Rozdział 22
Następnego dnia obudziłam się dość wcześnie, wracając do rutyny sprzed nocy spędzanych w klubie. Wysunęłam się spomiędzy ramion bliźniaków, uważając, żeby żadnego z nich nie obudzić i zaczęłam przeglądać swoje rzeczy. Jako że ciężko byłoby wcisnąć do pokoju dodatkowe łóżko, postanowiliśmy złączyć łóżka chłopców, aby się pomieścić.
Wyciągnęłam z kufra leginsy i koszulkę, którymi szybko zastąpiłam piżamę. Włosy związałam w koński ogon i zakładając adidasy, po cichu opuściłam pokój. Uważając na skrzypiące schody, powoli kierowałam się na parter. Wchodząc do kuchni zostałam przywitana przez zdziwiony głos.
- Nie śpisz, Lale?
- O! Hej, Charlie!- przywitałam się.- Nie, już się wyspałam i postanowiłam, że trochę poćwiczę. A ty?
- Ja właśnie miałem takie samy plany. Może poćwiczymy razem?
- Jasne.- zgodziłam się, wzruszając ramionami.
Wyszliśmy z Nory i po krótkiej rozgrzewce zaczęliśmy od joggingu. Mężczyzna prowadził, lepiej znając okoliczne tereny, jednak nie ustępowałam mu, biegnąc zaraz obok. Po pewnym czasie wbiegliśmy do niewielkiego lasku, gdzie mogłam pozwolić sobie na nieco więcej, odbijając się od konarów i większych kamieni oraz przeskakując przez niektóre przeszkody.
Po blisko godzinie wróciliśmy przed dom Weasley'ów. Oboje byliśmy trochę zdyszani po wyczynach w lesie. Charlie przywołał nam z kuchni po szklance wody i po wzięciu kilku łyków, oparł dłonie na kolanach, uspokajając oddech. Ja natomiast spokojnie wypiłam swoją wodę i zaczęłam się rozciągać.
- Charlie, masz jakieś doświadczenie w walce wręcz?- spytałam, robiąc szpagat i praktycznie kładąc się na ziemi.
- Tak.- przytaknął, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma.- Szukasz sparing-partnera?
- Bingo!- wykrzyknęłam, przyjmując pozycję stójki.- Jeśli byłbyś tak miły i ze mną poćwiczył, byłabym wdzięczna.
Wzruszył ramionami.
- Nie ma sprawy. Duże masz doświadczenie?
- Spore.- stwierdziłam, prostując się, i przeciągając ramiona.- Mój opiekun włożył wiele wysiłku w to, abym potrafiła się bronić. A ty?
- Przy pracy ze smokami to niezbędne, chociaż w podstawie. Poza tym, kiedy te olbrzymy śpią, my- trenerzy- nie mamy zbyt wiele do roboty.
Kiwnęłam tylko głową na znak zrozumienia. Jakikolwiek komentarz wydawał mi się zbędny. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, czekając na ruch przeciwnika. Uważnie przyglądałam się sylwetce mężczyzny. Był wyższy ode mnie i zdecydowanie dużo bardziej umięśniony, w pełni świadom swojego środka ciężko, utrzymujący odpowiednią pozycję. Od razu zauważyłam, że jest to pozycja typowa dla boksera, jednak Charlie bez wątpienia znał również inne sztuki walki. Bystre oczy w podobny sposób przyglądały się mojej postawie, która czerpała z wielu sztuk walki, a którą opracowałam samodzielnie.
W końcu zaatakował, wymierzając cios pięścią prosto w moją głowę. Muszę przyznać, że był szybszy, niż się spodziewałam. Od razu sparowałam cios i spróbowałam go podciąć, jednak przewidział to i byłam zmuszona wykonać szybki unik. Zrobiłam szybko kilka przerzutów w tył, zyskując na odległości. Zaraz potem ruszyłam na mężczyznę, wymierzając mu kombinację szybkich ciosów. Jedne z nich udało mu się sparować, lub zrobić unik, inne zaś trafiały celu. Szybko jednak sytuacja się zmieniła, kiedy udało mu się chwycić mój nadgarstek i przerzucić mnie przez ramię. Natychmiast poderwałam się z ziemi, uciekając przed kopnięciem.
Przez następne kilkanaście minut wymienialiśmy się ciosami, parowaliśmy je i robiliśmy uniki. Wszystkie te działania były w różnej konfiguracji i z różnymi skutkami. Byłam pewna, że przybyło mi kilka siniaków. W końcu, udało mi się obezwładnić Charlie'ego, pozbawiając go na początku równowagi, a następnie oplatając jego szyję nogami oraz wykręcając rękę.
- Wygrałam?- spytałam z uroczym uśmiechem, nie luzując uścisku.
- Wygrałaś.- wysapał, z trudem łapiąc oddech.
Puściłam mężczyznę i pomogłam mu wstać. Od strony domu dobiegły nas głośne oklaski. Spojrzałam w tamtym kierunku. Stali tam pozostali Weasley'owie. Głupio się przyznać, ale byłam tak zaabsorbowana ćwiczeniami z Charlie'm, że zupełnie nie zauważyłam ich przybycia. Bliźniacy uśmiechali się szeroko, a kiedy zobaczyli, że przedstawienie skończone, zakrzyknęli z uciechy na moje zwycięstwo.
- Oh, dzień dobry!- przywitałam się, podchodząc do Weasley'ów, po czym zwróciłam się bezpośrednio do bliźniaków.- Podobało się przedstawienie?
- Jak zawsze!- wykrzyknęli.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Aż dziwne, że nie robiliście zakładów.- zaśmiałam się.
- Reszta nie chciała obstawiać.- nachmurzył się Fred.
Roześmiałam się, kręcąc głową. Oni byli niemożliwi!
- Nic ci nie jest, kochana?- zaniepokoiła się Molly.
- Wszystko w porządku.- uśmiechnęłam się uspokajająco do kobiety.- To tylko kilka siniaków. Muszę przyznać, że tak dobrego sparingu nie miałam od dawna.- zwróciłam się do Charlie'ego.- Dzięki! Przyjdź później do pokoju bliźniaków. Dam ci maść na siniaki.
- Lećcie się przebrać.- poleciła matka rudzielców.- Za chwilę podaję śniadanie.
Spokojnie wyminęłam wszystkich i skierowałam się do sypialni bliźniaków. Z kufra wyciągnęłam jeans'owe spodenki, lekką, białą bluzkę odsłaniającą pępek z nadrukiem „Zwiastun apokalipsy" na przedzie, oraz czarne sandałki. Z naręczem ubrań udałam się do łazienki.
Szybko się odświeżyłam i po ubraniu się, zeszłam do kuchni, gdzie była większa część rodziny.
- Pomóc ci, Molly?- spytałam, podchodząc do kobiety.
- Nie trzeba, skarbie.- uśmiechnęła się szeroko, posyłając kolejne talerze na stół.- Usiądź. Zaraz jemy.
Kiwnęłam głową i zajęłam miejsce przy stole. Nie zamierzałam się narzucać. Tak jak powiedziała kobieta, po chwili brakująca część rodziny dosiadła się do stołu i rozpoczęliśmy śniadanie. Nałożyłam sobie trochę jajecznicy i dużo spieczonego boczku.
- Fred, George, co chcecie kontynuować po SUMach?- spytał pan Weasley, patrząc na swoich synów.
Wymieniłam z bliźniakami spojrzenia. Oczywiście, że wiedziałam, co chcieliby robić po szkole. Sklep z dowcipami był ich marzeniem. Trochę nierealnym, ale mimo wszystko marzeniem. Na szczęście mieli również wybrane inne ścieżki kariery, które były, przynajmniej według mnie, ambitne i chłopcy sprawdziliby się w tym doskonale.
- Na pewno będę kontynuował Zielarstwo i Eliksiry.- poinformował Fred, spokojnie jedząc tost z dżemem.- Postanowiłem zostać uzdrowicielem.
Większość osób przy stole zachłysnęła się tym co miała w ustach. Zapewne wzięliby oświadczenie chłopaka jako żart, gdyby nie to, że mówił on całkowicie poważnie, co nieczęsto jemu, jak i jego bliźniakowi się zdarzało. Ja byłam zadowolona z wyboru Freda. Był świetny w zaklęciach i eliksirach uzdrawiających, miał też podejście do ludzi. Uważałam, że byłby świetnym uzdrowicielem.
- Chyba nie mówisz poważnie?!- wykrzyknął Percy.
- Czemu nie?- wtrąciłam, popijając sok.- Fred świetnie radzi sobie z leczniczą dziedziną magii i ma podejście do ludzi. Jeśli tak jak do tej pory będzie przykładał się do nauki, jestem pewna, że otrzyma jedne z najwyższych wyników na OWTMach i dostanie się do Magicznej Akademii Medycznej.
- Akademii?- zapytała słabo Molly.
Fred kiwnął głową.
- Po Hogwarcie zamierzam iść do MAM we Włoszech.
- Fred...- zaczął Artur, patrząc na syna smutnym wzrokiem.- Nie stać nas na czesne...
- I nie musi.- wtrąciłam się po raz kolejny.- Jeśli Fred uzyska cztery Wybitne na OWTMach oraz zostanie polecony przez głowy co najmniej pięciu wysoko postawionych rodów, dostanie specjalne stypendium. Moja rodzina posiada sporo udziałów we Włoskiej MAM i po osiągnięciu piętnastego roku życia zamierzam się starać o przyznanie tytułu Lady Gaunt, więc myślę, że moja rekomendacja będzie bardzo dużo znaczyła dla tamtejszej rady nadzorczej. Wierzę w chłopców i postaram się im pomóc najlepiej jak będę mogła.
Zebrani patrzyli na mnie w niedowierzaniu.
- Lale...- wyszeptała kobieta, patrząc na mnie ze łzami w oczach, jednak po chwili spojrzała na jednego z bliźniaków.- Fred... Jesteś pewny, że...
- Tak, mamo.- odpowiedział spokojnie i z pełną powagą.
- No cóż,- Molly uśmiechnęła się ze wzruszeniem.- jedyne, co mogę zrobić, to trzymać za ciebie kciuki. A co z tobą, George?
- Po Hogwarcie zamierzam dostać się do Ministerstwa.- odpowiedział krótko, nie chcąc wprawiać rodziny w większy szok.
- O!- ożywił się Arthur.- A do którego departamentu?
- Pewnie magicznych gier i zabaw.- mruknął Percy, pijąc kawę.
- Lepiej odstaw kawę, Percy.- poradził bez cienia wesołości w głosie.- Chcę zostać niewymownym.
Percy, który nie posłuchał brata, o mało nie udusił się czarnym napojem. Musiał wręcz skorzystać z pomocy Bill'a, który poklepał go mocno po plecach. Cała rodzina wpatrywała się w George'a w jeszcze większym niedowierzaniu niż przed chwilą w jego bliźniaka. Ronaldowi nawet kawałek kiełbaski wypadł z ust. Ohyda! Niezauważalnym ruchem palca zamknęłam mu usta. Nie miałam zamiaru zwracać śniadania.
- George... Żartujesz, prawda?- zapytał niepewnie ojciec rudzielców.
- Dlaczego tak was to dziwi?- mruknął chłopak w przestrzeń, popijając herbatę.
Miałam ochotę westchnąć ciężko. Powstrzymałam się jednak od tego odruchu.
- George mówi jak najbardziej poważnie, Molly, Arturze. Odbył już nawet spotkanie pilotażowe z moim znajomym z Departamentu Tajemnic. Oczywiście nie mógł on powiedzieć mu wszystkiego, ze względu na przysięgę, jednak wyjaśnił, jak wygląda rekrutacja, oraz czego wymaga się od kandydata. Jeśli...
Moją dalszą wypowiedź przerwało wlecenie do kuchni Kirana i Hedwigi oraz sowy szefa. Ptaki zaczęły krążyć nad stołem, robiąc sporo hałasu. Automatycznie wyciągnęłam ramię przywołując je do siebie. Najpierw Hedwigę- sowę Harry'ego, która była najbliżej. Odebrałam od niej kopertę, która na pewno nie była zaadresowana pismem chłopaka. Poczęstowałam ją kawałkiem mięsa, po którego zjedzeniu odleciała. Podobnie szybko uwinęłam się z sową szefa. Na koniec przywołałam Kirana, który miał do nóżki przyczepiony list. List napisany w wężomowie.
Kiedy cały rozgardiasz, który narobiły ptaki zniknął z kuchni, opadłam na krzesło, ściskając wszystkie listy.
- Zawsze dostajesz tyle listów, kochanie?- spytała Molly.
- Lale widocznie ma wielbiciela!- zażartował Fred, puszczając mi oko.
- Wielbiciela?- spytała Ginny z dziwnymi błyskami w oczach, nie poznając się na żarcie. Bynajmniej nie było to przyjazne spojrzenie.
- Jestem odpowiedzialna za swoją rękę. To nic dziwnego, jeśli ktoś chciałby się wżenić w mój ród. Poza tym, Fred żartował.- wzruszyłam ramionami, próbując zakończyć temat.
Zaraz po tym wzięłam się za odczytanie listu od Toma.
Szanowna Panno Gaunt
Jak się zapewne domyślasz, piszę do Ciebię w sprawie mojego dziennika. Moje nowe ciało weszło w ostatnią fazę dojrzewania i myślę, że będzie gotowe przed upłynięciem roku, dlatego chciałbym do tego czasu odzyskać swoje horkruksy, aby móc odrodzić się w pełni mocy i władz umysłowych.
Przesyłam Ci kilka biletów na Mistrzostwa Świata w Quidditch'u. Lubisz ten sport, prawda? Co zrobisz z pozostałymi biletami, zależy od Ciebie. Byłbym wdzięczny, gdybyś zgodziła się tam spotkać z jednym z moich ludzi i przekazać mu dziennik.
Liczę na szybką odpowiedź z twojej strony, panno Gaunt.
Z wyrazami szacunku
Tom Marvolo Riddle
Zajrzałam do koperty. Faktycznie znajdowało się tam kilka biletów. I to nie byle jakich! Były to bilety w loży dla Vip'ów oraz specjalne wejściówki, umożliwiające poznanie członków obu reprezentacji. Czyżby Tom chciał mnie przekupić? Całkiem możliwe, chociaż niepotrzebne. W końcu obiecałam mu zrobienie z dziennikiem, czego będzie chciał.
Z błyszczącymi oczami spojrzałam na bliźniaków. Wyjęłam po dwa bileciki i po złożeniu ich, ukryłam je w dłoniach. Z szerokim uśmiechem przywołałam chłopców do siebie. Kiedy podeszli, podałam im zawartość dłoni. Ze zdziwieniem spojrzeli na to, co im dałam. Ich oczy rozszerzyły się do niewyobrażalnych rozmiarów.
- ŻARTUJESZ?!- wykrzyknęli.
- Nie.- pokręciłam głową z szerokim uśmiechem.- Są wasze.
- Jesteś najlepsza!- wykrzyknęli, całując mnie w oba policzki i o mało nie zrzucając mnie z krzesła.
- O co to całe zamieszanie?- spytał Artur.
Bliźniacy uśmiechnęli się do siebie szeroko.
- Dostaliśmy bilety na Mistrzostwa w Quidditch'u w loży Vip'owskiej!- wyszczerzył się pierwszy z bliźniaków.
- I karnety upoważniające do poznania członków obu reprezentacji!- dodał drugi.
- To nie fair!- warknął Ronald, patrząc na mnie ze złością.
Spojrzałam na niego mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Nikt mi nie zabroni rozpieszczać przyjaciół, Ronaldzie. Poza tym, to wcale nie jest nie fair. Ale ty się na tym znasz, prawda? Wiesz, wypominanie sierocie, że jej rodzice nie żyją i cieszenie się z tego...
- Należało im się!- warknął chłopak, chyba kompletnie zapominając, że jesteśmy w kuchni w towarzystwie całej jego rodziny.- To byli pieprzeni Śmierciożercy!
- RONALDZIE!!- wykrzyknęli państwo Weasley'owie, patrząc na syna z przyganą i nieopisaną złością.
Również rodzeństwo chłopaka było oburzone jego zachowaniem, pomijając Ginewrę, która widocznie stała po stronie brata. Trzasnęłam rękami w stół, zwracając na siebie uwagę domowników. Wymusiłam łzy w oczach i tak patrzyłam na Wiewióra.
- Nie ty będziesz ich osądzał.- zaczęłam cicho, co chwilę podnosząc ton głosu.- Nie znałeś ich. Nie masz najmniejszego prawa ich obrażać! Wiem, kim byli! Ale byli również kochającymi rodzicami, którzy oddali za mnie życie! Myślałam, że przez te kilka lat choć trochę zmądrzałeś, ale skoro nie...! Ja, Lale Sophie Gaunt, córka Sophie Elizabeth Gaunt i Louis'a Leo May'a...
- Lale...- zaczęła pani Weasley.
- ... Córka rodu Gaunt oraz rodu May, krew z krwi Salazara Slytherin'a, oficjalnie uznaję Ronalda Biliusa Weasley'a, syna rodu Weasley i rodu Prewett, za wroga, oraz przysięgam zmienić jego życie w koszmar!
W całej kuchni rozbłysła magia. Dwa czarne promienie wypłynęły z mojego ciała i po chwili wirowania nad stołem, jeden z nich, który zmienił barwę na czysto białą, wrócił do mojego ciała, drugi, który zajarzył się barwą krwi, uderzył w chłopaka, posyłając go na ścianę. Osłabiona, osunęłabym się na ziemię, gdyby nie ręce bliźniaków. Posłałam im wdzięczne spojrzenie i po chwili znów oparłam się o stół.
- Wiesz, Ronaldzie, pamiętam dzień śmierci mojej matki.- wyszeptałam grobowym tonem.- Pamiętam, jak w panice uciekała ze mną przez las. Jak z jej oczu uciekają oznaki życia, kiedy została trafiona Avadą. I pamiętam twarz jej mordercy. Może i była Śmierciożercą, ale powinna mieć proces. Tymczasem dokonano na niej samosądu. Tak wygląda twoja sprawiedliwość?!- wzdychając ciężko, zwróciłam się do reszty rodziny.- Przepraszam za ten wybuch. Chyba najlepiej będzie, jak wrócę do siebie.
Po moich policzkach spłynęło kilka sztucznych łez, kiedy skierowałam się na piętro. Nie miałam do siebie żalu, nie było mi wstyd. Rudzielec po prostu przekroczył granicę, czego nie mogłam zignorować. Raz, po drobnej zemście, mogłam ignorować fakt, że obraził moich rodziców. Jednak drugi raz nie mogłam tego zostawić tak o!
Ściskając w rękach koperty z listami, wchodziłam powoli po schodach, ignorując krzyki z kuchni. Zwłaszcza głos Molly i bliźniaków wyróżniał się z ogólnego rozgardiaszu. Byłam pewna, że trwa tam teraz niezła awantura. Pytanie tylko, kto był po mojej stronie? Pokręciłam głową, zupełnie odcinając się od krzyków.
Weszłam do pokoju bliźniaków, od razu rzucając się na łóżko. Zanim zaczęłabym się pakować, chciałam odczytać pozostałe listy. Jako pierwszy wzięłam ten od szefa. Kolejna robota. Nawet dobrze się składało. Mogłam trochę odreagować. Szybko wzięłam się za list przyniesiony przez Hedwigę.
Droga Lale
Jak zapewne wiesz, Harry ma w tym tygodniu urodziny. Chciałbym wyprawić mu przyjęcie. Jeśli ty, Fred i George moglibyście przyjść, bylibyśmy niezwykle szczęśliwi! Czekajcie w takim wypadku w Dziurawym Kotle 31 lipca o 18:00. Będziecie wiedzieli, kiedy przyjdę.
Łapa
PS.: Draco i Blaise już potwierdzili swoje przybycie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Na pewno będę. Wstałam z łóżka i zaczęłam zbierać swoje rzeczy, pakując je do kufra. Kiedy kończyłam, ktoś zapukał do drzwi. Machnęłam ręką od niechcenia, wpuszczając tą osobę do środka. Okazało się, że to Molly.
- Lale... Proszę, zostań. Przepraszam cię za Rona. Nie powinien był tego mówić!
- Nie chcę psuć atmosfery.- uśmiechnęłam się smutno.- Naprawdę, najlepiej będzie, jeśli wrócę do siebie.
- Kochanie...- zaczęła, siadając na łóżku i zachęcając mnie do zajęcia miejsca obok, co niechętnie zrobiłam.- Zaprosiłam cię na dwa tygodnie. Źle by o mnie świadczyło jako o gospodyni, gdybyś opuściła nas po jednej nocy. Trochę cię rozumiem. Strata bliskich boli, nie ważne, jakimi byli ludźmi. Sama podczas wojny straciłam dwóch braci. Ron nie powinien wypowiadać się o sytuacjach, których nie zna. Razem z Arturem stwierdziliśmy, że przyda mu się porządna lekcja. Już dostał szlaban, a to dopiero początek.
- Owszem, początek.- przytaknęłam cicho.- Ja nie zapominam.
Kobieta przyjrzała mi się uważnie.
- Pomyśleć, że wzięłam cię za aniołka! Rozumiem, czemu Fred i George cię tak uwielbiają! Mam wrażenie, że bardzo uprzykrzysz życie Ronowi.
- A my chętnie w tym pomożemy!- odezwało się kilka głosów od progu.
Bliźniacy, Charlie i Bill stali tam, chyba już od jakiegoś czasu. Fred i George, od razu porwali mnie z łóżka, przytulając mocno. Byli kochani. Dobrze wiedzieli, że zachowanie Wiewióra bardziej mnie zdenerwowało niż zasmuciło. Nie ważne, że sytuacja dotyczyła ich rodziny, zawsze byli przy mnie.
Nim cokolwiek zdążyło się wydarzyć, rozległo się pyknięcie, a przede mną pojawił się Kiełek.
- Kiełku?- byłam kompletnie zaskoczona pojawieniem się skrzata.
Stworzenie skłoniło się.
- Pan prosi panienkę, oraz panicza Freda i panicza George'a do siebie.
- Molly, mogę porwać na trochę te dwa demony?- spytałam niepewnie, zerkając na kobietę.
- Myślę, że przyda ci się oddech. Ale nie wróćcie zbyt późno. Nie chcę się martwić.
Kiwnęłam głową i razem z chłopcami zostałam przeniesiona do swoich kwater w Hogwarcie. Draco, Blaise i Harry już tam byli, rozmawiając wesoło z portretem mojego przodka. Przywitałam się z każdym z nich pocałunkiem w policzek i rozsiadłam się na jednym z foteli.
- O co chodzi, Salazarze?- spytałam.
Mężczyzna wyglądał na rozemocjonowanego. Nie wiedziałam jednak, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, a w jego oczach coś niewyobrażalnie błyszczało.
- Przysięgałaś na krew, Lale?
Zamrugałam z zaskoczeniem. Przecież od zajścia w kuchni minęło może kilkanaście minut! Poza tym, skąd on mógł o tym wiedzieć? Mimo wszystko potwierdziłam.
- Tak, przysięgałam.
Twarz mężczyzny rozjaśniła się. Nie zwracając nawet uwagi na moje spojrzenie, które wręcz krzyczało o wyjaśnienia, zwrócił się do chłopców.
- Czy akceptujecie Lale Sophie Gaunt, córkę rodu Gauntów, krew z krwi mojej, jako nosicielkę woli Slytherin'a?
- Akceptujemy.- odpowiedzieli, chociaż sądząc po ich minach, mieli takie samo pojęcie o sytuacji, co ja.
- Czy akceptujecie ją jako dziecko Hogwartu, jedno z czterech, mogących władać potęgą założycieli?
- Akceptujemy.
- Czy robicie to z nieprzymuszonej woli, a wasza decyzja nie opiera się na strachu lub chęci zysku, a szacunkiem, jakim ją darzycie?
- Tak.
Mężczyzna uśmiechnął się i pstryknął palcami. Wszystko wokół nas się zmieniło. Nie byliśmy już w moich pokojach. Zamiast tego znajdowaliśmy się w ciemnej, kamiennej komnacie, gdzie nie było żadnych okien, a jedynym źródłem światła były płomyki w kolorach czterech domów, unoszące się w powietrzu. Na każdej z czterech ścian wisiał portret. Ramy jednego z nich, zajmowane były przez mojego przodka. W pozostałych, widniały postaci pozostałych założycieli.
- Helgo, Roveno, Godryku.- przywitał się Salazar, z błąkającym się na ustach delikatnym uśmiechem.
- W końcu postanowiłeś się pokazać, Salazarze?- zapytała z urazą czarnowłosa, brązowooka kobieta z krukiem na ramieniu, w której rozpoznałam Lady Ravenclaw.- Dobrze myślę, że jedno z tych dzieci jest dziedzicem twojej woli?
- Owszem, droga Roveno. Oto moja daleka wnuczka.
Wyszłam przed chłopców, skłaniając się portretom. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć wewnętrznie miałam ochotę rozerwać mojego przodka na strzępy. Nie miałam zielonego pojęcia, co się dzieje, a ja nienawidziłam, nie wiedzieć. Zwłaszcza, jak brałam w czymś udział. O co tu chodziło?
- To dla mnie zaszczyt, móc poznać pozostałych założycieli Hogwartu. Nazywam się Lale Sophie Gaunt.
- Witaj, dziecko.- Rovena skinęła mi głową.- Salazarze, co takiego sprawiło, że sprowadziłeś tutaj te dzieci? Bez powodu nie sprowadzamy tutaj swoich dziedziców.
- Lale przysięgała na krew.- oznajmił mężczyzna.- Przyjęła i zaakceptowała swoje dziedzictwo, a ci chłopcy zaakceptowali ją z własnej, nieprzymuszonej woli.
- A więc chcesz jej przekazać władzę nad zamkiem?- spytał Godryk.
Władzę nad zamkiem? Jak mogli mi ją przekazać? Przecież to dyrektor zawsze panował nad Hogwartem i miał nad nim największą władzę. Wątpiłam, aby chcieli wypierdolić Dumbledore'a i mnie wcisnąć do jakże mało przyjemnego, dyrektorskiego gabinetu. Więc co chcieli zrobić?
- Chcę.
- Podejdź, skarbie.- poprosiła Helga.
Była to niska kobieta przy kości o jasnobrązowych włosach i niebiesko-brązowych oczach, które były ciepłe i przyjazne. Spokojnie wykonałam polecenie, patrząc prosto w oczy kobiety. Uśmiechała się delikatnie, jednak kiedy mi zadała następne pytanie, była jak najbardziej poważna.
- Co jesteś w stanie zrobić dla swoich bliskich?
- Wszystko.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nadal próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.- Nie pozwolę ich skrzywdzić i pomogę zawsze, kiedy będą tego chcieli lub potrzebowali.
Kobieta kiwnęła głową, na znak zrozumienia.
- Co jest dla ciebie ważniejsze? Lojalność czy uczciwość?
- Względem mojej osoby, czy ogólnie?
- Co jest dla ciebie ważniejsze od twoich bliskich i odwrotnie.
- W obu przypadkach lojalność. Czasami kłamiemy, chcąc kogoś chronić. Czasami również nie mówimy całej prawdy, bojąc się reakcji. Nie zależnie jednak, czy będziemy coś ukrywać, czy nie, chłopcy mogą na mnie liczyć w każdej sytuacji.- powiedziałam, czując się jak na jakimś dziwnym, ale niezwykle ważnym teście.
Kobieta po raz kolejny kiwnęła głową. Zamyśliła się na chwilę, pukając palcem w swoją dolną wargę.
- Ostatnie pytanie z mojej strony. Jak postrzegasz sprawiedliwość?
Moje spojrzenie trochę stwardniało. Przestałam również zastanawiać się nad pomysłem Salazara i powodem ściągnięcia nas tutaj. To pytanie bezpośrednio skierowane było do moich działań. Być może kobieta o tym nie wiedziała, być może miała zupełnie inny zamysł, zadając je, jednak poczułam się... dziwnie.
- Jaką sprawiedliwość?- spytałam, zachowując spokój.- Sprawiedliwość według społeczeństwa? Według ofiar? Według oprawców? Czy może sprawiedliwość względem urzędu? Sprawiedliwość ma wiele obliczy, Lady Hufflepuff.
- Właśnie, skarbie.- uśmiechnęła się kobieta.- Sprawiedliwość ma wiele obliczy. Nie mam nic przeciwko, Salazarze.
Dwójka założycieli skinęła sobie głową, a mnie przywołała Rowena. Kobieta miała surową, może nawet zastraszającą twarz, jednak nie ujmowało jej to urody. Było to naprawdę dziwne połączenie. Jednak nie kobieta przyciągnęła moją uwagę, a jej kruk. Był zadziwiająco podobny do Kirana. Jedyną różnicą, były trochę jaśniejsze pióra na końcówkach skrzydeł.
- Lubisz kruki, moje dziecko?
- Owszem, Lady Ravenclaw.- uśmiechnęłam się kącikiem ust, zganiając się przy okazji za gapienie się.- Twój kruk, Lady, wydał mi się bardzo podobny do mojego.
- Wszystkie kruki są podobne, moje dziecko.- uśmiechnęła się lekko.- Ale skoro Kirana cię rozprasza...
- Nawet mają tak samo na imię.- zaśmiałam się.- Przepraszam, już się skupiam.
Kobieta kiwnęła głową, choć przyglądała mi się uważnie.
- Powiedz mi, moje dziecko, co było pierwsze: feniks czy płomień?
- To koło, Lady. Feniks odradza się z płomieni i kończy w nich swój żywot. Nie ma tu początku ani końca.
- Czy akceptujesz odmienność?
- Jakby wszyscy byli tacy sami, to świat byłby nudny.
Kobieta uniosła kącik ust, wyraźnie zgadzając się z moim zdaniem.
- Czy uważasz się za osobę mądrą?
Zamyśliłam się. Nie byłam zdania, że samemu powinno oceniać się swoją mądrość i wiedzę, choć nie uznawałam się za osobę głupią. Spojrzałam na chłopców i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Myślę, że nikt nie powinien oceniać swojej mądrości.
Brunetka uśmiechnęła się, zupełnie tracąc na swojej surowości. Skinęła mi głową i zwróciła się do Salazara, również nie mając żadnych sprzeciwów. Do czegokolwiek miałoby to prowadzić. Ja w tym czasie zostałam przywołana przez Godryka. Był to barczysty mężczyzna o kasztanowych włosach i zielonych oczach.
- Czy jesteś odważna, dziewczyno?
Zmarszczyłam brwi.
- Nie sądzę, aby takie pytanie zostało odwzorowane w rzeczywistości. Odwagi, jak i wielu innych rzeczy nie idzie zmierzyć słowami.
- A więc czy zrobiłaś w swoim życiu coś, co musiało wymagać od ciebie odwagi?
- Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.
- Zrobiła.- wtrącił się Harry.- Obroniła nas przed wilkołakiem podczas pełni.
- Nie było w tym odwagi.- zaprzeczyłam.- Znałam zagrożenie oraz sposób na powstrzymanie Remusa.
- Mimo wszystko nie uciekłaś, kiedy Syriusz to rozkazał. Zamiast tego, sama zapewniłaś nam bezpieczeństwo a Remusa odciągnęłaś w las.- upierał się dalej Harry.- Lale jest odważna.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się we mnie i w Harry'ego. W końcu, zadał kolejne pytanie.
- Ci chłopcy wiele dla ciebie znaczą?
- Oni i kilka innych osób są dla mnie wszystkim.
- Czy byłabyś zdolna do pomocy zupełnie obcej osobie?- spytał w końcu.
- Wszystko zależy od osoby, sytuacji oraz rodzaju pomocy, Lordzie. Nie rzucę się jak szaleniec na pomoc komuś, jeśli będę wiedziała, że przypłacę to życiem.
- A więc w sytuacji, kiedy dziecko byłoby atakowane przez grupę dorosłych lub starszych od siebie ludzi...?
Nieprzyjemnie skojarzyło mi się to z moją przeszłością. Dziecko atakowane przez starszych. Ja, dręczona przez resztę wychowanków sierocińca. Nieświadomie uniosłam trochę rękę w kierunku pleców, a kiedy zorientowałam się, co robię, opuściłam ją, zaciskając usta.
- W tej sytuacji pomogłabym. Dziecko nie jest w stanie samo siebie obronić.
Gryffindor spojrzał na Salazara i milczał przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się nad czymś, aż w końcu spytał, patrząc mi prosto w oczy.
- Czy to prawda, że na pierwszym roku uratowałaś wychowanka mojego domu przed upadkiem z dużej wysokości?
Zamrugałam zaskoczona.
- Longbottom'a? Tak, prawda.- odpowiedziałam po chwili.
- Dlaczego?
- Bo by się połamał, a nauczycielka patrzyła się na wszystko jak ciele w malowane wrota.- mruknęłam cicho, przypominając sobie, jaka byłam wtedy zdenerwowana.- Do czego nas to prowadzi?
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Masz w sobie więcej współczucia i empatii niż myślisz, dziewczyno. Zgadzam się, Salazarze. Nawet, jeśli dziewczyna nie jest jeszcze w pełni świadoma siebie.
Salazar skinął głową, a płomienie w pomieszczeniu jaśniej zabłysły, ukazując pentagram narysowany na podłodze. Dookoła niego, widniały różne runy, symbole i słowa w staroceltyckim oraz kilku innych językach. Według polecenia przodka, usiadłam po turecku na środku pentagramu, a chłopcy zajęli miejsca na ramionach. Kiedy to zrobiliśmy, płomienie prawie całkowicie zgasły. Założyciele zaczęli coś inkantować w wielu niezrozumiałych dla mnie językach.
Zamknęłam oczy, czekając na to, co miało się wydarzyć. Po chwili poczułam, jak się unoszę. Z zaskoczenia otwarłam oczy. Wszystkie linie widniejące na ziemi świeciły srebrnym blaskiem, a z chłopców wychodziły kolorowe promienie, które kończyły swoją drogę w moim ciele. Kiedy z chóru głosów zaczął wybijać się głos Salazara, przede mną pojawił się srebrny sztylet. Spojrzałam na przodka, a od na migi pokazał mi, że mam naciąć dłonie. Ufałam mu i tak też zrobiłam.
Kiedy krople mojej krwi powoli spadały na podłogę, sztylet zaczął krążyć między chłopcami, którzy idąc moim śladem, również nacinali ręce. Kolor pentagramu zaczął zmieniać kolor na czerwony. Powoli zaczynałam czuć się dziwnie. Jakby energia z otoczenia wpływała do mojego ciała, tylko po to, by je później opuścić a po chwili znów do mnie wrócić.
Przez następne pół godziny, czwórka założycieli coś zawzięcie szeptała. Po tym czasie w pomieszczeniu gwałtownie rozbłysło światło, a ja straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro