Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 53

Szanowna Lady Gaunt

Mam obowiązek poinformować Panią, że data rozprawy z pani powództwa przeciwko Albusowi Dumbleodre'owi zostaje przeniesiona na dzień 27 sierpnia na godzinę 10:30. Bardzo przepraszamy za wszelkie komplikacje związane z tą zmianą oraz...

Złożyłam list i odłożyłam go na stolik. Nie było tam nic, czego bym się nie spodziewała. Wszystko szło zgodnie planem. Rozprawę przełożono, gazety ciągle najeżdżały na Dropsa, sam starzec wkurwiał się niemiłosiernie, a społeczeństwo myślało.

Uśmiechnęłam się, wstając z łóżka i wyciągając z szafy czarny, przyległy kombinezon, który zamówiłam u pani Lang pod kątem walk oraz akcji. Szybko go na siebie wciągnęłam, założyłam pasek, przy którym było mnóstwo kieszonek i przedziałek na eliksiry i inne przydatne rzeczy, które już wcześniej wypełniłam. Nabiłam broń i schowałam jeden pistolet do kabury, drugi za pas. Różdżkę przymocowałam do specjalnego uchwytu na ręce. Założyłam jeszcze tylko wysokie glany, spięłam włosy w warkocz i zakładając białą maskę na głowę tak, aby na razie nie zasłaniała mojej twarzy, opuściłam sypialnię.

Szybko pokonałam korytarze posiadłości i znalazłam się w jadalni, gdzie siedzieli już Lestrange'owie w strojach śmierciożerców i popijali kawę oraz jedli ciasto bananowe Fiołka, które tak na marginesie, było przepyszne! Mimo wszystko był to dość zabawny widok. Jedni z najbardziej niebezpiecznych i poszukiwanych ludzi w magicznej Anglii, jeśli nie na świecie, siedzieli sobie grzecznie przy stole w strojach „roboczych" i jedli ciasto ozdobione bitą śmietaną. Jestem pewna, że niewiele osób by mi w coś takiego uwierzyło.

- Nie zapomnieliście przypadkiem o tym, że za chwilę zaczynamy akcje?- spytałam podchodząc do stołu i zabierając Rudolfowi talerzyk z ciastem oraz widelczyk i zjadając kawałek wypieku.- Ja wiem, że moje skrzaty są wybitne w kuchni, ale nie zapominajcie o pracy! Tom raczej nie byłby zadowolony z tego faktu. A jego byście ciastem nie udobruchali.

- Jeśli byłoby to ciasto wiśniowe, to może by się udało.- mruknął cicho Rabastan, ale udało mi się to dosłyszeć.

Słysząc tą informację, otwarłam szeroko oczy z szoku.

- Rabastan, skąd ty masz takie informacje?- spytałam, wpatrując się w mężczyznę z niewyobrażalnym zdziwieniem.

Na to pytanie podskoczył na miejscu i spojrzał na mnie i członków swojej rodziny z zakłopotaniem. Potarł kark i uciekając wzrokiem gdzieś w bok, oświadczył.

- To jest jedyne, co potrafię zrobić. Raz, za czasów pierwszej wojny, zlecił mi jakąś robotę u siebie w posiadłości. Nie pamiętam już, co to było, ale roboty było przy tym sporo i przez pewien czas pomieszkiwałem u niego, żeby mieć więcej czasu na robotę. Jako że lubię słodkie, upiekłem sobie całą blachę tego ciasta. Któregoś razu zrobiłem sobie przerwę podczas pracy i poprosiłem skrzata o kawałek mojego wypieku. Nie zdążyłem nawet go spróbować, kiedy Czarny Pan wszedł do gabinetu, spojrzał na mnie, zabrał mi ciasto i wyszedł. Byłem w autentycznym szoku. Pomyślałem, że może jest wkurwiony bo nie pracuję, ale ma wyjątkowo dobry humor, że nie dostałem z Crucio. Potem jednak poszedłem do kuchni i przez uchylone drzwi zobaczyłem jak wyciąga blachę z lodówki i prawie połowę odkrawa sobie na talerz, po czym zniknął w swoich kwaterach. Ostatecznie z całej blachy ciasta, nie miałem ani kawałka.

Słysząc tą historię, nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. No co jak co, ale po pierwsze: Rabastan nie wygląda na osobę, która potrafiłaby zrobić cokolwiek w kuchni, oprócz puszczenia jej z dymem; a po drugie: Tom nie wygląda na kogoś, kto lubi słodkie. Oczywiście na samym parsknięciu śmiechem się nie skończyło i musiałam przytrzymać się krzesła Belli, żeby nie wylądować na podłodze. Zwłaszcza, kiedy zobaczyłam twarze pozostałych Lestrange'ów: autentyczny szok!

- Dobra!- powiedziałam, biorąc głęboki oddech i odstawiając talerzyk.- Rabastan, zatrudniam cię w kuchni! Nauczysz moje skrzaty przygotowywać to ciasto! A teraz tyłki w górę! Mamy jakieś dwie minuty, żeby nie spóźnić się na akcje! Życzę wam powodzenie.

- Nie będzie potrzebne.- oznajmił Rudolf, wstając od stołu.

Skinęłam głową, naciągnęłam maskę na twarz i teleportowałam się do mojej grupy.

***

- Grupy Alfa, Beta, Gamma powoli kończcie. Nie wiemy, kiedy zjawią się aurorzy.- powiedziałam do słuchawki, siedząc na fontannie w Ministerstwie Magii i ryjąc na jego suficie nasz znak.- Grupa Delta, jak tam przeszukiwanie archiwów?

- W porządku.- usłyszałam głos Astorii.- Mamy kilka ciekawych informacji. Powoli kończymy.

- Rozumiem. Jak skończycie, spotykamy się w punkcie Zero.- poinformowałam.- Chyba, że pojawią się aurorzy. Znacie postępowanie w takiej sytuacji. Grupa Epsilon, co u was?

- Mamy to, po co przyszliśmy.- oznajmił Harry.- Kończymy trzeci etap.

- Przyjęłam!

Zeskoczyłam z fontanny, przyglądając się mojemu dziełu, oraz patrząc na postępy pozostałych trzech grup. Było dobrze. Przy dobrych układach, za jakieś dwadzieścia minut moglibyśmy spokojnie wracać. Cały hol główny za chwilę wyglądać będzie pod nasze dyktando! Uśmiechnęłam się, ale mój wzrok ponownie padł na fontannę. Nie podobała mi się.

Odeszłam od niej na bezpieczną odległość i to samo rozkazałam stojącym najbliżej osobom, po czym walnęłam w wątpliwej jakości i urody posąg Bombardą. Cała ozdoba rozleciała się w drobny mak, a jej fragmenty poleciały nawet na kilka metrów, niekiedy zarysowując podłogę. Uśmiechnęłam się szeroko, choć maska skutecznie to ukrywała, przed resztą osób.

Po chwili zastanowienia, w miejscu posągu, wyczarowałam hologram naszego znaku oraz znaku Toma, który widocznie niezadowolony, kończył rycie swojego znaku, zaraz obok mojego. Oba symbole powoli obracały się wokół własnej osi. Nie można było ich usunąć w żaden sposób. Zaklęcia w wężomowie, mają wiele zalet.

- Grupa Dzeta, co u was?

- Zmierzamy do punktu Zero.- oznajmił O'Hara.- Misja zakończona. Znaleźliśmy coś ciekawego i zebraliśmy możliwie najwięcej informacji.

- Przyjęłam. Świetnie się spisaliście!- pochwaliłam, dołączając do członków pierwszych trzech grup i ryjąc na ścianach różne odezwy.- Do zobaczenia w punkcie Zero! Grupy Eta, Theta, Iota, Kappa. Jak wygląda wasza sytuacja?

- Departament Przestrzegania Prawa przeszukany.- powiadomił Avery.- Mamy kilka niesłusznie wydanych wyroków oraz dowody na przyjmowanie łapówek od ludzi Dumbledore'a. Zabieramy się za drugą część akcji.

- Tu grupa Theta!- odezwała się Euphi.- Redakcja proroka przeszukana i prawie skończyliśmy „wypowiadanie" pracy pieskom Dropsa oraz pozbawionym talentu poszukiwaczom tanich sensacji.

- Mam nadzieję, że Skeeter zostawiliście.

- Zgodnie z prośbą Jelenia.

Skinęłam głową, choć kobieta nie mogła tego zobaczyć. Zakończyłam rycie napisu i usiadłam pod holograficznymi znakami, prostując kości. Tom spojrzał na mnie z niezadowoleniem, ale nic nie powiedział.

- Zgłasza się grupa Iota!- usłyszałam głos którejś ze śmierciożerczyń.- Biuro Ministra przeszukane! Ten facet jest już skończony!

- Grupa Kappa zgłasza naruszenie postawionych przez nas barier!- poinformował Remus.- Jeśli to ministerstwo, macie jakieś piętnaście minut. Jeśli aurorzy z doświadczeniem, albo ludzie Dumbledore'a, co najwyżej siedem. Jeśli jest pośród nich starzec, nie więcej jak trzy!

Słysząc to, przygryzłam wargę.

- Do wszystkich grup! W najgorszym wypadku mamy trzy minuty! Grupy Alfa, Beta, Gamma oraz te zmierzające do punktu Zero, przygotować się do starcia! Pozostali mają najpierw dokończyć robotę a później zdecydować czy dołączają do punktu Zero, czy się ulatniają! Mam nadzieję, że zapoznaliście się z listą osób nietykalnych! Wykonać!

Wszystkie obecne grupy natychmiast rozpoczęły przegrupowanie się w mniejsze jednostki. Moi ludzie, ubrani w przyległe kombinezony, od razu sięgnęli po broń palną, oraz wszelkiego rodzaju gadżety, podczas gdy ludzie Toma mieli różdżki w pogotowiu. Na cichą komendę „znikamy" wydaną przez dowódcę każdej z grup, ich członkowie zaczęli znikać pod różnorodnymi zaklęciami maskującymi. Wszystko było dokładnie przemyślane.

Sięgnęłam po pistolet ukryty w kaburze, a w lewą rękę chwyciłam różdżkę. Stałam, uważanie nasłuchując i obserwują otoczenie, w myślach odliczając czas. Kiedy minęły trzy minuty, trochę się zrelaksowałam, jednocześnie boleśnie uświadamiając sobie, że skoro dyrektora nie ma tutaj, to jest gdzieś indziej. Miałam nadzieję, że chłopaki dadzą sobie radę i że nie będzie trzeba ich łatać. Ale nie mogłam się teraz rozpraszać.

Po upłynięciu sześciu minut, w holu głównym zaczęli pojawiać się pierwsi ludzie. Od razu wiedziałam, że nie będzie łatwo. Gawain Robards, Rufus Scrimgeour, Kingsley Shacklebolt, Nimfadora Tonks, Amelia Bones, stado aurorów i urzędników. Co najmniej dwa nietykalne nazwiska, dwa uznawane jako „nie-wiem-jak-ich-przydzielić-bo-mają-zdolności-i-mogą-albo-sprawić-kłopoty-albo-pomóc-jeśli-jakimś-jebanym-cudem-przeciągnelibyśmy-ich-na-naszą-stronę", kilka osób będących ewidentnym zagrożeniem, które najlepiej jak najszybciej trzeba by usunąć.

- Witam pracowników Ministerstwa Magii!- rozłożyłam szeroko ręce w geście parodiującym Dropsa.- Jak wam mija ten piękny wieczór?

- Voldemort!- wykrzyknął Shacklebolt, patrząc na wężową karykaturę twarzy mojego kuzyna.- Ty i twoja podwładna macie się poddać! Jesteście otoczeni!

- Ej!- oburzyłam się, uważnie wpatrując się w każdą wycelowaną we mnie różdżkę.- Po pierwsze, nie ładnie jest ignorować innych! Nawet nie odpowiedział mi pan na powitanie! Gdzie podziało się dobre wychowanie, co?! Po drugie, nie jestem jego podwładną, tylko wspólniczką! Wspól-ni-czką! Czyli współpracujemy ze sobą, a nie, że ja mu służę! No i po trzecie, to wy jesteście otoczeni.

Kilka osób słysząc to, poruszyło się niespokojnie.

- O czym ty...- zaczął Scrimgeour.

- Ludzie Voldemorta mają was na celowniku.- oznajmiłam z zadowoleniem i luzem.- A moi ludzie są między wami. Rozejrzyjcie się. Spójrzcie na wszystkie osoby dookoła. Przyjrzyjcie się im uważnie. Ilu z ich mogło was zdradzić? Ilu z nich może pracować dla mnie? Ilu przekazuje informacje? Moi ludzie są po waszej prawej i lewej. Są przed wami i za wami. I nie możecie nic z tym zrobić, żeby przez przypadek nie załatwić swoich. My za to bez problemu możemy zlikwidować nasze cele...

Kilka zaklęć poszybowało w stronę moją i Toma. Bez problemu uniknęliśmy pierwszej fali ataków, stawiając zwykłe, wzmocnione tarcze Protego. Niemniej jednak, kiedy atakuje cię grupa aurorów, w tym szef ich departamentu i kilka osób z czołówki, nie ma czasu na oddech. Strzelając do kilku napastników, schowałam się za pozostałościami fontanny. Wystrzelałam do końca cały magazynek, po czym zmieniłam broń i powtórzyłam czynność. Kilka osób padło martwe, kilka było rannych. Tom ukryty za jedną z wyższych pozostałości posągu (nie będzie w końcu tarzał się po podłodze jak jakiś plebs), sukcesywnie ściągał kolejne osoby.

Wyjrzałam zza krawędzi fontanny na powoli zbliżający się tłum. Jeszcze kawałek. Cztery metry... trzy... dwa. Ostatni metr. Wszystko na miejscu.

- ATAK!- wydarłam się.

Pośrodku grupy pracowników ministerstwa zakotłowało się. Znikąd zaczęły wyłaniać się zaklęcia i klątwy, dźwięk wystrzałów był ogłuszający, wprowadzając czarodziejów z ministerstwa w szok i ogłupienie. Nim się obejrzeli, atakowali powietrze, często trafiając w swoich i prawie kompletnie tracąc zainteresowanie mną i Tomem. A przynajmniej tak to wyglądało w przypadku płotek. Ci wprawieni w swoim fachu, zwracali na nas większą uwagę, jednocześnie uważając, żeby nie oberwać z niczego w plecy.

Kiedy kobieta w różowych włosach, Tonks, poślizgnęła się na rozprowadzonej po części holu cieczy, wiedziałam, że powoli kończymy.

- Co do...?- zdziwiła się, czując dziwny zapach cieczy.

- Grupy Delta, Epsilon, Dzeta, Eta, Theta, Iota, Kappa wycofać się!- poleciłam do słuchawki.- Kończymy ten cyrk!

Po tych słowach wyskoczyłam zza osłony, celując przed siebie różdżką, którą odpierałam większość zaklęć i klątw. W drugiej ręce trzymałam niewielki flakonik wypełniony tą samą substancją, w którym dodatkowo znajdował się kawałek materiału. Wyjściem zza fontanny ponownie skupiłam na sobie uwagę, przez co w moją stronę poleciało kilka zaklęć. Udało mi się uniknąć prawie wszystkich i tylko jedno zaklęcie tnące trafiło mnie w bok. Ból był spory, bo cięcie było głębokie, jednak nie mogłam się tym teraz przejmować.

- Manewr piąty!-poleciłam, podpalając kawałek materiału.- Zmywamy się!

Zgodnie z planem odczekałam kilka sekund, podczas których między urzędnikami działy się najróżniejsze rzeczy, których ci czarodzieje nie mogli wytłumaczyć. Razem z wybuchami dymu, światła czy płatów kwitów, zniknęło również kilku aurorów i wpływowych urzędników. Jak zauważyłam, nie wszystkich, których chciałam, udało się zgarnąć i teraz mogłam mieć tylko nadzieję, że przeżyją. Nie mogłam już dłużej zwlekać.

Podpalona fiolka poszybowała w powietrzu, roztrzaskując się zaledwie pół metra od jakiegoś aurora, który niechybnie stał przy rozlanej substancji. Roztrzaskana buteleczka natychmiast zajęła się ogniem, podpalając szatę nieszczęśnika, a płomienie w błyskawicznym tempie rozeszły się po całym pomieszczeniu, niekiedy podpalając kogoś, lub powodując wybuch, kiedy dotarły do rozsypanego prochu. Hol główny Ministerstwa Magii zamienił się w małe piekiełko.

I w takim stanie je zostawiłam, teleportując się do miejsca spotkania.

***

Usiadłam na kanapie, uciskając mocno ranę i sapnęłam cicho, ignorując uwagę Toma o tym, że zapaskudzę mu tapicerkę. Mówi się trudno. Poza tym, skrzaty nie będą miały problemu, żeby ją wyczyścić. Albo ogarnąć nową kanapę.

Przymknęłam na chwilę oczy, czekając na pojawienie się jakiegokolwiek medyka. W końcu Severus wszedł do gabinetu. Od razu podał mi eliksir na uzupełnienie krwi, który miałam wypić, jak tylko wyleczy moje zranienie. Kiedy rozkładał kilka innych eliksirów, które mogłyby się przydać na stoliku, rozpięłam górę kombinezonu i ściągnęłam go do połowy, zostając w obcisłej koszulce, którą zaraz uniosłam w górę.

Kiedy mężczyzna do końca rozłożył specyfiki i usiadł obok mnie na kanapie, zmarszczył brwi, patrząc na moje zranienie. Rzucił kilka zaklęć diagnozujących, po czym, z podobną miną, jak do tej pory, zaczął mnie leczyć.

- Na szczęście zaklęcie nie uszkodziło żadnych narządów.- powiedział.- Straciłaś jednak dużo krwi. Po cholerę wychodziłaś zza tej fontanny?!

- Zza niej nie widziałam benzyny.- przyznałam, oddychając z ulgą, czując przechodzący ból.- A miała tylko jedną szansę i mało czasu. Jakie mamy straty?

- Wśród twoich ludzi, żadnych ofiar śmiertelnych.- poinformował Tom, czytając wstępne raporty przyniesione przez skrzata.- Nikt też nie jest trwale okaleczony. Zdarzyły się złamania, skręcenia czy drobne zranienia.

- Chłopcy?- podpytałam.

- Wykończeni.- oznajmił Severus.- Widocznie dali z siebie wszystko, o czym świadczą ich wyniki. Draco ma złamaną rękę, dostał niezbyt miłym zaklęciem. George wlazł mugolskiej policji pod broń, Fred z Doreą właśnie wyciągają mu kulę. Nie przeszkadza mu to jednak w uśmiechaniu się jak idiota i cieszeniu z wysadzenia tego magazynu. Blaise ma wstrząs mózgu i wybity bark, jego stan nie jest jednak poważny. Harry jest bez szwanku, ale z racji małej liczby medyków pomaga ogarniać wszystkich rannych, podobnie jak Fred, który ja już mówiłem, jest w trakcie wykonywania zabiegu.

- Rozumiem.- odetchnęłam z ulgą.- Dobrze się spisali z dowodzeniem. Tom, a co z twoimi ludźmi?

Mężczyzna przekartkował dokumenty i przywołał szklankę whisky.

- Dziesięciu zabitych świeżaków, dwie osoby ze stałym kalectwem, poza tym liczne zranienia podobne do tych twoich ludzi.- powiedział beznamiętnym tonem.- Patrząc na skalę przeprowadzonych ataków oraz ich sukcesywność wynoszącą 92%, to naprawę znikome ofiary.

- Nie wydajesz się niezadowolony stratą tych ludzi.- zauważyłam, kiedy Severus kończył leczyć mój bok.

- Jak mówiłem, przy takim sukcesie to znikome ofiary.- stwierdził chłodno Tom.- Poza tym, nie zginął nikt o znaczących umiejętnościach czy kontaktach.

Na tą informację westchnęłam ciężko.

- Strasznie przedmiotowo traktujesz swoich ludzi.- stwierdziłam, sięgając po eliksir uzupełniający krew.- Ale się nie mieszam. To twoi ludzie. Jednak zapamiętaj, że jeśli w ten sposób potraktujesz kogoś dla mnie ważnego, to urządzę ci piekło. Kogo udało nam się porwać?

- Kilku pracowników ministerstwa, pięciu czy sześciu członków zakonu Dropsa, w tym auror Nimfadora Tonks, metamorfomag.- odczytał mój krewniak z dokumentów, dokańczając szklaneczkę alkoholu.- Kingsley'a Shacklebolt'a nie udało nam się pojmać, a Amelia Bones wyślizgnęła się nam w ostatniej chwili. Oprócz tego kilka osób o przydatnych talentach i/lub zdolnościach oraz wiedzy i wpływach. No i Harry zgarnął to, dla czego Dumbledore wysłał Podmore'a do ministerstwa. Przepowiednia.

Skinęłam głową. Już wcześniej zostaliśmy o tym poinformowani. Pytanie było tylko takie, co się w niej znajdowało i dlaczego Drops chciał ją u siebie.

- Severusie, co takiego jest w tej przepowiedni, że Drops chciał ją zwinąć z ministerstwa?- spytałam, zapinając kombinezon.

- Nie wiem. Nie znam jej całej treści.- burknął mężczyzna widocznie niezadowolony tym tematem.

Pakował eliksiry do torby tak, jak nigdy nie potraktowałby swoich ukochanych cudeniek. Coś musiało być na rzeczy w tym temacie. Albo coś musiało się stać. Jeśli chodziło o drugą opcję, dałam sobie spokój. Wiedziałam, że jeśli będzie chciał, to powie. A jak nie, to tylko by się bardziej upierał przy nie mówieniu, jeśli bym naciskała. Istniała jeszcze opcja, że chodziło o jedno i drugie.

- Postaraj się tego dowiedzieć.- polecił Tom.

- Nie mogę!- warknął mężczyzna.- Trzmiel wywalił mnie z zakonu, a kiedy tylko skończył się rok szkolny, wywalił mnie również z Hogwartu!

- Co takiego?!- zdziwił się Tom, o mało nie rozsypując papierów.

- Czyżby chodziło o tamtą rozmowę, podczas której o mało cię nie zabił?- spytałam, przeczuwając powód decyzji starca.

Były już profesor skinął głową, odkładając torbę na podłogę i sięgając po szklaneczkę alkoholu przyniesioną przez skrzata.

- Tak.- stwierdzi, prawie od razu wypijając pół szklaneczki Ognistej.- Nie spodobało mu się, że nie zgadzam się na zabicie dwójki dzieciaków „dla większego dobra"! Jebany zbawca od siedmiu boleści!

Zamrugałam zaskoczona. Sev wrzucający na kogoś i to w tak prostolinijny sposób? Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego widzieć! W dodatku powód, przez który został wylany. Dla osoby z zewnątrz to byłoby jak odwrócenie się świata o sto osiemdziesiąt stopni.

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie coś jeszcze z tamtej rozmowy.

- Ej, Sev? Podczas tamtej kłótni powiedziałeś coś o obietnicy.- zauważyłam, a mężczyzna spiął się.- O tym, że obiecałeś coś rodzicom moim i Harry'ego.

Przez chwilę Mistrz Eliksirów wpatrywał się we mnie tymi bezdennymi tunelami, aka swoimi oczami. W pewnym momencie dopił drugą połowę szklaneczki i kiwając głową, przywołał coś. Przez chwilę wpatrywał się w niewielkich rozmiarów kawałek papieru, aż w końcu podał mi go.

Otwarłam szeroko oczy, widząc na zdjęciu trzy pary. Moi rodzice, Severus z jakąś kobietą podobną do mojego ojca i... to chyba byli... rodzice Harry'ego? Nie miałam zielonego pojęcia, że się znali! Ba! Widocznie byli w dobrych kontaktach, co raczej nie powinno się zdarzyć, skoro brali udział w wojnie, po różnych stronach barykady!

- To są moi rodzice.- powiedziałam cicho.- To ty z jakąś kobietą. A to są rodzice Harry'ego.

Mężczyzna przytaknął, zupełnie ignorując zdziwienie Toma, który przysłuchiwał się tej rozmowie.

- Tak, to rodzice twoi i Harry'ego, oraz ja z Chantal May. Moja narzeczona była twoją ciotką.

Nie mogłam w to uwierzyć. Przenosiłam zaskoczone spojrzenie ze zdjęcia na mężczyznę i z powrotem. Miałam ciotkę, która była narzeczoną Sev'a. Która widocznie nosiła jego dziecko. I o której nic nie wiedziałam. O której nikt mnie nigdy nie poinformował: Severus, rodzice, czy chociażby wuj i ciotka albo kuzyni.

Nie odezwałam się ani słowem, czekając na dalszą część historii.

- Przyjaźniliśmy się mimo różnic w poglądach. Rodzice Harry'ego, zwłaszcza matka, rozumieli, dlaczego mamy uraz do mugoli, jednak nie popierała naszych metod. My za to szanowaliśmy zdanie Lily i James'a, jednak zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że dobrocią niewiele zdziałamy. I tak jak już mówiłem, nie przeszkadzało nam to w przyjaźnieniu się. Któregoś razu, twoi rodzice i Potter'owie poprosili mnie, żebym zajął się ich dziećmi, tobą i Harry'm, jeśliby coś im się stało. Jako szpieg miałem największe szanse na przeżycie, w każdej chwili mógłbym zmienić stronę lub kompletnie się ulotnić. Zgodziłem się, choć nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że którekolwiek z nich mogłoby zginąć.

- Nie dotrzymałeś tej obietnicy.- zauważyłam, starając się, aby w moim głosie nie zabrzmiała gorycz.

Niezbyt mi się to chyba jednak udało, sądząc po niemrawej minie Severusa, który niemo przytaknął.

- Chantal i nasza córka, zmarły w krótkim czasie od porodu i to mnie załamało. Odsunąłem się wtedy od pozostałych. Kiedy postanowiłem to naprawić, było już trochę za późno, Potter'owie się ukryli. Na szczęście twoi rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Mimo urwanego kontaktu z Lily i James'em, kiedy tylko podsłuchałem przepowiednię, skontaktowałem się z nimi opracowanym przez Lily sposobem. Powiedziała mi, że cieszy się, że już mi lepiej.- powiedział słabo, wpatrując się gdzieś w przestrzeń w kominku.- I dodała, że powinienem przekazać Tomowi te informacje, zanim by się na nie natknął przeszukując mój umysł. Była spokojna o siebie, James'a i Harry'ego, poinformowała mnie o zaklęciu, które ich ukryło. Wiedziała jednak, że na wojnie różnie bywa, więc przypomniała mi o obietnicy. Pamiętałem o niej aż za dobrze. Zgodnie z jej poleceniem przekazałem wiadomość. Gdybym tylko wiedział, że ten przeklęty szczur...!

Zrobił taki ruch, jakby chciał rzucić na nowo napełnioną szklaneczką trunku prosto w kominek, powstrzymując się w ostatniej chwili. Po raz kolejny kompletnie zignorował oniemiałego Toma, który chyba dla bezpieczeństwa odłożył papiery na biurko i nie sięgał po własny alkohol. Ja również miałam niedowierzanie wypisane na twarzy, kiedy wpatrywałam się w siedzącego obok, zmęczonego wspomnieniami mężczyznę.

- Bardzo chciałem zająć się Harry'm po śmierci Lily i James'a. Jednak Dumbledore powiedział, że Harry będzie bezpieczniejszy u tych Dursley'ów!- praktycznie wypluł to nazwisko.- Stwierdził, że to zbyt niebezpieczne, aby szpieg wychowywał dziecko i odszedł. Co z tego, że Voldemort wtedy zniknął?! Chciałem się kłócić, nawet złożyć pozew do sądu, ale twoi rodzice powiedzieli, że byłoby to zbyt podejrzane i że Lily i James by zrozumieli. Poddałem się i to był pierwszy błąd, pierwsze niedotrzymanie obietnicy. Drugim błędem było nie znalezienie ciebie. Po śmierci Sophie szukałem cię jak szalony, ale nie było po tobie śladu. Najmniejszego. W pewnym momencie spodziewałem się najgorszego. Kiedy dowiedziałem się, że zostałaś przyjęta na pierwszy rok w Hogwarcie odczułem niewyobrażalną ulgę i kiedy Dumbledore zapytał mnie o towarzyszenie podczas wizyty, zgodziłem się. Miałem w planach nawet cię adoptować, ale... Przeraziłem się. Coś w tobie sprawiało, że bałem się jedenastoletniego dziecka. Bałem się ciebie do tego stopnia, że postanowiłem nie dotrzymywać obietnicy. I to był mój trzeci błąd. Trzy błędy, za które nie odpokutuję przez całe swoje życie! Uświadomiłem to sobie, kiedy powiedziałaś mi o Black Wolf. Gdybym w którymkolwiek momencie tej historii podjął inną decyzję, zrobił cokolwiek innego...!

- Być może wszystko byś zmienił.- przyznałam, oddając mu zdjęcie.- Być może, jeślibyś mnie wcześniej znalazł, nie zostałabym skrzywdzona przez mugoli. Gdybyś jednak adoptował mnie kilka lat temu, niewiele by się zmieniło. Być może nie zostałabym Black Wolf, bo nie wyszłabym z sierocińca i nie spotkałabym ludzi szefa. Dalej jednak nienawidziłabym mugoli i pragnęła zemsty. Być może byś się z tym uporał, być może nie. Nie możesz mieć pewności, czy udałoby ci się zmienić moją drogę. Ja cię za nic nie winię, Severusie.- uśmiechnęłam się ciepło do mężczyzny, czując, jak cały żal się ze mnie po prostu ulatnia.- Dałeś z siebie wszystko, co mogłeś. Zarówno szukając mnie, jak i przez wszystkie moje lata nauki. To, że mnie nie adoptowałeś, to tylko nic nie znacząca drobnostka! Wywiązałeś się z umowy danej moim rodzicom najlepiej jak mogłeś!

Mężczyzna nie wydawał się być jednak tego taki pewny, patrząc się na mnie tak dziwnie zbolałym wzrokiem. Nie pasowała mu ta mina. O wiele bardziej lubiłam to sarkastyczne uniesienie brwi, albo wkurzenie, kiedy zrobiłam coś głupiego lub ryzykownego. Jednak ta mina, doskonale informowała o tym, że Severus też jest człowiekiem.

Przewróciłam oczami z szerokim uśmiechem i przytuliłam mężczyznę. Tak po prostu. Spiął się niemiłosiernie. Długo trwało, zanim niepewnie odwzajemnił uścisk. Jeszcze mocniej go przytuliłam, po czym odsunęłam się z szerokim i ciepłym uśmiechem.

- Naprawdę cię nie winie, Sev. Co więcej, dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś! I Harry będzie tego samego zdania, kiedy opowiesz mu tą historię, możesz być tego pewny. A teraz, jeśli tylko nie popadłeś w depresję, czas wracać do roboty! Ranni na ciebie czekają!

- Raczej modlą się, żebym to nie ja się nimi zajmował.- brunet uniósł kącik ust.

- No to czas pogrzebać ich nadzieje.- wyszczerzyłam się.- No dalej, leć! Ja też zaraz idę. Jeszcze Blaise się na mnie obrazi, jak go nie odwiedzę!

Mężczyzna skinął głową i opuścił gabinet. Ja za to wstałam z kanapy i podeszłam do biurka Toma, który wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Severus. Szybko skopiowałam raporty wstępne i chwyciłam swoją kupkę dokumentów.

- Jeśli spróbujesz rozliczać Severusa za to, czego się dowiedziałeś, możesz być pewny, że skończysz marnie!- warknęłam lodowato i ruszyłam w drogę do lecznicy.

***

CAŁA ANGLIA- MAGICZNA I MUGOLSKA- ZDRUZGOTANA! NAJWIĘKSZA SERIA ATAKÓW W HISTORII!

Podobne nagłówki pojawiły się w każdej gazecie następnego dnia. Nie było osoby, która nie słyszałaby o atakach zorganizowanym przez Voldemorta i jego zamaskowaną wspólniczkę. Trochę to przykre, że nie dostałam własnej ksywki, ale cóż. Ważniejsza była treść artykułów nad to, czy zostałam jakoś ochrzczona przez media, czy nie.

Każdy artykuł traktował o tym samym i to praktycznie w niezmienionej formie. A to rzadkość. W każdej gazecie mówiono o atakach na mugolskie i czarodziejskie miejsca w wykonaniu śmierciożerców oraz moich ludzi, którzy zasłużyli na miano „ludzi w białych maskach". Czyli tak jak ja na żadne. Mówiono o wielkości i sile przeprowadzanych akcji, ale też o spójności ich wykonania. Szczególnie opisano atak na ministerstwo, łącznie z moją finalną wiadomością płonącą na podłodze: „Przyłączcie się, lub nie wchodźcie w drogę"; która wraz w widniejącymi w całej Anglii napisami „ujawnimy się", „wyjdziemy z cienia", „nie damy sobą pomiatać" czy „nie pozwolimy się prześladować", tworzyła chyba dość jasny przekaz. Wspomniano również o porwaniu kilku osób i kilku ofiarach śmiertelnych.

Odłożyłam gazetę na stół i dokończyłam śniadanie.

- Trzeba zajrzeć do ludzi w lochach.- poinformował Tom.

- Wyznaczyłam do tego już kilka osób.- mruknęłam, popijając sok.- Zostawiłam ci ich listę w gabinecie. Resztą niech zajmą się twoi ludzie.

- A ty?

- A Lale jedzie na wakacje.- uśmiechnęła się do mnie ciocia Euphi, co też odwzajemniłam.

- Przez dwa tygodnie ja i Blaise będziemy niedostępni. Jedynym, na co zareagujemy, będzie kod czerwony.

- Zaraz, co?!- zdziwił się chłopak.- Jakie wakacje? O co chodzi?

Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Wyjeżdżasz ze mną na dwa tygodnie w trybie natychmiastowym. Jesteś już spakowany. Rudolfie, mam nadzieję, że przypilnujesz tamtą dwójkę od rozwalenia mi domu. W razie czego, Alstremeria ma zezwolenie na zakucie was w dyby. Chłopaki, liczę, że ogarniecie dla mnie wszystko co istotne. Remusie, zapomniałam ci powiedzieć, żebyś zajął się auror Tonks. Prawdopodobnie najlepiej do niej trafisz. Syriusz, ani waż mi się hajtać przez te dwa tygodnie! A teraz... Au revoir!

Chwyciłam Blaise'a za rękę i teleportowałam do salonu mojej posiadłości, gdzie już stały nasze spakowane kufry. Z uśmiechem zmniejszyłam mój bagaż i schowałam go do leżącej na kanapie torebki, którą zaraz zawiesiłam na ramieniu.

- No co tak stoisz?- spytałam z uśmiechem odwracając się do Blaise'a, który stał pośrodku salonu z głupią miną, dalej trzymając w ręce widelec z nabitym kawałkiem naleśnika, który jednak może powinnam mu pozwolić zjeść, zanim zabrałam go od stołu.- Zaraz aktywuje się nasz świstoklik, więc bierz swój bagaż. Chyba że ja mam go wziąć?

To stwierdzenie chyba nieco otrzeźwiło chłopaka, bo zjadł kawałek naleśnika i po odłożeniu widelca na stolik, zmniejszył swój kufer i włożył do kieszeni spodni. Przez cały czas jednak patrzył na mnie uważnie.

- O co chodzi z tym wyjazdem?- spytał, unosząc brew.- Gdzie jedziemy?

- Niespodzianka!- pokazałam mu język, chwytając za słomkowy kapelusz i wyciągając go do niego.- Poza tym, zasługujemy chyba na wakacje, nie? Powinieneś się cieszyć. To będą dwa tygodnie bez jakiejkolwiek pracy. Tylko ty, ja i tamto miejsce!

Chłopak wyglądał na zaintrygowanego, kiedy chwytał za kapelusz. Gdy tylko to zrobił, poczułam szarpnięcie w okolicach pępka. Nasza podróż zapewne trwała dłużej niż inne podróże świstoklikiem, ale odległość również była spora. W końcu nasze stopy dotknęły piasku, a podróż się zakończyła.

Z szerokim uśmiechem rozejrzałam się dookoła, zakładając kapelusz na głowę, aby nie musieć go nieść. Na dworze panowała noc, gwiazdy rozjaśniały prawie całe niebo. Za naszymi plecami morze powoli i spokojnie obijało się o piaszczysty brzeg, który szerokimi pasami ciągnął się na prawo i lewo, niknąc przy klifach, lub zakręcając za drzewa, które zajmowały znaczną część wyspy. Były między innymi przed nami, tworząc wielki las, pośród którego ciągnęła się niewielka ścieżka, prowadząca nieco pod górę, prosto do naszego celu.

- Łoł.- mruknął Blaise, również się oglądając.- Gdzie my jesteśmy?

- Na Karaibach.- uśmiechnęłam się pod nosem, chwytając jego wyciągniętą rękę i kierując swoje kroki na ścieżkę pomiędzy drzewami. Uznałam to za dobre miejsce do zrelaksowania się. Jest tu ciepło, daleko od Anglii i ogólnie niepożądanych ludzi. Właściwie ta wyspa należy do mnie i według woli rodziców, służy za azyl dla niektórych osób. Liczba mieszkańców tej wyspy zamyka się w kilku dziesiątkach i większość to magiczne istoty. Trzymają się od domu, od tej części wyspy z daleka. Dom jest samowystarczalny, ale jeśli będziesz chciał, będziemy mogli przejść się w któryś dzień do wioski.

Zamilkłam, bo właśnie dotarliśmy do naszego lokum. Była to częściowo piętrowa willa o piaskowych ścianach, czerwonym dachu oraz płotkach otaczających taras, wykonanych z jakiegoś wiśniowego drewna. Do samej willi można było dostać się po rzędzie białych schodów prowadzących na piętro. Właściwie był to parter położony na wzniesieniu, jednak z sąsiadującej części domu można było zejść niżej, na piętro położone na równi z terenem, więc nie wiedziałam, jak lepiej to opisać. Po obu stronach schodów znajdowały się kamienne donice, a w nich bujne krzewy. Zza budynku wychylał się basen wypełniony wodą. Obecnie wszystko było oświetlone przez pochodnie, które magicznie zapalały się, kiedy zapadł zmrok i gasły za dnia. Było tutaj pięknie.

- Jest tutaj pięknie.- wypowiedział na głos moje myśli Blaise, mocniej ściskając moją dłoń.- Ale jest środek nocy. Nie mogliśmy przybyć później?

- Nie!- zaśmiałam się ruszając ku schodom.- Po pierwsze, wolałam się zmyć, nim cokolwiek zdążyłoby się wydarzyć i przez co musielibyśmy zostać. Po drugie, tylko na tą godzinę udało mi się zdobyć międzypaństwowy świstoklik i zgodę na podróż.

- A po trzecie?- podpytał, kiedy stanęliśmy przed drzwiami.

- A po trzecie- mruknęłam, nie wchodząc przez główne wejście, tylko odliczając drzwi na prawo.- Oboje jesteśmy wykończeni po wczorajszej akcji i przyda nam się dodatkowych kilka godzin snu.

Kiedy odliczyłam dobrą ilość drzwi, chwyciłam za klamkę i otwarłam drzwi do pomieszczenia. Jego podłoga była pokryta jasnymi panelami, ściany pomalowano na biało. Pod jedną z nich stało dwuosobowe łóżko z baldachimem, wykonane z bambusa, przykryte białą pościelą z błękitnymi poduszkami i kocem, oraz częściowo przysłonięte błękitną woalką. W jego nogach stała biała kanapa, a po obu stronach wezgłowia stały szafki nocne z białymi lampami na plecionych podstawkach. Pod jedną ze ścian znajdowała się bambusowa szafa, a za nią widocznie częściowo otwarta łazienka. W kącie pomieszczenia, blisko drzwi i zaraz pod wielkim oknem stał fotel, obok którego znajdował się niski, podłużny regał, który oprócz książek, zajmowało kilka stojących na nim doniczek z roślinami. Podobało mi się tutaj.

Od razu po napatrzeniu się na naszą sypialnię, wyciągnęłam z torebki kufer, powiększyłam go i zaklęciem wypakowałam jego zawartość do szafy. Kiedy opróżniony kufer wylądował pod łóżkiem, poczułam, jak Blaise obejmuje mnie w talii, kładąc brodę na moim ramieniu.

- Jak ja się zrewanżuję za te wakacje w niebie, co?

- Za rok ty coś zorganizujesz!- pokazałam mu język i puściłam oko, odwracając się w jego stronę.- A teraz idziemy spać!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No hej, moje kochane Laleciątka!

Jak zawsze mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Jeśli zobaczyliście jakieś niespójności, albo coś takiego, dajcie mi znać. Jestem chora i na niektóre rzeczy mogłam przez przypadek nie zwrócić uwagi.

Trzymajcie się ciepło!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro