Rozdział 14
Od momentu częściowego rozwiązania problemu Komnaty Tajemnic, chłopcy ani słowem nie wspomnieli o tym, co im powiedziałam tamtejszej nocy. Nie wiem, czy robili tak dlatego, że nie wypadało pytać, czy po prostu uznali, że jak będę chciała, to sama zacznę temat. Niezmiennie od powodu byłam im za to wdzięczna. Naprawdę uważałam, że nie było o czym mówić. Każdy coś ukrywa, o czymś nie chcę mówić.
Jeśli coś miałabym powiedzieć o tamtym dniu, to na pewno nas do siebie zbliżył. Nie poruszaliśmy co prawda tych samych tematów, ale wiedzieliśmy, że o niektórych kwestiach wie tylko nasza szóstka. To nas łączyło.
Harry zaczął brać udział w naszych wspólnych lekcjach i choć nie przerabiał takiego materiału jak my, to szybko wszystko nadganiał. Zwłaszcza zaklęcia obronne i pojedynkowe wychodziły mu świetnie. Takiego wyczucia jakie miał, nie dało się wyćwiczyć. Z tym trzeba było się urodzić.
Powoli każdy z nas zaczynał iść w kierunku jakiejś specjalizacji. Fred'owi najlepiej wychodziły zaklęcia lecznicze, George'owi szpiegujące, Blaise był najlepszy w eliksirach i zielarstwie, Draco miał niezwykły talent do transmutacji, Harry, jak już wcześniej wspomniałam, do czarów obronnych i pojedynkowych, a ja zaś szłam w kierunku Czarnej Magii, która mnie niezwykle fascynowała a z pomocą Salazara wydawała się niezwykle zrozumiała.
Rozwijaliśmy się coraz szybciej. Po początkowych narzekaniach, że przewyższam ich, chłopcy nabrali rozpędu doganiając mnie, a nawet w niektórych kwestiach przewyższając. Napędzaliśmy się nawzajem. Cieszyłam się z tego. Zdrowa rywalizacja jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Poza tym, nie mogłam być we wszystkim najlepsza.
Zdobyłam dla Harry'ego liść mandragory i eliksir, umożliwiający poznanie swojej formy animagicznej. Brunet był do tego sceptycznie nastawiony, uważając, że na pewno nie będzie mógł zmieniać się w zwierzę, jednak po wielu namowach od całej naszej piątki w końcu zgodził się spróbować. I na dobre mu to wyszło, bo okazało się, że taką możliwość ma.
Od tamtego czasu Salazar towarzyszy nam na każdych ćwiczeniach. Jego rady były bardzo pomoce. Chłopcy nie mogli uwierzyć, że wcześniej nie wpadli na tożsamość mojego nauczyciela. Zwłaszcza ślizgoni pluli sobie w brody, że nie połączyli „milczącego obrazu" z moim przodkiem.
Przerwę świąteczną jak w zeszłym roku spędziłam u Blaise'a, razem z ciocią Euphemią, Fenrir'em i Illiyaną. Brzuszek Illiyany był już bardzo widoczny. Kobieta uparcie odmawiała poznania płci dziecka, twierdząc, że chce mieć niespodziankę, czym doprowadzała swojego partnera do szewskiej pasji. Widać było, że Fenrir bardzo się stresował rodzicielstwem. Mały wilczek miał przyjść na świat na początku kwietnia.
Również jak w zeszłym roku zostałam zaproszona na Bal Bożonarodzeniowy u Malfoy'ów. Tym razem czułam się tam o wiele swobodniej, choć mężczyźni liczący na wżenienie się w mój ród nadal mnie denerwowali, podobnie jak Draco denerwowały dziewczyny liczące na aranżowany ślub z nim. Kiedy mogliśmy, nawzajem wybawialiśmy się od tego horroru. Robiliśmy to tak często, że nie zdziwiłabym się, jakby niedługo powstały plotki, że jesteśmy ze sobą.
Gryfoni obserwowali swoje małe domowniczki, co chwilę wykluczając jakąś potencjalną właścicielkę horkruksa. W końcu zostało ich tak niewiele, że nie można już było odrzucić żadnej z nich. Każda pasowała do opisu i zachowywała się dość podejrzanie. Bliźniaków dobijał fakt, że wśród nich była ich mała siostra.
Kiedy myśleliśmy, że utknęliśmy w martwym punkcie, Harry przyniósł coś do Pokoju Życzeń. Okrył jakiś przedmiot grubym materiałem, ale nawet przez to można było zobaczyć, że to... książka?... zeszyt?... album?
- Ludzie.- zaczął, siadając na wolnym miejscu na kanapie.- Chyba go mam.
Położył na stoliku pakunek i go odwinął. W środku znajdował się stary dziennik w okładce ze skóry. Na pierwszy rzut oka nic dziwnego. Wzięłam go delikatnie w rękę, po uprzednim rzuceniu na niego kilku zaklęć poleconych przez Salazara. Przekartkowałam go. Był pusty. Tylko na ostatniej stronie widniało nazwisko. T. M. Riddle.
Podałam go pozostałym chłopcom. Coś tak zwykłego, a ja nie miałam wątpliwości, że właśnie jesteśmy w posiadaniu fragmentu duszy Voldemorta. Ale wydawało mi się, że ten dziennik skrywa coś jeszcze. Tylko co? Kiedy ostatni z chłopaków odłożył dziennik na stół, coś wpadło mi do głowy. Przecież to DZIENNIK! Służy do pisania!
Pomyślałam o piórze i kałamarzu, które od razu pojawiły się na stoliku. Przygarnęłam do siebie niepozorną książeczkę i po zamoczeniu pióra w atramencie, napisałam na pierwszej lepszej stronie Dobry wieczór, Tom. Z napięciem czekałam na to, co mogło się stać. Po chwili litery wsiąknęły, a w ich miejsce po chwili pojawiły się kolejne, napisane ładnym, schludnym pismem.
Witaj. Kim jesteś?
Spojrzałam na przyjaciół. Wpatrywali się we mnie z wyczekiwaniem. Czyli, że wszystko na mojej głowie.
Kimś, kto zna sekret tego dziennika, Tom. Pytanie tylko, co z nim zrobię?
Sekret?
Owszem, Tom. Wiem, że jesteś horkruksem. Wiem czyim. I wiem, jak cię zniszczyć. Jak myślisz, Tom, co powinnam zrobić? Zniszczyć cię? Odesłać do właściciela? Ukryć? A może przekazać w ręce Dumbledore'a?
Blefowałam. Nie wiedziałam, jak go zniszczyć i na pewno nie przekazałabym go dyrektorowi. Ale chciałam poznać reakcję horkruksa. Zawsze mogłam przestać w nim pisać. Patrząc po chłopcach i Salazarze, oni również chcieli wiedzieć, do czego ten przedmiot nas doprowadzi.
Skoro wiesz, jaki skarb masz w swoich rękach, to dlaczego mnie nie zatrzymasz? Mogę dać ci rzeczy, o których ci się nie śniło.
Od tych słów wręcz biła pewność własnej wyjątkowości tak wielka, że nie można tego było nazwać inaczej niż arogancją. A jednak takie słowa potrafiły wielu zmanipulować tak dobrze, że nawet myśląc, że to oni mają przewagę, tak naprawdę stali by się marionetkami horkruksa. Prychnęłam cicho pod nosem, zapisując kolejne słowa.
Mam wszystko, czego bym chciała. Dziękuję.
Każdy ma coś, czego by pragnął. Nie ma wyjątków. Więc? Władza? Bogactwo? Siła? Wiedza?
Władzy nie chcę, pieniądze mam, siłę i wiedzę zdobywam. Straciłeś swoje karty przetargowe, Tom.
Moje słowa wsiąknęły, a odpowiedź nie pojawiała się. Spojrzałam po przyjaciołach. Chyba też pomyśleli, że to koniec rozmowy. Już miałam zamknąć dziennik, kiedy pierwsze atramentowe litery zaczęły się pojawiać na otwartej stronie.
A słyszałaś może o Komnacie Tajemnic?
Nie masz mi nic do zaoferowania, Tom.
Zamknęłam dziennik. Zapewne gdybym nie wiedziała, czym on jest, Tom poprowadziłby tak rozmowę, aby mnie omamić i uzyskać to, czego chciał. Potrafił czarować samymi słowami. Na szczęście wiedziałam z kim i z czym mam do czynienia.
- Skąd go wziąłeś, Harry?- zapytałam szczerze zdziwiona, ale też zadowolona z faktu, że wszystko już się praktycznie skończyło.
- Ktoś go próbował utopić w sedesie u Jęczącej Marty.- zielonooki wzruszył ramionami.- Strasznie zawodziła, więc z ciekawości zobaczyłem, co się dzieje. A tam był ten dziennik. Myślałem, że to zwykły pamiętnik w którymś ktoś napisał coś co nie miało ujrzeć światła dziennego i postanowił go zniszczyć, ale wtedy zobaczyłem to nazwisko. Wtedy przypomniałem sobie jak wspominałaś o prawdziwym nazwisku Voldemorta. Owinąłem go i od razu przyniosłem.
Kiwnęłam głową w geście zrozumienia. Teraz pozostało tylko jedno.
- Co teraz? Wszyscy są strasznie zestresowani tą sytuacją z Komnatą Tajemnic i wątpię, żeby pozwolili temu po prostu pójść od tak w niepamięć.
- To co robimy?- zapytał Draco.- Naprawdę moglibyśmy oddać dziennik Dropsowi, ale sądząc po twojej minie, ten pomysł odpada na starcie.
- Tak.- potwierdziłam.- Nie ufam dyrektorowi. I nie mam zamiaru oddawać w jego ręce fragmentu duszy, jakby nie było, mojego krewniaka.
- Chyba nie chcesz odesłać o do Voldemorta?- zaniepokoił się Harry.
Pokręciłam głową. Nie było to głupim pomysłem, bo może Tom w końcu porzuciłby choć trochę ze swojego szaleńczego ja, ale... No właśnie, ale! Po pierwsze nie wiedziałam, gdzie go szukać, a po drugie... nie wiedziałam, czy w ogóle chcę to zrobić. Bo co, jeśli horkruks nie przywróciłby mu zdrowia psychicznego?
- Nie. Przynajmniej na razie.- przyznałam szczerze.- Z jednej strony to mój krewniak, ale z drugiej nie chciałabym być odpowiedzialna za powrót szaleńca myślącego tylko o wymordowaniu mugoli i mugolaków.
- A gdyby się zmienił?- zapytał zaciekawiony Fred.
- Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.- To ciężka decyzja. Nie chcę o tym teraz myśleć. Musiałabym najpierw dostać jakiś znak, że próbuje, że myśli nad zmianą.
- On w ogóle wie o twoim istnieniu?- zaśmiał się Blaise.
Uśmiechnęłam się. Musiałam zachować jakieś tajemnice. Teraz pozostała mi już chyba tylko ta.
- Na pewno wie.- powiedziałam z tajemniczym wyrazem twarzy.- I na pewno wie, gdzie mnie szukać, jeśli chciałby mnie odnaleźć. Ale mniejsza o to. Co robimy z dziennikiem?
Chłopcy zamyślili się. Salazar z ciekawością i rozbawieniem przyglądał się naszym przemyśleniom. W końcu mieliśmy dwa pomysły. Sfałszować dziennik i oddać go dyrektorowi albo wrobić kogoś w głupi żart z otwarciem Komnaty. Pierwszy wariant wiązał się z wieloma problemami, pytaniami i podejrzeniami. Drugi był o wiele prostszy i po wielu dyskusjach w końcu podjęliśmy decyzję. Teraz musieliśmy tylko znaleźć ofiarę.
Najpierw myśleliśmy o jakimś uczniu. Trudno jednak było znaleźć kogoś, kto od dłuższego czasu wiedziałby o Komnacie Tajemnic. Większość dowiedziała się o niej dopiero w tym roku, a ci, co wiedzieli wcześniej sprawiliby zbyt wiele problemów z wrobieniem przez wpływowych rodziców.
W końcu na którejś z lekcji OPCMu znalazłam naszą ofiarę. Lockhart. To było takie proste! Nawet motyw był wiarygodny! Wiadomo było, że nasz nowy profesor jest kompletnym idiotą i beztalenciem, a w jego książkach są opisane dokonania innych czarodziejów. Z powodu braku szacunku postanowił on ożywić szkolną legendę i zdobyć sławę jako osoba, która rozwiązałaby problem.
Wszyscyuznali to za doskonały pomysł, choć Harry trochę protestował. W końcu to byłnauczyciel. Ale im dłużej przebywał w naszym towarzystwie, tym mniej przejmowałsię takimi szczegółami. Teraz pozostało tylko wszystko dopracować i wykonać.Zresztą nikt nie będzie tęsknił za beznadziejnym profesorkiem.
***
Długo zajęło nam dopięcie planu na ostatni guzik. Mieliśmy zaplanowane wszystko: czas, miejsce, ogólny zarys sytuacji, nawet kilka planów działania w zależności od reakcji naszego kozła ofiarnego. Naprawdę nic nie mogło pójść nie tak. A jednak trochę się przeliczyliśmy. Owszem, mężczyzna został uznany za prowodyra całej sytuacji z Komnatą Tajemnic, zwolniony z posady nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią i zmuszony do opuszczenia Hogwartu, ale przez przypadek wyczyścił sobie pamięć. Całą. Tak więc został odesłany na oddział zamknięty u świętego Munga, a jego zajęcia, podobnie jak w zeszłym roku, przejął Snape.
Dziennik Toma spoczął na dnie mojego kufra, który był stale pilnowany przez Sirr. Chłopcy zgodnie orzekli, że bezpieczniejszego miejsca chyba nie ma. Zwłaszcza, kiedy pilnuje go moja wężowa przyjaciółka. Mogliśmy go jeszcze zostawić w Komnacie Tajemnic, jednak uznaliśmy, że lepiej mieć go gdzieś blisko siebie.
Nauczyciele, podobnie jak w zeszłym roku wpadli w szał zadawania prac domowych, wciskania nam jak największej ilości informacji i przyprawiania swoich podopiecznych o niewyobrażalny stres związany z egzaminami. Chociaż to oni wyglądali na bardziej zdenerwowanych, jakby sami mieli podchodzić ponownie do egzaminów.
My nie musieliśmy się aż tak przejmować egzaminami. Program drugich, a w przypadku bliźniaków czwartych klas mieliśmy bardzo dobrze opanowany. Tak więc mogliśmy zająć się innymi rzeczami. A mianowicie własnymi ćwiczeniami.
Byłam z siebie bardzo dumna, kiedy na kilka dni przed powrotem do sierocińca udało mi się dokonać pełnej przemiany animagicznej! Byłam piękną, czarną wilczycą ze złotymi oczami. Według bliźniaków wyglądałam uroczo, czego nie omieszkali pokazać, mocno mnie przytulając i głaszcząc po lśniącej sierści oraz drapiąc za uszami. Szybko poinformowałam o tym sukcesie najbliższych. Fenrir i Illiyana byli ze mnie bardzo dumni. W końcu ponad półtorej roku ćwiczeń się opłaciło.
Co do moich kochanych wilkołaków, pierwszego kwietnia, w dzień urodzin bliźniaków, urodziła się moja chrześnica- mała Selena Luna Greyback. Razem z jednym z listów dostałam jej zdjęcie. Była urocza! Miała oczy po tatusiu i włosy po mamusi. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ją na własne oczy! Ale na to musiałam poczekać co najmniej do końcówki wakacji. Dokumenty w sprawie bycia chrzestną również wypełniłam korespondencyjnie. Bycie częściowo uwięzioną we własnej szkole czasami jest naprawdę bardzo irytujące.
Oprócz animagi również bardzo podciągnęłam się w magii bezróżdżkowej. Mogłam z niej swobodnie korzystać, aczkolwiek w podstawowym stopniu. Żadne trudniejsze zaklęcia nie wchodziły na razie w grę. No cóż, mam jeszcze wiele czasu, aby się tego nauczyć, a jak na dwa lata ćwiczeń, wyniki są naprawdę zadowalające.
Chłopcy też się coraz bardziej rozwijali. Bez problemu potrafili się teleportować bez trzasku, większość znanych im zaklęć rzucali niewerbalnie, bezróżdżkowo potrafili poruszyć przedmiotami i oczywiście rozwinęli animagię. Byłam już pewna, jakimi zwierzętami będą Blaise i George. Czekałam już tylko, aż Harry zacznie robić jakieś postępy w tej sprawie zaczął rok po nas, więc nic dziwnego, że nas jeszcze nie dogonił, ale byłam dobrej myśli.
Trochę denerwował mnie fakt, że nie mogłam opanować magii leczniczej w takim stopniu jak Fred, czy nie byłam tak dobra z zielarstwa jak Blaise, ale nie można mieć wszystkiego. Cieszyłam się z ich sukcesów i moja osobista porażka mi w tym nie przeszkadzała. Oni mieli swoje mocne strony, a ja swoje. Wszyscy stwierdziliśmy, że będzie najlepiej, jak nie będziemy sobie zazdrościć. Nie potrzebowaliśmy kłótni.
W końcu nadeszła moja ostatnia niedziela tego roku w Hogwarcie. Ostatnia lekcja z Severusem. Na którychś z kolei zajęciach mężczyzna stwierdził, że możemy sobie mówić po imieniu. Był to całkiem niezły pomysł. Znaleźliśmy nić porozumienia a ja w końcu zaczęłam odczuwać zmianę nastawienia mężczyzny względem mojej osoby.
Tak więc jak co tydzień, stanęłam przed drzwiami gabinetu Mistrza Eliksirów i zapukałam. Po usłyszeniu „proszę" weszłam do środka, przywitałam się i usiadłam na fotelu, który zaczęłam nazywać swoim. Wdałam się z profesorem w normalną rozmowę o wszystkim i o niczym. Rozmawialiśmy tak przez blisko godzinę. W końcu mężczyzna westchnął przeciągle, ale uśmiechał się z zadowoleniem.
- Już cię niczego więcej nie nauczę, Lale. Opanowałaś oklumencję do perfekcji.
- Dziękuję, Severusie.
Posłałam mężczyźnie szeroki uśmiech. Był naprawdę dobrym nauczycielem kiedy nie patrzył na człowieka tym zimnym, pełnym zniechęcenia spojrzeniem. Dał się nawet lubić. Irytował mnie w nim tylko fakt, że zdawał się widzieć znacznie więcej niż chciałam pokazać. Był trochę jak ja z tą stałą obserwacją.
- Poproszę jeszcze Narcyzę, żeby sama sprawdziła twoje bariery a później przekazała ci podstawy legilimencji. Jeżeli nie opanujesz jej w wakacje, będziemy mogli kontynuować w przyszłym roku. Oczywiście, jeśli będziesz chciała.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.- uśmiechnęłam się zaczepnie.
- Tak też myślałem.- brunet uniósł kąciki ust.- Mogę mieć do ciebie pytanie, Lale?
Kiwnęłam głową, nie tracąc dobrego humoru.
- Skąd pomysł na taką barierę?- kontynuował Severus.- Większość ludzi wyobraża sobie mur, lustro lub inne tego typu rzeczy. Ty nie. Ciemność... Skąd ci się wziął taki pomysł?
Kiedy usłyszałam pytanie, roześmiałam się serdecznie. Mogłam podejrzewać, że chciał zapytać o coś takiego. Tak. Większość ludzi stawiała bariery defensywne. Są one nastawione na obronę. Moje nie.
- To bardzo proste. Wielu ludzi jako dzieci bało się ciemności, prawda? Ale tak naprawdę, bali się oni tego, co się czai w tej ciemności. Wywołuje ona dyskomfort, więc chcemy zapalić światło. Jednak nie zawsze jest to dobrym pomysłem. Dlatego, kiedy ktoś włamując się do mojego umysłu nie może znieść mroku i zapala światło...
- Zostaje powitany jako obiad w gnieździe węży.- dokończył nauczyciel.- Mogłaś mnie uprzedzić, Lale. Pierwszy raz jak to zobaczyłem, o mało nie zakończyłem swojego marnego żywota.
- Ale takie jest założenie tej bariery, Severusie.- wyjaśniłam z poważnym wyrazem twarzy.- W pierwszym odruchu, człowiek chce uciec z tego miejsca i, tak jak ty, zostaje wyrzucony z mojego umysłu. Jeśli jednak zostaje na dłużej, węże atakują.
Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu.
- Nie wybrałaś ich przypadkowo, prawda?
- Oczywiście, że nie. To najniebezpieczniejsze węże świata. Ich jad jest bardzo toksyczny i działa bardzo szybko. Tak, wiem, że wizualizacje działają na ciało fizyczne.- ubiegłam pytanie mężczyzny z tą samą powagą.- Dlatego wybrałam te węże. Mam wiele tajemnic, których nikt nie pozna, jeśli sama się nimi nie podzielę. Zresztą, sam na pewno znasz wartość ludzkich sekretów.
Mężczyzna również spoważniał. Oboje rozumieliśmy to, co nie zostało wypowiedziane. Podczas naszych ćwiczeń specjalnie się hamowałam, żeby go nie skrzywdzić. W innym wypadku mogłoby być z nim źle. Poza tym, jeśli ktoś spróbuje włamać się do mojego umysłu, mogłoby się to dla niego skończyć tragicznie. Nie musieliśmy tego mówić. To było wiadome. Zresztą nie rozmawialiśmy na takie tematy.
- Myślę, że to wszystko, Lale. Gratuluje najwyższego wyniku na roku.
Uśmiechnęłam się, wstając i podchodząc do drzwi.
- Dziękuję, Severusie. Dobranoc.
- Dobranoc, Lale.
Opuściłamgabinet i od razu udałam się do pokoju wspólnego. Dosiadłam się do chłopcówsiedzących na kanapie. Odrabiali właśnie część prac, zadanych na wakacje.Całkiem szybko, jak na nich. Przynajmniej tak myślałam, dopóki nie stwierdzili, że robią je tak wcześnie,żebym je zdążyła sprawdzić. Przebiegłe stworzenia. Ale nie miałam nicprzeciwko. Sama postanowiłam zrobić trochę zadań. Przynajmniej nie zawalałabymsobie wakacji.
***
Od dwóch długich tygodni siedzę z powrotem w moim małym i szarym pokoju w sierocińcu. Nienawidziłam tego miejsca i to tak z całego serca. Pani Schmidt chyba bardzo chciała się mnie w końcu pozbyć, bo w przeciągu siedmiu dni od mojego przyjazdu przedstawiła mi aż cztery pary, które z chęcią by mnie adoptowały. Przynajmniej tak uważały do momentu naszego spotkania.
Nie był to spokojny czas. Wychowankowie sierocińca znowu musieli mnie znosić, co wywoływało u nich ogólne zniechęcenie. Widocznie niektórzy nie uczą się na błędach i całe swoje jestestwo poświęcają na próby dopieczenia mi. Niestety w porównaniu do mistrzów krytyki i ciętych ripost jakimi sią ślizgoni, wypadali gorzej niż miernie, o czym chętnie ich informowałam.
Z powyższych powodów większość czasu spędzałam poza sierocińcem. Już nawet w swoim pokoju nie miałam spokoju, bo dostałam współlokatorkę. Mała Irina zbytnio mi nie przeszkadzała. Była cichą i spokojną Rosjanką, która w Anglii mieszkała od niespełna roku. Niestety jej ojciec umarł kilka miesięcy temu a ona trafiła do nas. Normalnie nie miałabym nic przeciwko takiej współlokatorce, ale po pierwsze: siedmiolatka widocznie się mnie bała, a po drugie: jej obecność znacząco uniemożliwiała mi wykonywanie wielu zadań oraz musiałam ukrywać obecność Sirr.
Tak więc przez większość dnia chodziłam po mugolskim Londynie. Przesiadywałam w parkach, kawiarniach, bibliotekach, centrach handlowych... ogólnie wszędzie, gdzie się dało. Stanowiło to dla mnie całkiem miłą odskocznię od nienawistnych spojrzeń sierot. Ta anonimowość, którą czułam, przebywając pośród ignorującego mnie tłumu mugoli, sprawiała, że byłam tylko jednostką wśród setek innych. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różniłam.
Podczas drugiego tygodnia wakacji, na nowo wypracowałam sobie rutynę. Tak jak w zeszłym roku po porannych ćwiczeniach wracałam do pokoju, tak w tym odwiedzałam kilka miejsc. Robiłam to w określonej kolejności, którą wyznaczał dzień tygodnia. Tylko w niedziele po ćwiczeniach wracałam do domu dziecka.
Którejś nocy nie mogłam spać. Nie było to dla mnie szczególnie dziwne, bo często zarywałam noce czytając coś ciekawego lub rozmawiając z Salazarem albo Sirr. Teraz nie mogłam sobie na to pozwolić, bo Irina miała dość lekki sen a książki już mi się pokończyły. Po kilkunastu minutach wpatrywania się w sufit postanowiłam wybrać się na spacer.
Założyłam granatowe spodnie i czarną bluzę. Związałam włosy w koński ogon i po zawiązaniu tenisówek cichutko opuściłam pokój. Szybko zeszłam na parter, przeszłam do kuchni i wymknęłam się tamtym wyjście. Aż dziwne, że opiekunowie do tej pory nie zorientowali się, którędy wychodzą ich podopieczni w środku nocy.
Wzięłam głęboki oddech a zimne powietrze szybko dotarło do moich płuc. To była jedna z tych chłodniejszych, letnich nocy, choć nie było na tyle zimno, abym musiała się grubiej ubrać. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, czy w żadnym oknie nie pali się światło. Nie chciałabym, żeby któryś z opiekunów mnie zobaczył. Kiedy byłam pewna, że wszyscy śpią, od razu opuściłam teren sierocińca.
Dziwne było chodzenie ulicami Londynu, kiedy nie było na nich zbyt dużo ludzi. W sumie jedyne osoby jakie mijałam to imprezowicze, bezdomni i osoby podobne do mnie- które nie przepadały za miejscem, gdzie mieszkały. Nie zwracałam na nie większej uwagi idąc przed siebie. Chciałam się znaleźć jak najdalej od sierocińca, odetchnąć od tego miejsca.
Nawet nie wiem, kiedy i jakim cudem znalazłam się w jednej z bardziej niebezpiecznych dzielnic. Zbyt skupiłam się na przeróżnych myślach i dopiero odgłos wystrzału i upadające ciało wybudziły mnie z letargu, przy okazji zatrzymując w pół kroku, nim wyszłam zza zakrętu. Od razu miałam ochotę obrócić się na pięcie i ulotnić z tego miejsca, jednak nim zrobiłam chociaż krok, poczułam, jak coś twardego wbija się między moje łopatki.
- Nie ruszaj się, bo strzelę!- usłyszałam warknięcie.
Zastosowałam się do ostrzeżenia, przeklinając cicho w myślach i zastanawiając się, czy w tej sytuacji udałoby mi się teleportować bez oberwania kulki. Mocno walące serce wcale nie ułatwiało podjęcia decyzji. Kiedy poczułam mocniej wbijający się pistolet i zostałam zmuszona do ruszenia się z miejsca, postanowiłam nic nie kombinować. Liczyłam, że dostane odpowiedni moment na ucieczkę, bez ryzyka zakończenia życia lub mocnego oberwania.
Wyszliśmy zza zakrętu i stanęliśmy naprzeciwko trzech osób. Dwójka mężczyzn i kobieta trzymający broń w rękach.
- Brandon?- odezwała się blondynka patrząc to na mnie, to na mężczyznę za mną.
- Widziała nas, Jurij.- oznajmił mężczyzna, szarpiąc mnie za ramię w stronę reszty.
Szatyn, który widocznie był szefem, spojrzał na mnie pytająco, dając do zrozumienia, że mam teraz głos. Wzięłam głęboki oddech, uspokajając walące serce i spojrzałam prosto w szare oczy mężczyzny.
- Właściwie, to do tej pory widziałam tylko trupa.- powiedziałam, starając się nie zająknąć i licząc, że może puszczą mnie wolno.- Miałam zamiar się stąd od razu ulotnić. Nie chciałam mieć problemów. Nawet bym was nie widziała.
- Jasne.- prychnął mężczyzna za mną, przykładając mi spluwę do głowy.- Co z nią zrobimy? To miała być robota bez świadków.
Tylko wpatrywanie się uparcie w szefa całej czwórki pozwoliło mi zachować względnie niezmienny wyraz twarzy. Byłam w czarnej dupie! Mogłam się teleportować, jednak nie wątpiłam, że mężczyzna ma świetny refleks. A kulka w głowie nie była spełnieniem moich marzeń. Zachciało mi się, cholera, nocnych spacerów!
Szatyn, w którego się wpatrywałam, miał już coś powiedzieć, kiedy widocznie usłyszał kogoś w niewielkiej słuchawce. Mruknął coś kilka razy i spojrzał na mnie.
- Lale Gaunt?
Zamrugałam zaskoczona słysząc swoje nazwisko, ale skinęłam głową, mimowolnie patrząc podejrzliwie na szatyna. Dał on znak, pilnującemu mnie mężczyźnie, a ten od razu opuścił broń i odsunął się. Trochę mi ulżyło, kiedy miałam całą czwórkę w zasięgu wzroku i teraz w razie czego mogłam się teleportować. Nie wiedziałam jednak, czy to coś da. Znali moje nazwisko, a więc mogli wiedzieć, gdzie mnie szukać. Poza tym, chciałam wiedzieć skąd mnie znają.
- Szef chce cię widzieć. Pójdziesz z nami?
Zdziwiłam się słysząc pytanie. Takie osoby raczej nie proszą.
- Mam wybór?- spytałam.
Mężczyzna widocznie znów coś usłyszał w słuchawce, bo ponownie mruknął kilka razy i dopiero wtedy mi odpowiedział.
- Tak. Najwyżej szef porozmawia z tobą na Balu Bożonarodzeniowym.
Bal? U Malfoy'ów? A więc ich szef musiał być czarodziejem. I to wysoko postawionym skoro Lucjusz i Narcyza go zapraszali. Pytanie tylko, czego on ode mnie chciał? Bo akurat tego, że i tak bym odbyła z nim rozmowę byłam pewna. Znajomi Malfoy'ów nie mają w zwyczaju odpuszczać.
Zgodziłam się i zostałam zaproszona do samochodu. Pędziliśmy ulicami Londynu. Niestety nie mogłam zbyt uważnie śledzić naszej trasy, bo zawiązano mi oczy. Ale za to mogłam liczyć czas i zakręty. Sądząc po tym, ile jechaliśmy i w jakim kierunku, wylądowaliśmy na drugim końcu miasta.
Podczas podróży większość stresu ze mnie wyparowałam, więc kiedy zostałam wyprowadzona z samochodu i wprowadzona do jakiegoś budynku, byłam prawie całkowicie spokojna. Dopiero tam ściągnięto mi chustę z oczu. Byliśmy w jakimś klubie, choć o tym wiedziałam już wcześniej. Głośna muzyka mówi sama za siebie.
Klub jak klub, był tutaj bar, stoliki, parkiet, DJ-ka. To miejsce wręcz pękało w szwach od wypełniających je osób. Nie dziwiło mnie to. Wnętrze miało swój klimat, muzyka była dobra, a alkoholu było tyle, że każdy znalazłby coś dla siebie. Ogólnie wylądowałam w raju dla imprezowiczów.
Zostałam zaprowadzona na zaplecze, a stamtąd schodami na piętro. Pomieszczenie, w którym się znalazłam, pełne było kanap i stolików. Jedna ze ścian była całkowicie przeszklona, przez co można było mieć idealny wgląd na cały parter. Stamtąd tego nie widziałam, czyżby lustro weneckie? Pod jedną ze ścian znajdował się bar, dużo mniejszy niż w głównej sali, ale równie dobrze wyposażony.
Na jednej z kanap siedziała nastolatka o sięgających połowy szyi, jaskraworóżowych włosach, delikatnie roztrzepanych. Miała jasną cerę i duże, niebieskie oczy oraz jasne, pełne usta. Była szczupła i dość wysoka, ubrana w czarne, obcisłe rurki i granatowy top wiązany na pokaźnym biuście. Na nogach miała wysokie szpilki. Przed nią na stole leżał zamknięty laptop.
Obok niej natomiast siedział mężczyzna po czterdziestce o brązowych, lekko już siwiejących włosach i orzechowych oczach. Był opalony i miał lekki zarost. Jego typ urody sugerował, że jest obcokrajowcem. Był słusznej postury, nie za bardzo umięśniony, ale nie wyglądał też na cherlaka. Ubrany był w jeansy i jasną koszulę. Na szyi miał tatuaż przedstawiający skowronka siedzącego na częściowo rozerwanej klatce. Znałam tego mężczyznę. O ile dobrze pamiętałam, nazywał się Gabriell de Luca i był głową włoskiego rodu.
- Dzień dobry, panno Gaunt.- przywitał się ciepło, wstając z miejsca z delikatnym uśmiechem.- Cieszę się, że spełniłaś moją prośbę.
- Przekazał mi pan, że i tak będziemy rozmawiali na interesujący pana temat, Lordzie de Luca. Po prostu uznałam, że teraz jest na to lepsza okazja, niż u naszych wspólnych znajomych podczas świąt.
Mężczyzna roześmiał się ciepło i wskazał mi miejsce na kanapie naprzeciwko. Od razu skorzystałam z propozycji.
- Muszę przyznać, że mnie zaintrygowałaś, panno Gaunt. Jesteś bardzo podobna do swoich rodziców, widziałem to podczas balów choć nie mieliśmy zbyt wielu okazji, aby ze sobą porozmawiać.
- Proszę przejść do rzeczy, Lordzie.
- Widzę w tobie potencjał, panno Gaunt. Podobny, jak w twoim ojcu. Bardzo duży potencjał. Moja propozycja może wydać ci się dość osobliwa. Czy nie chciałabyś zostać członkiem mojej rodziny, panno Gaunt? Bardzo dobrze współpracowało mi się z Lou i mam wrażenie, że z tobą również znalazłbym wspólny język.
- Mam rozumieć, że proponuje mi pan zostanie członkiem mafii? Mordercą?- spytałam wywołując zaskoczenie, ale również delikatny uśmiech na twarzy mężczyzny.
- W ten sposób brzmi to dość dosadnie, panno Gaunt. Ale tak, to właśnie proponuję.
- W ten sposób wszystko jest bardziej przejrzyste.- poprawiłam.
Po tych słowach zamilkłam. Od lat planowałam zemstę na mordercach moich rodziców. Wiedziałam, z czym to się wiąże. Nad wyraz dobrze pamiętałam zresztą co zrobiłam kilka lat temu i że nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie byłam pewna, czy moi bliscy by to zrozumieli. Wielu z nich miało swoje za uszami, ale na pewno nie chcieli, bym szła w tym samym kierunku. Ale czy mieliby prawo robić mi wyrzuty? Najbardziej bałam się chyba reakcji bliźniaków i Harry'ego, gdyby dowiedzieli się, na co się zgodziłam. Byliby zawiedzeni? Oszukani? Odsunęliby się ode mnie? Poza tym, czy naprawdę tego chciałam?
Kiedy zamknęłam oczy, pocierając nasadę nosa, mignęła mi przed oczami twarz mojej umierającej matki. Tak, chciałam tego. Chciałam móc się zemścić za odebranie mi rodziców, zedrzeć ten dobrotliwy uśmiech z twarzy Dumbledore'a i patrzeć, jak umiera, tak samo jak moja matka. Chciałam widzieć, jak te świecące fałszywą dobrotliwością oczy patrzą na mnie, kiedy mężczyzna wydawałby ostatnie tchnienie. Chciałam widzieć jego koniec. Z mojej własnej ręki. Ale do tego potrzebowałam praktyki, której nie byłabym zdolna nabyć w żaden inny sposób. Inaczej w czasie konfrontacji z Dumbledore'em, byłam pewna, że to ja bym zginęła.
Bardziej zastanawiającą mnie kwestią było, dlaczego mężczyzna mi to proponuje. Nie znalazłam jednak odpowiedzi na to pytanie. Jakoś współpraca z moim ojcem nie wydawała mi się odpowiednim argumentem.
- To jak?- spytał Włoch.- Zgadzasz się, panno Gaunt?
Założyłam nogę na nogę, wpatrując się w mężczyznę uważnie.
- Co będę z tego miała, Lordzie de Luca?
Mężczyzna roześmiał się z rozbawieniem.
- Dobre podejście, panno Gaunt.- pochwalił, co mnie nieco zaskoczyło.- Zapewnię ci szkolenie, możliwość nabycia nowych zdolności, polepszenia już posiadanych, zarówno tych magicznych, jak i zwykłych. Poza tym, za każde zlecenie, jakie dostaniesz otrzymasz wynagrodzenie określone przez zleceniodawcę. Możesz również liczyć na wsparcie rodziny.
- A co rodzina będzie z tego miała?
- Kolejnego niezwykłego członka.- powiedział prosto.- Nie ukrywam, że ostatnio ubyło nam kilku członków, jednak nawet gdyby tak nie było, złożyłbym ci tą samą propozycję. Patrząc w twoje oczy, jestem pewien, że zarówno ty, jak i ja będziemy mieli z tego korzyści.
- Wyciągniecie mnie z sierocińca?
- A mamy to zrobić?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zdążyłam! Jeszcze zdążyłam!
Oto kolejny rozdział.
Muszę przyznać, że sprawił mi sporo problemów i nie jest do końca taki, jaki chciałam, żeby był, ale jednak nie mogłam wymyślić nic, żeby go polepszyć. Ech...
No cóż, mam nadzieję, że wam się spodoba.
Oh, zapomniałabym!
Chciałabym życzyć wszystkim szczęśliwego nowego roku, który będzie przecież już tak niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro