Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Jednym z fenomenów Hogwartu jest to, że plotki rozchodzą się po nim szybciej niż cokolwiek innego. A tym bardziej, jeśli dzieje się coś: dziwnego, niewytłumaczalnego, złego lub dotyczącego Harry'ego Potter'a. A co, kiedy plotki zawierają więcej niż jeden element? Można być pewnym, że wszyscy poznają co najmniej dziesięć wersji wydarzenia przed upłynięciem doby.

Właśniesiedząc przy śniadaniu, pierwszego listopada, dowiedziałam się, co stało się pozakończeniu wczorajszej uczty z okazji Nocy Duchów i kto brał w tym udział. Pomojej głowie wciąż odbijały się słowa, które zobaczyłam na korytarzu, gdzieodbyły się wydarzenia z nocy. „Komnata Tajemnic została otwarta. Strzeżcie sięwrogowie dziedzica". Dziedzic. Potomek któregoś z założycieli. I ta komnata.Tylko jedna osoba mogła udzielić mi satysfakcjonujących odpowiedzi.

***

- Jak to twoja?!- wydarłam się na Salazara.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam od przodka. Sam stworzył Komnatę Tajemnic, umieścił w niej bazyliszka i potem opuścił Hogwart. Tylko jego potomek mógł odszukać i otworzyć komnatę. Tylko wężouści mogli to zrobić. Ja albo Tom. Ale żadne z nas tego nie zrobiło. Ja na pewno nie, a mężczyzna nadal był tylko widmem przebywającym poza murami szkoły.

- Kto ją mógł otworzyć?!

- Nie krzycz.- powiedział mężczyzna ze zmarszczonymi brwiami.- Nie wiem, kto ją otworzył, ani jak to zrobił. Ale na pewno jest wężousty, skoro kontroluje bazyliszka.

Właśnie. Bazyliszek. To jego musiałam słyszeć kilka tygodni temu i dlatego moi przyjaciele nic nie słyszeli. Śmiercionośne stworzenie było na czyiś usługach i bezkarnie poruszało się po Hogwarcie, słuchając rozkazów nie wiadomo kogo.

- W ogóle, po co ci była Komnata Tajemnic?- zapytałam starając się uspokoić.

Mężczyzna westchnął przeciągle i potarł nasadę nosa. Wyglądał na zmęczonego. Miałam wrażenie, że teraz kompletnie żałował tego, co zrobił około milenium temu. Spojrzał na mnie bez jakichkolwiek emocji.

- To miejsce było moim sekretem. Nikt z pozostałej trójki założycieli nie popierał moich niektórych poglądów, więc tam stworzyłem coś, gdzie mógłbym prowadzić badania, uczyć moich podopiecznych niektórych gatunków magii, na które Godryk, Helga i Rovena by się nie zgodzili. Kiedy zostałem zmuszony do opuszczenia zamku, zapieczętowałem komnatę, zabezpieczając ją przed każdym, z wyjątkiem czarodziei będących moimi potomkami. Zostawiłem tam bazyliszka. Miała ona być wsparciem dla moich dziedziców, skarbnicą wiedzy i ochroną. Miała wykonywać rozkazy dziedziców. Jednak z biegiem lat, istnienie komnaty stało się legendą, a Gariad zostało przypisane bycie śmiercionośnym narzędziem do wybicia mugolaków.

- Czyli twoje pierwotne założenie szlak trafił.- kiwnęłam niemrawo głową.- Co teraz, Salazarze?

- Przede wszystkim, uważaj na siebie.- powiedział twardo mężczyzna, nawet nie ukrywając zmartwienia.- Musimy się dowiedzieć kto, jak i dlaczego otworzył Komnatę. Nie chcę powtórki sprzed półwiecza. Zginęła wtedy dziewczynka.

Kiwnęłam głową. Nie drążyłam tematu. To, czego się dzisiaj dowiedziałam... Tego było dużo, a mój przodek wyraźnie nie lubił tego tematu. Wydawał się rozdrażniony, że już kolejne z jego założeń zostało przekręcone. Oboje musieliśmy odpocząć. Podziękowałam mu za rozmowę, przeprosiłam za wcześniejszy wybuch i pożegnałam się.

Wróciłam do dormitorium, prawie od razu zasypiając.

***

Kolejne tygodnie mijały dla mnie niezwykle powoli. Cały czas zastanawiałam się nad tym, kim mogła być osoba, która otwarła Komnatę Tajemnic, bo z całą pewnością nie była potomkiem, a co za tym idzie, dziedzicem Slytherin'a. Nie miałam z kim porozmawiać na ten temat. Nawet z chłopakami, żeby nie zdradzić, skąd wiem takie rzeczy.

Przyznam, że trochę się od nich na początku odsunęłam. Większość mojego czasu i uwagi pochłaniało obserwowanie reszty uczniów. Z perspektywy czasu uznałam jednak, że był to głupi pomysł. Nie znałam tych ludzi, nie wiedziałam co się dzieje w ich życiu, co myślą. Mogłam patrzeć na osobę odpowiedzialną za otwarcie komnaty a nawet bym się nie zorientowała, że to ona. W końcu chłopcy równo mnie opieprzyli za ignorowanie ich, oraz z równą uwagą i przejęciem, zapytali, co mnie dręczy. Przeprosiłam ich za moje zachowanie i stwierdziłam, żeby nie przejmowali się tym. Nie chcieli odpuścić, ale wiedzieli, że jeśli nie będę chciała, to nic nie powiem.

W związku z ostatnimi wydarzeniami, nauczyciele postanowili nauczyć uczniów, jak się bronić. Dlatego, za propozycją Lockhart'a został utworzony Klub Pojedynków. Sam pomysł nie wydawał się głupi, pomijając fakt, że to, czego mogli nas nauczyć w żaden sposób nie przydałoby się podczas walki z bazyliszkiem. Bardziej denerwował mnie fakt, że to pomysłodawca miał nas uczyć. Na szczęście w asyście Snape'a, który z całą pewnością nauczyłby nas więcej od tego blond Narcyza. Jego samouwielbienie przewyższało nawet samouwielbienie Draco.

Właśnie dzisiaj odbywały się pierwsze zajęcia. Nawet nie słuchałam, co nauczyciel OPCMu mówił. Interesowała mnie tylko praktyka i zaklęcia, jakie mogłam stąd wynieść. O ile poznałabym jakieś nowe. Jak na razie się jednak na to nie zapowiadało. Zaczynaliśmy od zwykłego Expelliarmus. Profesorowie najpierw sami zademonstrowali działanie zaklęcia, a potem wywołali dwóch uczniów. Harry i Draco. Mimowolnie zmarszczyłam brwi. Po minie Mistrza Eliksirów miałam wrażenie, że się to dobrze nie skończy.

Wiedziałam, że ani ślizgon, ani gryfon nie będą wykonywali poleceń. Zdradziły ich te uśmieszki. Cieszyłam się, że się dogadują, ale rzucanie na blondyna rictusempry albo na bruneta tarantallegry w żaden sposób nie można było uznać za ćwiczenie zaklęć rozbrajających. Nauczyciele szybko ukrócili tą samowolkę i każdy z nich zabrał chłopca na stronę. Severus szeptał coś do Draco. Spojrzał on na niego zaskoczony, widocznie nie chcąc wykonywać polecenia, ale został zgromiony mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i na tym skończyła się jego chęć protestów.

Chłopcy ponownie stanęli naprzeciw siebie i na znak profesorów Draco jako pierwszy rzucił zaklęcie.

- Serpensortia!

Z różdżki blondyna najpierw wystrzelił błysk, a potem na podłogę spadł czarny wąż, oddzielając od siebie chłopców. Na początku trochę zdezorientowany, szybko przyjął pozę do ataku. Prowodyr całego zdarzenia chciał usunąć węża, jednak ubiegł go Lockhart. Po raz kolejny stwierdziłam, że ten mężczyzna jest skończonym idiotą, kiedy zamiast pozbyć się węża, wysłał go w powietrze, jeszcze bardziej rozdrażniając.

Gad opadł ciężko na podest i sycząc z rozwścieczeniem, podpełzł do Justin'a Finch-Fletchey'a. Uniósł swój trójkątny łeb, gotów do ataku, kiedy coś go powstrzymało.

- Zostaw go!

Gwałtownie spojrzałam na Potter'a, który patrzył prosto na węża. Stworzenie położyło swój łeb na podłodze, kuląc się przed chłopakiem. Kiedy przerażony puchon nakrzyczał na Potter'a i uciekł, zadziałałam impulsywnie. Przecisnęłam się do podestu, wskoczyłam na niego i nie zważając na protesty gryfona, wyciągnęłam go z sali.

Kompletnie nie przemyślałam tego, co robię. Nawet nie wiedziałam czemu i po co. Po prostu chciałam odpowiedzi i to teraz. Nie mogłam czekać. Nie w tej sprawie. W tamtej chwili straciłam całą zimną krew. Ale nie miałam wtedy siły ani czasu, aby pomyśleć.

Zaciągnęłam chłopaka prosto do Pokoju Życzeń. Kiedy pojawiły się przede mną drzwi, od razu je popchnęłam. Słyszałam kroki na korytarzu, ale nawet nie odwracałam się, żeby sprawdzić, kto to. Podejrzewałam, że to chłopaki pobiegli zaraz za nami, ale nie upewniałam się. Wciągnęłam bruneta do pomieszczenia.

Pokój Życzeń nie był teraz zbyt wielki. Stały w nim dwie wygodne kanapy rozdzielone mahoniowym stolikiem, na którym stał fałszoskop. Na jednej ze ścian znajdował się kominek ogrzewający pomieszczenie, a nad nim wisiał obraz Salazara. Kątem oka zauważyłam, że mój przodek przygląda nam się uważnie.

Posadziłam Harry'ego na kanapie. Sama miałam zbyt wiele myśli w głowie, aby móc zwyczajnie usiąść, więc krążyłam w te i z powrotem po pokoju, zostawiając miejsca siedzące dla przyjaciół, którzy weszli tutaj jeszcze przed zamknięciem drzwi.

- Harry.- odezwałam się w końcu, wciąż chodząc po pokoju.- Zadam ci bardzo ważne pytanie i proszę, żebyś odpowiedział szczerze.

Chłopak patrzył na mnie niepewnie. Chyba nie spodziewał się tak gwałtownego zachowania z mojej strony. Sądząc po minach pozostałych, oni również. Dalej pozostając w szoku, gryfon niepewnie kiwnął głową. W końcu zatrzymałam się, opierając ręce o oparcie jednej z kanap. Wzięłam głęboki oddech, trochę się uspakajając i wbiłam poważne spojrzenie w chłopaka.

- Czy to ty otworzyłeś Komnatę Tajemnic?

- Co?! Nie!- zaprzeczył od razu.

Spojrzałam na fałszoskop. Żadnej reakcji. Westchnęłam ciężko, opadając na kanapę między ślizgonami, ukrywając twarz w dłoniach. Merlinie, jaka ze mnie idiotka! Przecież Harry nie był typem osoby, która z chęcią panowałaby nad śmiercionośnym stworzeniem i groziła ludziom. Co we mnie wstąpiło?!

Rozsunęłam palce, wbijając swój wzrok w blat. Fałszoskop już nam nie będzie potrzebny. Kiedy tylko o tym pomyślałam, urządzenie zniknęło. W końcu wyprostowałam się, patrząc przepraszająco na Potter'a.

- Wybacz.- powiedziałam cicho.

Chłopak zamrugał kilkakrotnie.

- Nie gniewam się, ale... Dlaczego w ogóle pomyślałaś, że to ja otworzyłem Komnatę?

Miałam ochotę strzelić sobie w twarz. Oto do czego doprowadzają nieprzemyślane działania! Dostaje się same niewygodne pytania, a twoje sekrety wychodzą na wierzch! Mogłam jeszcze skłamać, ale w tej sytuacji każde kłamstwo wydało by się zbyt oczywiste.

Westchnęłam ciężko.

- Komnata Tajemnic była sekretnym miejscem Salazara Slytherina i tylko jego potomek, osoba wężousta mogła ją odnaleźć i otworzyć. A ty jesteś wężousty.

- Czyli że jestem potomkiem Slytherin'a?!

- Nie.- zaprzeczyłam od razu.- Nie jesteś jego potomkiem.

- Skąd wiesz?- zapytało kilka osób.

Potarłam nasadę nosa. Co ja miałam im powiedzieć? Naprawdę nie chciałam ich okłamywać. To były jedyne bliskie mi osoby w Hogwarcie. Moi pierwsi przyjaciele, będący prawie jak rodzina!

- Powiedz im, Lale.

Ten ledwie słyszalny głos nie należał ani do żadnego z gryfonów, ani do żadnego ze ślizgonów. Spojrzałam na Salazara, który patrzył na mnie ciepło. Czy to była dobra decyzja? Nie byłam pewna. Ale skoro sam Slytherin ujawnił się przed chłopakami, to nie mogłam zrobić nic innego jak zaufać jemu i im.

- Skąd wiem?- powtórzyłam cicho, nie patrząc na żadnego z nich.- Bo Slytherin ma tylko dwóch dziedziców. A ja jestem jednym z nich.

Nie patrzyłam na ich reakcje. A raczej nie mogłam patrzeć. Nie wiem czego mogłam się spodziewać. Niedowierzania? Szoku? Odrzucenia? Złości? Strachu? Nie chciałam, aby oni tak na mnie patrzyli. Mieli swoje miejsce w moim dopiero od roku czującym sercu. I nie chciałam pozbywać się tego ciepłego uczucia, które w nim wywoływali.

Nawet się nie spodziewałam, że chłopcy się tym nie przejmą. Fred poczochrał mnie po włosach, kompletnie rozwalając moją fryzurę, przez co wyglądałam, jakbym prowadziła długotrwałą wojnę ze szczotką i grzebieniem. Stwierdzili tylko, że mogłam im powiedzieć wcześniej i że to nic nie zmienia.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Byli dla mnie zbyt wyrozumiali. Kochane wariaty. Nie drążyli tematu. Zamiast tego uczepili się czegoś innego.

- Mówiłaś o dwóch dziedzicach.- zauważył Blaise.- To dlaczego Harry nie może być drugim?

Spojrzałam pytająco na Salazara. On tylko kiwnął głową.

- Bo drugi dziedzic zrobił tą bliznę.

Wskazałam prosto na czoło Potter'a. Chłopak delikatnie dotknął swojego czoła, patrząc na mnie, szeroko otwartymi z niedowierzanie, szoku i strachu oczami. No tak, właśnie się przyznałam, że jestem spokrewniona z Voldemortem. Chciał coś powiedzieć, po chwili jednak widocznie zrezygnował z zadawania jakichkolwiek pytań, które mogłyby mnie według niego urazić. Nie należałam do osób, które obrażają się przez głupie pytanie, więc nie robiło mi to różnicy. Zamiast tego zapytał o inną kwestię.

- To dlaczego jestem wężousty?

- Też bym chciała to wiedzieć.- westchnęłam.- Jakieś pomysły, Salazarze?

Miałam wrażenie, że chłopcy dopiero teraz zauważyli portret założyciela nad kominkiem. Rychło w czas, zwłaszcza, że już się nawet odzywał. Chociaż zrobił to tak cicho, że faktycznie mogli go nie usłyszeć. Widziałam, jak małe trybiki poruszają się w głowach przyjaciół, łącząc ze sobą poszczególne elementy układanki. Na ich twarzach powoli zaczynało malować się zrozumienie, przysłaniając częściowo niedowierzanie.

Mężczyzna miał zamyśloną minę. Opierał się wygodnie o swój fotel, przykładając palec wskazujący do ust w geście zamyślenia. Czekałam aż sam się odezwie. Nie chciałam go popędzać. W końcu poprawił włosy i odezwał się.

- Przychodzi mi tylko jedno na myśl. Ale to jest... Do tej pory powiedziałbym, że to niemożliwe.- przyznał, po czym zwrócił się do Harry'ego.- Chłopcze, jakie zaklęcie pozostawiło ci tą bliznę?

Harry potarł bliznę. Widać było, że jej nie lubi.

- Zaklęcie śmierci, proszę pana.

- Avada Kedavra.- uzupełniłam.

Salazar zmarszczył brwi.

- Powinieneś nie żyć.

- Jego matka ochroniła go rytuałem Magii Krwi.- poinformowałam mężczyznę.

Slytherin rozszerzył oczy w niedowierzaniu. Zamilkł na chwilę, rozpatrując każdą myśl, która mogła mu teraz przemknąć przez umysł. Zbladł widocznie. Ta sprawa musiała być naprawdę bardzo poważna, skoro wywoływała w moim przodku takie emocje.

- Co on narobił!- stwierdził w końcu cicho.- To się nie powinno stać!

- Co się nie powinno stać?!- spytałam razem z kilkoma innymi osobami.

Salazar westchnął ciężko.

- Próbując cię zabić- zaczął powoli, patrząc prosto na Harry'ego.- mój potomek zrobił coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Stworzył sobie horkruksa. Na pewno nie pierwszego, kiedyś miał na tym punkcie obsesję. Raczej nie jest świadomy faktu, że to wtedy uczynił. Chłopcze, masz w sobie część duszy mojego potomka.

Wszyscy byliśmy w głębokim szoku. Harry dodatkowo był przerażony. Z całą pewnością żadne z nas nie spodziewało się czegoś takiego. Kawałek duszy Voldemorta w Harry'm Potter'ze. To brzmiało jak kiepski żart. Ale niestety nim nie było.

- Co się wiąże, ze stworzeniem horkruksa?- zapytałam. Musiałam wiedzieć w tej kwestii jak najwięcej.

- Horkruksy to pojemniki na część duszy czarodzieja.- wyjaśnił Salazar.- Zazwyczaj są to jakieś przedmioty. Nigdy nie spotkałem się z jakimikolwiek źródłami, opisującymi żywego horkruksa. Mają one na celu przechowywanie fragmentu duszy, a co za tym idzie, dają częściową nieśmiertelność.

- Dlatego Tom nie umarł, kiedy Avada odbiła się od Harry'ego.- wymsknęło mi się.

- Nie umarł?- spytali głucho gryfoni.- Czyli on żyje?

Po raz kolejny miałam ochotę mocno sobie przywalić. Za dużo się działo dzisiejszego dnia. Na szczęście to mogłam łatwiej wyjaśnić. Poprosiłam Pokój Życzeń o moją księgę z zapisem rodów. Chwilę później pojawiła się ona na stole. Od razu znalazłam odpowiednią stronę, gdzie widniałam zarówno ja sama, jak i Tom Marvolo Riddle- Lord Voldemort.

Podałam książkę chłopakom.

- Ta książka pokazuje wszystkich żyjących i nieżyjących czarodziei. Są oni specjalnie oznaczeni. Ale Tom Marvolo Riddle, jak naprawdę nazywa się Voldemort, jest oznaczony inaczej. Nie jest ani do końca żywy, ani martwy.

- To tak można?- zdziwił się George.

- Jak widać. Prawdopodobnie jest zjawą, pasożytem. Nie do końca żywy, ale nie posiadający ciała, na skraju życia i śmierci.

- Czyli dopóki ktoś nie zniszczy horkruksów, Voldemort będzie żył?- spytał słabo Harry.

- Pod żadnym pozorem nie wolno ich zniszczyć!- powiedział twardo Salazar.- Mój głupi potomek wyrządził sobie wystarczającą krzywdę, tworząc ich więcej jak jeden. Ciągle pamiętam, jak chciał ich stworzyć sześć! Przez nie pozbawiał siebie po trochu uczuć i rozumu! Zaczął być coraz bardziej szalony! Jeżeli horkruksy uległyby zniszczeniu, Tom owszem, mógłby zostać zabity, ale odebrałoby to mu resztki zdrowego umysłu, możliwość na powrót do dawnego siebie. Inteligentnego, błyskotliwego dzieciaka z wielkimi celami. Bo możecie mi wierzyć lub nie, ale taki kiedyś był. Gdyby nie był tak zaślepiony wizją nieśmiertelności, jestem pewien, że zdziałałby wiele w czarodziejskiej Anglii.

- Chwila!- wykrzyknęłam, coś sobie uświadamiając.- Tom chciał mieć więcej horkruksów? I Harry jest wężousty dzięki horkruksowi? Czyli jeśli ktoś jest w posiadaniu jego horkruksa, to mógł otworzyć Komnatę Tajemnic?

- W teorii.- potwierdził mój przodek.

- Jak to możliwe?!- zdziwił się Draco.

- W horkruksie jest część duszy. A co za tym idzie, wszystko, co w momencie utworzenia czarodziej wiedział lub znał. A wężomowa towarzyszyła mi i moim potomkom od urodzenia.

- Szlak.- warknęłam.- Jeśli tak, jesteśmy w ciemnej dupie. Salazarze, czy Gariad nie miała od ciebie żadnych szczególnych poleceń?

Brunet zamyślił się.

- Chciałem, żeby była pomocą i ochroną dla moich potomków. To wszystko. Miała być opiekunką a nie narzędziem niosącym grozę!

No tak! Miała słuchać POTOMKÓW Salazara! A osoba, która otworzyła Komnatę Tajemnic nie była potomkiem! Zerwałam się na równe nogi.

- Wiem!- wykrzyknęłam, chociaż na pewno nie ze szczęścia.- Salazarze, gdzie jest wejście?

- Lale, chyba nie chcesz...!- zaprotestował mężczyzna.

- Owszem, chcę!- krzyknęłam.- Dobrze mnie znasz, przodku. Wiesz, że gdybym nie musiała, nic bym w tej sprawie nie zrobiła. Nie chcę, aby ktoś wykorzystał Gariad do skrzywdzenia moich bliskich! Mnie obroni Hogwart, ich nie! Nie pozwolę znowu odebrać mi rodziny!

Z ostatnim zdaniem podniosłam głos. Robiłam to nieumyślnie i nie mogłam tego powstrzymać. Zacisnęłam pięści i usta. W moich oczach lśniły łzy, nie pozwoliłam jednak żadnej z nich wypłynąć. Podjęłam decyzję. Będę ich chroniła. Będę chroniła Draco, Blaise'a, Freda i George'a, nawet będę chroniła Harry'ego. Tylko ich mogę obecnie chronić, przebywając w zamku. I nie pozwolę, aby stała im się krzywda. Nie stracę ich! Nie zostanę znowu sama!

Wpatrywałam się uparcie w portret. Patrzyłam prosto w oczy Salazara Slytherina. Nie odwróciłam wzroku nawet na chwilę. Musiał wiedzieć, że nie odpuszczę. Nawet jeśli on by mi nie powiedział, jak dostać się do Komnaty, byłam zdecydowana sama znaleźć to miejsce. Choćbym miała iść po trupach do celu!

On chyba zrozumiał to spojrzenie, ale mimo wszystko nie miał zamiaru udzielić mi odpowiedzi, twierdząc, że to dla mnie zbyt niebezpieczne, na co warknęłam rozjuszona. Zaczęłam przechadzać się po pomieszczeniu, mamrotając pod nosem, aż w końcu zatrzymałam się gwałtownie z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w portret przodka.

- Wtedy zginęła dziewczynka.- powiedziałam cicho, a Salazar przybladł.

- Lale, ani mi się waż...!

- CISZA!- warknęłam na portret, który zamilkł w szoku, kierując się w stronę drzwi i chwytając za klamkę, zwróciłam się twardo do chłopców.- Zostajecie. Niedługo wrócę.

Nie wyglądali na przekonanych. Znali mnie jednak na tyle, że wiedzieli, że nie odpuszczę. Fred przytulił mnie mocno.

- Jeśli nie wrócisz, to osobiście cię odszukam i ukatrupię.- jego głos był całkowicie poważny.

- Będziemy tu czekać, aż nie wrócisz.- dodał Blaise.

- I wtedy nam się ładnie wyspowiadasz.- powiedział drugi z bliźniaków.

Nie miałam zbytnio ochoty na zwierzenia, już za dużo powiedziałam dzisiejszego dnia. Ale wiedziałam, że nie odpuszczą, ponadto należały im się jakieś wyjaśnienia. Kiwnęłam więc niemrawo głową i nakładając na siebie zaklęcie Kameleona i zaklęcie wyciszające, wybiegłam z Pokoju Życzeń, nie zwracając uwagi na protesty Salazara. Byłam wtedy w takich emocjach, że nawet nie zauważyłam, że zrobiłam to bez różdżki.

Biegłam korytarzami Hogwartu, tylko czasami wymijając jakiś uczniów. Było już późno, niedługo zaczynała się cisza nocna. Nie zwracałam na to uwagi. Pędziłam na złamanie karku, nie zwalniając nawet na zakrętach czy schodach. Musiałam się jak najszybciej dostać się do Komnaty Tajemnic.

W końcu dotarłam do łazienki Jęczącej Marty, która idealnie pasowała mi do dziewczynki zmarłej pięćdziesiąt lat temu. Pomieszczenie było całkowicie puste. Nie było w nim nawet jego duchowej rezydentki. Szukałam wszystkiego, co mogłoby mi dać znać, że w tym miejscu znajduje się wejście do Komnaty Tajemnic. W końcu, po kilkunastu minutach znalazłam. Mały wąż na kranie umywalki.

- Otwórz się.- zasyczałam.

Przejście powoli się otwierało. Nie robiło przy tym żadnego hałasu, którego się spodziewałam. Zajrzałam do ciemnej dziury. Nie było widać dna.

- Schody.

Zaraz po tych słowach zaczęły pojawiać się kamienne stopnie. Rzuciłam bezróżdżkowe Lumos Maxima, zaklęcie, którego byłam pewna, że umiem je poprawnie rzucić bez różdżki, po czym stanęłam na pierwszym stopniu i zamknęłam za sobą wejście. Ruszyłam w dół.

Nie wiedziałam ile schodziłam. Droga bardzo mi się dłużyła, jednak nie miałam zamiaru zawracać. W końcu wyszłam z wielkiej rury. Od razu poczułam pod nogami nieprzyjemne chrząśnięcia. Szkielety gryzoni i innych drobnych zwierząt sprawiły, że skrzywiłam się. Niezbyt przyjemna niespodzianka, ale Gariad musiała się w końcu czymś żywić.

Ruszyłam dalej ciemnym korytarzem. Po jakimś czasie minęłam zrzuconą skórę bazyliszka. Była duża. Bardzo. Przynajmniej wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać. Nie zmieniło to jednak faktu, że ciężko przełknęłam ślinę.

Korytarz zamknięty był przez drzwi, wyglądające jakby były uplecione z węży. Co mój przodek miał do tych biednych zwierząt?! Ja rozumiem, że bycie wężoustymi wiąże nas w jakiś sposób z tymi stworzeniami, ale żeby aż tak?! Zasyczałam cicho „otwórz się", a drzwi od razu wykonały polecenie.

Komnata Tajemnic wydała mi się przepiękna. Ktoś inny mógłby ją uważać za nieprzyjemną, przez znajdującą się tu wodę czy przytłumione zielone światło. Dla mnie te rzeczy tylko nadawały temu miejscu niezwykłego klimatu. Jedyne co bym zmieniła, to odświeżyła tu powietrze. Stęchlizna nie jest zbyt zachęcająca.

Stanęłam przed posągiem przedstawiającym jakiegoś mężczyznę. Z całą pewnością nie był to Salazar. Może jego ojciec albo dziad? Albo jakiś inny krewniak, nie wnikałam w to. Ale już od samego posągu biła potęga. Mój przodek musiał bardzo szanować tą osobę.

Stojąc przed tym posągiem coś sobie uświadomiłam. Nie wiedziałam, jak przywołać bazyliszka. Wpakowałam się tutaj, kompletnie nie wiedząc, co mam zrobić. W końcu postanowiłam zrobić najprostszą z możliwych rzeczy. Najpierw ściągnęłam z siebie wszystkie zaklęcia, a potem głośno zasyczałam:

- GARIAD!

Mój głos odbił się echem od ścian. Długo nie musiałam czekać. Za sobą usłyszałam jak coś sunie po marmurowej posadzce. Moje serce waliło jak szalone. Nie odwróciłam się. Wierzyłam, że skoro tutaj dotarłam i znam mowę węży, to stworzenie mnie nie skrzywdzi. Mimo wszystko nie podniosłam głowy i trzymałam różdżkę w pogotowiu. Wolałam uważać.

- Dawno nie słyszałam tego imienia.- do moich uszu dotarł przyjemny syk.- Co mogę dla ciebie zrobić, dziecko?

- Nie przyszłam tutaj, aby wydawać ci polecenia.- powiedziałam, odwracając się do bazyliszka, jednak dalej nie podnosiłam wzroku.- Chciałam cię tylko poinformować, że zostałaś oszukana.

- Podnieś głowę, dziecko. Nie krzywdzę potomków mojego pana.- po tych słowach zastosowałam się do słów bazyliszka.- Co miałaś na myśli?

- Osoba, która była tutaj przede mną nie jest prawdziwym dziedzicem. Posiada fragment duszy innego dziedzica i dzięki temu rozumie nasz dar.

Gariad zasyczała wściekle. Nie spodziewałam się, że od razu mi uwierzy. Jednak szybko się wyjaśniło, że sama miała jakieś podejrzenia, co do osoby, która otwarła Komnatę Tajemnic. Jak to określiła „Nie pachniała, jak krew z krwi mojego pana".

- Kto to był, Gariad? Kto otworzył Komnatę?

- Dziecko, dziewczynka o włosach niczym ogień i czerwonej szacie. Nie znam rodu, nie przedstawiła się. Nie mogła mieć więcej niż dwanaście, trzynaście wiosen.

Dziewczynka o czerwonej szacie... Dziewczynka z Gryffindor'u. Maksymalnie rok starsza ode mnie. Ruda. Musiałam poprosić bliźniaków i Harry'ego o infiltrację ich domu. Skłoniłam się przed bazyliszkiem, w geście podziękowania.

- Bardzo ci dziękuję, Gariad. Bardzo mi pomogłaś. Dopilnuję, aby ta osoba nie mogła dłużej tutaj się dostać. Może mi to jednak zająć trochę czasu. Jeśli jeszcze się tutaj pojawi, prosiłabym, abyś nie wykonywała jej rozkazów. Ale nie krzywdź też jej, dobrze?

- Oczywiście. Czy mogę poznać imię krwi z krwi mojego pana?

- Jestem Lale z rodu Gauntów.- przedstawiłam się.- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Gariad.

Odważyłam się pogłaskać bazyliszka po wielkim łbie. Zostałam za tą pieszczotę nagrodzona przyjemnym syczeniem. Pożegnałam się ze stworzeniem i opuściłam komnatę. Musiałam jak najszybciej powiedzieć chłopcom, czego się dowiedziałam.

Droga powrotna była tak samo długa, jak początkowa, a nawet dłuższa, bo teraz nie biegłam na złamanie karku. Podstawowe zagrożenie zostało zażegnane, mogłam trochę spokojniej wracać do Pokoju Życzeń. Teraz trzeba było tylko znaleźć fałszywego dziedzica i odebrać horkruksa. I może wymyślić jakąś bajeczkę odnośnie zdarzenia z Nocy Duchów, ale teraz nie miałam siły o tym myśleć.

Weszłam do Pokoju Życzeń i ściągnęłam z siebie zaklęcia, które ponownie nałożyłam przed wyjściem z rury. Chłopcy dalej tutaj siedzieli. Wyglądali na zmartwionych, ale kiedy zobaczyli mnie całą, zdrową i bez jakiegokolwiek zadrapania, odetchnęli z ulgą. No, może nie do końca. Zrobili to dopiero, kiedy każdy po kolei mnie wyściskał.

- Na Merlina, Lale!- wykrzyknął Blaise, sadzając mnie na kanapie.- Czyś ty oszalała?! Iść samemu do bazyliszka?!

O, czyli Salazar im powiedział, kim jest Gariad. Spojrzałam na portret przodka z wyrzutem, ale on tylko uśmiechnął się z ulgą na mój widok. Zaufał chłopcom. Czyli był pewien ich intencji wobec mnie.

- Jak widzicie, nic mi nie jest, więc nie ma o czym mówić.- mruknęłam, uświadamiając sobie, jaką głupotę popełniłam, pędząc na spotkanie z bazyliszkiem. Mogłam przecież zginąć. Wolałam jednak o tym nie myśleć.- Teraz jest ważniejsza sprawa. Wiem, kto otworzył Komnatę Tajemnic.

- Kto?!- zapytali chórem chłopcy, porzucając zmartwienie i wyrzuty, którymi zapewne pragnęli mnie uraczyć.

- Nie mam nazwiska, Gariad go nie znała. Ale mam opis. Rudowłosa gryfonka nie starsza niż trzynaście lat.- poinformowałam, po czym zwróciłam się do bliźniaków i Harry'ego.- Moglibyście rozejrzeć się po swoim domu? Sprawdzić wszystkie osoby odpowiadające rysopisowi?

- Jasne, nie ma sprawy.- przytaknął Fred.- A teraz Lale, spowiadaj się!

- Z czego?- spytałam.

- Ze wszystkiego!- poparł brata George.- Prawie nic nam nie mówisz. Martwimy się, chcielibyśmy cię lepiej poznać, zrozumieć.

- Chcemy pomóc ci, kiedy będziesz tego potrzebowała.- dodał Harry.- Tak jak ty pomogłaś mi. Chce ci się odwdzięczyć, ale nie mam jak, bo praktycznie nic o tobie nie wiem!

Potarłam skronie ze zdenerwowaniem. Chcieli wiedzieć wszystko, ale nie wiedziałam, jak na to zareagują. Draco i Blaise mogli mnie zrozumieć, ich rodzice mieli podobne przekonania co moi, znali się, byli blisko. Ta dwójka miała podobny pogląd na niektóre sprawy co ja, ale pozostali byli inaczej wychowani. Rodzina bliźniaków wierzyła w Dumbledore'a, a Harry został osierocony przez mojego krewniaka, dla którego walczyli moi rodzice.

- Możesz im powiedzieć wszystko, krew z mojej krwi. Nie odwrócą się od ciebie, nieważne co byś nie zrobiła. Związaliście się bardzo silną więzią. Widzę to.

Naprawdę się nie odwrócą? Zrozumieją? Ich twarze mówiły same za siebie. Zostaną. Nie wiem, czym była więź, o której mówił Salazar, ale wiedziałam, że dla nich skoczyłabym w ogień, a oni zrobiliby to samo dla mnie. Muszę przyznać, że to było dziwne przekonanie, ale wystarczyło tylko spojrzeć w te zmartwione, pełne determinacji i zaufania oczy. Dlaczego się tak przed tym wzbraniałam?

Podkuliłam nogi i objęłam kolana ramionami. Nagle zrobiło mi się chłodniej. Kiedy tylko o tym pomyślałam, na moich ramionach pojawił się koc, a ogień w kominku się zwiększył.

- Od czego zacząć...- mruknęłam, kładąc głowę na nogach.- Właściwie, to nie ma zbyt wielu rzeczy, o których nie wiecie... Wychowywałam się w sierocińcu i mieszkam tam do tej pory. Byłam dręczona przez innych wychowanków. Zamknęłam się w sobie, wycofałam ze społeczeństwa. Znienawidziłam mugoli za to, co mi zrobili- inne sieroty za dręczenie mnie z powodu inności, a opiekunów za ignorowanie tego. Uciekałam w naukę, książki, obserwacje. Po pewnym czasie, kiedy budziła się moja moc, zaczęłam radzić sobie z moimi prześladowcami. Odpłacałam im pięknym za nadobne, często w niewytłumaczalny dla nich sposób. Zdarzało się, że nad tym nie panowałam. W końcu zaczęli się mnie bać, co nie znaczy, że przestali mnie dręczyć. Nieraz zostałam pobita czy zwyzywana. Zawsze patrzyli na mnie z góry, dlatego tego nienawidzę. Przestawali, kiedy podobna krzywda działa się im. Gdzieś po drodze zaczęłam hamować swoje emocje. Nie obchodziło mnie, że mnie wyzywają, biją, że krzyczą, płaczą, że ich boli. Ja nigdy nie zapomniałam i za każdym razem chciałam, żeby czuli to, co ja czułam. Nigdy nie puściłam płazem nikomu, kto mnie skrzywdził. Nie było mi smutno, nie złościłam się, nie cieszyłam. Były tylko pamięć i zemsta. Dopiero wam udało się dobić do mojego serca i zagrzać w nim miejsca. Sprawiliście, że na nowo zaczęłam czuć. Staliście się moją rodziną. Taką prawdziwą. Nawet ty, Harry, zaczynasz mieć miejsce w moim sercu, choć znam cię od niedawna. Mam wrażenie, że mamy wiele wspólnego, choć tyle samo nas różni. To chyb tyle.

Nie patrzyłam na nich. Tak było łatwiej. Zamknęłam oczy i mówiłam spokojnym, monotonnym głosem. Miałam nadzieję, że odpuszczą. Ale jak to się mówi, nadzieja matką głupich. Nie odpuścili. W końcu padło to jedno pytanie, to które mogło nas poróżnić, wszystko zniszczyć.

- A twoja rodzina?

Westchnęłam ciężko.

- Moja rodzina... Miałam tylko rodziców i dalekiego krewniaka o którym dość już dzisiaj mówiliśmy. A mama i tata... Oboje byli śmierciożercami. Pracowali z Tomem, na początku wierzyli w jego ideały, choć podobno pod koniec często się z nim kłócili. Im więcej siebie zatracał, tym częściej dochodziło między nimi do spięć. Rodzice nie wierzyli w ideę czystej krwi. Nie dlatego stali u boku Toma. Każdy z nich został skrzywdzony przez mugoli. Każdy z mojej rodziny. Mama, tata, Tom. Tak, on też. Jego dzieciństwo było podobne do mojego. Nawet, o ironio, mieszkał w tym samym sierocińcu, co ja teraz. Wszyscy na początku chcieli się zemścić. Pamiętliwość jest chyba u nas rodzinna. Świadectwem tego, że Tom pod koniec życia oszalał i zatracił zdrowy rozsądek jest chociażby fakt, że zaatakował Potter'ów przez jakąś głupią przepowiednię, kompletnie nie przemyślając konsekwencji. Działał pod wpływem emocji. Bał się ciebie, Harry. Miałeś być jego zagładą. Nieszczęśliwie sam doprowadził do jej częściowego spełnienia. Tata zginął, kiedy miałam dwa lata. Ukrywaliśmy się w tamtym okresie, wiadomo, były polowania na śmierciożerców. Tamtej nocy, tata był już blisko domu, wracał od rodziców Draco, pomagał im w jednej kwestii. Został zaatakowany przez członków Zakonu Feniksa. Nie mieli litości. Podobno było to bardzo brutalne morderstwo. Samosąd. Mama ciężko przeżyła śmierć męża, ale trzymała się ze względu na mnie. W wychowywaniu mnie pomagał jej Fenrir. W końcu, kiedy miałam cztery lata, nasza kryjówka została odkryta. Mama, choć była potężną czarownicą, była zbyt słabego zdrowia, aby nas chronić. Musiałyśmy uciekać. Biegłyśmy przez las, uciekając przed dwójką goniących nas osób. W pewnej chwili pomógł nam Fenrir. Kupił nam trochę czasu. Niestety niewystarczająco. Ostatnim co pamiętam z tamtej nocy, to moja matka, odsyłająca mnie świstoklikiem, w którą uderzyła Avada Kedavra rzucona przez Dumbledore'a. Tyle. Żadnego złapania, żadnego sądu. Po prostu samoistne wymierzenie „sprawiedliwości", bez wysłuchania powodu, usprawiedliwienia, czy ostatnich słów. Zwykłe morderstwo na oczach dziecka i osierocenie go. Nie wątpię, że gdyby mama mnie nie odesłała, również dołączyłabym do grona wielu trupów.- wzięłam głęboki oddech, dalej nie otwierając oczu.- Usłyszeliście praktycznie wszystko, o czym nie wiedzieliście, choć w mniej szczegółowej wersji. Nie będę was winiła, jeśli teraz wyjdziecie. W końcu okazuję się być zupełnie kimś innym niż...

- Och, zamknij się!- przerwali mi chórem bliźniacy.

Poderwali mnie z kanapy, mocno mnie przytulając. Przekazali mi tym gestem całe wsparcie, jakie odczuwali względem mnie i mojej sytuacji. Tym samym wybrali mnie. Nie swoją rodzinę, nie dyrektora, którego popierali Weasley'owie, ale mnie- małą sierotkę, którą znają zaledwie od roku. Jak bardzo musieli się czuć ze mną związani? Jak bardzo byłam im bliska? Bliższa od rodziny?

- Od zawsze byłaś naszą wężową księżniczką, wcieleniem złośliwości i geniuszu. A to, jakie życie ci zgotował los jest nie ważne.

- Właśnie! Nas interesuje, jaka jesteś, a nie kim byli twoi rodzice czy krewniacy.

- Lale...- zaczął niepewnie Harry.

Równie niepewnie spojrzałam na chłopca. Nie wyglądał na złego, czy oszukanego. Bardziej sprawiał wrażenie... zagubionego. Gestem głowy, kazałam mu kontynuować.

- Czy myślisz... Czy naprawdę myślisz, że on to zrobił ze strachu?

Kiwnęłam niemrawo głową.

- Jestem tego pewna. Sama wiem, co strach robi z ludźmi. Zwłaszcza strach przed śmiercią. Chcą żyć, kurczowo się tego trzymają nie patrząc na cenę.- wyrwałam się z objęć bliźniaków, zrzucając z siebie szatę i koszulę oraz ściągając zaklęcia kamuflujące, odsłaniając plecy pokryte bliznami.- Nie ważne, jak bardzo złe było twoje życie, nie chcesz umierać. Jesteś w stanie zrobić wszystko, żeby przeżyć, bo może w przyszłości czeka cię coś dobrego...

- Lale... Te blizny...- odezwał się słabo Draco.

- Miałam wtedy może sześć, siedem lat. Nie pamiętam dokładnie. Wychowankom domu dziecka nie podobało się to, że w mojej obecności dzieją się dziwne rzeczy i bali się tego. Kilkoro starszych dzieciaków chciało mi pokazać, gdzie moje miejsce. To nie były już dzieci, jak ja. Mieli po kilkanaście lat i broń w rękach- noże, pałki i inne takie. Zaciągnęli mnie za sierociniec, gdzie nikt nas nie mógł zobaczyć. Bałam się! Tak strasznie się wtedy bałam...! Najpierw zaczęli od zwykłych ciosów, a potem... Nie chciałam, żeby mnie krzywdzili. Nie rozumiałam, czemu mnie to spotykało. Chciałam tylko, żeby przestali, żeby nie bolało! Krew ciągle płynęła, wiedziałam, że jeszcze chwilę i będzie po mnie! I wtedy... wybuchłam... Moja magia odrzuciła ich ode mnie niezwykle brutalnie, posyłając na wszystko, co znajdywało się dookoła, a byliśmy koło starej rupieciarni... wielu z nich nie przeżyło od poniesionych obrażeń. Ale mnie to wtedy nie interesowało. Cieszyłam się z tego. Cieszyłam się, że już mnie nie skrzywdzą. Że dostali za swoje. Wtedy też chyba podjęłam decyzję, żeby nie czuć. Jeśli się nie czuło, to nic nie mogło zaboleć...

Nie byłam w stanie dalej mówić. Łzy cisnęły mi się do oczu. Poczułam, jak ktoś przykrywa moje ramiona koszulą. Odwróciłam się, i zobaczyłam ciepłe oczy Blaise'a, które patrzyły na mnie ze smutkiem. Kiwnęłam głową w geście podziękowania i zapinając koszulę, wróciłam na kanapę. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam.

- Strach potrafi wiele wyciągnąć z ludzi. Sprawia, że robimy coś bez przemyślenia, tylko po to, żeby się nie bać, żeby od tego uciec. Tom nie chciał umierać. Ja też nie chciałam. Dlatego wydaje mi się, że wiedziałam, jak się wtedy czuł. Pewnie myślicie, że jestem okropna, co? Bronię seryjnego mordercę, osobę, która zabiła rodziców jednego z was, sama zabiłam...

- Ja myślę, że jesteś zmęczona, Lale.- powiedział Blaise, okrywając mnie moją szatą i kocem.- Myślę też, że jestem okropnym przyjacielem, bo przez całą naszą znajomość nie zauważyłem, jak cierpisz...

- Nie widziałeś, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek to widział.- powiedziałam, czując jak moje powieki powoli zaczynają mi ciążyć.- Nie potrzebuję litości, pogodziłam się z tym...

- A ja myślę, że jest wręcz odwrotnie.- odezwał się Harry, wyglądał na pewniejszego.- Potrzebujesz osób, którym będziesz mogła się wygadać, które będą cię wspierać niezależnie od sytuacji.

- Wcale...

- Żadne wcale.- mruknął Fred.- Obecnie myślę, że przeszłaś więcej, niż powinnaś. A teraz powinnaś się tym nie przejmować i iść spać. Serio, sen ci dobrze zrobi. Razem z George'em odstawimy was do pokoju wspólnego.

- I nie przejmuj się tak wszystkim.- dodał drugi bliźniak.- Jeśli coś cię martwi, powiedz nam. Jeśli się nad czymś zastanawiasz, to samo. A teraz odpoczywaj i się niczym nie przejmuj. Zajmiemy się wszystkim.

Jego słowa już ledwie do mnie docierały. Faktycznie byłam zmęczona. Dzisiejszy dzień był dla mnie zbyt emocjonalny. Szepnęłam tylko „Jesteście kochani" i pogrążyłam się w błogiej krainie snów.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i jest kolejny rozdział. Już ostatni przed Świętami, dlatego...

Chciałabym wam życzyć wszystkiego, co najlepsze. Dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń i oczywiście wymarzonych prezentów. Abyście Święta spędzili w wesołej, rodzinnej atmosferze, nie musząc się niczym przejmować!

...

Tak, wiem, nigdy nie potrafiłam składać życzeń, ale mam nadzieję, że to nie jest takie ważne i liczą się chęci.

Chciałabym również podziękować z 1K wyświetleń i ponad sto gwiazdek. Bardzo mnie one ucieszyły i są niewątpliwie wspaniałym prezentem.

WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro