Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 63

Obserwowałam, jak na terenie Hogwartu pojawia się coraz to więcej osób z Ministerstwa i Zakonu Feniksa. Zamontowane kamery oraz holograficzny model zamku i okolic sprawdzał się do tego idealnie. Cierpliwie czekałam na rozpoczęcie fazy pierwszej, równocześnie obserwując ustawiające się siły przeciwników.

Przygryzłam wargę widząc, że część z nich rozeszła się po zamku. Żeby wszystko wypaliło, zamek musiałby być praktycznie pusty. Wydzieliłam obraz kilku grup, które rozeszły się po całym Hogwarcie i przywołałam kilka osób z wywiadu.

- Co wiemy o tych ludziach?- spytałam.

- Ci i ci stanowią niewielkie zagrożenie.- powiedziała Astoria, wskazując na dwie grupy.- Przeciętni magicznie, podstawowe wykształcenie aurorskie, w ostatnim czasie brak dziur w życiorysie, jakie można by było uznać za lekcje u Dropsa.

- O tej dwójce i tej osobie nie mamy żadnych informacji.- oznajmił George, wskazując na dwie osoby w kolejnej grupie i jedną w następnej.- Byłbym ostrożny. Wydają się nieco powyżej przeciętnej magicznej, ale równie dobrze mogą się maskować.

- Ci tutaj to ludzie Dropsa, głównie przeciętni magicznie, jeden z nich silny.- mruknął Malcolm.- wszyscy mają przeszkolenie aurorskie, ale ich kariera nie jest jakaś wybitna. Ten silny magicznie jest Mistrzem Transmutacji.

Skinęłam głową, analizując sytuację. Po chwili skinęłam na różowowłosą kobietę.

- Tonks, wiesz coś o tych ludziach?

Kobieta rzuciła szybko wzrokiem na obraz z kamer i skinęła głową.

- Pochodzą spoza kraju, ludzie Dropsa. Są w Zakonie od niecałych dwóch lat. Przeciętna moc i przeszkolenie, ale jeden z nich jest Mistrzem Oklumencji i Legilimencji.

- Na szczęście my też mamy swoich mistrzów.- stwierdziłam spokojnie, po czym głośno poleciłam.- Zlikwidować, ale tak, żeby nie było po nich najmniejszego śladu! Żadnej sygnatury czy kropelki krwi! Ciała można rzucić Gariad na pożarcie.

Skinęli głowami i rozeszli się. George miał wydać polecenie odpowiednim grupom. Kiedy poszczególne osoby traciły życie, tworzyłam ich iluzje, aby strata ludzi nie została zbyt szybko zauważona, po czym wyznaczałam kolejne cele. Udało na się pozbyć dziesięciu z siedemnastu grup chodzących po zamku, co uznałam za mały sukces.

- Lale, moi ludzie się niecierpliwią!- usłyszałam w słuchawce wkurzony głos Toma.- Co ty wyprawiasz, jest dwadzieścia minut po świcie!

- Uspokój się i od czasu do czasu zerknij może na sprzęt, jaki udostępniła ci Angie, ok?- powiedziałam, na hologramie odnajdując Dropsa i Ministra Magii.- Właśnie po cichu pozbyliśmy się jakichś pięćdziesięciu osób chodzących po korytarzach i nie zostaliśmy przy tym wykryci. Trochę cierpliwości, dobra? A teraz siedź cicho, bo podsłuchuję.

Mężczyzna, chociaż zapewne niechętnie, zamknął się.

- Coś jest nie tak!- wykrzyknął Dumbledore, chodząc po okrągłym gabinecie.- Mieli zaatakować pół godziny temu, a nie ma po nich śladu!

- Może zrezygnowali?- spytał z nadzieją Minister.

- To nie twoi ludzie, którzy zdezerterują w najmniej odpowiednim momencie!- wykrzyknął starzec, a ja kątem oka dostrzegłam kilka osób, o których mógł mówić.- Cholera, oni coś knują! Tom by tak nie odpuścił, kiedy sam zapowiedział atak i że mnie zabije! Zbierz tych kretynów chodzących po zamku! Nie potrzebujemy ich tylu tutaj, a ktoś musi przeszukać okolice błoni!

- Dobra, Tom! Czas na wywabienie starego pierdziela z zamku! Pamiętaj, kiedy będą za ustaloną linią...

- Doskonale znam plan!

I na tym skończyła się dyskusja z Tomem. Nim Minister Magii zdążył opuścić gabinet, aby pozbierać pozostałości swoich ludzi (moi nadgorliwi tajniacy ściągnęli jeszcze dwie z pozostałych siedmiu), barierom zamku dość tęgo się dostało. Oberwały do tego stopnia, że posadzka wręcz zawibrowała.

- Atakują od wszystkich stron!- wykrzyknął auror wbiegający do gabinetu, który był jednym z podstawionych ludzi Toma.- S-Sami-Wiecie-Kto jest z nimi! Przy bramie do szkoły!

- Co?- wykrzyknął Minister, a ja miała nadzieję, że zarówno on, jak i Drops chwycą haczyk.- Wzmocnijcie tam obronę! Dajcie więcej lu...!

- Czekaj, do cholery!- wykrzyknął starzec, a ja przygryzłam wewnętrzną część policzka.- To niepodobne do Toma, żeby być w pierwszej linii! Woli przychodzić na gotowe! Gdzie jest ta dziewczyna?! Gdzie Black Wolf?!

- N-Nigdzie jej nie widać!- wyjąkał posłaniec.

- Myślisz, że dostała się do zamku?- zaniepokoił się Minister.

- Nie bądź głupi! Nawet Voldemort nie może tutaj się na razie dostać, a co dopiero jakaś dziewczyna, która pojawiła się całkiem niedawno i pewnie ma tylko niewiele ponadprzeciętne zdolności! Musząc coś kombinować! Dać więcej ludzi na najsłabiej atakowany obszar i nad jezioro! Przez Zakazany Las zbyt wiele osób nie przejdzie. Ja sam sprawdzę, co się dzieje pod bramą! Ludzie z zamku niech zajmą pozycje i przygotują się do odparcia ataków!

Tak! Chwała niech będzie "nieomylności" Dumbledore'a! Gdyby nie był tak pewny bezpieczeństwa zamku, mogłoby to inaczej wyglądać. Na szczęście atak z wewnątrz starcowi nawet przez myśl nie przeszedł! To chyba twój najważniejszy błąd dzisiaj, starcze!

- Zająć pozycje!- poleciłam, a ludzie zaraz rozbiegli się do różnych przejść.- Przygotowujemy się do pierwszej fali ataków obszarowych! Neville, Luna, Charlie, gotowi?!

Usłyszałam trzy potwierdzenia w słuchawkach. Pewna początkowej fazy, zajęłam się obserwowaniem przebiegu zdarzeń. Drops już był poza murami zamku, podobnie jak ostatnie pięć grup patrolujących korytarze, Minister został zlikwidowany. Tom pewnie nie będzie zadowolony z tego, że to nie jemu przypadł ten zaszczyt, ale jak człowiek się rzuca, to się go nie unieszkodliwia, tylko zabija. Przynajmniej w tym wypadku. Wnętrze zamku było nasze.

- Tom jak twoi ludzie od barier?

- Na miejscach i gotowi. A twoi?

Zerknęłam na kilka obrazów z kamer, gdzie moi spece byli już na miejscach. Omiotłam ich tylko wzrokiem i skupiłam się na jednej jedynej osobie, która nie mogła zawieść. Harry klęczał w Sercu Zamku, jego ręce i kamienie naokoło pokrywały symbole namalowane jego własną krwią, które magicznie łączyły się z symbolami na zewnątrz, które namalował kilka dni temu i zabezpieczył.

- Harry, ile wytrzymasz?

- Na taki obszar?- spytał.- Mogę wam kupić co najwyżej dwie minuty, chociaż na więcej niż jedną nie masz co liczyć, jeśli mam być zdatny do walki.

- Jedna starczy w zupełności.- powiedziałam, po czym zwróciłam się do Toma.- Gotowi.

- W samą porę.

Kiedy to usłyszałam, ponownie skupiłam się na kamerach i hologramie wszystko było na swoich miejscach. Znalazłam jeszcze, aby Dropsa, który właśnie przekraczał umowną linię między tą a kolejną fazą planu i wydałam pierwsze polecenia.

- Rośliny! Tom, zmywajcie się! Przejąć bariery i postawić nasze!

Z każdy wykrzykiwanym poleceniem w życie wchodził etap planu. Najpierw określony obszar, przez który przechodził Drops oraz kilkananaście kolejnych ładnych metrów w różnych częściach błoni zostało zaatakowanych przez wyhodowane przez Neville'a rośliny. Większość z nich była raczej znana, bo te ze szklarni Salazara które do tej pory rozpracował nadawały się raczej do eliksirów, aniżeli obrony czy ataku, ale mimo wszystko kupiły nam nieco czasu i pozbyły się kilku osób. Niby niewiele, ale zawsze coś.

Dumbledore zatrzymał się na chwilę, aby uwolnić się od diabelskich sideł i ta chwila wystarczyła, aby wszyscy, którzy atakowali bariery ulotnili się. Część przeniosła się do zamku, część tylko oddaliła od pola walki, aby móc później zakleszczyć wroga. Szybko zdezaktywowałam silniejsze i mniej nam potrzebne bariery wokół Hogwartu, używając do tego w dużej mierze magię zamku i wyczuwałam, jak pojawiają się nasze.

Drops, jak i wiele innych osób zorientowało się, że coś tu nie gra i spojrzeli w kierunku szkoły. Teraz zacznie się prawdziwa rzeź.

- Luna, Charlie, teraz! Snajperzy obrać cele! Strzelać bez polecenia, ale pamiętajcie, żeby uważać na naszych! Jeśli poczujecie zmiany muru, nie strzelajcie! Poczekajcie aż będziecie mieć czystą pozycję! Przygotować bomby i mugolskie środki masowego rażenia!

Ostatnim co widziałam na obrazach z kamer, zanim skupiłam się na niewielkiej modyfikacji murów, były zwierzęta wpadające na błonia i rozszarpujące część ludzi, oraz spadający z nieba ogień. Nic więcej nie dostrzegłam, zbyt zajęta tym, aby przystosować zamek bardziej do walki. Właśnie kończyłam, kiedy usłyszałam potworny ryk. Spojrzałam na kamery i dostrzegłam, że smok na którym przyleciał Charlie mocno krwawił z tylnej łapy, a ogon miał prawie całkowicie oderwany. Charlie nie mógł zrobić nic innego, jak tylko posadzić zwierze w Zakazanym Lesie i za pomocą świstoklika przenieść się do zamku.

Długo nie trwało, a rozległy się wystrzały i wybuch, a kolejne osoby na kamerach zaczęły padać. Ich przewaga liczebna, która początkowo wynosiła jakieś cztery do jednego zaczęła maleć. Zmrużyłam oczy, czując zawirowania magii i widząc ilość oraz częstotliwość wybuchów. Czas, jaki dał nam Harry się skończył, ale jego bariera przynajmniej na minutę kompletnie unieszkodliwiła magicznie wszystkich przeciwników. Niestety równocześnie ranne zwierzęta uciekały w poszukiwaniu schronienia, aby wyleczyć rany, a mugolskie środki masowego rażenia powoli nam się kończyły. Na ostatnią chwilę nie zdobyliśmy ich zbyt wiele. Również snajperzy nie pociągną zbyt długo.

Ostatni raz spoglądając na kamery, teleportowałam się na nowopowstałą jedną z niższych wież, gdzie zaraz dołączył do mnie Tom.

- Jak się podoba niespodzianka, Dumbledore?!- spytałam, spoglądając na pole bitwy, do którego dołączyła pozostająca dotąd z tyłu fala naszych ludzi, spychając ministerstwo i Zakon Kurczaka prosto na Hogwart, na nas; a mój głos poniósł się echem.- Pragę cię poinformować, że przez twoją pychę nie żyje nasz drogi Minister!

Widziałam dezorientację na twarzy starca, kiedy szybko rzucał na siebie Sonorus.

- C... Jak, na Godryka?! Nie powinniście przekroczyć tych murów!

- Och, Godryk miał z tym całkiem sporo wspólnego. Nawet fajny z niego gość, podobnie jak z reszty założycieli. Ale to nie powinno być dla ciebie ważne. Na twoim miejscu skupiłabym się na tym, że to jest dzień twojej klęski!

- Nie przegram!- warknął starzec, odbijając kilka klątw, kiedy został wprowadzony kolejny etap planu i ludzie z zamku zaczęli wysypywać się na błonia, zakleszczając przeciwników.- A już na pewno nie z wami!

Nie mogłam się nie roześmiać, słysząc pewność w jego głosie.

- Błagam! Przegrałeś w momencie, w którym cię zobaczyłam, a nawet wcześniej! Przegrałeś w momencie, w którym zamordowałeś moją matkę!

Starzec przez spojrzenie na mnie na chwilę się rozproszył. Wątpiłam, aby mnie stamtąd zauważył, ale przy odrobinie szczęścia, albo nieszczęścia, mógłby to zrobić.

- Zobaczymy się w momencie twojej śmierci, Dumbledore!- obiecałam, po czym zwróciłam się do Toma, jednak już bez charakterystycznego pogłosu.- Chcesz coś dodać?

- Nie ciągnę cudzych odezw.

Wzruszyłam ramionami i zbiegłam po schodach, trzymając w jednej ręce różdżkę, a w drugiej pistolet, po czym wybiegła z zamku i wpadłam wprost w sam środek chaosu, Armagedonu i istnej rzezi, od razu ładując w kilka osób kulki oraz Avady.

***

Walka trwała już którąś godzinę, zewsząd dobiegały krzyki, inkantacje, wystrzały, wybuchy, czasami ryki. Ciężko było się zorientować, czy ma się za plecami przyjaciela, czy wroga. Rozeznania na pewno nie ułatwiał siarczysty deszcz, który rozpoczął się ledwie pół godziny temu, a już zdążył utrudnić życie, lub ułatwić umieranie, wielu osobom.

Raz na jakiś czas mignęło mi jak komuś udawało się ściągnąć rannego towarzysza z pola walki, ale też, jak potencjalny medyk sam zostawał zraniony. Walczących ubywało po jednej i po drugiej stronie. Po naszej było raczej więcej rannych niż martwych, o czym świadczył brak ich podeptanych ciał.

W pewnym momencie obróciłam się gwałtownie na kałuży błota, słysząc za sobą chlupot wody i nie mogłam uwierzyć w to zrządzenie losu.

- Cześć, Dropsie.- uśmiechnęłam się szeroko, celując w mężczyznę różdżką, rękę trzymając w pogotowiu; pistolet już dawno wyrzuciłam, kiedy skończyły mi się naboje.- W końcu cię znalazłam. Wiesz, z góry lepiej cię widać!

- Ty!- warknął starzec, patrząc na mnie, uważnie obserwując moją postawę, która raczej nie była dosyć stabilna, kiedy trzeba było się stale pilnować, aby nie oberwać zbłąkany zaklęcie, o czym on również widocznie pamiętał.- Jak się tutaj dostałaś?!

- Opłaca się mieć Salazara za przodka a resztę założycieli za przyjaciół.- uśmiechnęłam się szerzej, na co spiął się.- Wiesz, rozdają wiele przywilejów i mają całkiem rozległą wiedzę.

Kiedy tylko zakończyłam zdanie, rzuciłam w mężczyznę zaklęciem. Ustawił on przed sobą barierę, jednak kolorowy promień przeszedł przez nią jak przez masło. Starzec w ostatniej chwili zrobił unik, a zaklęcie trafiło jakiegoś nieszczęśnika za nim. Mężczyzna zaczął gnić i nadymać się, a jego ciało po chwili zajęło się ogniem.

- Na przykład taką! Ciekawe nie? Rovena potrafiła mieć okropne pomysły! A podobno to Salazar był taki zły i niedobry!

Musiałam się skupić, kiedy w moją stronę poleciały trzy Avady i jakieś dwa zaklęcia nieznanego działania, którymi na pewno nie chciałam oberwać. Jak widać, nie tylko ja mam dostęp do rzadkiej wiedzy.

Zaraz zaczęliśmy wymieniać między sobą zaklęcia i klątwy, jednocześnie od czasu do czasu blokują lub wymijając jakieś zbłąkane promienie. Przybywało nam zranień, skręceń, czasami złamań. W pewnym momencie oboje wytrąciliśmy sobie różdżki z rąk. Automatycznie wyszarpnęłam zza pasa sztylet.

- Jesteś silna, ale to ja mam tutaj większe doświadczenia.- oświadczył z wyrazem triumfu na twarzy.- Jak myślisz, co będzie szybsze, głupia dziewczyno? Twój sztylet czy moja magia bezróżdżkowa?

- Moja teleportacja.- odpowiedziałam zza jego pleców, kiedy rzucił Avadę na mój powidok i nim zdążyłby zareagować, poderżnęłam mu gardło.

Cięcie w zamierzeniu było głębokie. Nie chciałam, aby w ostatnich spazmach ten stary piernik mnie zabił, tak więc wzięłam najostrzejszy sztylet, jaki posiadałam. Kiedy ciało starca upadło na ziemię, jego oczy już były martwe, a głowa do połowy odcięta. Litry jego krwi w zadziwiająco szybki i naturalny sposób mieszały się z błotem. Widząc to, uśmiechnęłam się do siebie.

- ALBUS DUMBLEDORE NIE ŻYJE!

***

Wojna nie kończy się wraz z zabiciem przeciwnika. Kończy się wtedy, kiedy uświadomisz sobie, ilu twoich bliskich odeszło, ilu przeżyło i ilu nigdy nie powróci do zdrowia. To właśnie uświadomiłam sobie, kiedy chodziłam po prowizorycznym szpitalu i zarazem kostnicy polowej. Było tutaj tyle osób, że kogokolwiek ciężko było rozpoznać bez zbliżania się na odległość dwóch-trzech metrów.

Pewną ulgę przeżyłam, kiedy tylko przestąpiłam próg tego miejsca i zobaczyłam trzech znajomych i uwikłanych w robocie po łokcie medyków. Zręcznie unikałam ich wzroku, bo pewnie kazaliby mi usiąść i dać się wyleczyć, a ja musiałam znaleźć resztę.

Z trudem patrzyłam na zabitych. Malcolm, Pansy, Theo, O'Hara, kilku innych uczniów Hogwartu, którzy jednak nie byli mi tak bliscy.

Przeniosłam wzrok na rannych, nie chcąc w tym momencie zobaczyć ciała jeszcze kogoś bliskiego. Pierwszą osobą, która rzuciła mi się w oczy, był Rabastan. Nie miał ręki, ale nie wydawał się tym przejęty, widocznie naszprycowany dużą ilością eliksirów przeciwbólowych. Ciągle powtarzał medykowi, że tamci (w domyśle chyba ci, których załatwił) skończyli gorzej.

Idąc dalej zobaczyłam Twisty, Lucjusza i Campbella. Wyglądali całkiem w porządku. Tylko kilka złamań. Lucjusz i Twisty z niepokojem rozglądali się za swoimi drugimi połówkami.

Syriusza spotkałam po paru metrach, podobnie jak Harry'ego. Syriusz widoczni był sparaliżowany od pasa w dół, a Harry nieprzytomny, ale z tego, co mówił mężczyzna, nic mu nie będzie. Podobno wybuch odrzucił go w bok tak niefortunnie, że uderzył głową o kamień. Uspokoiłam się, dopiero kiedy dopowiedział mi, że to opinia Dorei, a nie jego. Skinęłam głową i wysłałam patronusa do Twisty, aby nie martwiła się o swojego narzeczonego.

Nim doszłam do kolejnej rannej osoby, wpadłam na kogoś, kogo widok spowodował u mnie największą ulgę. Kompletnie ignorując prawdopodobnie pękniętą kostkę, podbiegła do Blaise'a i rzuciła mu się na szyję, mocno przy tym całując.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest!- wykrzyknęłam, a łzy, które wstrzymywałam od momentu wejścia tutaj, w końcu pociekły po mojej twarzy.

- To ja to powinienem mówić!- poprawił, patrząc na mnie z ulgą i przyciągając mnie do mocnego, zaborczego uścisku.- Salazarze, tak się bałem! Widziałaś chłopaków?

- Harry nieprzytomny, ale żywy. Fred żywy. George'a i Draco szukam.

- George jest tam.

Niewesoła mina chłopaka poinformowała mnie, że nie jest dobrze. Od razu kazałam mu się tam zaprowadzić, co też zrobił, równocześnie starając mi pomóc, abym nie kuśtykała i narzekając, że powinnam najpierw dać się prowizorycznie opatrzyć, chociaż sam miał złamanie otwarte ręki. Oboje rozumieliśmy, że najpierw musimy znaleźć pozostałych.

George z daleka nie wyglądał źle. Nie miał widocznego złamania ani nic takiego, był przytomny. Nie rozumiałam, czemu Blaise był tak zaniepokojony. Stało się to dla mnie jasne, dopiero kiedy byłam o kilka kroków od jednego z bliźniaków. Jego oczy... on był ślepy.

- George?- wyszeptałam, zbliżając się niepewnie do chłopaka.

- Lale?- spytała przekręcając głowę i uśmiechając się z ulgą.- Nic ci nie jest? Blaise cię szuka.

- Znalazł mnie.- powiedziałam, starając się utrzymać ciągłość głosu.- Mam się lepiej, niż mogłabym się spodziewać po walce z Trzmielem. George, co z twoimi oczami?

Chłopak przybrał dziwny wyraz twarzy.

- Mutacja zaklęć. Na chwilę obecną Fred ani nikt inny nie są w stanie nic zrobić. Jest wiele innych osób bardziej potrzebujących ich pomocy. Te oczy nie zagrażają mojemu życiu. Ej, nie patrz tak! Tak, wiem, jaką masz minę! Ze mną naprawdę dobrze! Co ważniejsze. Chwilę temu słyszałem, jak Draco szukał Harry'ego, was i swojej rodziny. Odmeldujcie mu się.

Z zaciśniętymi ustami wybąknęłam coś, co miało brzmieć jak „dobrze". W pierwszym odruchu chciałam tylko skinąć głową, ale uświadomiłam sobie, że on tego nie zobaczy. Razem z Blaise'em odeszliśmy od jego łóżka i zaczęliśmy szukać blondyna. I znaleźliśmy go nawet szybko, ale nie wiem, czy chciałam go znaleźć w takiej sytuacji. Draco bowiem klęczał przy łóżku Narcyzy. Ściskał jej dawno martwą i zimną dłoń, płacząc i krzycząc wniebogłosy. Wcześniej go nie usłyszałam w tym pomieszaniu ludzkich głosów, krzyków i płaczu.

Kiedy tylko się zbliżyliśmy, ugięły się pode mną kolana i tylko z pomocą Blaise'a nie upadłam na podłogę z impetem, a tylko się na nią osunęłam, od razu przytulając Draco.

- Ona nie powinna umrzeć w taki sposób.- wyszeptał przez łzy.

Jakimś cudem zrozumiałam, że nie chodziło mu o śmierć w walce, a to, jak jej ciało zostało potraktowane. Przyczyną śmierci ewidentnie było rozerwanie boku, utrata części wnętrzności i krwi. Tak, jak kilka lat temu u Blaise'a, jednak chłopaka dało się uratować dzięki szybkiej interwencji. Narcyza nie miała tyle szczęścia. W dodatku jej ciało pośmiertnie zostało podeptane i potraktowane kilkoma klątwami.

- Masz rację, nie powinna.- również wyszeptałam.

- Widzieliście Harry'ego i tatę?- spytał blondyn przez zaciśnięte gardło.

- Tak. Żyją, chociaż kiedy byłam u Harry'ego był nieprzytomny. Powinieneś iść do ojca. Martwi się o ciebie.

Blondyn skinął głową i wstał z podłogi. Jego wzrok był praktycznie pusty. Wyminął mnie i Blaise'a i już miał zniknąć w tłumie, kiedy zatrzymał się i spojrzał na nas.

- Lale, powinnaś tam pójść.- powiedział, wskazując jakiś kierunek.- Chociaż ostrzegam, nie ma tam nic dobrego.

Skinęłam głową i chwilę po tym, jak Draco zniknął w tłumie, z pomocą Blaise'a ruszyłam we wskazanym przez chłopaka kierunku. Kiedy minęliśmy kilka łóżek, a ja dostrzegłam, o czym mówił Draco, zrobiło mi się niedobrze. Równocześnie uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie celowo nie spotkałam tych osób na wejściu.

Na łóżkach, przykryci białymi prześcieradłami i mający jedynie odsłonięte twarze leżeli Illiyana i Fenrir, Szef, Bibi i Rudolf. Poczułam jak jeszcze bardziej robi mi się niedobrze, kiedy zobaczyłam kolejne ciała na dalszych łóżkach oraz osoby opłakujące swoich bliskich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro