Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24


- Fred, George, dobrze się czujecie?- spytała zaniepokojona Molly podczas śniadania.

Spojrzałam na chłopców znad szklanki z sokiem. Byli bladzi, może nawet lekko zielonkawi. Prawie kładli się na stół, ich włosy były w kompletnym nieładzie, a oczy wyglądały, jakby byli lekko nieobecni. Ogólnie wyglądali źle. Nie było jednak czemu się dziwić, skoro w nocy nie chcieli mnie słuchać i zamiast wypić piwo czy cokolwiek innego, dali się namówić Angie na kociołek Panoramix'a. I to jeszcze z dodatkiem.

- Nic im nie będzie, Molly.- machnęłam ręką, smarując sobie tosta dżemem.- Przeboleją. A następnym razem będą mnie bardziej słuchać. Prawda, chłopaki?

- Nigdy więcej! Przeklęty Panoramix i jego kociołek!- wyjęczał George, patrząc na jedzenie, jakby miało mu zrobić krzywdę.

Fred nic nie odpowiedział, zajęty piciem wody. Większość Weasley'ów patrzyła na chłopców z niezrozumieniem, bo jak kociołek mógł im zaszkodzić? Tylko Bill zachłysnął się tym, co aktualnie miał w ustach i spojrzał na chłopców w szoku. Czyżby znał ten mix? Wszystko wskazywało na to, że tak. Po kryjomu, przyłożyłam palec do ust, kiedy wzrok mężczyzny padł na mnie. Z niedowierzaniem i lekkim uśmiechem pokręcił głową, dając mi znać, że nikomu nic nie powie.

- Jaki kociołek Panoramix'a?- zdziwił się pan Weasley.- O czym wy chłopcy mówicie? I kim jest Panoramix?

- Panoramix to postać z mugolskich komiksów i kreskówek.- zaczęłam wyjaśniać, widząc, że chłopcy nie dadzą rady.- Jest on druidem, który pędzi magiczny napój dla Galów walczących z Juliuszem Cezarem. A kociołek Panoramix'a, to po prostu mugolski napój. W jego skład wchodzi kilka różnych napojów, które u osób nieprzyzwyczajonych, mogą wywołać takie objawy jak u bliźniaków.

- Co wam strzeliło do głów, żeby pić coś, czego nie znacie?!- wykrzyknęła Molly.

- Inni też pili!- rzucił na usprawiedliwienie Fred.

- Angie i Bibi są przyzwyczajeni. Podobnie Twisty i jej rodzeństwo.- mruknęłam, nakładając sobie trochę sałatki.- Mówiłam wam, lepiej weźcie sok jabłkowy, winogronowy albo nawet wodę! Nie! Daliście się namówić tej różowowłosej demonicy na ulepszony kociołek Panoramix'a! To teraz cierpcie!

Chłopcy spojrzeli na mnie spode łba, kiedy zbyt głośno się odezwałam. Mruknęli jednak tylko coś niezrozumiale i powrócili do niechętnego patrzenia na stół. No tak, odechciewa się jeść, kiedy człowiekowi niedobrze. Ale musieli coś zjeść. Nałożyłam każdemu z nich po dość sporej porcji jajecznicy z bekonem i dodałam po dwie kromki chleba.

Kiedy położyłam przed nimi ich śniadanie, spojrzeli na mnie, jak na największe zło świata, ale posłusznie zaczęli jeść. Reszta śniadania upłynęła we względnym spokoju. W większości tematy na które rozmawiała rodzina bliźniaków, dotyczyły pracy albo zbliżającego się finału Mistrzostw Świata w Quidditch'u, na który Artur załatwił reszcie rodzeństwa bilety.

Ze spokojem zjadłam śniadanie i po odniesieniu naczyń do zlewu, ruszyłam do pokoju bliźniaków, z zamiarem przygotowania im eliksiru cudu, którego przepis dostałam od rodziców. Myślę, że już wystarczająco wycierpieli, patrząc po ich niemrawych minach. Miałam również złudną nadzieję, że następnym razem mnie posłuchają.

Naszykowałam sobie wszystkie niezbędne składniki, rozstawiając je na stoliku. Wlałam wodę do kociołka i postawiłam go na niewielkim ogniu. Odczekałam chwilę i kiedy woda zaczęła delikatnie bulgotać, wrzuciłam do niej miarkę standardowej mieszanki ziołowej. Po krótkim zamieszaniu, wzięłam się za krojenie, szatkowanie i mielenie pozostałych składników.

- Umieram.- jęknął któryś z bliźniaków, wchodząc do pokoju.

Fred i George ledwo dowlekli się do zsuniętych łóżek. Z cichymi jęknięciami zwinęli się na nich w kłębki, chowając twarze w poduszkach.

- Poczekajcie trochę. Właśnie robię dla was eliksir na kaca.- oznajmiłam spokojnie, dodając kolejne składniki do wywaru.

Chłopcy mruknęli coś niewyraźnie, ale z wyraźną wdzięcznością w głosie. Nie potrzebowałam niczego więcej. W skupieniu dodawałam kolejne elementy do eliksiru, nie chcąc niczego sknocić. Gdybym podała chłopcom źle przyrządzony wywar, mogłoby to się skończyć spektakularnym wymiotowaniem i jeszcze większymi bólami głowy, niż mają teraz.

Na jakieś dziesięć minut przed skończeniem przeze mnie pracy, ktoś zapukał do drzwi. Rzuciłam, tylko krótkie „Proszę!" nawet nie odwracając się od kociołka. Drzwi skrzypnęły, a ja usłyszałam stukot ciężkich butów na podłodze.

- Wyglądacie okropnie, chłopaki.- usłyszałam rozbawiony głos Bill'a a zaraz potem trzask drzwi.- Ale to chyba nie jest wasz pierwszy kac?

- Pierwszy może nie.- burknął słabo George.- Ale na pewno jeden z najgorszych.

- Mówiłam, żebyście tego nie pili.- westchnęłam po raz któryś, dodając do eliksiru ostatni składnik i mieszając zgodnie z ruchem wskazówek zegara.- Ale wy oczywiście wiecie lepiej! „Nic nam nie będzie, Lale."! „Nie pierwszy raz pijemy, Lale"! No to teraz macie! Lale musi wam tyłki ratować.

Kończąc wypowiedź, nalałam do dwóch fiolek intensywnie niebieski eliksir. Zarówno barwa, jak i zapach były takie, jakie powinny być. Podałam chłopcom eliksir, który od razu wypili, a resztę z kociołka, przelałam do niewielkich flakoników, które wyciągnęłam z kufra. Nigdy nie wiadomo, kiedy ten eliksir może się przydać.

Uprzątając stanowisko, spojrzałam na bliźniaków. Wyglądali o niebo lepiej. Mieli nawet siłę na walkę na spojrzenia z Bill'em.

- Jesteś zła?- spytał w końcu Fred, odrywając się od niemej walki ze starszym bratem.

- Nie jestem.- westchnęłam.- Dobrze wiecie, że niczego wam nie zabronię, ale, do jasnej cholery, moglibyście nie odwalać czegoś takiego, kiedy wasza matka będzie was widziała następnego dnia! Cieszcie się, że nie zorientowała się o przyczynie waszego złego samopoczucia!

Podparłam ręce na biodrach, gromiąc chłopców wzrokiem.

- Ałć.- mruknął Bill.- Czyli jednak jest zła. Nagrabiliście sobie, chłopaki. Ale tak z innej beczki... Wczoraj wróciliście trzeźwi i o przyzwoitej godzinie! Jakim cudem piliście kociołek Panoramix'a?

Mimo że pytanie było skierowane do bliźniaków, oczy mężczyzny były utkwione w mojej osobie. Cały czas uśmiechał się pod nosem. Jego mina mówiła: I-tak-wiem-wszystko. Skrzyżowałam ręce na piersi, opierając się o stolik.

- Wyglądasz, jakbyś już to wiedział, Bill.- stwierdziłam spokojnie, jednak czując igiełki zdenerwowania gdzieś w środku.- Mnie zastanawia tylko, czy mamy wielkie kłopoty?

- Ze strony Bill'a?- roześmiał się George, zarzucając bratu ramię na szyję.- On w naszym wieku nie był lepszy!

- Właśnie!- poparł Fred.- Nie wyda nas! Nie?

- Tak długo, jak nie macie kłopotów, możecie być pewni, że was nie wydam.- przytaknął Bill.- Więc? Jakim cudem moi bracia skończyli w takim stanie?

Uśmiechnęłam się pod nosem, robiąc niewinną minkę, która oczywiście nie pasowała do mojego uśmiechu.

- Całkiem możliwe, że wymknęliśmy się w nocy i poszliśmy do klubu, w którym przesiadują moi znajomi. I możliwe, że to właśnie jedna mugolka tak urządziła te dwa demony. Pamiętacie w ogóle coś z wczoraj?

Chłopcy pokręcili przecząco głowami, jednak nim zdążyli coś więcej powiedzieć, dobiegły nas wołania z dołu. A dokładniej, wołania mojego imienia. Spojrzałam na rudzielców, a oni na mnie. O co mogło chodzić? Zazwyczaj Molly osobiście lub przez któregoś z chłopaków prosiła mnie na dół, a nie darła się na pół domu. Z ciekawością i nutką zaniepokojenia zeszłam na dół. Tego, co zobaczyłam, nie spodziewałam się w żadnym wypadku.

Po całej kuchni latały dwa ptaki, za każdym razem wysuwające pazury, kiedy ktoś robił choć krok w stronę blatu. Na stole, na stosie paczuszek stał dostojny sokół, trzymając w dziobie list. Nie zwróciłam jednak na niego większej uwagi, bo w wejściu wręcz mnie wmurowało, kiedy zobaczyłam, jak jeden z ptaków miał zamiar wydłubać Ginny oczy tylko dlatego, że wyciągnęła rękę w kierunku paczuszek. Z piskiem wtuliła się w matkę. Co takiego było w środku?

- Co... Co tu się dzieje?- wyszeptałam, patrząc na stojących w kątach Weasley'ów.

Nie otrzymałam odpowiedzi. Zacisnęłam zęby i mając nadzieję, że ptaki mnie nie zaatakują, podeszłam do sokoła, trzymającego list. Przeszłam bez problemu. Chciałam wziąć od niego kopertę, jednak ten łypną na mnie spode łba, szarpnął głową, zatrzepotał gwałtownie skrzydłami i wzbił się w powietrze, lądując na oparciu krzesła po drugiej stronie. Oparłam rękę o biodro, patrząc na zwierzę z wyrzutem.

- Chyba masz najpierw otworzyć paczki.- wyszczerzył się bezczelnie Fred, stając koło mnie i podając mi pierwszy z brzegu pakunek.

Spojrzałam nieufnie na prezent. Nie miałam pojęcia, co może być w środku, ale przeczucie mówiło mi, że to nic taniego. Z ciężkim sercem otworzyłam trzymaną w rękach niewielką paczuszkę. W czarnym pudełeczku, wyściełanym fioletowym jedwabiem, leżały srebrne kolczyki w kształcie węży o oczach wykonanych z szmaragdów. Nie wątpiłam w autentyczność ani metalu, ani klejnotów.

W następnym pudełku znajdowała się bransoletka, która do złudzenia przypominała owijającą się wokół mojego nadgarstka młodą Sirr, tylko w innej wersji kolorystycznej, pasującej do kolczyków.

Biorąc w ręce ostatni prezent musiałam usiąść, czując uginające się pode mną kolana. Co Voldemort do jasnej cholery sobie myślał?! Bo nie wątpiłam, że to od niego. Otwarłam trzecie pudełeczko. Wewnątrz niego znajdowała się spinka do włosów o podobnym motywie do poprzednich ozdób, z tą różnicą, że tu nie było jednego węża, a całe ich kłębowisko.

Odłożyłam pudełko na stół i spojrzałam na sokoła. Ten spokojnie podleciał do mnie i przekazał mi list. Bez zwlekania złamałam pieczęć i wyciągnęłam znajdujący się w kopercie pergamin. Musiałam wiedzieć, o co chodzi.

Szanowna Panno Gaunt

Cieszy mnie, że poinformowałaś mnie o tak istotnym fakcie, jakim jest istnienie mojego jeszcze jednego horkruksa. Muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji moich działań trzynaście lat temu. Było to dla mnie spore zaskoczenie, a to, podobnie jak moja niewiedza, rzadko się zdarza.

Również zaskoczeniem było dla mnie to, że Harry Potter, dziecko, które zamierzałem zabić, a które przez mój błąd stało się pojemnikiem mojej duszy, zgodził się ze mną spotkać. Prędzej spodziewałbym się z jego strony najgorszych obelg i chęci zemsty za rodziców, aniżeli pomocy.

Niestety mój obecny stan nie pozwala na zawarcie jakiejkolwiek magicznej umowy. Skoro jednak pan Potter zgodził się dobrowolnie ze mną spotkać, moim obowiązkiem jest zapewnienie mu bezpieczeństwa. Jeśli was samo moje słowo nie upewnia, a mniemam, że tak jest, zwłaszcza w twoim przypadku, panno Gaunt, sugeruję coś na znak moich pokojowych zamiarów. Spełnię każdą prośbę, która nie będzie dotyczyła mojej śmierci lub krzywdy. Możecie prosić o wszystko.

Co do podarków: zawsze nagradzam użytecznych ludzi. I liczę, że dalej będą tak efektywni. Podarki, które otrzymałaś, to nasze rodowe pamiątki i ufam, że trafiły w dobre ręce. Mi samemu raczej na nic by się nie zdały. Ta biżuteria należała do córki Salazara-Melwyn . Jest obłożona wieloma przydatnymi zaklęciami ochronnymi.

Z wyrazami szacunku

Tom Marvolo Riddle

Potarłam ze zirytowaniem nasadę nosa. A więc mieliśmy dość specyficzny komplement, wartościowe prezenty i propozycje. W sumie wszystko, czego mogłam się spodziewać po Voldemort'cie, choć brakowało tutaj groźby. Ale gdyby tak bardziej się wczytać... Nie, to raczej wyglądało na ostrzeżenie.

Westchnęłam ciężko, odkładając list na stół. Spojrzałam przepraszająco na Weasley'ów, skutecznie ignorując podśmiechujących się gdzieś za moimi plecami bliźniaków.

- Przepraszam za to całe zamieszanie.

- Nie szkodzi, skarbie.- uśmiechnęła się dobrotliwie Molly.

- Alstremerio.

Przywołana skrzatka natychmiast się przede mną pojawiła, kłaniając się.

- W czym mogę służyć, panienko?- spytała.

- Prosiłabym, abyś zabrała te prezenty do domu i odłożyła je do mojego kufra z biżuterią

Skrzatka od razu zabrała się do pracy. Jeszcze raz rzucając przepraszające spojrzenie rudzielcom, ruszyłam po schodach do sypialni bliźniaków. Co prawda nie sądziłam, abym musiała przepraszać, w końcu to Tom był winny tego całego zamieszania, jednak wizerunek pokornej, mógł mi w tym domu wiele dać. Molly już stała po mojej stronie w konfrontacji z Ronem, a tak tylko utrzymywałam zdobytą pozycję, denerwując przy okazji rudzielca. Już nawet zarobił szlaban! Ciekawe, co jeszcze mogę osiągnąć?

Wyciągnęłam z kufra strój kąpielowy. Postanowiłam przejść się nad staw. Była ładna, słoneczna pogoda. Taka chwila oderwania od rzeczywistości była tym, czego w tej chwili potrzebowałam. Nawet jeśli nie miałabym spokoju, bo pewnie nie będę tam sama, to chociaż oderwę się myślami od Voldemorta.

Przebrałam się, wzięłam ręcznik i po schowaniu różdżki do kufra, opuściłam pokój, prawie wpadając na Rona i Ginny. Obrzucili mnie pogardliwymi spojrzeniami i ruszyli po schodach na kolejne piętro. Ich zachowanie nie zasługiwało nawet na wzruszenie ramionami. Kompletnie ich ignorując, skierowałam się w przeciwną stronę. Wyminęłam bliźniaków, którzy musieli tyle co wyjść z kuchni, mówiąc im, gdzie idę i opuściłam Norę.

***


Po cichu podeszłam do kanapy, na której tyłem do mnie siedział brunet. Odwróciłam się do skradających się za mną chłopaków i przyłożyłam palec do ust. Zaraz potem rzuciłam się na pogrążonego w lekturze chłopaka z wesołym okrzykiem.

- Niespodzianka!

- Lale!- wykrzyknął chłopak.

Zaskoczyłam go do tego stopnia, że gwałtownie się przekręcił, przez co przeleciałam przez oparcie, przygniatając Harry'ego do mebla. Uśmiechałam się szeroko, wygodniej rozkładając się na przyjacielu. Nie podniosłam się nawet na znaczące chrząknięcie oraz widząc wszystkowiedzące spojrzenia chłopaków i Syriusza. Zwłaszcza mężczyzna miał wyjątkowo wszystko mówiącą minę.

- Chcesz coś powiedzieć, Syriuszku?- spytałam, groźnie mrużąc oczy.

Słysząc jak go nazwałam, mężczyzna automatycznie przybrał oburzony wyraz twarzy.

- Tak myślałam!- mruknęłam, zanim zdążył się odezwać, po czym od razu zwróciłam się do zielonookiego.- Wszystkiego najlepszego, Harry!

Pocałowałam chłopaka w policzek i dopiero wtedy się z niego zwlekłam, siadając obok i podając mu niewielką paczuszkę owiniętą w fioletowy papier i przewiązaną srebrną wstążką. Brunet usiadł, poprawiając okulary i patrząc na mnie ze zdziwieniem.

- Przecież już dostałem od ciebie prezent!

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, jednak szybko załapałam o co mu chodzi i uśmiechnęłam się, kręcąc głową.

- Bilety były dla wszystkich. To nie fair, gdybym uznała je za twój prezent. Weź to!- wpakowałam mu paczuszkę w ręce.- Co prawda nie wiedziałam, co byś chciał i postawiłam na coś praktycznego, ale mam nadzieję, że ci się spodoba.

Harry kiwnął głową i rozpakował prezent. W środku znajdowało się kilka pojemniczków z soczewkami kontaktowymi.

- To soczewki?- spytał solenizant.

- Yhym.- przytaknęłam.- Zaczarowane, aby przystosowały się do twojej wady. Dwa pudełka od góry to zwykłe soczewki, dwa od dołu wzmacniają kolor, a ten na środku zmienia kolor na wcześniej przez ciebie wybrany.

- Koniec z okularami!- wykrzyknął uradowany chłopak, od razu otwierając jedno z pudełek.

Z uśmiechem wybiegł z salonu i wrócił po chwili. Dopiero teraz widziałam, jak wiele złego te okulary robiły dla jego wyglądu. Pomijając już przysłanianie oczu, które teraz wyglądały naprawdę niesamowicie, przez soczewki wzmacniające ich kolor, to w dodatku sprawiały, że twarz bruneta była o wiele bardziej dziecinna. Teraz stał przed nami naprawdę przystojny chłopak. Tylko trzeba by zrobić coś jeszcze z tymi włosami... Ale decyzja należy do niego.

- I jak?- spytał.

- Gdybyś nie był dla mnie jak brat, zakochałabym się w tobie.- odparłam zgodnie z prawdą.

Chłopak wyszczerzył się, widocznie zadowolony. Usiadł koło mnie i z szerokim uśmiechem przyjmował życzenia i prezenty od reszty chłopaków. Syriusz wyskoczył na chwilę do kuchni, z której przyniósł tort i kilka przekąsek. Może i skromnie, ale przynajmniej w dobrym towarzystwie.

Nie zaczęliśmy jednak od tortu. Po kilkunastu minutach dowiedziałam się czemu. Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, Syriusz poszedł otworzyć. Wrócił z nikim innym, jak z Remusem i...

- Selena!- wykrzyknęłam, podbiegając do mężczyzn i odbierając od wilkołaka moją już prawię półtoraroczną chrześnicę.- Witaj, Remusie.

- Witaj, Lale.- uśmiechnął się mężczyzna.- Fenrir i Illiyana prosili, żebyśmy zajęli się małą. Witajcie, chłopcy. Wszystkiego najlepszego, Harry! Dobrze wyglądasz bez okularów.

Podrzuciłam kilka razy roześmianą dziewczynkę. Minęło sporo czasu, odkąd widziałam ją ostatnim razem. Urosła sporo i miała dłuższe włosy, obecnie zaczesane w urocze kiteczki, przewiązane niebieskimi wstążkami. Sukienka w tym samym kolorze podkreślała jej duże oczy. Była śliczna.

Obróciłam się z nią szybko, sprawiając, że zaśmiała się jeszcze głośniej. Z uśmiechem usiadłam na kanapie, sadzając sobie dziewczynkę na kolanach. Harry rozpakował ostatni prezent- paczkę od Remusa. W końcu Syriusz zapalił świeczki, które po odśpiewaniu przez nas „Happy Birthday" zielonooki zdmuchnął.

Przez kilka godzin wesoło rozmawialiśmy, śmialiśmy się i ogólnie miło spędzaliśmy czas. Remus był zaciekawiony, jak idzie nam wyczarowanie Patronusa. Wszyscy byliśmy już bardzo blisko sukcesu. Ćwiczyliśmy po kryjomu. Na szczęście w domach czarodziejów ciężko było wykryć, kto używa magii, więc nie dostawaliśmy powiadomień. Czasami, w mojej połyskującej chmurze widziałam zarys jakiegoś kształtu. Niestety nie potrafiłam określić jakiego.

Koło dwudziestej pierwszej Remus musiał już wracać do watahy. Wziął ode mnie śpiącą Selenę, pożegnał się z nami i wyszedł na ulicę, skąd się teleportował. Szkoda, że musiał tak szybko wracać, ale wiedziałam, że mała nie powinna być zbyt długo oddzielona od watahy i rodziców. Poza tym, była już zmęczona.

Były profesor wydawał się dogadywać ze stadem, co mnie bardzo ucieszyło. Na początku nie wydawał się zadowolony z przebywania w towarzystwie mojego ojca chrzestnego, ale skoro Fenrir i Illiyana powierzyli mu swoją córkę, musieli znaleźć wspólny język. Wilki są bardzo przywiązane do swojego potomstwa i nie powierzyłyby go komuś, komu nie ufają.

Mimo, że nasze grono się trochę zmniejszyło, dalej się dobrze bawiliśmy, świętując urodziny chłopaka. Od pewnego czasu wszyscy zajęci byli rozgrywaniem partii w przeróżnych grach. Skorzystałam z tego, przywołując solenizanta i zaszywając się z nim w kuchni.

- Coś nie tak, Lale?- spytał.

- Dostałam list od Toma.- od razu przeszłam do rzeczy, opierając się o blat.- Jego obecny stan nie pozwala mu na złożenie przysięgi, ale w geście pokoju zaproponował spełnienie jednej prośby.

Chłopak skinął głową, zamyślając się.

- Co mu odpisałaś?

- Nic.- wzruszyłam ramionami.- Uznałam, że powinien spełnić twoje życzenie.

Brunet oparł łokieć o stół i położył brodę na dłoni. Wyglądał, jakby myślami był gdzieś daleko. W końcu uśmiechnął się. Był to smutny uśmiech.

- W tym momencie, najbardziej chciałbym, żeby uniewinnili Syriusza. Żeby mógł spokojnie wrócić do czarodziejskiego świata.- westchnął.- Niestety jego jedyna szansa uciekła. Poza tym, Ministerstwo myśli, że Syriusz nie żyje.

- To nie jest nic, czego nie można by odkręcić.- machnęłam ręką.- A jeśli chodzi o Pettigrew... Jak myślisz, gdzie ten przeklęty szczur mógł uciec?

Chłopak zamrugał zaskoczony i uchylił delikatnie usta, rozumiejąc, o co mi chodzi.

- Voldemort.- wyszeptał.

Kiwnęłam głową z delikatnym uśmiechem.

- Czyli w odpowiedzi do Toma powinnam napisać o wysłaniu Pettigrew do siedziby głównej aurorów?

Harry skinął głową, szybko jednak posępniejąc.

- Myślisz, że dotrzyma umowy? Nie skrzywdzi mnie?

Usiadłam przyjacielowi na kolanach i przytuliłam go. Spojrzałam mu prosto w oczy.

- Nie mogę być tego pewna, Harry. W listach Tom wydaje się wracać do pełni władz umysłowych, sprawia również wrażenie człowieka oddanego zasadom dobrego wychowania, tradycji, choć jednocześnie jest uparty i nie lubi odmowy. Nie wydaje mi się, żeby chciał cię skrzywdzić, ale nie mogę być tego pewna. Nie wiem też, na czym polega wyciągnięcie horkruksa. Może być bezbolesne, a może również boleć. Jeśli się boisz, nie chcesz się spotkać z Tomem, nie musisz tego robić. To ma być tylko i wyłącznie twoja. To dla ciebie wielkie ryzyko i zapewne również stres. Nie chcę, żebyś robił coś wbrew sobie. Mam do niego napisać, że bez przysięgi nie przyjdziesz?

- Nie.- odpowiedział chłopak, przytulając mnie i chowając twarz w moich włosach.- Sam zaproponowałem, że się z nim spotkam. Dotrzymam słowa, choć... boję się. Nie wiem, czego mogę się spodziewać po nim i po sobie. W końcu zabił moich rodziców i chciał też zabić mnie.

- Nie wiem, co mam ci poradzić, Harry.- westchnęłam ciężko, chowając twarz w zagłębienie szyi chłopaka.- Pamiętaj, że zawsze będziesz miał we mnie oparcie.

- Pamiętam.- powiedział, całując mnie w czubek głowy.- I dziękuję za to. Napisz do Voldemorta, że Pettigrew ma zostać wysłany żywcem do Ministerstwa i skazany, co ma również uniewinnić Syriusza.

Kiwnęłam głową, schodząc solenizantowi z kolan. Wróciliśmy do salonu, gdzie praktycznie nie zauważono naszej nieobecności. Kto by pomyślał, że poker, w którego nauczyłam ich grać, tak wszystkich wciągnie.

***


Dwa tygodnie, które spędzałam u Weasley'ów szybko dobiegły końca. Z niejaką ulgą wróciłam do Kwiatowego Dworu. O ile lubiłam bliźniaków, Billa i Charliego, oraz pośrednio Molly, tak pozostali członkowie rodziny nie przypadli mi zbytnio do gustu.

Percy był strasznie zapatrzonym w siebie i swoją karierę arogantem oraz egoistą, którego największym zmartwieniem było stanowisko. Praktycznie nie zwracał uwagi na inne rzeczy, jak samopoczucie rodziny.

Artur, pomimo bycia dobrym, kochającym ojcem oraz miłym człowiekiem, często miał za mało uporu, przez co jego najmłodsze dzieci były, jakie były. Te starsze zresztą też, ale w sposób, który mi nie przeszkadzał. Denerwowało mnie również, że zapomina, kim jest, nie doceniając czarodziejskiego dziedzictwa, a coraz bardziej zatracając się w mugolski świat. Chyba udzielają mi się poglądy Salazara.

Rona i Ginny nienawidziłam. O ile do chłopaka zraziłam się już w pierwszej klasie, tak dziewczyna bardzo szybko otrzymała podobny status. A jeszcze bardziej denerwowało mnie to, że nie wiedziałam, czemu podchodzi do mnie w ten swój dziwny sposób. Nigdy jej nic nie zrobiłam. Widocznie jest bardziej podobna do Ronalda, niż do lepszej części rodzeństwa.

Jeśli chodzi o najstarszych synów Weasley'ów, byli bardzo podobni do bliźniaków. Tak samo otwarci i weseli, mający swoje za uszami i lubiący dobrą zabawę. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy w piątkę, głównie grając w Quidditch'a, rozmawiając lub grając w karty. Z Charlie'm również często ćwiczyłam. Mężczyzna naprawdę dobrze walczył.

Molly, mimo że naprawdę kochała swoje dzieci i była dla mnie bardzo miła i wyrozumiała, wydawała mi się trochę... sztuczna. Nie potrafiłam dokładnie określić, co w jej zachowaniu wydawało mi się sztuczne, ale nie potrafiłam jej do końca zaufać.

Mimo powrotu do domu, nie odpoczywałam. Przygotowałam się na wyjazd na Mistrzostwa Świata w Quidditch'u, dużo ćwiczyłam. Prawie udało mi się wyczarować cielesnego patronusa. Nie byłam do końca pewna, jakim zwierzęciem będzie, ale wiedziałam, że to jakiś gad, gatunek węża. Czas upłynął mi tak szybko, że nim się obejrzałam, nadszedł pierwszy dzień finałów mistrzostw.

Alstremeria obudziła mnie dużo wcześniej niż zazwyczaj. Nawet jeszcze nie świtało. Nieco niechętnie zeszłam z łóżka i weszłam do łazienki. Odkręciłam pod prysznicem lodowatą wodę i po zrzuceniu z siebie za dużej koszulki, weszłam pod lodowate strumienie wody. Zacisnęłam mocno usta. Od razu się rozbudziłam. Powoli przekręcałam kurki, zmieniając temperaturę wody na cieplejszą.

Po umyciu się, owinięta w ręcznik wróciłam do sypialni. Założyłam przygotowane przez skrzaty czarne dresy, błękitny, obcisły top i czarną, luźną bluzę. Wsuwając na nogi błękitne tenisówki, obudziłam Sirr.

- Co tak wcześnie?- syknęła niezadowolona.

- Za chwilę się zbieramy.- oznajmiłam, związując włosy w niedbały kok.- Tylko coś zjemy i musimy lecieć.

Wężyca zasyczała niezadowolona, jednak zsunęła się z łóżka i razem ze mną wyszła na korytarz, gdzie odbiła w swoją stronę. Ja tymczasem udałam się do jadalni. Usiadłam na swoim miejscu i zjadłam przygotowaną przez skrzaty sałatkę. Poprosiłam, żeby dzisiaj nic więcej nie robiły. Nigdy o tak wczesnej porze nie byłam jakoś szczególnie głodna, więc nie chciałam, żeby robiły sobie za dużo roboty.

Może pół godziny później, kiedy zaczęło świtać, stałam w salonie koło czekającego na zmniejszenie kufra i namiotu, czekając na moją gadzią przyjaciółkę. Sirr szybko się pojawiła, niechętnie wpełzając do kufra. Pomniejszyłam obie rzeczy machnięciem ręki i schowałam do kieszeni spodni. Pożegnałam się z Alstremerią i rodzicami, po czym teleportowałam się w pobliże pola namiotowego.

Znalazłam się na skraju lasu, zaraz za linią drzew. Wyminęłam je, wchodząc na zamglone wrzosowisko. Niedaleko mnie stała dwójka dość osobliwie ubranych ludzi- zapewne czarodziejów, którzy nie wiedzieli, jak ubierają się mugole. Jeden z nich trzymał zegarek, a drugi pergamin i pióro. Nie wyglądali zbyt dobrze. Byli zmęczeni i naburmuszeni. Podeszłam do nich spokojnie.

- Dzień dobry.- przywitałam się, kiwając mężczyznom głową.- Nie wyglądają panowie zbyt dobrze. Może chcą panowie eliksir rozbudzający lub usuwający zmęczenie?

- Dzień dobry.- przywitał mnie mężczyzna ubrany w kilt i poncho.- Dziękujemy, ale nie skorzystamy. Takie wymogi. Nazwisko?

- Lale Gaunt, proszę pana.- uśmiechnęłam się uroczo.

- Gaunt... Gaunt...- mruczał w zamyśleniu, zjeżdżając piórem w dół pergaminu .- Spodziewaliśmy się panny nie wcześniej, niż za dwie-trzy godziny.

- Znajomy rodziny mnie teleportował.- wyjaśniłam, pocierając kark w geście zawstydzenia, choć było mi od tego daleko.- Mój opiekun- mugol nie bardzo mógł mnie tutaj przywieźć, a przyjaciel później nie miał czasu.

- Nie jest panna za młoda, aby samotnie przebywać na finałach?- spytał mężczyzna z zegarkiem.

Spojrzałam na niego zaskoczona, jednak szybko uśmiechnęłam się.

- Mój opiekun ma do mnie wystarczające zaufanie, aby pozwalać mi na samotny udział w dobrze pilnowanym wydarzeniu.- podkreśliłam ostatnie słowa, choć na twarzy utrzymywałam niewinny wyraz.- Jednak wbrew pozorom nie będę sama. Mam się spotkać z przyjaciółmi i ich opiekunami.

- Jestem zmuszony prosić o nazwiska...

- Malfoy.- przerwał mężczyźnie głos za moimi plecami.

- Zabini.- odezwał się ktoś w tym samym momencie.

Odwróciłam się na pięcie, stając twarzą w twarz z Draco, Blaise'em i Harry'm, którym towarzyszyli Narcyza z Lucjuszem, Euphemia oraz Syriusz w postaci Łapy. Uśmiechnęłam się do wszystkich szeroko, witając się z nimi radośnie. Chłopców przywitałam przytulasem i całusem w policzek.

- Witaj, Lale.- przywitał mnie Lucjusz ze swoją bezuczuciową maską na twarzy.- Czy napotkałaś jakieś problemy?

- Nie, Lucjuszu.- uśmiechnęłam się delikatnie, z satysfakcją zauważając pobladłe miny zbyt ciekawskich i wtrącających się w nie swoje sprawy urzędników.- Po prostu ci panowie sądzą, że jestem za bardzo nieodpowiedzialna, aby spędzić kilka dni bez nadzoru.

- Doprawdy?- blondyn uniósł brew w iście Malfoy'owskim geście, zerkając na pracowników ministerstwa.

- Ależ skąd!- zapewnił szybko mężczyzna z zegarkiem.- Niestety, takie są wytyczne ministerstwa... Ale skoro panna Gaunt nie jest sama...

- Państwo Malfoy, Państwo Zabini drugie pole. Kierownikiem kempingu jest Payne. Panna Gaunt, pierwsze pole, jakieś ćwierć mili stąd. Proszę pytać o Roberts'a.- oznajmił szybko mężczyzna w kilcie, widocznie chcąc się nas pozbyć jak najszybciej.

Bez słowa wyminęłam mężczyzn, kierując się we wskazanym kierunku i rozpoczynając wesołą rozmowę z przyjaciółmi.

***


Z delikatnym uśmiechem wpatrywałam się w wynik meczu Bułgaria-Irlandia. Nie kibicowałam żadnej z tych drużyn, jednak byłam pełna podziwu dla zawodników. To był naprawdę świetny mecz. Przypominał mi ten pierwszy, w którym grałam, choć tutaj złapanie znicza przez Kruma, szukającego przegrywającej drużyny, nie przyniosło zwycięstwa ani remisu. Zabrakło dziesięciu punktów.

Klaskałam dla obu drużyn, uśmiechając się pod nosem. Postanowiłam sobie, że na następne mistrzostwa również zdobędę bilety. Choćbym miała wydać na to pół skarbca. Jeszcze nigdy nie czułam tyle adrenaliny siedząc na widowni! I nawet narzekania Ronalda, który nie rozumiał, czemu Krum złapał znicza, nie mogły popsuć mi tego momentu.

- Nu co, my walczyli dzielnie.- usłyszałam obok siebie posępny głos.

Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam bułgarskiego ministra magii. Knot wpatrywał się w niego z niedowierzaniem i oburzeniem. No tak! Przez cały dzień musiał się porozumiewać z nim na migi, bo mężczyzna udawał, że nie zna angielskiego! Przecież to było zabawne! Bułgarski minister twierdzi podobnie.

- Ma pan rację, sir.- uśmiechnęłam się do bułgarskiego ministra.- To był naprawdę udany mecz! Bułgaria dała z siebie wszystko, a to bardzo się ceni.

Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony. Odpowiedziałam mu uroczym uśmiechem.

- Dziękuję, Panno...?

- Gaunt, sir. Lale Gaunt.

Mężczyzna skinął głową, całując mnie w wierzch dłoni.

- Nu, miło poznać, panno Gaunt. Dziękuję za twoje uznanie.

Nie zdążyłam z mężczyzną zamienić kolejnego słowa, kiedy do loży weszła bułgarska drużyna. Byli wymęczeni i z trudem przeciskali się między siedzeniami, zbliżając się do nas. Kiedy ściskali ręce ministrów, Ludo Bagman wykrzykiwał ich nazwiska. To samo miało miejsce, kiedy do loży weszła drużyna Irlandii.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jest kolejny rozdział, choć przyznaję, że trochę późno. Miałam zalatany dzień.

Dzisiaj oprócz rozdziału jest coś jeszcze, a mianowicie: dostałam nominację. Tak, tak. A dostałam je od Yachiru111. Może powinnam zrobić z tego jakąś oddzielną notkę, albo coś, ale jestem leniem, więc daje to tutaj.

A oto pytania, które dostałam (ogólnie powinnam wrzucić zdjęcie, ale nie bardzo mi się chce, a więc...):

1. Kebab czy pizza

2. Możesz iść na kawę/herbatę/wódkę z trzema dowolnymi postaciami z filmu/książki/anime. Kogo zabierasz?

3. Daj coś z kategorii czarny humor, ślicznie proszę!

Tyle. No to tak:

1. Zdecydowanie pizza

2. Trzy postacie to trochę mało! Zwłaszcza, że ostatnio oglądam i czytam dość sporo, ale okej, niech będą Undertaker i Ciel z Kuroshitsuji i może Toshiro z Bleach. Choć lista osób z którymi poszłabym na cokolwiek jest o wiele dłuższa.

3. Chyba jeszcze za wcześnie, żeby robić sobie żarty z martwych imigrantów z Syrii, których znaleziono w samochodzie-chłodni. Na litość boską! Oni chyba nawet jeszcze nie rozmarzli...

Informuję, że mój humor nie jest najwyższych lotów i jestem tego świadoma.

Chciałabym również nominować: TheSoulSisters4ever i 1siostra-salazara1

Pytania te same ^^



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro