwarte oczy mężczyzny i uchylone usta sugerowały, że nie spodziewał się po mnie czegoś takiego i potwierdzały to, co sądziłam.
***
Pierwszy września nie należał do najładniejszych dni. Było szaro, zimno i ciągle padał deszcz. Człowiek miał ochotę zaszyć się w pokoju, najlepiej w ciepłym łóżku i nie wychodzić z niego aż do odegnania chmur. Dla mnie jednak pogoda nie miała dzisiaj znaczenia, kiedy razem z Harry'm i Syriuszem wchodziłam na peron 9¾.
Minęło już kilka tygodni, odkąd w Proroku Codziennym pojawiły się dwa artykuły. Pierwszy o nagle pojawiającym się w Ministerstwie ŻYWYM Peter'ze Pettigrew, przyznającym się do zdrady Potter'ów, współpracy z Voldemortem oraz zamordowania kilkunastu mugoli i wrobienia w to Black'a, co doprowadziło do pośmiertnego uniewinnienia mężczyzny. Oraz drugi, który pojawił się następnego dnia, o ŻYWYM Syriuszu, który pozywa Ministerstwo za: brak procesu, niesłuszne pozbawienie wolności na kilkanaście lat, niesłuszne uznanie za zmarłego, oraz roszczącego sobie prawa do opieki nad Harry'm. Wszystkie sprawy wygrał, sprawiając, że Ministerstwo podupadło w oczach społeczeństwa, oraz musiało wypłacić mu naprawdę wielkie odszkodowanie. Widok miny Knota był bezcenny. Chyba się szykuje dymisja!
Kiedy wiatr mocniej zawiał, musiałam przytrzymać kaptur peleryny, żeby się przypadkiem nie zsunął i żebym nie zmokła. Pożegnałam się z Syriuszem i razem z Harry'm w ostatnim momencie wskoczyliśmy do pociągu. Tak, o mało się nie spóźniliśmy. A wszystko przez to, że Syriusz musiał ułożyć włosy! Normalnie drugi Draco!
Spokojnie przemierzaliśmy korytarze pociągu w poszukiwaniu chłopaków. W przemoczonych, czarnych szatach z głębokimi kapturami musieliśmy wyglądać dość przerażająco. Tłumaczyłoby to zduszone krzyki i ucieczki do przedziałów oraz zasuwające się firanki. W końcu dostrzegliśmy naszych przyjaciół. Szybko wpakowaliśmy się do przedziału, zrzucając kaptury z głów.
- Już myśleliśmy, że nie zdążycie!- na powitanie rzucił Draco.
- Ta, Syriusz zajmuje łazienkę tak długo, jak ty.- westchnęłam, lewitując kufer na półkę a mokry płaszcz wieszając na haczyku.
Usiadłam George'owi na kolanach, opierając głowę i jego ramię. Nie wyspałam się dzisiaj. W końcu dopracowałam sposób na odnalezienie człowieka, przez którego zdradę Jurij i inni nie żyją. Wbrew pozorom nie było to wcale łatwe. Musiałam połączyć kilka zaklęć z różnych dziedzin magii, w tym Magii Krwi, niektóre trochę przerobić, żeby współdziałały z resztą. Ostatnim, brakującym elementem było DNA mężczyzny. Na szczęście szef obiecał coś znaleźć. Inaczej cała moje praca poszłaby na marne.
- Zmęczona?- spytał chłopak.
Kiwnęłam głową, przekręcając się, aby wygodniej leżeć na rudzielcu.
- Pracowałam do późna.- westchnęłam.- Za chwilę się trochę zdrzemnę, jeśli nie macie nic przeciwko?
- Miałaś się nie przemęczać.- zauważył Blaise z ciężkim westchnięciem.- Obudzimy cię przed Hogwart'em.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się.- Mam dla was prezenty.
Machnęłam ręką, otwierając kufer i wylewitowałam z niego trzy dość spore paczki, po jednej dla Harry'ego, Blaise'a i Draco. Z zadowolonym uśmiechem patrzyłam na ich zaskoczone miny.
- Co to?- spytał Harry, chwytając paczkę ze swoim imieniem.
- Nowe mundurki.- uśmiechnęłam się.- Mam nadzieję, że się wam spodobają.
Chłopcy zamrugali zaskoczeni. Kiedy pierwsze zdziwienie minęło, szybko wzięli się za rozpakowywanie paczek. Widząc równo poskładane koszule i spodnie, o wiele ładniejsze od dotychczasowych mundurków, ich oczy świeciły się uroczo. Przykładając do siebie nowe ubrania, byli zaskoczeni, że pasują idealnie. Narcyza, ciocia Euphi i Syriusz odwalili kawał dobrej roboty, pobierając z nich ukradkiem miarę.
- Są świetne!- wykrzyknął Draco.
- Cieszę się.- uśmiechnęłam się.- Harry, jak idzie praca nad prądem?
- Można powiedzieć, że już prawie skończyłem.- stwierdził zielonooki, odkładając nowe ubrania do kufra.- Samo zaklęcie prezentowałem wam już na mistrzostwach. Miało mały zasięg i moc, ale udało mi się to naprawić. Jedynym problemem jest to, że żeby prąd działał, załóżmy w Hogwarcie, potrzebowałbym zaczarowanego nośnika i miejsca, centrum, skąd prąd emitowany byłby na cały zamek.
- Nie spodziewałam się, że tak szybko ci się to uda.- przyznałam z uznaniem.- Gratuluję! Co może być nośnikiem?
- Wszystko obłożone odpowiednim zestawem run opracowanych przez Syriusza i na co zostanie rzucone zaklęcie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, prąd powinien zacząć płynąć w murach. Wtedy bez problemu można zamontować gniazdka i tak dalej.
- Na przedmioty trzeba rzucić to samo zaklęcie?- spytałam, a chłopak tylko skinął głową.- Super! A wymyśliłeś coś z Internetem?
- Jasne! Razem z Syriuszem stwierdziliśmy, że istnieją trzy sposoby. Pierwszy, opracować czarodziejski Internet. Niestety nie mamy pojęcia, na jakiej zasadzie działa mugolski, więc byłoby to albo strasznie trudne, albo nawet niemożliwe. Odrzuciliśmy ten pomysł. Następnym jest po prostu podpisać umowę z mugolską firmą i rzucić na router zaklęcie. Wiązałoby się to z comiesięcznymi opłatami w wysokości kilkudziesięciu funtów, ale przynajmniej mielibyśmy dostęp do sieci. Ostatnim sposobem jest wyczajenie najbliższego ośrodka odpowiedzialnego za internet, włamania się do centrum zarządzania i połączenie się z siecią. Niestety jest to niesprawdzone. Nie mam pojęcia, jak włamać się do komputera, więc pozostaje nam chyba tylko drugi sposób.
- Ja znam świetną hackerkę. Jestem pewna, że nam pomoże.
- Kto to?- spytał Fred.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Też ją znasz. To Angie.
***
Powoli otwarłam oczy, przeciągając się i o mało nie nokautując George'a. Minęło kilka godzin od kiedy ruszyliśmy z dworca King's Cross i powoli zbliżaliśmy się do Hogwartu. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na podnoszących się chłopców.
- Dobrze, że się obudziłaś.- powiedział George.- Za chwilę będziemy w Hogsmead.
- Wiem.- mruknęłam, schodząc z jego kolan.- Czuję.
Faktycznie czułam, że się zbliżamy. Czułam wibrującą magię zamku. Już wcześniej odczuwałam jego wibracje, ale dopiero teraz faktycznie poczułam jego potęgę. To było niesamowite uczucie. Tak jakby Hogwart wzywał mnie do siebie.
Chłopcy kiwnęli głowami na znak zrozumienia. Oni też musieli to czuć, chociaż nie aż tak intensywnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując kolejną falę mocy. To było niesamowite uczucie.
Wyciągnęłam z kufra swój mundurek i po przebraniu się w niego, spięłam włosy w niedbały, uroczy koczek. Na to wszystko zarzuciłam pelerynę, przygotowując się już kompletnie do wyjścia. Byliśmy na miejscu.
Kiedy pociąg zaczął zwalniać, ruszyłam do drzwi wagonu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w wzywającym mnie miejscu. Kiedy Express Hogwart się w końcu zatrzymał, prawie wyskoczyłam z niego, ledwo unikając poślizgnięcia się na dużej kałuży. Jedynym, co mnie od tego uchroniło, były ramiona Blaise'a.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, naciągając kaptur na głowę i szybkim krokiem ruszyłam między uczniami w stronę powozu. Wskoczyłam w jeden z pierwszych powozów, który ruszył jak tylko chłopcy dosiedli się do mnie.
Nawet ta niesamowita moc, jaką czułam od pewnego czasu, nie mogła równać się z energią, którą poczułam, kiedy przejechaliśmy przez bramę zamku. Ta magia była tak niesamowita, tak potężna, oraz tak bardzo akceptowana przez moją własną, że wręcz dziwiłam się, że mi jej do tej pory nie brakowało. Czułam się tak, jakbym była częścią zamku, a zamek częścią mnie. Dziwne uczucie, które niestety bardzo szybko minęło. Widocznie to była pierwsza i jedyna reakcja mojego ciała na nową sytuację. Mimo że już nie czułam się tak dziwnie, wiedziałam, że mogę kontrolować Hogwart i nic nie utraciłam, a jedynie przyzwyczaiłam się do potęgi starych murów.
Wyjrzałam z powozu, patrząc prosto na wrota zamku, przed którymi dopiero miał stawać pierwszy powóz. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czas rozpocząć zmiany. Wracając na miejsce, mocno się skupiłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja magia i potęga Hogwartu, były jak dwie energie w moim wnętrzu. Sięgnęłam do tej nowej z nich, rozkazując murom zamku, aby każdy uczeń, który przekroczy próg szkoły został „przebrany" w nowy mundurek. Miałam nadzieję, że zadziałało.
Kiedy nasz powóz się zatrzymał, wiedziałam, że miałam rację. Uczniowie, którzy przybyli przed nami, zamiast wchodzić do Wielkiej Sali, stali w Sali Wejściowej z zaskoczeniem odpinając swoje peleryny i przyglądając się nowym strojom, które podarował im zamek. Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc po schodach i wdychając powietrze przesiąknięte magią. Teraz czułam je nad wyraz dobrze.
Wymijając sporą grupę uczniów i odsyłając pelerynę do dormitorium, razem z chłopcami weszłam do Wielkiej Sali, gdzie już siedziało kilku krukonów oraz ślizgonów, którzy o wiele szybciej przystosowali się do dziwnego zachowania magii zamku i teraz spokojnie siedzieli na swoich miejscach. Razem z Draco i Blaise'em pożegnaliśmy się z bliźniakami i Harry'm, kierując się w stronę naszego stołu, cicho podśmiechując się ze zdziwionych min nauczycieli oraz lekko zdenerwowanego dyrektora. Czyżby nowe mundurki wyprowadziły go z równowagi?
Postanowiłam iść o krok dalej. Poczekałam, aż w pomieszczeniu będzie dużo więcej uczniów i prowadząc dalej swobodną rozmowę z przyjaciółmi, zupełnie nie zwracając na siebie uwagi, machnęłam pod stołem ręką. Nad drzwiami prowadzącymi do Sali Wejściowej pojawił się neonowy, żółty napis: „Hogwart dziękuje pani Lang, właścicielce zakładu na ulicy Różanej za zaprojektowanie na zlecenie nowych mundurków. Równocześnie ubolewa nad tym, że dyrektor sam nie pomyślał o zmianie strojów, które pozostawały niezmienne przez kilkadziesiąt lat. Nie zapomniał pan przypadkiem o czymś takim jak postęp?"
Obserwowanie czerwieniejącej twarzy dyrektora, szukającego sprawcy całego tego zamieszania w towarzystwie parsknięć i cichych śmiechów było bardzo zabawne. Uważałam, żeby nie zostać przyłapaną na bezczelnym gapieniu się i wrednym uśmiechaniu, ale wśród tylu ciekawskich spojrzeń, było to praktycznie niemożliwe. Lale jeden, stary Trzmiel zero!
Kiedy dyrektor razem z kilkoma nauczycielami zajęli się usuwaniem napisu (do którego stworzenia użyłam magii zamku, więc trochę im to zajmie), miałam okazję przyjrzeć się stołowi nauczycielskiemu. Kilka miejsc było wolnych. Na pewno brakowało Hagrida- nauczyciela ONMS. Tak wielkiej postaci nie dało się nie zauważyć. Brakowało również McGonagall. Pewnie czekała na nowych uczniów. Jeszcze jedno wolne miejsce... Nie ma nowego nauczyciela OPCM.
W końcu, kiedy nauczycielom udało się pozbyć napisu (ze sporą pomocą Snape'a, który obdarzył mnie nieczytelnym spojrzeniem, przez które odwołałam zaklęcie. Swoją drogą, skąd on wiedział, że to moja sprawka? Nie żeby się mylił, ale...) i wrócili na swoje miejsca, drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem. Do pomieszczenia weszła profesor McGonagall, prowadząc grupkę pierwszaków, którzy podobnie jak ona, zastanawiali się, dlaczego ich mundurki nagle się zmieniły.
Ceremonię Przydziału jak co roku otwarła piosenka Tiary Przydziału. Zaraz potem nauczycielka transmutacji wyjaśniła w jaki sposób będzie przebiegał przydział i zaczęła wyczytywać nazwiska nowych uczniów.
Kiedy ostatnia przydzielana osoba trafiła do Hufflepuff'u, ze swojego miejsca wstał Dumbledore, uśmiechając się przeraźliwie szeroko i rozkładając swoje ramiona w pozornie otwartym geście powitania. Czemu pozornie? Bo to była zwykła farsa! Drops życzył wszystkim smacznego i usiadł z powrotem na miejsce. Jakby te słowa miały cokolwiek zmienić.
Prychnęłam cicho, nakładając sobie trochę smażonego bekonu i kurczaka w ziołach. Szybko zjadłam mięso, popijając je sokiem owocowym i korzystając z tego, że wszyscy są zajęci jedzeniem, a ja jestem zasłonięta przed wzrokiem większości nauczycieli, połączyłam się z magią zamku, zmieniając hasła do pokojów wspólnych oraz gabinetu dyrektora, a także mieszając trochę w wystroju pokoju wspólnego ślizgonów. Taka mała niespodzianka od huncwotki i murów zamku.
Właśnie, chyba o tym nie wspominałam, ale Syriusz i Remus namówili nas, na zostanie nowym pokoleniem Huncwotów. Nawet zdradzili nam kilka pomysłów, których nie udało im się zrealizować w szkole, oraz powymyślali nam ksywki. Moja została wymyślona przez wilkołaka i oczywiście nawiązywała do mojej animagicznej postaci. Alfa.
Kiedy większość osób skończyła już jedzenie, dyrektor ponownie powstał, zaczynając swoje coroczne przemówienie o tym, co jest zabronione, gdzie nie wolno wchodzić i tak dalej. Ogólnie nie chciało mi się tego słuchać, ale kiedy usłyszałam, że nie będzie rozgrywek w Quidditch'u, obróciłam się w stronę stołu prezydentialnego tak gwałtownie, że coś mi strzyknęło w karku. Chciałam wyjaśnień. I na pewno bym je dostała, gdyby nie otwierające się z hukiem drzwi, które przerwały wypowiedź starca.
W wejściu stała postać ubrana w czarny płaszcz podróżny. Kiedy zrzuciła kaptur, zobaczyłam dość przerażającą twarz pokrytą bliznami i okalaną szpakowatymi włosami. Mężczyzna nie miał jednego oka, zamiast którego miał magiczną protezę, która obracała się w każdą możliwą stronę. Nawet do tyłu.
Podpierając się na drewnianej lasce, pokuśtykał w stronę Dumbledore'a, uderzając drewnianą nogą o kamienną podłogę. Mężczyźni wymienili ze sobą uściski dłoni oraz kilka słów, których nie byłam w stanie usłyszeć. Zaraz potem mężczyzna usiadł, a Drops wrócił do przemowy, choć zupełnie nie miało to związku z poprzednim tematem.
Moody. Z niemym przerażeniem i wściekłością wpatrywałam się w twarz nowego nauczyciela, którego przywitała głucha cisza. Pamiętałam. Świetnie pamiętałam tą twarz. Twarz człowieka, który towarzyszył Dumbledore'owi dziesięć lat temu, w noc, kiedy moja matka została zamordowana.
Mocno zacisnęłam dłonie w pięści. Wzięłam kilka głębokich oddechów, chcąc się uspokoić. Draco i Blaise byli zaniepokojeni moim stanem. Nie miałam nawet ochoty mówić, że to nic. Całą swoją uwagę poświęciłam na uspokojenie się. Naprawdę miałam ochotę właśnie w tym momencie zamordować tego człowieka.
Opanowałam się dopiero wtedy, kiedy coś poczułam. Tym czymś była aura mężczyzny. Aura, którą czułam całkiem niedawno, prawie doszczętnie zagłuszona przez obcą. Co dziwne, to ta słaba, ledwo wyczuwalna aura wydawała mi się być prawdziwą aurą postaci.
Od osoby nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią oderwała mnie dopiero kontynuacja przerwanego przez dyrektora tematu. Powodem, przez który nie będzie w tym roku Quidditch'a był Turniej Trójmagiczny, który odbędzie się w Hogwarcie, miedzy naszą szkołą, akademią Beauxbatons i Durmstrangiem. Całkiem fajny pomysł, choć nie sądziłam, aby pozwalanie uczniom na branie udziału w czymś tak niebezpiecznym było mądre. Nawet, jeśli mieli to być pełnoletni uczniowie.
Kiedy dyrektor zakończył przemówienie, razem z innymi uczniami domu węża ruszyłam w kierunku lochów. Bez problemów dotarliśmy do wejścia do pokoju wspólnego. Tylko tutaj. Prefekt naczelny, który nas prowadził nie mógł dostać się do środka. Na początku ciągle powtarzał jedno hasło, które widocznie miało otwierać przejście, potem zaczął sypać, różnymi, przypadkowymi słowami. Męczył się tak prawie dwadzieścia minut, zanim zdecydował się zawołać opiekuna domu.
Kiedy Snape się pojawił, powiewając swoją czarną szatą, wyglądał na zdenerwowanego. Prefekt prawdopodobnie przerwał mu spokojny wieczór ze szklaneczką Brandy. Piorunując ścianę wzrokiem, mężczyzna rzucił hasło, a kiedy nic się nie stało, zaczął czarować. Prawdopodobnie używał zaklęć służących do zmiany hasła, jednak i to nic nie dało.
Przez chwilę stał przed ścianą. W końcu odwrócił się gwałtownie w stronę wychowanków, marszcząc brwi. Omiótł wszystkich mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i odezwał się.
- Lale Gaunt!
W cichym korytarzu to warknięcie wydawało się krzykiem. Słysząc swoje nazwisko odbiłam się od ściany o którą się opierałam i razem z chłopcami przepchaliśmy się do rozzłoszczonego mężczyzny.
- Tak, profesorze?- spytałam, hamując szeroki uśmiech.
- Czy wiesz może coś o tej sytuacji?
Moje usta drgnęły. Nie mogłam już powstrzymywać szerokiego uśmiechu. Ubóstwiałam tego mężczyznę! To było takie moje czarne słoneczko nadziei, potrafiące dowalić Wiewiórowi jak nikt inny! Nawet po tym, jak nasze kontakty się nieco ochłodziły, kiedy poznał, kim jest Black Wolf, nie przestałam traktować go z sympatią! Halo! Ziemia do Lale! Czyżby coś ci się mocno poprzestawiało w główce? Ogarnij się dziewczyno!
- A czy od kiedy pojawiłam się w zamku, o czymś nie wiedziałam?- spytałam z uśmiechem, przekręcając głowę.
Mężczyzna przez chwilę gromił mnie wzrokiem, jednak szybko zrezygnował z tego, widząc, że mnie to nie rusza. Westchnął ciężko, krzyżując ramiona na piersi. Ponownie na mnie spojrzał, jednak już bez wrogich błysków w oczach.
- Mogłabyś więc wpuścić swoich współdomowników?
- Wszystkich?- zdziwiłam się, a w moich oczach błyszczały złośliwe ogniki.
- Tak, Lale, wszystkich!- warknął mężczyzna, znowu tracąc nad sobą panowanie. Nawet nie zauważył, że nazwał mnie po imieniu, co w obecności osób nieobeznanych z sytuacją mu się nie zdarzało.
- Dlaczego?
- Bo nie zamierzamy spać na ziemi, jak jakieś zawszone szlamy, pieprzona zdrajczyni własnej krwi!
Odwróciłam się w stronę osoby, która to powiedziała. Millicenta Bulstrode patrzyła na mnie gniewnie z ohydnymi wypiekami na twarzy. Co prawda uspokoiła się trochę, kiedy została porządnie zganiona przez Severusa, jednak dalej patrzyła na mnie jak na coś gorszego, wyzywając od zdrajców krwi. Przecież Salazar mnie lubi.
- Bulstrode, nazywasz mnie zdrajczynią własnej krwi, bo...?
- Jesteś kochanką szlam!- krzyknęła inna moja była współlokatorka, Pansy.
- Obecnie nie jestem niczyją kochanką.- zauważyłam.- Coś ci nie wyszło, moja droga... a nie! Chwila! Ja ciebie przecież nie lubię! Więc, Severusie?- specjalnie użyłam imienia mężczyzny, patrząc na niego przez ramię.- Dlaczego mam wpuścić wszystkich, a nie tylko tych, co lubię?
- Bo...
Wypowiedź mężczyzny przerwało pojawienie się skrzata domowego, oznajmiającego, że Mistrz Eliksirów wzywany jest przez pozostałych opiekunów domów oraz dyrektora. Mężczyzna zamrugał zaskoczony i odpowiedział, że zaraz przyjdzie. Kiedy skrzat zniknął obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem. W odpowiedzi dostał niewinny uśmiech.
- Więc?- ponagliłam mężczyznę do odpowiedzi.
Snape zacisnął mocno zęby, a jego usta zmieniły się w wąską linie.
- Jeśli to zrobisz, wydam ci pozwolenie na przebywanie na korytarzach po ciszy nocnej.- oznajmił z niezadowoleniem.
- Kuszące, ale niepotrzebne.- stwierdziłam, machając ręką.- Chce czegoś innego.
- Czego?- burknął Severus.
- Chcę zobaczyć minę dyrektora, kiedy dowie się, jak brzmi hasło do jego gabinetu i że nie może go zmienić.
- Tam też?!- wykrzyknął zdziwiony mężczyzna, zupełnie nie przejmując się tym, że jego maska zniknęła. Na szczęście szybko się ogarnął.- Umowa stoi.
Uśmiechnęłam się szeroko do mężczyzny, po czym odwróciłam się do wszystkich ślizgonów.
- Tak, moi drodzy, prowadzi się negocjacje z Postrachem Hogwartu. Pamiętaj, Severusie, co się zaczyna w Slytherin'ie, kończy się w Slytherin'ie.
Mężczyzna ledwo powstrzymał się od jakiejkolwiek reakcji. Już i tak pokazał dzisiaj za dużo emocji. Widząc, że kieruję się w stronę wejścia do pokoju wspólnego, sam ruszył korytarzami na spotkanie z pozostałymi opiekunami domów. Uśmiechnęłam się pod nosem z perfidnym samozadowoleniem
- Czas zmian.
Ściana rozsunęła się, ukazując kompletnie odmieniony pokój wspólny. Jedynymi rzeczami, które się tutaj nie zmieniły, była szklana ściana, oraz portret mojego przodka. Całe pomieszczenie obecnie przypominało prywatny pokój rodziny, z tym, że był dostosowany do potrzeb uczniów. Schody do dormitoriów zostały wymienione na szklane o srebrnych poręczach. Przejście do moich komnat było otwarte. Nie widziałam potrzeby ukrywania go, skoro wszyscy wiedzieli, gdzie się znajduje, a tylko nieliczni mieli tam wstęp.
Od razu weszłam do środka, rozsiadając się na jednej z kanap. Ślizgoni wsypywali się pokoju wspólnego z zaskoczeniem rozglądając się dookoła. Od razu było widać, że nie spodziewali się zmian. Z zadowolonym uśmieszkiem oparłam głowę na dłoni, już z przyzwyczajenia przyjmując pozę Salazara.
Kiedy wyjście z pokoju wspólnego zamknęło się, w środku zapanował niewyobrażalny hałas. Kto by pomyślał, że dzieci WIELKICH, ARYSTOKRATYCZNYCH rodów mogą zachowywać się w ten sposób! Wyczuliście tą kpinę, prawda?
Dałam im chwilę na dziwienie się zmianami i nierozumienie sytuacji, po czym upewniłam się, że żaden dźwięk nie wyjdzie na korytarz. Z zamiarem rozpoczęcia pierwszej wielkiej zmiany w Hogwarcie, wyciągnęłam różdżkę, dla zachowania pozorów i rzuciłam na siebie niewerbalne Sonorus.
- Cisza!- warknęłam, a kilka osób wręcz podskoczyło na miejscu, nie spodziewając się tego. Kiedy spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, odwołałam zaklęcie, chowając różdżkę do rękawa i wstałam.- Myślę, że zdążyliście się już zorientować, że w Hogwarcie zachodzą lub zajdą zmiany. Hasła i wygląd pokoju wspólnego to tylko rozgrzewka. Pierwszą wielką zmianą, będzie przypomnienie wam, o cechach cenionych przez Slytherin'a.
- Co ty pieprzysz, Gaunt?!- warknęła Parkinson.- Wszyscy je dobrze znamy, cenimy i prezentujemy!
- Właśnie!- dodała Bulstrode.- Jeśli komuś trzeba o nich przypomnieć, to jesteś tą osobą ty, zdrajczyni własnej krwi!
- Kochanka szlam!- krzyknął jakiś chłopak, którego nawet nie kojarzyłam.
Prychnęłam głośno, opierając rękę o biodro.
- Doprawdy?- warknęłam.- Slytherin cenił inteligentne, sprytne, pewne siebie osoby o wielkich celach i ambicjach! Jak wy, mało inteligentne, leniwe, aroganckie dupki, szczycące się tylko czystością krwi i wiecznie liczące na nazwisko rodu wpasowujecie się w jego oczekiwania?!
- Nie przeginaj, Gaunt!- warknął na mnie jakiś siódmoklasista, przeciskając się przez tłum, żeby być bliżej mnie.- Nie masz o niczym pojęcia! Nie wiesz, czego chciał Slytherin! Wychowałaś się u mugoli! Nikt nie przekazał ci jego woli! Mój ojciec...!
Nie wytrzymałam. Roześmiałam się, prawie że histerycznie, zginając się w pół. Chłopak, któremu sięgałam ledwie do ramion, groził mi swoim ojcem, kiedy ja zwyzywałam go od idiotów, dupków i maminsynków! W dodatku ten tekst o woli Slytherin'a! Ze wszystkich osób tutaj zebranych, to właśnie ja, Draco i Blaise byliśmy najbardziej świadomi jego woli i oczekiwań!
Większość osób patrzyła na mnie, jakbym oszalała. No tak, dalej się śmiałam jak normalna inaczej. Wzięłam kilka głębszych oddechów, w końcu się uspokajając. Spojrzałam na chłopaka z drwiącym uśmiechem oraz niebezpiecznymi błyskami w oczach.
- Zacznijmy może od początku twojej wypowiedzi.- parsknęłam.- Przeginać, to ja dopiero mogę. Mam pojęcie o większej ilości rzeczy, niż wy wszyscy razem wzięci. W końcu nikt z was nie wie, czemu hasło i wygląd pokoju wspólnego się zmieniły. Wiem czego chciał Salazar i znam jego wolę. Może i wychowałam się u mugoli, ale tych, z którymi miałam styczność w sierocińcu, szczerze nienawidzę. A co do twojego ojca... Właśnie o tym mówiłam. Powoływanie się na ród, pieprzone maminsynki! Obecnie, twój ojciec może mnie w dupę pocałować! Jeśli cię obrażam, jeśli nie podoba ci się coś, co mówię, sam zrób cokolwiek, jebany tchórzu!
Chłopak wyszarpnął różdżkę z kieszeni i wycelował ją prosto w moje serce. Przynajmniej cel miał dobry. Od razu wystrzelił w moim kierunku bardzo silne, czarnomagiczne zaklęcie, napełniające płuca wodą. Czyżbym trochę przegięła? Oj, na pewno i to nie trochę! Machnęłam ręką, tworząc tarczę absorbującą magię i wchłonęłam zaklęcie, patrząc na chłopaka z uniesioną brwią. On natomiast patrzył na mnie szeroko otwartymi z zaskoczenia i niedowierzania oczami.
- Dobry początek, ale następnym razem radziłabym dołożyć do tego jeszcze myślenie.- mruknęłam.- Mogę kontynuować?
- Nie będziemy cię słuchać, zdrajczyni własnej krwi!- krzyknęła Bulstrode, nie rozpoznając pytania retorycznego.
- Salazarze, jakim cudem ci ludzie są tacy tępi?- spytałam, patrząc w sufit.
- Mnie nie pytaj. Też nie wiem, jak do tego doszło.- usłyszałam rozbawiony głos przodka.
Nikt jednak chyba nie zdawał sobie sprawy, kto jest jego właścicielem, bo wszyscy ślizgoni rozglądali się wokół z nadzieją na zobaczenie człowieka, który to powiedział. Miałam ogromną ochotę strzelić sobie dłonią w czoło. Zaczynało mi brakować cierpliwości do tych ludzi! Uspokój się, Lale, bo jeszcze zrobisz coś głupiego!
- Wracając.- westchnęłam, zachowując się tak, jakby komentarz bruneta wcale nie miał miejsca.- Mam zamiar przywrócić Slytherin'owi, jak i Hogwartowi ich pierwotny zamysł. A pierwszym krokiem w tym kierunku, jest sprawienie, abyście na nowo poznali wolę Salazara. Sprawię, że zaczniecie ją choć w części respektować.
- Myślisz, że niby kim jesteś, żebyśmy cię słuchali, gówniaro?!- warknęła jakaś piątoklasistka.
- Jest moją dziedziczką.- powiedział twardo Salazar, dopiero teraz zwracając na siebie uwagę domowników.- Jest nosicielką woli założycieli i moją drogą potomkinią. Jest tą, której jest podporządkowany Hogwart i jego potęga. I najważniejsze. Od teraz stoi na czele hierarchii Slytherin'u z mojego polecenia. Jeżeli komuś się to nie podoba, w każdej chwili może opuścić szkołę i już do niej nie wracać. Jestem naprawdę zawiedziony tym, co stało się z moim domem przez stulecia! Tak jak Lale zauważyła, moje oczekiwania zmieniliście w ich przeciwieństwo!
Byłam dobrej myśli, odnośnie następnych tygodni. Wstawiennictwo Salazara było dla mnie naprawdę wielkim plusem. Nie wiem jednak, czy rozchylone w szoku usta ślizgonów były dobrym znakiem, czy wręcz przeciwnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro