Rozdział 17
Pierwsze zajęcia OPCMu zapowiadały się całkiem ciekawie. Rozpoczynaliśmy od razu od praktyki, czego brakowało mi przez ostatnie dwa lata. Zwłaszcza, że tym razem nauczyciel wydawał się kompetentny z tego, co mówili Fred i George.
Nie miałam wcześniej okazji przećwiczyć zaklęcia Riddikulus, bo ogólnie nie wiedziałam, skąd wziąć Bogina. Nie zmieniało to faktu, że samą regułkę i zasady znałam od dawna. Na polecenie nauczyciela ustawiliśmy się w kolejce i zaczęliśmy ćwiczyć. W końcu po dość długim czasie nadeszła moja kolej. Wstrzymałam oddech, dokładnie wiedząc, co za chwilę zobaczę.
Bogin zmienił się w kupkę zakrwawionych ciał. Dla innych mogłoby to wyglądać jak nieskładna, zakrwawiona masa, ale ja potrafiłam rozpoznać ofiary. Wiedziałam, do kogo należy strzępek rudych włosów, spojrzenie martwego, intensywnie niebieskiego oka, nieżywe, niewielkie ciałko na szczycie i wiele innych. Niektórzy za mną wrzasnęli przeraźliwie. Mnie zmroziło. Wiedziałam, czego się bałam, ale mimo wszystko ten widok był straszny. Przełykając ciężko ślinę, starałam się nie stracić zimnej krwi, choć mocno walące serce nie ułatwiało tego. Zacisnęłam powieki, starając się szybko pomyśleć o czymś śmiesznym i celując różdżko w skąpane w posoce ciała, wypowiedziałam twardo zaklęcie.
Ciała szybko zamieniły się w stepującą McGonagall w różowej szacie i rozwichrzonych włosach, a ja odetchnęłam z ulgą. Bez słowa, ignorując baczne spojrzenie nauczyciela, oraz strach i niezrozumienie w oczach uczniów, udałam się na koniec kolejki, gdzie stali Blaise i Draco. Od razu mnie przytulili, dając znak, że są tuż obok i nigdzie się nie wybierają.
Po kilku kolejnych osobach przyszła kolej na Harry'ego. Nauczyciel patrzył z niepokojem na bogina i zanim ten do końca zmienił postać, stanął przed brunetem. Bogin z postaci dementora, automatycznie zmienił się w jasną, świecącą kulę. Nauczyciel nie czekał, tylko zmienił bogina w balonik i zamknął go w starej szafie.
- Dobrze. Zakończmy na tym dzisiejszą lekcję. Wszyscy się spisaliście świetnie.- powiedział profesor, kiedy uczniowie zaczęli zbierać swoje torby.- Panno Gaunt, mogłabyś zostać na chwilkę?
Kiwnęłam głową, dając znać chłopakom, że później do nich dołączę. Kiedy klasa opustoszała, profesor oparł się o blat ławki, koło mnie.
- Możemy porozmawiać, Panno Gaunt?
- W końcu po to mnie pan zatrzymał, profesorze.- powiedziałam spokojnie.- Co chciałby pan wiedzieć?
- Zaniepokoił mnie twój bogin...
Miałam ochotę westchnąć.
- To zrozumiałe, ale naprawdę nie ma się pan czym przejmować.
- Panno Gaunt, to była sterta zakrwawionych trupów!- Lupin podniósł głos.- I uważasz, że nie powinienem się tym martwić?!
- Dokładnie tak, profesorze.- powiedziałam starając się zachować spokój, choć w rzeczywistości byłam roztrzęsiona, nie zwracając uwagi na oniemiałą twarz nauczyciela.- Bogin zmienia się w to, czego się boimy. Ja boję się utraty najbliższych. To chyba zrozumiałe, że nie chcę, aby moi przyjaciele zostali zamordowani, tak jak moi rodzice. Rozumie pan strach o bezpieczeństwo najbliższych, prawda?
Mężczyzna zacisnął usta w wąską linie. Widocznie nie satysfakcjonowała go moja postawa, ale nie był w stanie zaprzeczyć moim słowom. Przez chwilę mierzył mnie uważnym spojrzeniem, jednak potem westchnął ciężko.
- Jeśli by cię coś martwiło, panno Gaunt, chciałabyś z kimś porozmawiać...
- Mam przyjaciół i opiekuna domu, profesorze. Ale dziękuję za propozycję. Czy to wszystko?
Kiwnął głową, choć wyglądał, jakby chciał coś dodać.
- Przyjaciele na ciebie czekają, panno Gaunt.
***
- Chciał z tobą porozmawiać tylko o twoim boginie?- zdziwił się Harry.
Siedzieliśmy w Pokoju Życzeń. Był już późny wieczór. Odrabiałam lekcje, a chłopcy właśnie zakończyli swoje dzisiejsze ćwiczenia z animagii. Niektórzy byli już bardzo blisko całkowitej przemiany. Bardzo cieszyły mnie też postępy Harry'ego, który szybko doganiał ich w osiągnięciach.
- Tak.- potwierdziłam, zwijając wypracowanie z transmutacji.- Nie zdziwiło mnie to. Przecież rzadko która trzynastolatka boi się sterty zakrwawionych ciał. Cieszę się, że obyło się bez wizyty u opiekuna domu czy dyrektora.
- Naprawdę aż tak się boisz naszej śmierci?- zapytał Fred, opadając na kanapę obok mnie i czochrając mnie po włosach.
Kiwnęłam niemrawo głową.
- Nie chcę już nikogo tracić.- mruknęłam cicho.- I nie pozwolę, żebyście zostali mi odebrani.
- Wiemy.- uśmiechnął się George, przytulając mnie i poprawiając moją fryzurę.
Burknęłam coś niezrozumiałego pod nosem, ale pozwoliłam mu się pobawić w fryzjera. Kiedy pozostali zaczęli wyjmować pergaminy i książki, żeby odrobić lekcje, ja chowałam swoje przybory. Wyciągnęłam natomiast kopertę od szefa i rozpakowałam ją. Były to dane kolejnego celu. Tym razem był to jakiś czarodziej. Tak jak w kilku poprzednich wypadkach miałam podane informacje o potencjalnej ofierze, preferowany sposób śmierci (sprawnie i po cichu) oraz cena. Tym razem kilkadziesiąt tysięcy galeonów.
- Salazarze.- zaczęłam, spoglądając na portret wiszący na ścianie.- Jest jakiś sposób, abym niepostrzeżenie wydostała się z szkoły?
- Jest kilka tajnych przejść. Poza tym z zamku można się teleportować z Komnaty Tajemnic.
- A stąd?- spytałam.
- Nie.- pokręcił przecząco głową.- W Pokoju Życzeń możesz się teleportować tylko po jego obszarze. Ale jeśli to coś pilnego, to Kiełek może cię przenieść poza mury Hogwartu.
- Nie trzeba.- powiedziałam, powracając wzrokiem do informacji o celu.- Po prostu pytam na przyszłość.
Chłopcy taktownie unikali zerkania na mnie. Wiedziałam, że może im się nie podobać ta sytuacji i niczego innego od nich nie wymagałam. Oni zajmowali się swoimi sprawami, ja swoimi. W końcu, kiedy wiedziałam, jak to rozegrać, schowałam akta do koperty, a potem do torby. Miałam już w głowie plan działania. Ale mogłam się tym zająć dopiero za kilka dni.
Wyciągnęłam kolejne zadanie domowe. Numerologia. Zabijcie mnie, ale i tak nigdy nie polubię tego przedmiotu, a utrzymanie się na wysokim poziomie będzie ode mnie wymagało sporego wysiłku. Westchnęłam cicho, widząc temat pracy domowej i zabrałam się za lekcje. Nawet starożytne runy były dla mnie łatwiejsze i przyjemniejsze!
- Lale, zrobiłaś już wypracowanie dla Snape'a?- zapytał Harry, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się swojemu pergaminowi.
- Tak.- odpowiedziałam, przeglądając podręcznik od numerologii.- Z czym masz problem?
- Tematem wypracowania jest zastosowanie mandragory w antidotum na popularne trucizny, ale według podręcznika, mandragory w ogóle nie ma w tym eliksirze!
- Ponieważ w podręczniku jest opisany tylko jeden sposób ważenia.- powiedziałam, znajdując interesujący mnie temat.- Bardziej opłacalnym jest inny sposób, ponieważ, mimo, że wykorzystuje więcej składników, zawiera tylko jeden bezoar. Dzięki temu oszczędzamy potencjalny ratunek przed wieloma truciznami. Radziłabym ci poszukać w Antidotach i Truciznach Aaron'a Gornack'a. Masz tam dokładnie opisany inny sposób ważenia z uwzględnieniem zależności między poszczególnymi składnikami.
Wspomniana książka pojawiła się na stole. Było to dość nowe wydanie, zaledwie sprzed kilku lat. Nie dziwiło mnie, że mało osób o niej słyszało, ale była bardzo przydatna. Chłopak od razu podziękował i zabrał się za wertowanie książki.
Przez następne kilkadziesiąt minut odrabialiśmy prace domowe, pomagając sobie nawzajem. Najwięcej zadane mieli bliźniacy, którzy w tym roku przystępowali do SUMów. Podobno nauczyciele strasznie szaleli już od samego rozpoczęcia się roku szkolnego. Nie zazdrościłam im, ale wierzyłam, że dadzą sobie radę i osiągną bardzo wysokie wyniki. Może i byli trochę niepoważnymi żartownisiami, ale byli też genialni.
W końcu, kiedy zbliżała się cisza nocna, pozbieraliśmy swoje rzeczy i wróciliśmy do swoich pokojów wspólnych, a potem dormitoriów. Już w wejściu zostałam powitana przez skrzata, który jak co wieczór przygotował dla mnie gorącą kąpiel.
Podziękowałam mu i poprosiłam o wysłanie krótkiej, szybko napisanej notatki do Fenrir'a. Kiełek skłonił się nisko i zniknął z cichym pyknięciem, a ja, zostawiając swoją torbę w salonie, podobnie, jak część ubrań, przeszłam do łazienki. Ściągnęłam z siebie resztę ciuchów i weszłam do wanny pełnej ciepłej wody, piany oraz pachnącej przyjemną mieszanką różnych olejków.
Ułożyłam się wygodnie, opierając ręce o posadzkę i kładąc na nich głowę. Nie zdziwiłam się, kiedy usłyszałam ciche syczenie. Sirr zawsze uwielbiała przebywać tam, gdzie było ciepło.
- Widziałaś się z Alfą?- spytała.
- Nie.- odpowiedziałam zaskoczona.- Czemu pytasz?
- Czuję od ciebie wilkołaka.- zasyczała, kładąc swój pokaźny łeb koło mojej głowy.
Zmarszczyłam brwi, głaszcząc ją, za co zostałam nagrodzona cichym syczeniem.
- Musi ci się wydawać.- mruknęłam w końcu, przymykając oczy.- Jesteś pewna, że nie czujesz mojego wilka?
Sirr zasyczała z oburzeniem, co miało znaczyć tyle, że jest pewna swojego nosa, a ja nie powinnam tego kwestionować. Nie zabrała jednak łba spod mojej ręki.
- Jestem pewna, że to wilkołak! Ale... wydaje się... inny.
- Co masz na myśli?
Otwarłam oczy, chcąc widzieć moją przyjaciółkę.
- Nie wiem. Po prostu... wydaje się inny niż Alfa i jego partnerka. Jest mniej pewny. Bardziej dziki i nieokrzesany. Niebezpieczny. Porozmawiaj z Alfą. Może on będzie coś wiedzieć.
- Dziękuję. Już pisałam do Fenrir'a. On też uważa, że w Hogwarcie jest coś niebezpiecznego. Może o to mu chodziło.
Przez chwilę jeszcze siedziałam w ciepłej wodzie. W końcu uznałam, że pora iść spać, więc umyłam głowę i wycierając się w puchaty ręcznik przeszłam do garderoby. Założyłam za dużą, rozciągniętą koszulkę, która pełniła rolę mojej piżamy. Zaraz po tym, szybko położyłam się do łóżka, zajmując miejsce, koło zwiniętej w kłębek Sirr. Zasnęłam prawie od razu.
***
- Powinnam wrócić za jakąś godzinę, może dwie. Nie wiem, ile będę rozmawiała z Fenrir'em. Jesteście w stanie tyle tu siedzieć?- spytałam.
Draco i Blaise siedzieli w moich pokojach i obecnie grali w czarodziejskie szachy. Mieli mi zapewnić alibi na czas spotkania z chrzestnym i roboty. Ja w tym czasie przeglądałam swoje wyposażenie. Miałam tylko sztylet, szmatkę, małą butelkę z chloroformem i strzykawkę z jadem Sirr. No i różdżkę, ale nie mogłam z niej korzystać poza szkołą, więc była bezużyteczne. Poprawiłam maskę z wizerunkiem wilka, prezent od szefa, odsłaniając pół twarzy i patrząc na przyjaciół z wyczekiwaniem.
- Już o to pytałaś.- zauważył ze znudzeniem blondyn.- Lale, serio, jest już prawie pierwsza w nocy! Serio myślisz, że ktoś będzie cię o coś podejrzewał? Przecież większość ludzi już śpi!
- Tak, zwłaszcza ślizgonów w nocy z piątku na sobotę.- prychnęłam ironicznie.- Draco i ty, i ja wiemy, że w naszym domu nie ma grzecznych aniołków przestrzegających szkolnego regulaminu.
- Popadasz w paranoję, siostrzyczko.- zanucił Blaise.- Wszyscy przecież myślą, że Hogwartu nie można opuścić od tak. Leć już. Fenrir pewnie na ciebie czeka. Tak, damy sobie radę!- dodał, kiedy chciałam ponownie się odezwać.
Westchnęłam, ale posłuchałam chłopaka. Przywołałam Kiełka i poprosiłam go o przeniesienie do klubu. Od razu wypełnił moje polecenie. Kiedy stanęłam bezpiecznie na nogach, skłonił się i zniknął z cichym pyknięciem. Przywitałam się z Andy'm i Angie, którzy zajmowali miejsca po dwóch stronach baru i od razu skierowałam się do kanapy zajętej przez mojego ojca chrzestnego.
- Hej.- przywitałam się, przytulając wilkołaka.
- Witaj, Lale.- odpowiedział.- Przed zleceniem?
Mimo spokojnego wyrazu twarzy i lekkiego tonu, widziałam, że był zmartwiony. Jego oczy nie błyszczały jak zazwyczaj, a między brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka. Niby niewiele, ale nie pasowało to do tej wesołej, czasami trochę szalonej twarzy, którą znałam.
- Nie chciałam cię drażnić zapachem krwi.- przyznałam, po czym przeszłam do rzeczy.- Czym jest to niebezpieczeństwo o którym pisałeś? Czy to wilkołak?
Mężczyzna otworzył szerzej oczy. Chyba go zaskoczyłam.
- Skąd wiesz?!- zapytał nieco głośniej, niż wymagała tego sytuacja.
Wzruszyłam ramionami.
- Sirr wyczuła coś ode mnie. W pierwszej chwili myślała, że spotkałam się z tobą, ale potem przyznała, że zapach jest nieco inny. Według niej, ten wilkołak jest inny niż ty.
Fenrir westchnął ciężko.
- Tak, cóż... pamiętasz, jakie są wilkołaki?
Kiwnęłam głową, przypominając sobie rozmowę na ten temat, którą kiedyś przeprowadziliśmy.
- Pytasz o podział w stadzie, czy ogólnie?
- Ogólnie.
- To są takie jak ty i Illiyana, czyli przyjmują swoją wilczą naturę, oraz takie, które tą naturę odrzucają.
- Dokładnie.- potwierdził srebrnowłosy.- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że zamieniłem wielu ludzi w wilkołaki?- potwierdziłam kiwnięciem, nie chcąc mu przerywać.- Wśród tych osób był dzieciak jednego urzędnika, przez którego miałem sporo problemów. To była z mojej strony czysta zemsta, więc nie myślałem, że kiedyś do tego wrócę. Ale jak widać, trochę się przeliczyłem. Ten dzieciak nazywał się Lupin. Teraz jest twoim nauczycielem.
Nie powiem, że mnie ta informacja nie zaskoczyła, bo trochę tak było. Ale nie było to na tyle niespodziewane, żebym była w kompletnym szoku. Po liście Fenrir'a i słowach Sirr, trochę myślałam i doszłam do wniosku, że jeśli faktycznie gdzieś w pobliżu jest wilkołak, to albo musi być to młody wilkołak, albo jest to ktoś, kogo niedawno poznałam. Czyli Lupin był w gronie podejrzanych. Zastanawiało mnie tylko, czemu Drops dopuścił wilkołaka, w dodatku wilkołaka, który nie panuje nad swoją naturą i jej nie akceptuje (bo na to by wychodziło) do uczniów.
Inaczej by wyglądała sytuacja, gdyby był to ktoś, kto podobnie jak Fenrir jest poczytalny w czasie pełni księżyca, a nie szaleje jak dzika bestia! Wiem, że takie osoby próbują sobie ułatwić życie za pomocą eliksiru tojadowego, ale nie niweluje to ich dzikich instynktów, a tylko trochę otępia!
- Nie akceptuje tego, kim przez ciebie się stał i stanowi zagrożenie.- dokończyłam, co Fenrir potwierdził.- Ale ty wiesz, jak sprawić, żeby w razie czego był nieszkodliwy?
- Wiem. Jednym ze sposobów jest przekonanie go do zaakceptowania swojej wilczej natury. Wtedy podczas pełni będzie zachowywał zdrowy rozsądek, będzie mógł zostać członkiem watahy, zdobyć pozycję. To trudne, a w przypadku Lupina może być nawet niewykonalne. Na szczęście jest drugi sposób. Musi poddać się władzy alfy. W tym wypadku, twojej władzy, bo nie wątpię, że jesteś podręcznikowym przykładem przywódcy.
- Nie chcę ci psuć humoru, ale nie jestem wilkołakiem.- mruknęłam, opierając rękę o podłokietnik i kładąc na niej głowę.
- Ale jesteś wilkiem. A to praktycznie to samo. Różni nas tylko fakt, że na ciebie księżyc nie ma wpływu.
Powoli przyswajałam sobie wszystkie nowe informacje. To mogłoby być przydatne. Nawet jeśli nie teraz i nie przeciwko Lupin'owi, to w razie spotkania jakiegoś innego dzikiego wilkołaka. Techniki obrony zawsze są przydatne. Dałam znak mężczyźnie, żeby kontynuował.
- Alfa jest dumny. Nie boi się przeciwnika, ale go nie lekceważy. Jest czujny. I zawsze patrzy prosto w oczy. Jeżeli podczas spotkania z rozszalałym wilkołakiem będziesz zachowywała się w ten sposób, sprawisz, że poczuje się on nieswojo, ale jeszcze może nie uznać w tobie alfy. To się osiąga poprzez dźwięk, jaki z siebie wydobędziesz. Musi być twardy, mówiący, że jesteś silniejsza, ważniejsza i że nie ustąpisz. Czasami trzeba użyć też siły, ale to się naprawdę rzadko zdarza. Jak wrócisz do szkoły, to poćwicz. To nie jest coś, co możesz zrozumieć tylko przez słuchanie. Musisz to poczuć. Jestem pewny, że masz to w sobie.
- Dzięki temu dam sobie radę z rozszalałym wilkołakiem?
Skinięcie głową wystarczyło mi za odpowiedź. Podziękowałam mu i pożegnałam się z nim, zapamiętując, aby przećwiczyć to po powrocie do Hogwartu. Musiałam w końcu zająć się robotą. Teleportowałam się w ciemną uliczkę niedaleko restauracji, w której według informacji znajdował się mój cel. Faktycznie tam był. Zasunęłam maskę, tak, że zakrywała całą moją twarz i wtopiłam się w cień.
Byłam cierpliwa. A mężczyzna mógł się cieszyć ostatnim wieczorem kawalerskim w swoim życiu. W końcu, kiedy wyszedł sam na papierosa, mogłam zacząć działać. Szczęśliwie dla mnie, dla niego wręcz przeciwnie, stanął niedaleko uliczki w której byłam ukryta. To dobrze, bo chloroformu nie starczyłoby mi na pozbawienie go przytomności. Otumanienie, to wszystko na co mogłam liczyć.
Tak więc po poddaniu go na działanie płynu i unieruchomienie (podczas których ledwo utrzymałam mężczyznę, który szarpał się niemiłosiernie), wciągnęłam go do zaułka. Szybko pozbawiłam go różdżki i rzuciłam nią zaklęcie wyciszające. Chloroform zaczął lepiej działać i mężczyzna prawie nie mógł ustać na nogach, nie mówiąc o ucieczce. Był chudszy niż wskazywały na to jego akta. Chyba nie był ostatnio w zbyt dobrym zdrowiu. Wstrzyknęłam mu jad Sirr w szyję i podcięłam sztyletem nogi oraz ręce, odbierając mu możliwość ruchy.
Poczekałam aż jad zacznie działać. Chloroform przestawał działać. Nie miało to jednak znaczenia. Mój cel nie mógł już nic zrobić. W końcu umarł. Zamknęłam jego brązowe oczy, ciągle utkwione w mojej osobie, a w otwarte usta wsunęłam wizytówkę z wizerunkiem czarnego wilka- prezent od Angie. Właśnie ten kawałek papieru stanowił mój podpis. Podobnie jak jad tajpana pustynnego przy zleceniach zabójstwa, jeśli nie są one sprecyzowane.
Teleportowałam się na obrzeża miasta, a stamtąd Kiełek zabrał mnie z powrotem do Hogwartu. Od razu oddałam mu brudne od krwi rękawiczki, żeby je wyczyścić. Ściągnęłam maskę i rzuciłam ją na jeden z foteli.
- A wy jeszcze nie śpicie?- spytałam chłopców, którzy kończyli kolejną partię szachów.
- Sama stwierdziłaś, że żaden ślizgon nie śpi tak wcześnie w weekend.- mruknął Blaise, wygrywając partię.
- Zostajecie na noc?- spytałam, kierując się do łazienki.
- Żeby jutro Hogwart obiegły plotki o tym, że żyjemy w trójkącie?- parsknął Draco.
- W sumie dawno nie było żadnej dobrej plotki.- wzruszyłam ramionami.- Poczekajcie chwilę. Muszę się umyć.
Zamknęłam za sobą drzwi od łazienki i praktycznie od razu zrzuciłam z siebie brudne ubrania, które Kiełek zabrał do czyszczenia. Weszłam pod prysznic, odkręcając zimną wodę. Zaciskając pięści i usta patrzyłam, jak spływają ze mnie czerwone stróżki, brudnej od krwi wody.
Zabicie było trudne, a co bardziej przerażające, z każdym odebranym życiem stawało się łatwiejsze. Pewnie niedługo nawet nie będzie mnie to obchodziło. Czy tak na początku się czuli moi rodzice? Fenrir i Illiyana? Każdy inny, który miał na swoich rękach krew?
Po pewnym czasie zakręciłam wodę, opuściłam kabinę prysznica i ubrałam rzeczy przyniesione przez skrzata, a mianowicie majtki i przydługą koszulkę, która swobodnie sięgała mi do połowy uda. Spinając wilgotne włosy w niedbały kok, wróciłam do przyjaciół.
- To jak? Zostajecie?
- Ja chętnie!- stwierdził Blaise, przeciągając się.- Draco?
- Czemu... ah!... nie.- ziewnął blondyn.- Jestem zbyt zmęczony, żeby wracać do siebie.
- Powiedz raczej, że chcesz się wyspać w moim łóżku i liczysz na to, że potencjalne narzeczone się od ciebie odczepią.- mruknęłam.- Kiełku.
Pyknęło, a przede mną pojawił się skrzat.
- Co Kiełek może zrobić dla panienki?
- Przynieś moim gościom jakieś ubrania do spania i nie budź nas tak wcześnie, jak zazwyczaj mnie budzisz. Myślę, że godzina dziewiąta-dziesiąta, będzie odpowiednia.- spojrzałam pytająco na chłopaków, którzy potwierdzili.
Skrzat zniknął, wracając po chwili z dwiema parami spodenek od piżamy. Chłopcy skierowali się do łazienki, a ja, po życzeniu portretowi przodka dobrej nocy, weszłam do sypialni. Ściągnęłam Sirr z łóżka i odłożyłam na poduszki, tłumacząc, że dzisiaj musi tam spać. Albo w salonie, to już była jej decyzja. Nie była zbytnio zadowolona z tego faktu, ale zgodziła się nie robić scen, oraz nie wpychać się do łóżka na siłę.
- Pomóc ci z czymś, siostrzyczko?- spytał Blaise, wychodząc z garderoby.
- Nie. Kiełek się wszystkim zajmuje.- stwierdziłam, podwijając kołdrę.- Nasza blond księżniczka utopiła się w tej łazience?
Blaise parsknął śmiechem i usiadł obok mnie, wprawiając łóżko w delikatny ruch.
- Znasz go. Jego ciało i włosy to świętość. Musi o to wszystko dbać!
- Ej!- oburzył się Draco, który właśnie wyszedł z garderoby.- Czemu to mnie zawsze obgadujecie?!
- Jak zawsze?- zaśmiał się ciemnoskóry.- To chyba pierwszy raz, kiedy kogoś obgaduję!
- Jestem pewien, że nie pierwszy.- mruknął szarooki, zatrzymując się przed nami.
- Nie lubię was.- stwierdziłam nagle.
Chłopcy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Ich miny mówiły, że liczą na wyjaśnienia.
- Ty- jakże kulturalnie wskazałam palcem na Draco.- Jesteś wysoki i ładnie umięśniony. Ty też jesteś wysoki i umięśniony.- przeniosłam palec na Blaise'a.- A ja jestem mała i chudziutka!
Faktycznie chłopcy byli umięśnieni. Bez koszulek było to aż zbyt widoczne. Quidditch miał na to bardzo duży wpływ. U mnie też było widać trochę mięśni, ale nie aż w takim stopniu, za co dziękowałam wszystkiemu, co możliwe. Według mnie dziewczyna z nadmiarem mięśni nie wygląda za ładnie.
Słysząc moją uwagę, spojrzeli po sobie i roześmiali się.
- Jesteś niemożliwa.- westchnął Draco, dosiadając się do nas.- Jesteś genialna, a czasami zapominasz o tak prostych faktach, jak na przykład to, że wszyscy ciągle rośniemy.
- Nie zapomniałam!- burknęłam.- Po prostu czuję się jak małe chucherko!
- Na pocieszenie powiem ci, że masz najlepsze wymiary z naszego rocznika w Slytherin'ie.- Blaise uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje białe zęby.
- Skąd wiesz, jakie mam wymiary?- spytałam podejrzliwie, mrużąc oczy i marszcząc brwi.- I skąd wiesz, jakie wymiary mają inne dziewczyny?
- Nic z tego, co myślisz.- roześmiał się, czochrając moje włosy.- Po prostu mam wrodzony talent!
- Powiedzmy, że ci wierzę. Kładźcie się. Ja aby rozpuszczę włos i też się kładę.
Podeszłam do biurka, na które odłożyłam gumkę, którą spięte były moje włosy. Prawie suche, czarne fale, opadały mi na ramiona i sięgały pasa. Przyciemniając światło, położyłam się między chłopakami. Łóżko delikatnie się bujało, sprawiając, że byłam coraz bardziej senna.
- Dobranoc.- mruknęłam, czując jak powieki same mi się zamykają.
Usłyszałam tylko cichą odpowiedź przyjaciół i odpłynęłam do krainy snów.
***
Dzień przed Nocą Duchów miało miejsce pierwsze w tym roku wyjście do Hogsmead. Do tego dnia czas płynął powoli. Ogólnie mijające tygodnie można było nazwać nudnymi. Praktycznie nic się nie działo. Nie licząc tych momentów, kiedy zaopatrywaliśmy zamek w ciekawe plotki lub coś kombinowaliśmy. Bliźniacy znaleźli gdzieś w zamku notes grupy dowcipnisiów, którzy przedstawiali się jako Huncwoci. Były tam całkiem ciekawe pomysły na dowcipy.
Trzydziestego października, tak jak zawsze, Kiełek obudził mnie o siódmej. Po ubraniu się i doprowadzeniu do ogólnego stanu używalności, zeszłam do pokoju wspólnego. Poczekałam chwilę na chłopaków i razem udaliśmy się na śniadanie do Wielkiej Sali.
- Tak się zastanawiam, Lale, czy ty jesz coś poza owocami i mięsem?- spytał Draco, patrząc na mój talerz.
Również spojrzałam na swoje śniadanie. Sałatka owocowa i pierś z kurczaka zapiekana w ziołach. Faktycznie dziwne połączenie. A jak jeszcze do tego dodać, że od pewnego czasu jadałam te rzeczy coraz częściej...
- Jem. Ale te dwie rzeczy smakują mi najbardziej.- przyznałam szczerze, sama zdziwiona tym faktem.
Przez całe śniadanie rozmawialiśmy na codzienne, zwykłe tematy. Każde z nas nie mogło doczekać się wyjścia do czarodziejskiej wioski. Po dwóch latach spędzonych w tej szkole w końcu mieliśmy okazję wybrać się do Hogsmead i zrobić zakupy. Nic więc dziwnego, że punktualnie pojawiliśmy się na dziedzińcu, dołączając do bliźniaków.
- Gdzie Harry?- zapytał Blaise.
Wskazali w stronę szkoły, gdzie brunet żywo gestykulował, rozmawiając z McGonagall.
- Ale ja naprawdę dostarczyłem zgodę!
Spojrzałam zaskoczona na chłopców. Nasze zgody na wyjście do Hogsmead były dostarczone przez puchacza Lucjusza. Wszystkie, czyli moje, Draco, Harry'ego i Blaise'a był poprawnie wypisane i bezpiecznie przywiązane do nogi ptaka, który poleciał prosto do Hogwartu. To było niemożliwe, żeby zaginęła tylko zgoda Harry'ego. Pozostali byli podobnego zdania.
Blondyn szybko podszedł do gryfona i nauczycielki transformacji, próbując wyjaśnić sytuację. Niestety kobieta nie dała się przekonać i powiedziała, że dopóki sytuacja nie zostanie wyjaśniona, Harry nie będzie mógł opuścić zamku. Chłopak z niezbyt zadowoloną miną usiadł obok nas, czekając na wyjście.
- To są jakieś kpiny!
- Wiem. Napiszę do ojca, żeby wyjaśnił całą tą sytuację.- oznajmił blondyn, zarzucając chłopakowi ramię na barki.
- I tak nie zrobi nic przed styczniem.- westchnął Harry.- Zapomniałeś, że musieli wyjechać i nie ma z nimi kontaktu?
- No tak.- westchnął szarooki.- Nawet balu w tym roku nie urządzają.
- W ogóle, jak mogła zaginąć tylko jedna zgoda?- zastanowił się Blaise.- Przecież wszystkie zostały wysłane prosto do Dumbledore'a.
- Właśnie!- wykrzyknęłam razem z zielonookim.
- Mści się za proces i chce mnie uziemić!- warknął Harry, zaciskając pięści.- I mu się, cholera, udało!
Chłopak wyglądał na mocno wkurzonego. Jego oczy były teraz złudnie podobne do zaklęcia śmierci. Mocno zacisnął zęby, jego usta tworzyły wąską linię, a knykcie stały się wręcz białe. Wyglądał, jakby miał zacząć rzucać zaklęciami na prawo i lewo, chcąc tylko wyładować jakoś emocje.
- Nie klnij. Teraz i tak ci to nic nie da.- mruknęłam, przytulając go.- Lepiej zachowaj to na inne sytuacje. Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Myślicie, że dyrektor będzie czegoś próbował?- zapytał Fred.
- Inaczej by tego nie robił.- Harry dalej wyglądał na wkurzonego, ale przynajmniej nie warczał bez potrzeby.
- To co teraz?- spytał George.
- Zostajemy!- oznajmił Draco takim tonem, jakby to było coś oczywistego.
- No chyba żartujesz!- wykrzyknął gryfon, próbując wyrwać się z mojego uścisku, na co jednak nie pozwoliłam.- Nie pozwolę, żeby ten stary piernik zepsuł wam cały dzień!
- Ale...- odezwali się chórem bliźniacy.
- Ludzie, nie panikujcie! A ty, Harry, uspokój się, albo właduję ci sie na kolanach. No chyba, że o to ci chodzi?- spytałam z podniesioną brwią.
Chłopak zamknął usta, patrząc na mnie spode łba, ale nic więcej nie zrobił. Kiwnęłam głową z aprobatą.
- Dobra. Skoro Trzmiel zadał sobie trud uziemienia cię w szkole, musi coś kombinować. Jeśli wszyscy byśmy zostali, Dumbledore nie wykonałby żadnego ruchu. Musi myśleć, że Harry jest sam. A więc musimy iść do Hogsmed. W innym wypadku, spróbowałby kiedy indziej.
- Ale wtedy...!- wykrzyknął Blaise.
- Serio myślicie, że zostawiłabym któregokolwiek z was bez ochrony?- spytałam, uśmiechając się chytrze.
Wstałam, dając znać chłopcom, żeby zrobili to samo i udałam się do najbliższego korytarza. Rozejrzałam się, upewniając, że nikogo nie ma w pobliżu i rzuciłam kilka czarów prywatności i przywołałam Kiełka.
- Czym mogę służyć, panienko?
- Pilnuj Harry'ego.- rozkazałam, wskazując na chłopaka.- Masz być niewidoczny. Jeśli ktoś będzie chciał go skrzywdzić, naruszyć jego prywatność lub wpłynąć na niego w jakikolwiek sposób, masz go bezzwłocznie zabrać do moich kwater i mnie o tym poinformować.
- Panienko, bariera...
- Pamiętam.
Poprosiłam skrzata, o przyniesienie trzech pustych flakoników. Kiedy dostałam naczynia, bezzwłocznie napełniłam je swoją krwią i zawiesiłam na szyjach gryfonów. Wiedziałam, że kiełek mnie nie zawiedzie. Nie podlegał nikomu, z wyjątkiem mnie. Nawet Dumbledore'owi. Byłam spokojna o Harry'ego.
Obiecując chłopakowi szybki powrót, jeszcze raz go przytuliłam i razem z innym uczestnikami wyjścia do Hogsmead opuściłam teren zamku.
***
- Czyli nic nie się nie stało?- zapytałam Kiełka, siadając na fotelu.
- Nie, panienko.- odpowiedział skrzat, podając chłopcom herbatę i kawę.- Pan Potter był co prawda obserwowany przez dyrektora, jednak nie próbował on w żaden sposób wpłynąć na niego. Nie wyczułem nawet użycia legilimencji. Pan Potter przez pewien czas rozmawiał z profesorem Lupin'em a potem zaszył się w Pokoju Życzeń.
- Rozumiem. Kiełku, mógłbyś przyprowadzić Harry'ego?- spytałam, na co skrzat tylko się skłonił i zniknął.- Możecie przestać się tak rozglądać?
Bliźniacy chyba jednak mnie nie dosłyszeli. Z szeroko otwartymi ustami wpatrywali się w mój salon, nie mogąc wydusić ani słowa. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się pozostałe dwie pary drzwi. Widać było, że bardzo chcieli wiedzieć, co się za nimi znajduje.
Westchnęłam.
- Możecie iść się porozglądać, ale potem macie siedzieć w spokoju.
Fred i George od razu zniknęli, pozostawiając po sobie tylko puste miejsca na kanapie. Pokręciłam z rozbawieniem głową. Normalnie jak dzieci! Upiłam łyk ciepłej herbaty, czekając na ich powrót, oraz na przybycie Harry'ego. Czyżby Kiełek nie mógł go znaleźć?
W momencie, w którym o tym pomyślałam, skrzat jednak zmaterializował się na środku pokoju, trzymając za przedramię bruneta, który uśmiechał się szeroko. Widocznie był z czegoś bardzo dumny. Unosząc brew, zapytałam się go o powód tego zadowolenia.
Harry nie zdążył nawet do końca otworzyć ust, kiedy z mojej sypialni wypadli bliźniacy, mówiąc coś o tym, że się do mnie wprowadzają. Nie musiałam jednak nic mówić, aby się uspokoili. Widząc Harry'ego i jego wyraz twarzy, szybko usiedli na swoich miejscach, wbijając w niego wyczekujące spojrzenie.
- Więc?- spytał Draco, patrząc na bruneta.
Ten chyba zrezygnował z ustnego przekazania nam powodu swojej radości. Zamiast tego, odsunął się trochę od mebli. Puścił nam oko i po chwili na jego miejscu stał młody jeleń. Pokręcił śmiesznie głową, uderzył kopytem o podłogę i wydał z siebie ciche parsknięcie, które chyba miało być śmiechem. Potem wrócił do swojej ludzkiej postaci.
- Gratuluje!- wykrzyknęłam, przytulając chłopaka.
- Harry dał radę!- odezwali się chórem bliźniacy, wyrywając bruneta z moich objęć.
- Gratulacje, stary.- uśmiechnął się Blaise.
- To nie fair!- jęknął Draco.- Czemu wam wszystko przychodzi łatwiej?! Mimo wszystko, gratuluje.
- Przestań biadolić, Draco.- zaśmiałam się, przytulając blondyna, przewieszając się przez oparcie kanapy.- My też dużo ćwiczymy. Zresztą sam już jesteś bardzo blisko przemiany, prawda? Na pewno uda ci się przemienić w przeciągu tygodnia.
- Dzięki.- uśmiechnął się delikatnie.- Swoją drogą, Harry, dlaczego jeleń?
Brunet tylko wzruszył ramionami.
- Jak myślicie, co kombinuje Dumbledore?- spytał Blaise zmieniając temat.- Przecież nie trzymałby Harry'ego w zamku bez potrzeby. A na razie nic nie zrobił.
- Nie mam pojęcia.- westchnęłam, siadając na fotelu.- I chyba na razie się tego nie dowiemy. Merlin jeden raczy wiedzieć, o co chodzi temu staruchowi. Na pewno kiedyś to się wyjaśni. Mniejsza o to. Co robiłeś przez cały dzień, Harry?
Chłopak zaśmiał się radośnie.
- Przecież Kiełek ci to już powiedział. Ćwiczyłem i rozmawiałem z profesorem Lupin'em. Zgodził się uczyć mnie obrony przed dementorami.
- Naprawdę?- zaciekawili się bliźniacy.
- Yhym. Chociaż stwierdził, że może zająć to nawet długie lata, a wielu czarodziei nie jest w stanie wyczarować patronusa. Podobno to bardzo trudne.
- Tak jak zostanie animagiem.- uśmiechnął się pod nosem Draco.
- Czyli, że bez wątpienia ci się to uda.- uśmiechnęłam się szeroko.- A wtedy nauczysz tego nas.
- Spróbowałbyś tego nie zrobić!- zagroził blondyn.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wydaje mi się, że dzisiaj jest trochę krócej niż zazwyczaj, ale nic na to nie poradzę.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro