Rozdział 10
Nawet się nie obejrzałam, jak nadszedł dzień moich urodzin. Po zwyczajowej porannej rutynie, postanowiłam po raz pierwszy od powrotu ze szkoły, zjeść śniadanie wraz z innymi. Równo o ósmej trzydzieści zeszłam do jadalni, w której było już większość dzieciaków i dyrektorka. Kucharka właśnie przynosiła ostatnie półmiski z jedzeniem.
Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na jedzenie. Był tu tylko chleb, masło, ser, jakiś dziwnie wyglądający dżem i kilka owoców. Na całe piętnaście osób na stole stały zaledwie dwa dzbanki z herbatą. Z niemrawą miną usiadłam na jednym z wolnych miejsc. Już żałowałam swojej decyzji.
Bez słowa chwyciłam za pierwsze lepsze jabłko, które wyglądało w miarę smacznie. Przetarłam je o bluzkę i ugryzłam.
- Widzę, że gwiazdce znudziło się zjadanie tynku ze ścian.- rzuciła złośliwie Maria.
Była to głupia dziewczyna rok starsza ode mnie. Skarżypyta i pupilek opiekunów. Można ją było rozpoznać po zawsze spiętych w ciasny kok mysich włosach i ukrytych za grubymi oprawkami, wąskich, szaro-zielonych oczach. Los poskąpił jej urody, rozumu i wyczucia dobrego smaku, sądząc po workowatych, szarych i spranych ubraniach, jakie nosiła. Nawet jak na standardy sierocińca, wyglądała źle. I zawsze miała tą swoją przemądrzałą minę, kiedy mówiła z zadartym nosem.
Prychnęłam, po raz kolejny gryząc jabłko.
- Na dłuższą metę nie jest zbyt pożywny.- machnęłam lekceważąco ręką.- Postanowiłam więc zjeść coś innego, ale jak zobaczyłam twoją twarz, stwierdziłam, że nie przełknę zbyt wiele.
Kątem oka zobaczyłam, jak czerwienieje jej blada, pokryta wypryskami twarz. Nieźle mi idzie. Śniadanie nawet porządnie się nie zaczęło, a ja zdążyłam już kogoś wkurzyć do tego stopnia, że ledwo na miejscu siedzi. A nie, chwila... właśnie zerwała się na równe nogi, trzaskając dłońmi o blat.
- Jak śmiesz?!- zapiszczała.- Jestem starsza!
Uniosłam brew.
- I?
Nie zdążyła odpowiedzieć. Przez otwarte okno w kuchni wleciał mój kruk. Przeleciał przez drzwi do jadalni, okrążył stół i skrzecząc na dziewczynę, która pisnęła przerażona i podskoczyła w miejscu, podobnie jak kilka innych osób, wylądował na moim ramieniu, wystawiając nóżkę z króciutką notatką.
- Lale! Twoje zwierzątko powinno być w twoim pokoju!- zganiła mnie dyrektorka.
Kirana posłał jej pogardliwe spojrzenie, nawet nie ruszając się z miejsca. Odebrałam od niego liścik i pogłaskałam po czarnych skrzydłach i łebku. Rozwinęłam rulonik. Były tam tylko dwa słowa: „Puk, puk", napisane bezsprzecznie ręką pewnego szarookiego blondyna.
W tym samym momencie, w którym zaznajomiłam się z treścią notatki, rozległ się dzwonek do drzwi. Pani Schmidt z westchnięciem wstała od stołu, mrucząc coś, co brzmiało dziwnie podobnie do „Kogo niesie o tej godzinie". Zniknęła na korytarzu, z którego po chwili dało się słyszeć moje nazwisko.
Kirana opuścił moje ramię i po raz ostatni skrzecząc na Marię, poleciał w głąb budynku. Chwytając za jeszcze jedno jabłko, wstałam od stołu. Wychodząc na korytarz, zostałam złapana w silny uścisk i usłyszałam głośne: „Najlepszego". Było to tak niespodziewane, że aż się zachwiałam i cudem nie wylądowałam na podłodze, razem z blondwłosym arystokratą, który był odpowiedzialny za tą sytuację.
- Draco!- wykrzyknęłam po części z radością, po części z delikatnym oburzeniem, na tak gwałtowne potraktowanie. Szybko się jednak uśmiechnęłam.- Dzięki. Fajnie cię znów widzieć. Dzień dobry Narcyzo, Lucjuszu.
Para stała na korytarzu obok dyrektorki. Na pierwszy rzut oka patrzyli na nas bez emocji, ale ja widziałam te błyski rozbawienia, przygany i politowania. Te ostatnie widocznie były kierowane do ich syna, który uśmiechał się szeroko, zajadając jabłko, które mi podkradł.
- Dzień dobry, Lale.- przywitała się mama ślizgona.- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Kiwnęłam głową z uśmiechem w geście podziękowania.
- Chcielibyśmy zabrać cię do końca wakacji nad morze, w ramach prezentu.- poinformował Lucjusz, a ja zaniemówiłam z wrażenia.- Oczywiście, jeśli tylko pani dyrektor się na to zgodzi.
Spojrzał na kobietę wyczekująco. Jego stalowoszare oczy wywierały taką presję, że byłam pewna, że pani Schmidt nie odmówi. I tak też się stało.
- J-Jeśli Lale pierwszego września pojedzie do szkoły, to nie mam nic przeciwko. Jej pociąg...
- Wiemy.- przerwał kobiecie Lucjusz.- Lale chodzi z naszym synem do jednej klasy.
- Pomóc ci w pakowaniu, Lale?- zaproponowała Narcyza.
- Nie trzeba.- powiedziałam szybko.- Dopakuję tylko kilka rzeczy i możemy iść.
Kobieta kiwnęła głową.
- W takim razie, Draco pomoże ci ze znoszeniem kufra.- zarządził Lucjusz, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Kiwnęłam głową i zaprowadziłam przyjaciela do mojego pokoju. Wysunęłam kufer spod łóżka, budząc tym przy okazji Sirr, która wypełzła, zobaczyć, co się dzieje. Kiedy zauważyła, że się pakuje, podpełzła do Draco, któremu kazałam usiąść na łóżku.
- Urosła.- zauważył chłopak, głaskając wężycę po głowie, po czym kontynuował.- Jak chcesz, to ci pomogę.
Pokręciłam głową.
- Serio nie trzeba. Wpakuję tylko trochę ubrań i książek. Potem zajmę się zwierzakami i możemy iść. Swoją drogą, jakieś wieści od Potter'a?
- Taa... Nie jest za wesoło. Ci przeklęci mugole zamknęli go w pokoju na klucz i zakratowali okno! Nawet jedzenie podawali mu tylko przez klapę w drzwiach, raz dziennie i to nikłe ilości! Wszystkie jego rzeczy były zamknięte w komórce pod schodami. Na Merlina, nie przypuszczałem, że ktokolwiek mógłby tak traktować dziecko! Zgredek był przerażony, kiedy go do nas zabrał!
W czasie kiedy chłopak mówił, ja zbierałam swoje rzeczy, pomagając sobie przy tym prostą bezróżdżkową. Również nie podobały mi się warunki w jakich żył gryfon, a o których dopiero się dowiedziałam. Zmarszczyłam brwi i słuchałam dalej.
- Razem z rodzicami próbujemy przekonać go, aby złożył pozew do sądu, ale on nie chce. Mówi, że tylko tam jest bezpieczny. Tak przynajmniej mówi mu Dumbledore. Ten przeklęty starzec zrobił mu wodę z mózgu! Lale... Może ty go przekonasz? Naprawdę się o niego boję, a ty masz zbawienny wpływ na ludzi. Jestem chyba najlepszym przykładem?
Wzięłam od niego Sirr, która syczała z niezadowoleniem na widok kufra. Pogłaskałam ją uspokajająco i kiedy zwinęła się w kłębek, zamknęłam wieko. Kirana już siedział w klatce, która również szybko została zamknięta.
- Spróbuję.- odpowiedziałam w końcu.
Wiedziałam, ile to znaczyło dla Draco. Od dziecka słyszał o Harry'm Potterze i od zawsze chciał się z nim zaprzyjaźnić. Pierwsza podróż do Hogwartu, podczas której został odrzucony była dla niego ciosem, ale w końcu na początku wakacji, udało mu się przeprosić bruneta i zdobyć upragnioną nić zainteresowania. Naprawdę liczył na przyjaźń chłopca i martwił się o niego.
- Ale nie obiecuję cudów.- dodałam po chwili.- Mogę próbować, ale jeśli jest w stu procentach przekonany o dobroci i zainteresowaniu Trzmiela, oraz ufa mu, nie zdziałam za dużo.
Blondyn kiwnął głową z wdzięcznym uśmiechem i chwycił za jeden koniec kufra oraz klatkę z krukiem. Bagaż nie był tak ciężki, jak się spodziewałam. Wyszliśmy na korytarz i zeszliśmy na parter. Państwo Malfoy czekali na nas tam, gdzie ich zostawiliśmy w towarzystwie opiekunki sierocińca. Jak tylko zeszliśmy, Lucjusz odebrał od nas kufer, a jego żona klatkę z ptakiem.
Pożegnaliśmy dyrektorkę i opuściliśmy budynek, a następnie teren sierocińca. Weszliśmy do pierwszej lepszej ciemnej uliczki i rodzice Draco teleportowali nas. Znaleźliśmy się w jasnym, przestronnym salonie z wyjściem na przepiękny ogród. Słyszałam fale obijające się o brzeg, choć nie widziałam stąd morza.
Pani Malfoy przywołała skrzatkę, która miała na imię Śpioszka, i poleciła jej zabrać moje rzeczy do przygotowanej dla mnie sypialni, oraz rozpakować kufer. Szybko zatrzymałam stworzenie i wypuściłam Sirr. Wolałam zrobić to teraz, niż przyprawiać skrzata o zawał. Kiedy oddałam bagaż skrzatce, ta skłoniła się i zniknęła z cichym pyknięciem.
Gospodarze wydawali się zdziwieni widokiem mojej przyjaciółki. Nic jednak nie powiedzieli i zaczęli mi wyjaśniać, o której godzinie są posiłki i tak dalej.
- Twój pokój, Lale, znajduje się we wschodnim skrzydle.- powiedział na koniec Lucjusz.- Draco cię zaprowadzi.
Podziękowałam parze i razem z blondynem i wężycą, opuściliśmy salon. Bez problemu zapamiętałam trasę, którą szliśmy. Każdy zakręt, schody i rozwidlenie czymś się różniły, dzięki czemu miałam doskonałe punkty nawigacyjne. W końcu stanęliśmy przed jasnymi drzwiami.
Pokój był duży i jasny. Podłoga wyłożona była popielatym drewnem a ściany miały kolor ciemnoniebieski. Cała prawa ściana od wejścia zajęta była przez ciemne regały wypełnione książkami. Na środku tej samej ściany znajdował się kominek, teraz całkowicie wygaszony, a przed nim stała błękitna kanapa z oparciem i podłokietnikami w kolorze ścian. Poduszki, które na niej leżały były granatowo-białe. Ściana naprzeciwko wejścia była całkowicie pusta, jeśli nie liczyć dwóch okien i wyjścia na balkon, oraz biurka stojącego w lewym rogu pod kątem. Zaraz obok drzwi na korytarz, po lewej stronie, znajdowała się pojemna szafa, której górna część zajęta była przez miejsce na wieszaki, a na dole znajdowały się trzy pokaźne szuflady. W lewym rogu pokoju, zaraz za wejściem do łazienki i koło okna wychodzącego na wschód stało duże łóżko z baldachimem, przykryte błękitną narzutą.
Mój kufer już został wypakowany i wsunięty pod łóżko. Po skrzatce nie było ani śladu. Sirr od razu wpełzła na łóżko i schowała się pod kołdrą, sycząc z zadowolenia, kiedy poczuła przyjemne ciepło. Pokręciłam głową z niedowierzaniem na jej zachowanie.
Nie wchodziłam głębiej do pokoju, nie rozsiadałam się nigdzie. Zamiast tego odwróciłam się do przyjaciela, który patrzył na mnie z wyczekiwaniem.
- Jest świetny.- przyznałam, wiedząc, że czeka na pochwałę.- Naprawdę. To co teraz robimy?
Mogłam się spodziewać odpowiedzi. Chłopak z szerokim uśmiechem pociągnął mnie za rękę i zaczął prowadzić korytarzami. W końcu zatrzymał się przed jednymi z wielu takich samych drzwi i zapukał. Po chwili otrzymaliśmy zaproszenie do środka.
Pokój Potter'a podobny był do mojego. Jedyne, co je różniło, to ustawienie mebli, brak balkonu, no i dużo mniejsza biblioteczka podręczna. Rezydent siedział na łóżku, przeglądając coś, w czym rozpoznałam album ze zdjęciami.
Chłopak nie wyglądał za dobrze. Był wychudzony, blady, miał wielkie sińce pod oczami. Bezsprzecznie był słaby, a mimo wszystko, kiedy nas zobaczył, uśmiechnął się przyjaźnie, odłożył zdjęcia i zszedł z łóżka.
- Cześć.- przywitał się, wyciągając do mnie rękę.- Jestem Harry Potter.
- Lale Gaunt.- przedstawiłam się, ściskając wyciągniętą dłoń.
Brunet uśmiechnął się, siadając na fotelu, którego u mnie w pokoju poskąpiono na rzecz regałów. Ja natomiast usiadłam obok Draco na kanapie.
- Miło mi cię poznać. Draco wiele o tobie mówił. Masz dzisiaj urodziny, prawda? Wszystkiego najlepszego.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się delikatnie.- Co wy na to, żeby się przejść? Jest śliczna pogoda a przez okno widziałam piękny ogród. Draco na pewno sprawdzi się w roli przewodnika.
Uśmiechnęłam się złośliwie do chłopaka. Wiedziałam, że zdecydowanie jest typem domatora, a jedyny ruch, jaki toleruje, to latanie na miotle i szermierka. Każda inna forma rekreacji i wysiłku nie wchodziła w grę. Jednak kiedy Harry poparł mój pomysł, nie mógł zrobić nic innego, jak się zgodzić.
Nie zaproponowałam tego wyjścia od tak sobie. Gryfon naprawdę nie wyglądał za dobrze, a ruch i świeże powietrze były mu tak samo potrzebne jak stałe posiłki i uzupełnienie witamin. Podobnie jak wsparcie psychiczne i wyciągnięcie go od tych mugoli. Choć to ostatnie, było poza moim zasięgiem.
Ostatecznie oprócz spaceru, postanowiliśmy spędzić trochę czasu na plaży, co poparli rodzice blondyna i poprosili skrzaty, o przygotowanie nam jakiegoś jedzenia. Udaliśmy się do swoich pokoi, aby się naszykować.
Założyłam czarno-biały, dwuczęściowy strój, w pasie przewiązałam się turkusowym pareo, a na nogi wsunęłam zwykłe japonki. Było prawie 30°C więc nie bałam się, że będę chora. W rękę wzięłam jeszcze ręcznik plażowy i ruszyłam do salonu, gdzie mieliśmy się spotkać. Już na korytarzu związałam włosy w niedbały kok.
Chłopcy już na mnie czekali, ubrani w kąpielówki i bezrękawniki. Razem wyszliśmy na taras i odmeldowując się leżącej na leżaku Narcyzie, ruszyliśmy za Draco kamiennymi alejkami.
Ogród letniej rezydencji Malfoy'ów był przepiękny. Gdzie człowiek nie spojrzał, było pełno przeróżnych kwiatów, drzew i krzewów. Niektóre widziałam wcześniej tylko w książkach, a wiele było mi zupełnie obce. Znałam zaledwie kilka gatunków. Gdzieniegdzie kolory kwiatów przechodziły płynnie z jednej barwy w drugą, by znów kawałek dalej odcinać się wyraźną linią. Od czasu do czasu można było trafić na marmurową fontannę lub przechadzające się swobodnie pawie.
Było tu naprawdę pięknie, choć utrzymanie tego wszystkiego musiało pochłaniać sporą ilość pracy i wysiłku. Ktoś musiał naprawdę kochać ten ogród. Przez cały czas rozmawialiśmy na przeróżne neutralne tematy. Chciałam trochę dowiedzieć się o Potterze, zanim bym się mu wpakowała z butami do życia. Przy okazji by na mnie może trochę bardziej przychylnie spojrzał, zaufał mi.
Wbrew pozorom myślę, że granie na czyimś zaufaniu jest złe i nie mam wcale zamiaru wykorzystywać wiary tego chłopaka w ludzi. Ale zawsze łatwiej kogoś przekonać, kiedy nie jest się dla niego nikim obcym. Poza tym, Draco mu ufa, a ja ufam Draco i postaram się spełnić jego prośbę. Jeśli nie dla samego zainteresowanego, to dla mojego przyjaciela. Zwłaszcza dla niego, bo w przeciwieństwie do Potter'a, blondyn jest mi naprawdę bliski.
W końcu zeszliśmy po schodach wydrążonych w kilkumetrowym klifie na piaszczystą, złotą plażę, kompletnie odciętą od świata wyżej wspomnianą skałą z jednej strony i morzem z drugiej. Od razu rozłożyłam swój ręcznik na słońcu i z niedowierzaniem patrzyłam, jak Draco mocuje się z parasolem. W końcu pokręciłam z niedowierzaniem głową i kiedy chłopak o mało się nie zamknął w tym ustrojstwie, pomogłam mu go rozłożyć.
- Po coś ty to w ogóle brał?- parsknęłam.
- Muszę przecież chronić moją mlecznobiałą cerę!- wykrzyknął oburzony.
Mimo powagi, z jaką to powiedział, ściągnął koszulkę i ułożył się w cieniu. Razem z Harry'm spojrzeliśmy po sobie i wybuchliśmy śmiechem, przez co blondyn zrobił urażoną minę. Spowodowało to jeszcze większy napad śmiechu u nas. Urażony i/lub obrażony Draco, to zabawny Draco. Kiedy się uspokoiłam, zauważyłam, że zapomnieliśmy koszyka z jedzeniem przygotowanym przez skrzaty. Od razu kazałam blondynowi po niego skoczyć, ze znaczącą miną.
Draco mruknął coś niezrozumiale i ruszył po kamiennych schodach na górę. Odłożyłam moje pareo na ręcznik i weszłam do wody, mocząc zaledwie stopy. Po chwili, kiedy byłam pewna, że blondyn zniknął i nie wróci przez co najmniej piętnaście minut (tereny posiadłości naprawdę są ogromne!), zwróciłam się do Harry'ego.
- Nie jest ci gorąco w koszulce?- spytałam, na pozór od niechcenia.- Nie będziesz chyba tak pływał i się opalał, co?
- Nie jest tak źle.- uśmiechnął się niezręcznie.
Przyjrzałam mu się uważnie. Unikał mojego wzroku i obejmował kolana w obronnym geście. Westchnęłam, opuszczając przyjemną wodę. Usiadłam obok bruneta i spojrzałam na niego uważnie.
- Wiesz, wiem wiele rzeczy, których inni nie wiedzą.- zaczęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, co mi się udało. Spojrzał na mnie, chociaż bardzo niepewnie. Mimo wszystko, kontynuowałam.- Z najmniejszego gestu, spojrzenia czy reakcji, potrafię wywnioskować, o czym człowiek myśli i co się z nim dzieje. A ty wysyłasz mi bardzo jasne sygnały. Pod koszulką ukrywasz siniaki, prawda?
Brunet otwarł szerzej oczy i uchylił usta. Wyglądał na przerażonego. Ponownie uciekł wzrokiem, wbijając go w zaciśnięte w pięści dłonie, ułożone na kolanach.
- N-Nie wiem o...!
- Nie okłamuj mnie, Harry.- powiedziałam spokojnie, aczkolwiek stanowczo.- Innym możesz wmawiać, że jest okej i nic się nie dzieje, ale ja wiedziałam, że jest źle już od momentu, kiedy zobaczyłam cię na ceremonii przedziału. Zbyt chudy chłopiec w za dużych szmatach, które kiedyś były ubraniami, na pozór wyglądający w miarę normalnie a tak naprawdę w jego oczach czaił się strach, podskakiwał, na każdy głośniejszy dźwięk. Innym to umknęło, zignorowali to, myśleli, że się im przywidziało...
- S-Skąd...?
Uniósł gwałtownie głowę, patrząc na mnie z przerażeniem. W przeciwieństwie do niego pozostawałam spokojna. Gdybym pokazała jakieś emocje, zwłaszcza te negatywne, mogłabym nic nie zdziałać tu było trzeba działać spokojnie. Uśmiechnęłam się smutno.
- Obserwuję, Harry. Po prostu obserwuję. Wiesz, mieszkam w sierocińcu. Pamiętasz, jak we wrześniu Weasley przewrócił mnie na korytarzu?- na twarzy chłopaka pojawił się dziwny grymas, połączony z zaskoczeniem.- Wiele razy widziałam, jak do sierocińca przychodziły nowe dzieci. Miały przeróżne historie, jednak bardzo często były ofiarami przemocy domowej. Widziałam, jak się zachowują i w końcu wyciągnęłam schemat zachowań, który ZAWSZE się powtarza. Zastanawia mnie tylko, czemu nikomu nie powiedziałeś? Czemu nie chcesz, aby Malfoy'owie pozwali tych mugoli?
Brunet ponownie opuścił głowę. Przez chwilę myślałam, że się nie odezwie, jednak potem dobiegł mnie cichy głos.
- Powiedziałem.- szepnął, po czym powtórzył trochę głośniej.- Powiedziałem dyrektorowi. Chciałem, żeby pozwolił mi zostać w szkole na wakacje, ale on... On mi wtedy wyjaśnił. Opowiedział, jak zginęli moi rodzice i dlaczego muszę wrócić do Dursley'ów. Ich dom jest pod ochroną magii mojej matki i tylko tam Voldemort nie może mnie dostać.
Byłam zaskoczona tym, co usłyszałam. Nie chodzi mi o sam fakt, a o powód. Magia chroniąca dom tych mugoli, ostatniej rodziny Harry'ego. Jedyne, co mi przychodziło na myśl, to Magia Krwi, ale ona była nielegalna. Dumbledore na pewno by nie powiedział o tym Harry'emu, a więc musiał mu powiedzieć coś innego. Wymyślić coś. Coś, co biedny, osierocony i dręczony chłopiec łyknie bez problemu, uważając za piękne... za poświęcenie.
Chwyciłam delikatnie jedną z dłoni chłopca i zmusiłam, żeby na mnie spojrzał. Nadal utrzymywałam spokojny wyraz twarzy.
- Czy mógłbyś mi o tym opowiedzieć?- spytałam delikatnie, po czym szybko dodałam.- Wiem, że to dla ciebie trudne. Jeśli chcesz, to potem ja opowiem ci, jak zginęła moja mama.
Harry widocznie nie wiedział, co ma zrobić.
- Ja... dobrze.- zgodził się w końcu.- Ale może być skrócona wersja?
Kiwnęłam głową.
- A więc...- wziął głęboki oddech i zapatrzył się na morze.- Kiedy Voldemort do nas przyszedł... byliśmy w salonie. Kiedy rodzice tylko zorientowali się, co się dzieje, mama zabrała mnie na piętro i włożyła do kołyski. Tata został na dole, ale nie udało mu się zatrzymać Voldemorta. Kiedy... Kiedy wszedł do mojego pokoju i wycelował we mnie różdżkę, mama zasłoniła mnie własnym ciałem, tracąc przy tym życie. Dumbledore mówi, że uratowała mnie jej miłość, bo kiedy Voldemort próbował mnie zabić, zaklęcie się po prostu ode mnie odbiło, zostawiając mi tylko tą bliznę.
Zmarszczyłam brwi. Mogłam spodziewać się czegoś podobnego. Miłość. Tak łatwo zagrać na emocjach skrzywdzonej osoby. Wystarczy powiedzieć, że ktoś go kochał tak mocno, że oddał za niego życie, a on będzie ślepo podążać za opowieściami o rodzicach, które wcale nie musiały być prawdziwe.
Nic jednak nie powiedziałam na ten temat. Zamiast tego opowiedziałam mu, jak zginęła moje matka. Pominęłam tylko fragment o tym, kto nas gonił i nie wspomniałam, że mama była Śmierciożerczynią. Te informacje nie były mu do niczego potrzebne, a gdyby o nich wiedział, mógłby się zdystansować i uprzedzić. A nie o to mi chodziło.
- Ostatnim, co pamiętam, jest szarpnięcie w okolicach pępka i zielony promień, trafiający w moją matkę. Chwilę po tym zniknęłam i straciłam przytomność. Wiesz, jestem pewna kilku rzeczy. Pierwsza z nich jest taka, że nasze matki, kochały nas ponad własne życie, czego efektem jest to, że nadal żyjemy. Drugą jest fakt, że mimo iż mama zginęła w mojej obronie, to nie chroni mnie nic specjalnego. A trzecią jest to, że miłość, nieważne jak potężna, jest tylko emocją i nie potrafi sama w sobie nikogo obronić. To co zrobiła twoja matka było piękne, nie mogę tego inaczej określić. Ale to nie zmienia faktu, że coś innego cię obroniło.
Chłopak wyglądał na bardzo zagubionego. Patrzył na mnie niezrozumiałym wzrokiem i próbował pojąć to wszystko, co mu powiedziałam. Nie wyglądał, jakby mi nie wierzył, czy cokolwiek, co mu powiedziałam, sprawiałoby mu jakiekolwiek problemy ze zrozumieniem. Wręcz przeciwnie. Wyglądał, jakby wszystko do niego dotarło, tylko nie potrafił tego pojąć. Miał dwie sprzeczne relacje: moją i Dumbledore'a. I nie wiedział, komu zaufać.
- Ale... Dumbledore...
- Nie zmuszam cię, żebyś mi wierzył na słowo. Wiem, co mogło spowodować takie efekty i dlaczego musisz wracać do tych mugoli. Jeśli chcesz, to znajdę o tym informacje. Teraz proszę cię tylko o jedną rzecz. I dobrze wszystko przemyśl, zanim dasz mi odpowiedź. Mogę na nią poczekać nawet kilka lat.- wzięłam głęboki oddech i spojrzałam chłopakowi głęboko w oczy. Ta rozmowa była naprawdę trudna, czego wcześniej się nie spodziewałam.- Jak myślisz, twoja matka chciała, żebyś był szczęśliwy i bezpieczny, nie musiał się o nic bać, czy żebyś bał się własnego cienia, mieszkając z ludźmi, którzy powoli wykańczają cię fizycznie i psychicznie, w zamian za bezpieczeństwo przed Voldemortem i TYLKO nim?
Harry po raz kolejny rozszerzył oczy w szoku. Chyba bezbłędnie odczytał to, co chciałam mu przekazać, sądząc po jego wystraszonej minie. Już miał się odezwać, kiedy ze skalnych schodów dobiegł nas głos Draco, że ma jedzenie. Wstałam z uśmiechem z ręcznika, sprawiając pozory normalności i rzucając brunetowi uspokajające spojrzenie.
Podbiegłam do blondyna i z koszyka wyciągnęłam kawałek arbuza, po czym, trzymając sporej wielkości część owocu, usiadłam na swoim ręczniku, zostawiając blondyna z głupią miną. Pewnie myślał, że mu pomogę z koszykiem. Dobre sobie i tak odwalam większość ciężkiej roboty. Mniejsza z tym, że umysłowej a nie fizycznej.
Przez kilka godzin siedzieliśmy na plaży. Od powrotu Draco, sytuacja wydawała się spokojniejsza, Harry nawet śmiał się od czasu do czasu, a nie drążył naszej rozmowy. To dobrze. Powinien się trochę nad tym zastanowić, ale nie zadręczać się wszystkim, co mu powiedziałam. Przez większość czasu, siedzieliśmy na ręcznikach, choć od czasu do czasu również szliśmy się ochłodzić w morzu. No może z wyjątkiem blondyna, który kategorycznie odmówił opuszczenia bezpiecznego cienia.
W pewnym momencie wylegiwania się na słoneczku, musiałam przysnąć. Z przyjemnej chwili relaksu zostałam obudzona dość brutalnie, kiedy niczego nieświadoma, zostałam wrzucona do wody. Poderwałam się gwałtownie do siadu, wykaszlując ciecz, która dostała mi się do ust, przy akompaniamencie śmiechu osób, których z całą pewnością się tu nie spodziewałam.
Fred, George i Blaise stali na brzegu, śmiejąc się z efektu swojego dowcipu. Zmrużyłam oczy, widząc różdżki w rękach bliźniaków. Podniosłam się i podeszłam do nich z szerokim, lekko niebezpiecznym uśmiechem.
- Wiejcie.- powiedziałam ze słodkim uśmiechem.
Chłopcy bezsprzecznie wyczuli niebezpieczeństwo i z krótkimi okrzykami, zaczęli biec po piasku. Od razu za nimi ruszyłam. Nie byłam na tyle szybka, żeby ich dogonić, jednak nie byłam wcale tak daleko. Nie dawałam im chwili wytchnienia, przynajmniej do momentu, aż znudziło mi się bieganie jak idiotka. Usiadłam na ręczniku, uśmiechając się do nich.
Nie gniewałam się. Mogłam się po nich spodziewać czegoś takiego. W końcu uwielbiali żarty. A ja nie miałam nic przeciwko. Nie, jeśli chodziło o nich. Ktoś inny na pewno byłby już martwy.
- Dobrze was widzieć.- powiedziałam.- Ale jeśli jeszcze raz wrzucicie mnie do wody, to skończycie jako obiad, rozumiemy się?
Cała trójka pokiwała głowami, szczerząc się jak debile. Co w tym przypadku nie było niczym niezwykłym. Westchnęłam tylko, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
- Nie spodziewałam się was tutaj.- przyznałam.
- No, ej! Musieliśmy przecież złożyć ci życzenia!- wykrzyknął Blaise.
- Właśnie, ty wredna istoto!- poparł go Fred.- My do ciebie z życzeniami, a ty do nas z rządzą mordu!
- Dziwisz mi się? Obudziliście mnie! I to dość brutalnie!
- My?- zdziwił się George.- Ale my tylko pilnowaliśmy, żebyś się nie spaliła na tym słońcu.
- Już wierzę w wasze dobre intencje.- prychnęłam.- Mniejsza o to. Która godzina?
- Twoja ostatnia.
Nikt z chłopaków tego nie powiedział. Był to jednak znany głos. Odwróciłam się w stronę klifu i zobaczyłam schodzącego do nas i uśmiechającego się szeroko Fenrir'a. Za nim szła Illiyana, ciocia Euphemia i państwo Malfoy'owie. Na plaży pojawiło się kilka skrzatów i rozkładały coś. Nie zwróciłam zbyt dużej uwagi na to, co to było, bo zerwałam się z ręcznika i przytuliłam mężczyznę.
- Nie pisaliście!- powiedziałam zła, patrząc na mężczyznę i Illiyanę z wyrzutem.
- Wybacz, skarbie, ale... trochę nam się zrzuciło na głowę.- powiedziała przepraszająco Illiyana, uśmiechając się niepewnie.
- Coś poważnego?- spytałam zaniepokojona, przypominając sobie, jak społeczeństwo patrzy na wilkołaki, a w szczególności na Fenrir'a.
- Na pewno nic złego, jeśli o to się martwisz.- uspokoił mnie mężczyzna.- Jutro o tym porozmawiamy. Dzisiaj jest twój dzień. Wszystkiego najlepszego, Lale.
Dopiero teraz zorientowałam się, że to, co przynosiły skrzaty, to po prostu stół, krzesła, dekoracje, jedzenie, tort i prezenty. Na torcie płonęło dwanaście świeczek, a na wszystkich prezentach widniało moje imię. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Przecież oni zorganizowali mi przyjęcie urodzinowe! Nie musieli tego robić, a mimo tego, byłam właśnie prowadzona do stołu i sadzana na honorowym miejscu.
Po odśpiewaniu przez bliźniaków koślawego „Happy Birthday", które było raczej połączeniem wszystkich możliwych zafałszowań tej piosenki, zdmuchnęłam świeczki. Każdy otrzymał po kawałku przepysznego, bananowo-karmelowego wypieku na czekoladowym cieście. To było chyba najlepsze ciasto, jakie w życiu jadłam. I chyba najlepsze urodziny jakie miałam.
***
Wakacje powoli zbliżały się do końca. Fred i George po moich urodzinach musieli wrócić do domu, podobnie jak Euphemia i Blaise, chociaż chłopak wpadał tutaj od czasu do czasu. Ostatecznie nie porozmawiałam z Fenrir'em i Illiyaną, bo kobieta źle się poczuła i wrócili do watahy. Zostałam sama z Malfoy'ami i Potter'em.
Chłopak od czasu naszej rozmowy, czasami dziwnie się zamyślał, ale traktował mnie względnie normalnie. Czasami latałam razem z chłopakami na miotłach. Jeśli latał z nami Harry, powstrzymywałam się od zdradzania moich szczególnych zdolności w tym sporcie. Chłopak, podobnie jak my chciał wstąpić do drużyny Quidditch'a, więc niewskazanym było, żeby znał moje tajne bronie. Kiedy jednak Potter zostawał w dworze, a ja latałam tylko z Draco i Blaise'em, nie powstrzymywałam się.
Tak jak powiedział mi kiedyś ojciec chrzestny, ta miotła była niepowtarzalna. Nie tylko niesamowicie szybka i zwrotna, ale też czasami miałam wrażenie, że pomiędzy nami wywiązało się jakieś połączenie. Niekiedy, gdy chciałam wykonać jakiś skomplikowany ruch, ona rozumiała to, odczytywała i pomagała mi. Również kilka razy, kiedy przez przypadek lub nieuwagę spadłam, łapała mnie. Gdy stało się to po raz któryś, sprawdziłam, czy dzieje się to samo, kiedy umyślnie się z niej zsunę. Tak. Ta miotła po prostu chroni właściciela.
Od urodzin ćwiczę z Narcyzą oklumencję i legilimencję. Jak się dowiedziałam, ród z którego pochodzi- ród Black'ów- specjalizuje się właśnie w sztukach umysłu i są w tym najlepsi. Nieliczni mogą się z nimi równać. Kobieta była zadowolona z moich wyników. Potrafiłam odeprzeć jej atak nawet przez kilka minut, choć było to niezwykle męczące. Narcyza stwierdziła, że przez ostatnie kilka miesięcy odwaliłam kawał dobrej roboty, ćwicząc oczyszczanie umysłu, przez co teraz miałam łatwiej. Obiecała mi również, że jeśli nie osiągnę zadowalającego mnie poziomu do końca wakacji, poprosi Snape'a aby kontynuował ze mną zajęcia w Hogwarcie. Jak to ujęła: „Ze względu na stare czasy". Nie byłam co do tego przekonana, bo mężczyzna ewidentnie mnie nie lubi, ale cóż...
Ostatniego dnia pobytu w Morskiej Fali- jednej z letnich rezydencji Malfoy'ów, nie miałam zbyt dużej ochoty na cokolwiek. Zaszyłam się więc w pokoju, studiując ostatnie z nieprzeczytanych podręczników szkolnych. Przynajmniej te przydatne. Poprzysięgłam sobie, że nigdy w życiu nie otworzę „dzieł" Lockhart'a.
Przyswajałam sobie właśnie kilka nowych zaklęć, kiedy usłyszałam pukanie i do mojego pokoju wszedł Harry. Wskazałam mu miejsce na kanapie i po skończeniu zdania, odłożyłam książkę na stos piętrzących się tomów.
- Podejrzewam, że przyszedłeś odpowiedzieć na moje pytanie.- bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
Chłopak patrzył wszędzie, tylko nie na mnie. Dopiero po chwili kiwnął głową i przeniósł niepewny wzrok na moją osobę.
- Na pewno mama i tata by chcieli, żebym był szczęśliwy i bezpieczny i z pewnością nie chcieli, abym męczył się u Dursley'ów. Ale nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Czy to, co mi powiedziałaś jest prawdą. Mogę ci zaufać?
- Zaufanie przychodzi z czasem.- powiedziałam, podchodząc do jednego z regałów i przeglądając tytuły.- Nikomu nie powinieneś ufać od razu. Trochę czasu minęło, zanim sama zaufałam chłopakom, aby dzielić się z nimi jakimiś głębszymi emocjami czy sekretami i przemyśleniami. A jeśli chodzi o uwierzenie... O mam! Nigdy nie kazałabym ci wierzyć na słowo. Nie znamy się tak długo.
Wróciłam na kanapę, trzymając w ręce dość starą, podniszczoną księgę, oprawioną w wyblakłą skórę i z pożółkłymi stronami. Zapisana była ręcznie, ładnym, kaligraficznym i czytelnym pismem. Szybko odnalazłam odpowiednią stronę i podałam tom brunetowi.
„Magia krwi opiera się na rytuałach i zaklęciach opartych na krwi i dzieli się na kilka rodzajów. [...] Jednym z trudniejszych i bardziej skomplikowanych rodzajów magii krwi, są rytuały ochronne o działaniu długotrwałym. Osoba wykonująca rytuał, zobowiązana jest zapłacić własnym życiem za ochronę osoby o tej samej krwi. Okres działania trwa od śmierci wykonującego, do śmierci ostatniego krewniaka lub wyrzeknięcia się rodziny przez osobę objętą ochroną. Większość rytuałów tego typu chroni tylko przed jednym rodzajem zagrożenia..."
Chłopak powoli czytał podany fragment. Ogólnie to zagadnienie było o wiele bardziej skomplikowane, jednak to była księga dla początkujących, więc wszystko było opisane dużo prościej. W końcu spojrzał na mnie z zagubieniem. Bezbłędnie odczytałam, o co mu chodzi.
- Jednym z powodów, dlaczego Dumbledore ci o tym nie powiedział jest to, że Magia Krwi jest zakazana przez Ministerstwo.
- Jednym z powodów?
Kiwnęłam głową.
- Bez wątpienia miał jeszcze inne powody. Niektórych się domyślam, ale po pierwsze: nie jestem ich pewna, a po drugie: nie jestem osobą, od której powinieneś się o tym dowiadywać.
- Czyli to, że uratowała mnie miłość i poświęcenie mamy, to prawda?
- Nie. To były tylko powody.- przyznałam.- Byłeś dla niej tak ważny, że dla ciebie sięgnęła poza zakazy ministerstwa. Co więcej, musiała uczyć się tego przez miesiące.
- Uczyć?- zdziwił się brunet.- Wiedziała, że coś nam grozi?
- Prawdopodobnie tak.- powiedziałam, trochę naginając prawdę, byłam tego pewna.- I najprawdopodobniej wiedziała, że kiedy przyjdzie czas, nie będą w stanie przeżyć. Zrobiła co mogła, aby uratować ciebie. Nie siebie, nie męża, ale ciebie- swojego syna i oczko w głowie. Zrobiła to, sięgając po niedozwolone środki. Liczyło się dla niej, żebyś przeżył.
Chłopak zamyślił się. Przez długie minuty wpatrywał się w zgaszony kominek zastanawiając się nad czymś. Nie popędzałam go. Siedziałam spokojnie po turecku na kanapie, pogrążona we własnych myślach. Nie myślałam o niczym konkretnym, po prostu, co chwilę łapałam jakiś wątek, by kilka sekund później rozmyślać nad czymś innym. Choć najczęściej w moim umyśle pojawiała się myśl, czy to samo czuła moja mama tamtej nocy, kiedy umarła.
Chwilę przed godziną trzynastą usłyszałam ciche pyknięcie. Koło mnie pojawiła się Śpioszka. Jak zwykle wyglądała na trochę zmęczoną i swoim cichym, monotonnym głosem poinformowała mnie, że niedługo jest obiad. Całe szczęście, że ją o to wcześniej poprosiłam, bo kompletnie o tym zapomniałam.
Przypomniałam o posiłku Harry'emu i razem udaliśmy się do jadalni. Oprócz mieszkańców dworku, przy stole siedzieli również Blaise z mamą, Fenrir, Illiyana i, ku mojemu zaskoczeniu, profesor Snape. Przywitałam się ze wszystkimi ciepło, z Mistrzem Eliksirów trochę mniej, i usiadłam na swoim miejscu. Ani chłopcy, ani nauczyciel nie byli zaskoczeni moim zachowaniem. Wszyscy wiedzieliśmy, że nasza dwójka zbytnio się nie lubi.
Obiad przebiegał w dosyć napiętej atmosferze. Ja co chwilę zerkałam na Snape'a uważnie, Harry bał się na niego spojrzeć a profesor obserwował nas tym swoim przenikliwym wzrokiem. Na szczęście szybko zjedliśmy i przenieśliśmy się do salonu. Mieliśmy kilka spraw do obgadania. Jako pierwsza odezwała się wilczyca.
- Lale, pamiętasz, że mięliśmy ci o czymś powiedzieć z Fenrir'em?
Kiwnęłam spokojnie głową.
- Ale źle się poczułaś i musieliście wracać. Więc dowiem się, o co chodziło?
- No cóż...- ojciec chrzestny potarł kark, uśmiechając się dość niepewnie.- Tak jakby, zostaniesz ciocią i chcielibyśmy wiedzieć, czy chciałabyś być matką chrzestną.
- Tak jakby?- uniosłam brew, choć na moich ustach pojawił się uśmiech.- To spodziewacie się tego dziecka, czy nie? I czy nie jestem aby za młoda na matkę chrzestną?
Widać było, że cieszą się z dziecka. A skoro oni się cieszyli, to nie mogłam zrobić nic innego, jak też się cieszyć. Jakiś czas temu Illiyana mówiła, że planują założenie rodziny, choć nie tak wcześnie. Jak widać, życie nie wybiera tego, co byśmy chcieli.
Illiyana pokręciła głową na zachowanie partnera.
- Z całą pewnością spodziewamy się dziecka. I nie jesteś za młoda na matkę chrzestną. Może u mugoli, ale nie u nas. Poza tym, to coś bardziej na zasadzie umowy wiążącej cię z naszym dzieckiem. To jak? Zgadzasz się?
- Oczywiście! - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.- To dla mnie zaszczyt!
- Nie przesadzaj.
- No już! Dość tych uprzejmości!- wykrzyknął Fenrir.
- Gratulację. Będziecie wspaniałymi rodzicami.- posłałam im promienny uśmiech.
- Mam nadzieję.- uśmiechnął się niepewnie mężczyzna.- Bycie rodzicem musi być trudne.
- Nie jest aż tak źle.- stwierdził z uśmiechem Lucjusz.- Po prostu rób to, co wydaje ci się najlepsze dla dziecka. A jeśli gdzieś popełnisz błąd, możesz być pewny, że Lale naprostuje dzieciaka. Wiem z doświadczenia.
- Tato!- wykrzyknął Draco.- Wcale nie byłem takim złym dzieckiem!
- Byłeś!- potwierdziłam, razem z jego rodzicami i Harry'm.
Chłopak burknął coś wielce urażony, i zakładając ręce na tors, ostentacyjnie odwrócił od nas głowę w geście obrażenia. Tak, blondyn jest bardzo obrażalskim i łatwym do urażenia stworzonkiem.
Kiedy jeden temat został zakończony, Narcyza rozpoczęła temat moich dodatkowych lekcji w Hogwarcie. Severus nie wyglądał na zbytnio zadowolonego z faktu dodatkowej roboty, ale ostatecznie się zgodził, wspominając coś o „dawnych czasach". Blondynka uśmiechnęła się do mnie w iście zwycięskim stylu, natomiast ponury nauczyciel zdawał się być jeszcze bardziej ponury. Chwilę później wrócił do Hogwartu pod pretekstem przygotowań do nowego roku szkolnego. A brzmiało to mniej więcej tak: „Muszę pochować wszystkie cenniejsze rzeczy, zanim zostaną doszczętnie unicestwione przez przeklętych puchonów. Albo co gorsza gryfonów".
Już mięliśmy rozchodzić się w swoich kierunkach, kiedy odezwał się Harry. Nie wyglądał na pewnego siebie i był trochę zagubiony, ale w jego oczach czaiła się determinacja.
- Panie Malfoy.- zwrócił na siebie uwagę mężczyzny.- Chcę pozwać Dursley'ów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, hej, hej!
Wybaczcie, że znowu tak późno! Ale rozdział jest tak jak w każdą sobotę!
Miłego czytania :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro