Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Nie zdążyłam nawet odpocząć po sprawie z sądem i rozprawą, kiedy moją uwagę zaczęła pochłaniać kolejna rzecz. A mianowicie nabór do domowej drużyny Quidditch'a. Z informacji wywieszonych w pokoju wspólnym dowiedziałam się, że poszukują szukającego, pałkarza i dwóch ścigających. Mi szczególnie zależało na tej ostatniej pozycji, choć na pozostałych też dobrze bym się czuła. Jednak Draco i Blaise chcieli się na nie dostać, więc lojalnie się tam nie pchałam. Blondynowi szczególnie zależało na zostaniu szukającym, bo Harry również startował na tę pozycję w Gryffindorze.

Co do samej rozprawy, to nie odbyła się ona bez echa w czarodziejskiej społeczności. Pojawiało się wiele artykułów z jej przebiegu, a każdy kolejny był dłuższy od poprzedniego i bardziej naciągany. W samym Hogwarcie trochę się przez nie pozmieniało. Wielu uczniów zaczęło patrzeć na Harry'ego dużo chłodniej, nawet jego domownicy. Tylko Slytherinu zbytnio to nie obchodziło.

Również dzięki pozwowi Malfoy'ów dowiedziałam się kilku rzeczy. Pierwsza to taka, że większość czarodziejów uznaje Dropsa za kogoś na wzór bohatera stojącego ponad prawem. A druga: mam matkę chrzestną, która została skazana na Azkaban za masowe morderstwa, tortury oraz bycie śmierciożerczynią. No i jest siostrą Narcyzy, podobno bardzo szaloną.

W dzień naborów razem z dużą grupą ślizgonów stałam na murawie boiska, trzymając moją Błyskawicę, która wzbudzała niemałą sensację i zazdrość i czekałam na pozostałości drużyny. Pogoda była całkiem przyjemna. Było ciepło, wiatr nie był zbyt mocny a słońce nie było zbyt intensywne. Tak właściwie, to rzadko wychodziło zza chmur.

W końcu, piętnaście minut po ustalonym czasie, pojawiła się pozostała część drużyny. Byli to sami rośli nastolatkowie o niezbyt miłych wyrazach twarzy i chytrych, choć niezbyt bystrych oczach. W czasie gry nie mieli zbyt wyszukanej strategii i łamali zasady zawsze, kiedy sędzia nie patrzył. Prowadzili raczej brutalne mecze, czego byłam świadkiem w zeszłym roku. Niezbyt podobał mi się ich styl gry, ale chciałam się dostać do drużyny i mieć wkład w przyszłe sukcesy Slytherinu. Nic więc dziwnego, że nie spodobały mi się słowa kapitana.

- Pierwszy rok, ci co nie mają własnych mioteł, ci co nigdy nie latali i dziewczyny, wyjazd z boiska!

Nie ruszyłam się. Zamiast tego wbiłam zimne spojrzenie we Flinta i czekałam. Kiedy ponad połowa grupy zeszła z murawy, wzrok chłopaka dopiero po chwili padł na mnie.

- Nie słyszałaś, co powiedziałem, Gaunt?- warknął.- Dziewczyn nie przyjmujemy!

- Och, słyszałam cię nad wyraz dobrze.- powiedziałam spokojnie ze słodkim uśmiechem.- Po prostu mam twoje zdanie w głębokim poważaniu, seksistowska świnio!

Kilka osób zachłysnęło się powietrzem. Nie obyło się również bez chichotów Draco i Blaise'a. Byłam pewna, że oni wiedzieli, że tak to się skończy. Chłopacy należący do drużyny zaniemówili z szoku, a ich kapitan poczerwieniał na twarzy tak gwałtownie, jak wuj Harry'ego. Czyżbym kogoś wkurzyła? Ale ja nie chciałam... A nie, chwila!

- Gaunt, nie wkurzaj mnie, bo...

- Flint.- mruknął jakiś chłopak, chyba nazywał się... O'Hara.- Ona ma Błyskawicę.

Szatyn przyjrzał się mojej miotle z głupim wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kiedy zobaczył nazwę miotły i numer, uśmiechnął się paskudnie.

- Odkupię od ciebie tą miotłę, Gaunt.- powiedział.

Zaczęłam się zastanawiać, czy ten chłopak nie ma przypadkiem ujemnego ilorazu inteligencji. Nawet moi przyjaciele jawnie patrzyli na niego na idiotę. Czy on naprawdę myślał, że zgodzę się na coś takiego? Niedoczekanie.

- Pierdol się, Flint.- przeklęłam, przyprawiając większość osób o jeszcze głupsze wyrazy twarzy, a Draco i Blaise o mało nie dusili się ze śmiechu.- Nie mam zamiaru jej sprzedawać.

- Gaunt...- zawarczał mocno wytrącony z równowagi Flint.- Nie przysłużysz się drużynie?

Obdarzyłam go zimnym spojrzeniem.

- To ty pozbawiasz jej szansy na zdobycie Pucharu Quidditch'a w tym roku. I w następnych. Ta miotła będzie w drużynie tylko wtedy, jeśli pozostanę jej właścicielką i będę na niej grała w czasie meczów. Sprawdź mnie i dopiero jeśli nie będę wystarczająco dobra, nie przyjmiesz mnie do drużyny.

Cały czas patrzyłam na kapitana drużyny zimnym spojrzeniem i mówiłam równie zimnym głosem. Widziałam, że wręcz zgrzytał zębami. Czy przyjęcie dziewczyny do drużyny było dla niego takie nie do zniesienia?

- Jaka pozycja cię interesuje?- wysyczał przez zaciśnięte zęby.

- Ścigający.

- Dobierz sobie dwie osoby. Zagracie przeciwko pełnej drużynie.

Flint odwrócił się do mnie plecami i skinął na kilku chętnych na miejsce w drużynie. Zaraz potem wzbił się w powietrze. Ja nawet nie musiałam się zastanawiać, kogo wybrać. Draco i Blaise też to wiedzieli. Od razu wsiedli na swoje Nimbusy i razem wzbiliśmy się w powietrze, podlatując do drużyny.

Od razu w ręce dostałam kafla.

- Jestem dżentelmenem, więc możesz zacząć, Gaunt.

Uniosłam brew w niedowierzaniu. Seksista dżentelmenem? Już to widzę! Chociaż to może jeden z absurdów, którymi są karmieni niektórzy ślizgoni w domach, kto wie. Z punktu widzenia chłopaka mój gest musiał wyglądać raczej wyzywająco, co wyjaśniałoby kolejną falę zdenerwowania. Spojrzałam na przyjaciół porozumiewawczo i uniosłam kącik ust.

Wyrzuciłam piłkę najwyżej jak potrafiłam. Blaise i pozostali ścigający od razu za nią polecieli, a Draco popędził w stronę pętli. Krzyknęłam nazwisko kapitana. Zwolnił trochę i spojrzał na mnie, dzięki czemu brunet zyskał kilka sekund przewagi. W tym czasie uśmiechnęłam się szeroko do Flinta i rozkładając szeroko ramiona, zsunęłam się z Błyskawicy, krzycząc z podekscytowania. Chłopak widocznie uznając, że jestem szalona, kompletnie zignorował fakt, że pędzę głową w kierunku ziemi i miał zamiar złapać kafla. Za późno. Blaise już miał go w rękach i wymijał pozostałą dwójkę, lecąc w kierunku blondyna, po chwili podając mu kafla.

Spadając, obróciłam się tak, że teraz to moje nogi były bliżej ziemi. Na kilka sekund przed zderzeniem z ziemią, wylądowałam na trzonku miotły, chwytając ją jedną ręką. Szybko jednak wyprostowałam się i poleciałam w kierunku drużyny. Ślizgoni byli zbyt zajęci ściganiem Blaise'a i próbowaniem złapania kafla, aby zwrócić na mnie uwagę. Nawet pałkarze i obrońca byli zbyt zajęci swoimi zadaniami, żeby przejąć się prawdopodobnie chorą psychicznie dziewczyną, która zapewne roztrzaskała się o murawę. Tylko domownicy na trybunach zwracali na mnie jakąkolwiek uwagę.

Tak więc nie zwracając na siebie uwagi żadnego z graczy, znalazłam się za plecami ścigających. Zauważył mnie dopiero Blaise, który krzyknął do Draco. Ten domyślając się, o co chodzi, rzucił kaflem w ślizgonów. Flint zapewne uśmiechnął się ohydnie myśląc o idiotyzmie chłopca. Na pewno nie spodziewał się, że minę go z prędkością błyskawicy, i to dosłownie oraz w przenośni, stojąc na miotle jak na deskorolce i złapię piłkę, uśmiechając się do niego złośliwie.

Zatrzymałam się w powietrzu, tyłem do pętli, stając twarzą w twarz ze ścigającymi. Uśmiechnęłam się kpiąco i zakręciłam piłką na palcu. Puściłam oko starszakom i popędziłam w stronę obrońcy. Pędziłam prosto na niego, wyciskając z Błyskawicy tyle ile mogłam. Prawie mieliśmy zderzenie czołowe. W ostatniej chwili odbiłam się od trzonka w stronę prawej obręczy i przerzuciłam przez nią piłkę.

Nie obchodziło mnie, że po raz kolejny spadam. W powietrzu czułam się tak samo stabilnie jak na lądzie, nawet, jeśli pędziłam na spotkanie z ziemią. Czułam się wtedy spokojna, wolna. A fakt, że moja miotła rozumiała mnie, dodawał mi tylko pewności siebie. Zaledwie sekundy po tym, jak wypuściłam kafla z rąk, zdobywając punkt, wylądowałam tyłkiem na miotle, mając nogi przerzucone na jedną stronę. Podleciałam zaraz przed zszokowanego Flinta.

- I co? Nadal się nie nadaję?- parsknęłam, ze złośliwym wyrazem twarzy.

- Jesteś szalona!- stwierdził.

Roześmiałam się, czym chyba tylko potwierdziłam jego teorię. Ale ja wcale nie czułam się szalona! Naprawdę! Choć nie zdziwiłoby mnie, gdybym miała w sobie jakieś predyspozycje co do tego. Byłam spokrewniona z Voldemortem- masowym mordercą i psycholem, który miał uchodzić za geniusza, ale gdzieś po drodze stracił cały rozum i zostało mu szaleństwo; moją matką chrzestną jest Bellatrix- szalona morderczyni zamknięta w najgorszym więzieniu, która była największą fanatyczką Toma, z tego co mi powiedziano; a moim ojcem chrzestnym jest Fenrir Greyback- wilkołak, który ma na swoim sumieniu tyle samo żyć co Bella i zapewne tyle samo osób zarażonych wilkołactwem, a mimo tego jest otwartą, ciepłą i rodzinną osobą, zdolną rozszarpać każdego, zagrażającego członkom watahy. Cóż... faktycznie mogę kiedyś oszaleć. Ale jeszcze nie teraz. Chyba.

- Nie sądzę, aby to była odpowiedź na moje pytanie.- stwierdziłam uśmiechają się.- To jak?

- Flint, przyjmij ją.- mruknął O'Hara, opierając pałkę na ramieniu.- Może i jest szalona, ale z jej stylem gry i nieprzewidywalnością, mamy puchar w kieszeni. Nie łamie żadnych przepisów, jest szybka i nie boi się upadku z miotły. Tak jak ona lata, nie lata nikt.

- Dzięki, O'Hara. Miło, że ktoś docenia mój wysiłek.- uśmiechnęłam się.- To jak będzie, Flint?

Chłopak wyglądał, jakby go zaraz miał trafić szlak. Aż tak bardzo nie chciał mnie w drużynie? Jego problem. Widziałam, że zdawał sobie sprawę z mojej przydatności. I ta walka własnej niechęci z ewidentnym zyskiem dla drużyny. W końcu, z miną jakby zjadł coś naprawdę ohydnego, powiedział:

- Dla ciebie „kapitanie".- warknął.- Wy też na ścigających?

Draco i Blaise zaprzeczyli, mówiąc na jakich pozycjach chcieliby grać. Flint z niemrawą miną kiwnął głową, lądując na murawie. Zajęłam miejsce na trybunach, oglądając dalszą część naborów.

Najpierw szukali jeszcze jednego ścigającego, który dobrze by się zgrał ze mną i z Flintem. W końcu padło na postawnego piątoklasistę o silnych ramionach. Nazywał się Anthony Campbell, miał bystre spojrzenie i w przeciwieństwie do dotychczasowych członków drużyny sprawiał wrażenie obeznanego ze zjawiskiem nazywanym strategią i zasadami gry. Uznałam go za dobry wybór. Chłopak podleciał do mnie i usiadł na ławce obok, wyciągając do mnie rękę, którą uścisnęłam. Myślę, że nie będziemy mieli problemów ze współpracą.

Następnie wybierano pałkarzy. Blaise miał sporą konkurencję, zwłaszcza ze strony potężnych starszaków, którzy co prawda mieli parę w łapach, ale za grosz cela i pomyślunku. Odbijali tłuczki gdzie po padnie, raz o mało nie zrzucając obrońcy z miotły. Po wywaleniu tych idiotów z boiska, na miotłach zostali sami kandydaci z roczników 2-4. Muszę przyznać, że brunet miał dobrą konkurencję, zwłaszcza z takim jednym czwartoklasistą szli łeb w łeb. O ich miejscu w drużynie miała zadecydować celność. Blaise przegrał zaledwie jednym punktem, przez co niestety nie dostał się do drużyny. Widać było, że był zawiedziony, ale po pogodzeniu się z porażką postanowił spróbować w przyszłym roku.

Draco nie miał zbyt wielu konkurentów, a większość z nich i tak nie miała odpowiedniej sylwetki, aby zostać dobrym szukającym. Takie osoby powinny być nie za wysokie, szczupłe i zwinne. Nic dziwnego więc, że blondyn miał sporą przewagę nad wielkimi, umięśnionymi chłopakami. Zresztą jego umiejętności też były lepsze. Flint byłby skończonym debilem, gdyby go nie wybrał. I nie wybrał. A raczej nie wybrały, gdyby nie nazwisko blondyna. Sam Draco nie był do końca zadowolony z faktu, że o jego umiejętnościach decydowało bycie Malfoy'em, ale nie zamierzał się kłócić.

- Drużyna, zostać!- warknął po zakończeniu naboru.- Reszta wynocha!

Trybuny powoli pustoszały. Nie trudziłam się dojściem do schodów czy lotem na miotle. Po prostu przeskoczyłam przez barierkę i wylądowałam na ugiętych nogach dwa metry niżej. Wyprostowałam się, odgarniając włosy z twarzy, przywołałam Błyskawicę i pewnie podeszłam do Flinta.

Kiedy drużyna była w komplecie, kapitan potoczył po nas wzrokiem.

- Od teraz, codziennie o siódmej rano, spotykamy się tutaj na trening. Nie chcę słyszeć, że komuś się nie chce, jest zmęczony, lub boi się o swoje paznokcie.- tutaj spojrzał na mnie złośliwie, co skomentowałam spojrzeniem w niebiosa.- Dajecie z siebie wszystko! W tym roku mamy wygrać, jasne?!

- Ćwiczenia to połowa sukcesu.- zauważył Campbell.- A co ze strategią, manewrami? Kto się tym zajmie? Poza tym, oprócz porannych ćwiczeń przydałyby się jeszcze treningi dla zgrania drużyny, przećwiczenia zagrań. Pomyślałeś w ogóle o tym?

- Oczywiście!- prychnął tonem, dającym znać, że o tym nie pomyślał.- Większe treningi będą w... czwartki o siedemnastej. A strategią zajmą się... ty i O'Hara.

Zaraz po tym oświadczeniu odprawił nas machnięciem ręki. Razem z Draco wróciłam do zamku, gdzie już czekał na nas Blaise. Nie poszliśmy do pokoju wspólnego, tylko od razu udaliśmy się do Pokoju Życzeń. Obiecałam bliźniakom, że zaraz po naborach, powiemy im, jak nam poszło i zabierzemy się za dzisiejsze ćwiczenia. Animagia. Miałam nadzieję, że poczynię jakieś postępy.

Przechodząc przez drugie piętro miałam wrażenie, że słyszę coś, co brzmiało jak „rozkaz" i „wykonać". Było to niczym więcej niż ledwo słyszalnym szeptem. Mogło być nawet powiewem wiatru. Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła. Nikogo. Draco i Blaise również się zatrzymali, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Niczego nie słyszeli. Widziałam to po ich twarzach, nie musiałam nawet pytać. Wydawało mi się? Może faktycznie już wariuję.

W duchu wzruszyłam ramionami i wznowiłam drogę. Na pewno mi się wydawało. Korytarze były całkowicie puste. No może z wyjątkiem pary siedzącej na parapecie i trwale do siebie przyklejonej. To na pewno nie byli oni. Głos był zbyt... nie umiem go określić, ale z pewnością nie należał do piętnastolatków.

Kiedy weszliśmy do naszego miejsca spotkań, rudzielce już siedzieli na matach i ćwiczyli. Byli tak spokojni i skupieni jak nigdy. Jednak kiedy tylko zorientowali się, że nie są już sami od razu się poderwali i doskoczyli do nas, wypytując się o wyniki. Kiedy usłyszeli, że Blaise się nie dostał, od razu zaczęli go wspierać i mówić, że w przyszłym roku na pewno mu się uda. Nie mogli za to uwierzyć, że ja i Draco się dostaliśmy. Zwłaszcza, że ja się dostałam.

- Dokonałaś niemożliwego!- wykrzyknął George.

Widząc moje zdziwione spojrzenie, wtrącił się drugi bliźniak.

- Jesteś pierwszą dziewczyną w drużynie ślizgonów od przeszło trzydziestu lat!

Zamrugałam szybko, z niedowierzaniem.

- Żartujecie.- stwierdziłam, jakby to było coś oczywistego.

- Nie żartują.- poparł chłopaków Draco.- Ślizgoni niechętnie przyjmują do drużyny dziewczyny. Dlatego Flint tak protestował, kiedy nie zeszłaś z boiska.

- Dokładnie.- pokiwał głową Blaise.- Nie wiem, jak dawniej, ale w ostatnim stuleciu w naszej domowej drużynie nie było więcej, niż trzy dziewczyny, właśnie około trzy dekady temu. I nie uwierzysz, kim były.

Podniosłam brew w geście zapytania.

- Były to trzy ścigające. Zapewniły drużynie zwycięstwo w każdym meczu przez całą swoją kadencję. A nazywały się... Chłopaki, werble proszę.- mrugnął do kumpli Draco.- Alecto Carrow, Bellatrix Black i, jedyna znana mi kobieta-kapitan, najlepsza z nich wszystkich, Sophie Gaunt!

- Pieprzysz!- wykrzyknęłam.

Zapewne miałam bardzo mało inteligentny wyraz twarzy i nie wątpiłam, że chłopcy mi to kiedyś wypomną. No ale...! Mama była kapitanem? Z jej słabym zdrowiem? Chyba, że pogorszyło jej się po szkole... Najlepsza. Ona była najlepsza. A w trójkę musiały być niesamowite. Chciałabym kiedyś o tym posłuchać.

Widząc i słysząc moją reakcję, chłopcy wybuchli niepochamowanym śmiechem. Przynajmniej moi rówieśnicy, bo bliźniacy mieli lekko zgłupiałe miny. Lale uspokój się, bo jeszcze przeklinanie wejdzie ci w nawyk. Jeszcze się zapomnisz przy jakimś nauczycielu i twoją fałszywą reputację szlak trafi!

- Żebyście słyszeli, jak się kłóciła z Flintem.- poinformował gryfonów przez śmiech blondyn.

- Najpierw zwyzywała go od seksistowskich świń, a później kazała mu się pierdolić.- wtrącił się brunet.- Jego mina była bezcenna!

Teraz również Fred i George śmiali się do rozpuku. Tak, tak! Miejcie ubaw z biednej mnie! Chociaż nie! Nie biednej! Kasę mam, na życie jakoś nie narzekam, choć mogłoby być lepiej. Zwłaszcza jakby sierociniec spłonął... Razem z kilkoma osobami... najlepiej wszystkimi... I nikogo by nie uratowali... Tylko ja w Hogwarcie uniknęłabym tej „tragedii"... O! A Maria spłonęłaby w niewyobrażalnych męczarniach... jeszcze najlepiej wcześniej mocno poturbowana przez jakiegoś poczciwego sadystę-podpalacza... Chwila! Ja wiem, że zawsze źle życzyłam wszystkim w Wool's, zwłaszcza tej idiotce i opiekunom, ale żeby tak od razu ze szczegółami sobie wyobrażać ich śmierć? Naprawdę źle się dzieje w mojej głowie.

- Lale!- wykrzyknęli chórem bliźniacy, podrywając mnie z ziemi i ściskając mnie mocno.- Wiesz, że jesteś naszą królową? Jesteś po prostu genialna!

Wyrwana z zamyślenia, nie wiedziałam w pierwszej chwili co się dzieje. Jednak rude kudły i coraz większe trudności ze złapaniem oddechu mówiły same za siebie. Tak. Tylko oni potrafili mnie potraktować w tak brutalny sposób i nie ponosić za to konsekwencji. Przynajmniej WIĘKSZYCH konsekwencji.

- Zaraz udusicie swoją królową, moje nadworne błazny!- wydusiłam w końcu, na co mnie puścili.- Nareszcie! Teraz koniec tematu i zabieramy się do ćwiczeń!

Usiedliśmy w okręgu na matach. Chłopcy nie mieli zbyt zadowolonych min. Pewnie myśleli, że nie robili żadnych postępów, a tak naprawdę, po prostu nie potrafili ich dostrzec. Obiecaliśmy sobie, że nie zdradzimy, jakie są nasze formy i dopiero po jakiś efektach, ktoś to odgadnie. Tak więc oni wiedzieli, że moja zwierzęca postać będzie miała pazury. To już wykluczało kilka gatunków, a chłopcy mogli snuć spekulacje na temat mojej animagicznej formy.

Cała czwórka wyglądała na sfrustrowanych. Twierdzili, że we wszystkim ich przewyższam. Zwłaszcza starsi chłopcy z każdym tygodniem mieli coraz mniej entuzjazmu. Żadne z nas nie lubiło przegrywać i o ile ślizgoni to jakoś znosili, wiadomo, ten sam wiek, to motywacja gryfonów mogła maleć.

Tak naprawdę robili postępy. Włosy Freda przyjmowały trochę inny odcień, stawały się bardziej czerwone, jednak różnica od jego naturalnego koloru była tak nieznacząca, że tylko uważny obserwator, a raczej obserwatorka, mogli do dostrzec. Dla chłopców rudy to rudy. Nie ważne, jaki ma odcień.

U George'a zmiany były trochę bardziej zauważalne. Jego paznokcie trochę zmieniały kształt, zapewne mając się kiedyś przemienić w szpony lub pazury. Koło uszu chłopaka pojawiało się trochę rudych włosów, jednak było to tak zbieżne z fryzurą chłopaka, że łatwo można było tego nie dostrzec. Tym co mnie zastanawiało był fakt, że od jakiegoś czasu podczas ćwiczeń wydawał się maleć o kilka milimetrów do maksymalnie dwóch centymetrów.

U ślizgonów nie potrafiłam dostrzec tylu detali. Jedyne, co zauważałam, to to, że nos Draco stawał się delikatnie bardziej szpiczasty. Czyżby miał się zmienić w dziób? Jakiś ptak? Natomiast oczy Blaise'a były trochę bardziej wąskie.

Musiałam coś zrobić, żeby podnieść ich morale. Tak więc, kiedy chłopcy zajęci byli ćwiczeniem, poprosiłam Pokój Życzeń o wielkie lustro. Na razie nie ćwiczyłam. Chciałam im pokazać ich efekty, a do tego nie mogłam skupić się na własnej formie, bo po prostu bym się wyłączyła. Także czekałam, aż chłopcy będą wyglądali odrobinę inaczej.

- Widzę, że coraz bardziej się zniechęcacie.- powiedziałam, wyrywając ich z transu.- Czemu?

Spojrzeli najpierw po sobie niemrawymi spojrzeniami, a potem na mnie. Tak jak myślałam, byli po prostu ślepi.

- To zniechęcające, kiedy tobie wszystko tak szybko wychodzi.- powiedział w końcu jeden z bliźniaków, potwierdzając moje przypuszczennia.- Zwłaszcza dla nas. Blaise i Draco są w twoim wieku, więc ok, ale my jesteśmy starsi.

- To trochę demotywuje, kiedy młodsza osoba jest w czymś lepsza. A zwłaszcza w tylu dziedzinach.- dodał jego brat.

- Czyli uważacie, że nie robicie żadnych postępów.

Kiwnęli głowami, na moje stwierdzenie. Uśmiechnęłam się delikatnie i wskazałam im na lustro, do którego po chwili podeszliśmy. Nie wiedzieli o co mi chodzi. Ciekawe, czy wszyscy chłopcy są tak mało spostrzegawczy? Musiałam się spieszyć, bo efekty ćwiczeń mogły zniknąć w każdej chwili.

- Fred, nie uważasz, że włosy ci się trochę zmieniły? Czy kolor nie jest trochę inny od tych George'a? George, czy ty nie byłeś aby wyższy? I zawsze miałeś takie ostre paznokcie? Draco, zawsze miałeś taki szpiczasty nos? I Blaise... czy twoje oczy nie były przypadkiem większe? Może nieco szersze?

Z każdym wymienionym przeze mnie elementem, chłopcy przyglądali się sobie z zaskoczeniem, rozszerzając z niedowierzania oczy, kiedy dostrzegali to, o czym mówiłam. Chyba trochę ich podbudowałam, sądząc po radosnych okrzykach i przytulasach, jakie nastąpiły kilka sekund później. Nie pozwoliłam im jednak długo na tą chwilę radości i prawie od razu zaciągnęłam ich do dalszych ćwiczeń.

Tym razem ćwiczyliśmy wszyscy. Nie odpuszczałam sobie. Nie mierzyłam również czasu. Po prostu starałam się osiągnąć jak największe postępy. Według Salazara każdy, kto może zostać animagiem ma swoje własne tępo rozwijania tej umiejętności. Niektórym udaje się to w kilka miesięcy, a inni muszą próbować kilka a nawet kilkanaście lat. Jednak jeśli teraz widzimy już pierwsze efekty, to dalej powinno pójść gładko. Maksymalnie kilkanaście miesięcy. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Zbliżała się już dwudziesta trzydzieści, godzina o której kończyliśmy nasze ćwiczenia, kiedy coś poczułam. Najpierw delikatne mrowienie, a później straszny ból głowy, oraz w okolicy kości ogonowej. Na początku zacisnęłam tylko zęby, jednak po chwili już leżałam na podłodze jęcząc z bólu i kurczowo trzymając się za uszy. To one bolały najbardziej. Jeszcze nie czułam tak ogromnego bólu. To było okropne! Nie wiem, jak powstrzymałam się od krzyku, ale łez nie udało mi się powstrzymać.

Poczułam, jak ktoś delikatnie dotyka moich pleców. Zapewne któryś z chłopaków. Nie robili nic więcej. Liczyliśmy się z możliwym bólem. Według Slytherin'a niepełna przemiana na większą skalę może być tak bolesna, jak dla niektórych wilkołaków pełnia. Polegało to na tym samym. Zmiany w ustawieniu kości, mięśni, często zmiana wielkości. Wraz z osiągnięciem pełnej przemiany to przestaje boleć, ale żeby ją osiągnąć trzeba widocznie przejść przez piekło. Nie podejrzewałam jednak, że to będzie aż tak bolesne. Nie zazdrościłam niektórym wilkołakom. Z tego co wiedziałam, Fenrir i Illiyana tak nie cierpieli. Nie wiedziałam tylko, co różniło ich od reszty. Będę musiała kiedyś o to zapytać.

Nie zagłębiałam się jednak w temat, który zaledwie przemknął mi przez myśl, gdyż kompletnie wyparował mi z głowy, kiedy ból przeszedł. Wzdychając ciężko podniosłam się do siadu, kiedy tylko byłam do tego zdolna. Nawet otwarcie oczu stanowiło teraz dla mnie wyzwanie, które wykonałam z trudem.

Cała czwórka patrzyła na mnie z mieszaniną szoku i rozbawienia. Nie miałam siły zastanawiać się, co spowodowało u nich taką reakcję. Jedyne, co miało do mnie teraz jakiekolwiek znaczenie, to wielka ulga, jaką odczułam. Dopiero po chwili zaczęłam zwracać większą uwagę na otoczenie.

- Czemu... tak na mnie patrzycie?- wyszeptałam, biorąc głębokie oddechy.

Cała czwórka szczerzyła zęby jak idioci. Zmarszczyłam brwi, przeczesując dłonią włosy. I wtedy to poczułam. Moje normalne uszy znikły, a zamiast nich na mojej głowie dumnie stały czarne, wilcze uszka. Dokładnie w miejscu w którym czułam mrowienie, a potem ból. W sumie... w dolnych partiach ciała też coś się zmieniło. Otwarłam szerzej oczy, uświadamiając sobie CO się zmieniło. Patrząc tępo przed siebie, machinalnie sięgnęłam po różdżkę i przetransmutowałam swoje spodnie w spódnicę.

Poczułam, jak coś się tam z tyłu rusza. Powoli, spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam poruszający się delikatnie na lewo i prawo puchaty, czarny ogon. Ponownie spojrzałam na chłopaków.

- Jestem... skołowana.- przyznałam cicho.- To dziwne uczucie, mieć... ogon.

- Wyglądasz uroczo!

Bliźniacy mocno się do mnie przytulili, pocierając swoimi policzkami o moje. Te dwa rudzielce bardzo lubiły mnie przytulać. Nie, żebym tego nie lubiła, to było nawet miłe, ale w tej sytuacji, kiedy bolał mnie praktycznie każdy mięsień ciała, nie było to zbyt dobrym pomysłem. Jęknęłam cicho na tak okrutne traktowanie. Rudzielce od razu ode mnie odskoczyły z przepraszającymi uśmiechami.

- Aż tak boli?- spytał zmartwiony Blaise.

Kiwnęłam głową. Poprosiłam Pokój Życzeń o wygodne łóżko i od razu się na nim położyłam. Poczułam się o wiele lepiej niż na podłodze.

- Przecież o tym wiedzieliśmy.- westchnęłam.

Chłopcy pokiwali głowami ze zmartwionymi minami. Z każdą chwilą moje powieki robiły się cięższe. Nie mogłam zasnąć, musiałam jeszcze wrócić do dormitorium. Nie zrobiłam tego jednak. Po kilku sekundach zasnęłam z wyczerpania.

***

Czemu czas w tym miejscu zawsze tak szybko płynie? Ledwo rozpoczął się rok szkolny, a był już środek października. Ochłodziło się i pomimo kolorowych liści na drzewach było strasznie ponuro. Taki delikatny paradoks.

Nie mogłam uwierzyć w postępy, jakie robiłam razem z przyjaciółmi. Wszystko nam szło coraz lepiej. Niewerbalne, animagia, nawet bezróżdżkowa! Teleportacje opanowali na podstawowym poziomie i teraz ćwiczyli teleportację bez dźwięku. Kiedy oni przenosili się z jednego kąta Pokoju Życzeń do drugiego, od czasu do czasu mnie o coś pytając, ja ćwiczyłam niektóre zaklęcia bezróżdżkowo. Na razie te proste i nieskomplikowane, ale z każdym tygodniem szło mi coraz lepiej i zwiększałam poziom trudności.

Środek października był również terminem pierwszego meczu Quidditch'a w sezonie. Gryffindor vs Slytherin. Od miesiąca przygotowywaliśmy się do tego dnia. O'Hara i Campbell opracowali całkiem niezłą strategię i, przede wszystkim, manewry nie do skopiowania. Rano odpuściłam sobie intensywniejszy trening i tylko okrążyłam kilka razy jezioro.

Na śniadaniu wszyscy rozmawiali o nadchodzącym meczu. Wiadomość, że zostałam przyjęta do drużyny obiegła Hogwart błyskawicznie, sprawiając, że stałam się głównym obiektem plotek oraz ciekawskich, wrogich lub zaintrygowanych spojrzeń. Teraz wiem, jak czuł się Harry. To jest denerwujące!

Nie zjadłam zbyt wiele. Nałożyłam sobie tylko kilka łyżek sałatki warzywnej i posmarowałam kromkę chleba masłem. Wolałam się nie przejadać, chociaż lot na głodniaka też jakoś nie wydawał mi się dobrym pomysłem. Moje zwyczajne towarzystwo powiększyło się o członków drużyny. Flint cały czas coś do nas mówił, jednak nikt go za bardzo nie słuchał. No, przynajmniej nowi członkowie drużyny. Nas bardziej obchodziły ostatnie wskazówki Campbell'a i O'Harry. W sumie pałkarz był chyba jedyną myślącą osobą ze starego składu.

Siedząc już w szatni, przebrani i czekający na rozpoczęcie meczu, słuchaliśmy mało motywującej przemowy Flint'a. Związałam włosy w koński ogon, mając nadzieję, że chłopak niedługo się zamknie. Na szczęście chwilę potem zostaliśmy wywołani na boisko.

Trybuny były pełne uczniów w większości kibicujących gryfonom. Tylko ślizgoni nam kibicowali, a wśród nich Blaise szeroko uśmiechający się i trzymający chorągiewkę w barwach naszego domu. Kiedy wychodziliśmy, Lee Jordan, przyjaciel bliźniaków, po kolei nas przedstawiał, kiedy stawaliśmy naprzeciwko gryfonów. Z niecierpliwością czekałam na rozpoczęcie meczu. Kiedy tylko Hooch dała znak do wzlotu, nie czekałam na nic więcej.

Bez zwlekania zajęłam swoją pozycję. Kafel wzleciał w powietrze i znalazł się w rękach gryfonki. Gra się rozpoczęła. Na początku graliśmy spokojnie, nie wykorzystując żadnych z naszych „specjalnych" manewrów. Po prostu podawaliśmy między sobą kafla, odbieraliśmy go drużynie przeciwnej lub traciliśmy. W końcu, kiedy punktacja wynosiła 40:30 dla gryfonów, usłyszałam upragnione przeze mnie słowa.

- Gaunt!- krzyknął Campbell spod naszych bramek, próbując przejąć kafla.- Manewr trzynasty!

Kiwnęłam chłopakowi głową. Wybiłam się z tłumu ścigających, wzlatując sporo wyżej, niż wymagała tego sytuacja. Szybko dotarłam do swojego miejsca- połowy odległości od środka boiska do pętli Gryffindor'u. Zatrzymałam miotłę i uważnie przyglądając się kotłowaninie przy naszych bramkach, dałam znać swoim, że jestem na miejscu.

Flint przejął kafla i podał go szybko do Campbell'a, który wydostał się z tłumu. Chłopak szybko pędził do przodu. Kiedy minął punkt umowny, przygotowując się do rzutu, zsunęłam się z miotły. Pędziłam w stronę ziemi tak samo, jak podczas naboru i treningów. Piłka w wyliczonym momencie sama wpadła w moje ręce. Obróciłam się i wylądowałam na miotle.

Byłam świadoma, że wszyscy z wyjątkiem drużyny i odrzuconych kandydatów zamarli w przerażeniu. Nikt nie mógł jednak zareagować. Chłopcy już wystarczająco dobrze się tym zajęli. O'Hara pilnował nauczycieli, a Campbell i Flint całej reszty. Choć wątpiłam, by ktoś poza nauczycielami był zdolny do jakiejkolwiek reakcji.

Nie tracąc czasu, zaraz po ponownym znalezieniu się na miotle, od razu pognałam w stronę obręczy. Wyciskałam z Błyskawicy co mogłam, po drodze omijając zbłąkanego tłuczka. Pędziłam prosto na Wood'a, który chyba przygotowywał się już do czołowego zderzenia. I tak by się zapewne to skończyło, gdybym nie odbiła w ostatnim momencie do lewej obręczy, bez problemu zdobywając punkty dla drużyny.

- WOW!- wykrzyknął nadal lekko oszołomiony Jordan.- DZIĘKI TEMU SAMOBÓJCZEMU MANEWROWI, ŚLIZGONI ZRÓWNUJĄ Z GRYFONAMI! JESTEŚ SZALONA, GAUNT!

- Panie Jordan!- warknęła strasznie blada McGonagall.

Aż tak ich wszystkich wystraszyłam? Ich problem. Najwyżej zwiększą ilość leków przyjmowanych przez ich zbolałe, biedne organizmy. No cóż... Lale, opanuj się! Ostatnio się zrobiłaś strasznie ironiczna... Skup się na grze, idiotko!

Z czasem gra na nowo nabierała tempa. Szukający coś się opieprzali. Było już 70:160. Prowadziliśmy znaczną ilością punktów, wykonaliśmy również wiele manewrów. Nie mogliśmy przecież pozwolić, aby gra była nudna! Po pewnym czasie nawet nie zwracałam większej uwagi na to, co robię. Po prostu manewrowałam między graczami, to przejmując, to podając kafla. Latanie na stojąco było dla mnie tak samo normalne, jak na siedząco.

Co Harry i Draco tam robili?! Chwila... zwracam honor, właśnie zaczęli gonić małą, złotą piłeczkę. I z tego co widziałam, to Harry prowadził w tym wyścigu. O'Hara i Flint też to zauważyli. Musieliśmy zdobyć jeszcze kilka punktów i opóźnić Potter'a. Pałkarze szybko zaczęli wykonywać swoją część zadania. My również.

Prawie od razu dostałam kafla w ręce i pognałam w kierunku obręczy. W takich momentach byłam nie do zatrzymania. W każdym momencie mogłam zsunąć się z miotły, wybić się z niej lub gwałtownie skręcić. Nie było możliwości, żeby mnie zatrzymać.

Szybko zdobywałam punkty, kiedy szukający byli zajęci łapaniem znicza i omijaniem tłuczków. Nie zgubili małej piłeczki z oczu, ale gonili ją znacznie wolniej przez ciężkie piłki, co chwile wymierzane przez pałkarzy obu drużyn w przeciwników.

Wszyscy dawaliśmy z siebie wszystko. Nikt nie chciał odpuścić. Czuliśmy, że koniec meczu jest blisko. Jeśli Harry teraz złapałby znicza, przegralibyśmy dziesięcioma punktami. Skubany był dobry.

Odwróciłam uwagę Wood'a, pozwalając tym samym Campbell'owi, na zdobycie punktów. Ledwo kafel przeleciał przez obręcz, rozległ się gwizdek kończący mecz. Był remis. Wylądowaliśmy na murawie.

Byłam zadowolona z wyniku. Może nie wygraliśmy, ale też nie przegraliśmy. A zdobycie punktów przewagi równych punktacji Złotego Znicza, to według mnie duży sukces. Inni chyba też tak uważali, choć Flint widocznie ciężko znosił remis. Było pewne, że wolałby zwycięstwo.

Z niechęcią uścisnął dłoń kapitana drużyny Gryfonów, kończąc tym samym oficjalnie mecz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej, hej, hej!

Jeśli to widzicie, to znaczy, że kolejny rozdział został opublikowany i liczę, że się spodoba ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro