Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 50

- Panienko, Paniczu, pora wstać.

Słysząc głos Kiełka od razu otworzyłam oczy i przeciągnęłam się. Skrzat był lepszy od budzika. Zawsze budził mnie o wcześniej ustalonej godzinie, a kiedy nie chciałam wstawać, potrafił zrzucić mnie z łóżka, czego budzik na pewno by nie zrobił. Ale chyba tylko mnie potrafił tak szybko obudzić.

Spojrzałam na nadal śpiącego Blaise'a i uśmiechnęłam się pod nosem. Wczoraj uparł się, że nocuje u mnie, żebym nie przemęczała się przed wizytą u Toma. Co prawda i tak bym tego nie zrobiła, ale nie miałam nic przeciwko. Blaise był strasznie wygodną poduszką.

Z rozbawieniem nachyliłam się i pocałowałam go.

- Mogę prosić o takie pobudki codziennie?- spytał, kiedy odsunęłam się, a on otworzył oczy.

- Nie.- pokazałam mu język.- Następnym razem, jak będziesz udawał, że śpisz, po prostu dostaniesz z zaklęcia żądlącego.

- Złośnica.- prychnął, wbijając mi palce w bok.- A jakbym naprawdę spał?

- To wtedy bym zobaczyła.- oznajmiłam, wstając.- Jak chcesz, jeszcze chwilę możesz poleżeć, ale ogarnij jakieś ciuchy. Zaraz zwolnię łazienkę.

Zaraz potem przeszłam przez garderobę do łazienki, po drodze zgarniając ciuchy. Wzięłam szybki prysznic i po wysuszeniu włosów zaklęciem, ubrałam się. Chwyciłam jeszcze aby włosy w koński ogon, umyłam zęby i wróciłam do sypialni, wymieniając się z Blaise'em. Zdążyłam tylko nabić broń i schować ją za pasem, zasłaniając ją żakietem, a także różdżkę umocować w rękawie, kiedy chłopak wrócił, już kompletnie naszykowany. Założyłam jeszcze buty i razem z chłopakiem zeszliśmy do pokoju wspólnego, gdzie czekało na nas już kilka osób.

- Dobra!- zaczęłam bez przywitania.- Jak wszyscy się zbiorą, razem z chłopakami przetransportujemy was do Toma. Jakieś ostatnie pytania?

- Jak mamy się zachowywać?- zapytała Daphne.

- Normalnie.- stwierdziłam, siadając Blaise'owi na kolanach.- Nie płaszczcie się przed Tomem, nie musicie tytułować go „Panem". Nie jesteście jego ludźmi, tylko moim. Jedyne co, okazujcie mu szacunek. Jest bardzo wyczulony na tym punkcie. Nie zapominajcie o tym, bo może bez ostrzeżenia walnąć w was Crucio, a wszyscy dobrze wiemy, że efekty nie są zbyt miłe.

- Jak myślisz, dlaczego kazał ci wybrać najlepszych?- podpytał O'Hara.

- Chce osobiście was sprawdzić.- stwierdził Blaise.- Chociaż osobiście, to może nieodpowiednie słowo. Pewnie wyznaczy ludzi, którzy maja was sprawdzić na przeróżnych płaszczyznach i sam będzie obserwował wyniki naszego treningu.

- Bardzo możliwe, że sprawozdanie Lestrange'ów go niezadowoliło.- uśmiechnęłam się pod nosem.- Naprawdę świetnie się spisaliście, przykładając się do ćwiczeń. Teraz też dajcie z siebie wszystko.

- Mielibyśmy odpuścić?- Annie uniosła brew.- To oczywiste, że zrobimy co w naszej mocy, aby nie dać im satysfakcji.

Uniosłam kącik ust, słysząc to oświadczenie. Kiedy bliźniacy pojawili się w pokoju wspólnym, byliśmy w komplecie. Nie skomentowałam dziwnych błysków w ich oczach. W ostatnim czasie były u nich normą i informowały o tym, że chłopacy coś kombinują. Niestety nie chcieli powiedzieć co.

Podzieliliśmy się szybko na kilka grup i przeniosłam się do kwatery Toma, zabierając ze sobą Campbell'a i Pansy. Bez ceregieli przeniosłam nas prosto do częściowo zapełnionej jadalni. Właściwie brakowało już tylko nas, ale szybko to nadrobiliśmy.

Zupełnie ignorując śmierciożerów i częściowo Toma, tylko kiwając mu głową na powitanie, przyjrzałam się moim ludziom, którzy zostali sprowadzeni przez chłopców. Annie, Daphne, Pansy, Astoria, O'Hara, Campbell, Malcolm, Theo i moje kuzynostwo. Może Dorea i Axel nie ćwiczyli z nami zbyt wiele, ale mieli magię żywiołów, nad którą panowali jak nikt. Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Dziękuję, że zaprosiłeś nas na śniadanie, Tom.- powiedziałam, siadając do stołu, a reszta podążyła moim śladem.- Zapewne nie możesz doczekać się, aż samodzielnie sprawdzisz zdolności moich ludzi.

- Owszem.- przytaknął, kiedy skrzaty zaczęły podawać posiłek.- Oprócz tego musimy omówić wyniki śledztwa Lucjusza na temat Lily Evans.

- Dowiedzieliście się czegoś ciekawego o mojej matce?- zaciekawił się Harry, nakładając sobie jajko sadzone.

- Ciekawe, to nie jest odpowiednie słowo.- poinformował mój krewniak.- Ciekawi mnie jednak, kogo przyprowadziliście. Niektóre osoby są mi znane, ale niektóre kompletnie obce.

- Podejrzewam, że znasz dzieci swoich śmierciożerców.- mruknęłam, a on przytaknął.- Oprócz nich jest tutaj Annie McAllenn, puchonka dzięki której Umbridge została oskarżona o umyślne narażenie na utratę życia, świetna w Czarnej Magii. Malcolm Grace, ślizgon, który razem z Astorią Greengrass stanowią świetny zespół śledzący na poziomie George'a. Nieocenieni, jeśli chodzi o magię umysłu. Anthony Campbell, świetny strateg, mający dość spory talent jeśli chodzi o magię krwi. David O'Hara, kolejny strateg i mistrz jeśli chodzi o magiczną obronę, świetnie również radzi sobie z magią nekromancką. No i moje kuzynostwo od strony ojca, Dorea i Axel May.

- W czym się specjalizują?- spytał.- O wszystkich innych powiedziałaś w czym są najlepsi.

W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko pod nosem, nakładając sobie kilka bananów w cieście z czekoladą. Jedna z przekąsek od razu została mi podebrana przez Blaise'a, co skomentowałam prychnięciem i wywróceniem oczami.

- Ty uważaj z podbieraniem mi jedzenia. Dobrze wiesz, że przy stole znajduje się jedna osoba, która jest dość niewprawna z podawaniem trucizn.- mruknęłam, zezując na Alecto.- Już raz widziałam cię prawie martwego i więcej nie mam zamiaru tego powtarzać.

- Uroczo.- parsknął chłopak.- Ale wiesz, słowa „kocham cię i martwię się o ciebie" wypowiada się nieco inaczej.

- Na przykład: „Fred nie wyleczy twojej nogi i męcz się cały weekend"?- uniosłam brew.

Blaise zatrzymał widelec w połowie drogi do ust i spojrzał na mnie. Przez chwilę mierzyliśmy się nieczytelnymi spojrzeniami, aż chłopak zjadł to, co miał na widelcu i wskazał na mnie sztućcem.

- Dokładnie. Zwłaszcza jak się przemęczasz.

Prychnęłam pod nosem, przełykając śniadanie.

- Jesteście uroczy. Chociaż zachowujecie się jak stare, dobre małżeństwo- zaśmiała się ciocia Euphi.

Razem z Blaise'em spiorunowaliśmy jego mamę wzrokiem. Ta się tym jednak kompletnie nie przejęła, chichotając pod nosem i rozmawiając cicho z równie rozbawioną Narcyzą i Illiyaną. Powiększa mi się lista osób, które irytują mnie swoim zachowaniem. Na szczęście szybko dostałam trochę nalewki na poprawę humoru.

- Skąd wiesz, gdzie trzymam nalewkę babci Andy'ego?- spytałam po wypiciu kieliszka.

- Wiesz, duży karton w garderobie nie jest dość dyskretny.

No w sumie musiałam przyznać mu racje. Karton był ogromny. A jako że Blaise prawie u mnie mieszkał, to nie dziwota, że przez garderobę przechodził. Wzruszyłam ramionami i dokończyłam posiłek.

- To od czego zaczynamy?

- Od papierów, do których dokopał się Lucjusz.- zdecydował Tom.- Sprawdzanie twoich ludzi może zająć sporo czasu.

Słysząc to, uniosłam kącik ust.

- Jeśli masz zamiar sprawdzać ich tak jak Draco i Harry'ego, to raczej niezbyt długo. Ale niech ci będzie. Poza tym, wydaje mi się, że Harry chciałby jak najszybciej wiedzieć.

Brunet przytaknął z pełną determinacji miną. Tom skinął głową i odebrał od Lucjusza teczkę papierów. Szybko je przekartkował i odłożył na stół.

- Tak jak podejrzewaliśmy, twój dar, Harry, jest dziedziczny. I to od więcej niż jednego pokolenia. Informacje do jakich dotarł Lucjusz, wskazują, że Lily Evans miała magiczne korzennie. I to wcale nie byle jakie, bo jej przodkowie należeli do bardzo silnego magicznie rodu.

- To by wyjaśniało o wiele więcej niż same sny Lily.- zauważył Syriusz.- Również to, że udało jej się użyć rytuału Magii Krwi, aby ratować Harry'ego. Skoro ród, z którego pochodziła, był silny, to dodatkowa, świeża krew, tylko to wzmocniła.

- Świeża krew nie dopuściła do regresu magii.- przytaknął Remus.- Ale Lily całe życie była przekonana, że była mugolaczką.

- Nic dziwnego.- stwierdził Lucjusz.- Jej matka, July Evans, prawdopodobnie była charłaczką. Być może od urodzenia, a być może wpłynęły na to jakieś wydarzenia. Tego niestety nie wiemy. W wieku kilku lat została adoptowana, przejęła nazwisko rodziców adopcyjnych i na przestrzeni czasu mogła zapomnieć, jak się wcześniej nazywała i kto był jej rodzicem.

- Ale wy to wiecie.- zauważył Harry.

Tom spokojnie przytaknął, popijając kawę.

- Lucjuszowi udało się zdobyć papiery z sierocińca. A raczej ich kopie z jakiegoś mugolskiego urzędu, bo sam sierociniec jakiś czas temu został podpalony przez pewną zamaskowaną psychopatkę.

O mało nie zachłysnęłam się sokiem, słysząc tą uwagę.

- Gdybym nie wiedziała, że tego nie potrafisz, powiedziałabym, że żartujesz!- mruknęłam, biorąc głęboki oddech.

Krewniak zgromił mnie wzrokiem.

- Ja również pomyślałem, że to ironiczne, kiedy przeczytałem pierwszy raz te notatki. Widocznie sierociniec Wool's przyciągał do siebie wrogów Dumbledore'a, jak światło ćmy.

- Ironiczne.- prychnęłam.- Dla mnie to raczej kiepski żart.

- Dla mnie również nim był, kiedy dowiedziałem się, że matka Lily Evans przez pewien czas mieszkała ze mną pod jednym dachem. Ledwie przez dwa lata, jeszcze zanim zacząłem Hogwart, a kiedy poznałem jej prawdopodobnego przodka, przepadła jak kamień w wodę.

- No dobrze.- zniecierpliwił się Harry.- Do rzeczy, bo cały czas krążymy wokół najważniejszej rzeczy. Nazwisko.

- Otóż twoja babka, Harry, przed adopcją nazywała się July Grindelwald.

Tym razem nie udało mi się powstrzymać zachłyśnięcia. Podobnie jak Harry'emu, Blaise'owi, Syriuszowi, Belli czy wielu innym osobom przy stole. Kaszlałam tak mocno, że upuściłam szklankę i miałam wrażenie, jakbym miała zaraz wypluć płuca.

Kiedy oczy przestały mi zachodzić łzami, a kaszel powoli ustawał, zerknęłam ze złością na Toma. Wydawał się niezwykle zadowolony z tego, że udało mu się tyle osób przyprawić o szok i stan bliski zakrztuszenia się na śmierć. To zadowolenie z siebie w jego oczach przyprawiało mnie o kurwicę.

- To żart?- spytał cicho Harry, nawilżając podrażnione gardło, tak jak wiele innych osób.

- W najmniejszym stopniu.- Tom odstawił kawę i podał Harry'emu teczkę.- Twoja babka była córką Gellerta Grindelwalda i niejakiej Elin Woods, mugolaczki, o której nie wiemy zbyt wiele. Informacje o niej urywają się po 1930 roku, prawdopodobnie zmarła przy porodzie, albo niedługo po nim. Gellert osobiście oddał córkę do domu dziecka, co wiemy z dokumentów.

- Dlaczego to zrobił?- spytał Draco, zaglądając swojemu chłopakowi przez ramię.

- To wie tylko sam Gellert.- stwierdził Voldemort, ponownie sięgając po kawę.- My możemy tylko spekulować, co było powodem.

Harry westchnął ciężko, odkładając dokumenty na stół.

- Lale, Gabriell mówił, że tylko członek rodziny może zobaczyć się z Gellert'em, prawda?

Skinęłam głową, pijąc sok.

- No to sprawa załatwiona.- stwierdził chłopak.- Jeśli dałby radę załatwić mi widzenie z nim, to mógłbym cię wziąć jako osobę towarzyszącą. Wsparcie moralne, czy coś takiego. Ty dowiedziałabyś się, co byś chciała, ja dowiedziałbym się co chce i tyle.

- Mogę się zapytać.- wzruszyłam ramionami, wysyłając szefowi wiadomość.- Mam rozumieć, że jesteś tego pewny?

- Jakbym nie był, to bym tego nie proponował. Skoro to mamy załatwione, to może przejdziemy do tego, co Toma najbardziej interesuje.

***

Od dobrych trzydziestu minut oglądaliśmy przedstawienie przygotowane przez moich ludzi. Byli świetni. Wykorzystywali wszystko, czego się nauczyli, wyłapując luki wrogów, współpracując ze sobą i nawzajem kryjąc swoje luki. Nie było niczego, z czego by nie korzystali: Magia Biała, Czarna, Umysłu, Krwi, wiedza założycieli, eliksiry, broń palna czy biała, jeśli ktoś umiał się nią posługiwać, sztuki walki. Byłam bardzo zadowolona. Tom, o dziwo, też.

- Jak wyszkoliłaś ich tak dobrze w tak krótkim czasie?- spytał.

- Miałam świetną pomoc.- uśmiechnęłam się, patrząc na chłopców, którzy siedząc przy jednym ze stołów grali w karty.- Poza tym, gdyby sami nie chcieli, za wiele by się nie nauczyli. Ja tylko dawałam im materiały i mówiłam, kiedy coś źle robili. Wsparcie, wiara i fakt, że mogą liczyć na naszą pomoc. To wszystko, Tom.

- Nie wydaje mi się, żeby to było wszystko.- stwierdził ojciec Daphne i Astorii.- Jeszcze w wakacje magia moich córek była na o wiele niższym poziomie. Jestem prawie przekonany, że wzrosła dwukrotnie.

- To prawda.- powiedział mój krewniak zamyślanym tonem.- To samo wrażenie odniosłem o Harry'm i Draco, kiedy prezentowali swoje zdolności przed atakiem w Samhain.

- To prawdopodobnie jest dar May'ów Lale.- uśmiechnęła się Dorea.- Moc osób, które chcą się rozwijać i korzystają z jej pomocy, wzrasta w zastraszającym tempie. Jest tak jakby wzmacniaczem.

- Co?- spytałam jakże inteligentnie, pierwszy raz o tym słysząc.- Dorea, o czym ty mówisz?

- Każdy May jak my, ma osobliwy dar.- poinformował Axel.- Na przykład Dorea na podstawie aury potrafi stwierdzić, jakim ktoś jest człowiekiem, z kim jest w bliskich kontaktach, a nawet w kim jest zakochany. Można powiedzieć, że zagląda w serca.

- A zdolność Axel'a działa jak amortencja.- uśmiechnęła się blondynka.- Z tym, że jemu nie można się oprzeć, ani go wyczuć. Potrafi oczarować w mgnieniu oka, nie ważne, czy ktoś jest szczerze zakochany. Nie bardzo lubi ten dar i w sumie mu się nie dziwię.

- Co rozumiecie przez „tacy jak my"?- zapytał podejrzliwie Tom.

- Zaraz zobaczysz.- uśmiechnęłam się tajemniczo.- Ludzie, zmiana! Tom chce poznać pewien sekret rodzinny!

Wszystko się zatrzymało. Śmierciożercy odetchnęli i nieco podleczyli się prostymi eliksirami. Bliźniaki z szerokimi uśmiechami stanęli pośrodku kółka, jakie tworzyli ludzie Toma. Kiedy dostali sygnał, nawet ja za bardzo nie wiedziałam, co się dzieje.

Najpierw wszystko zniknęło w językach ognia, a kiedy te się zmniejszyły, część śmierciożerców trzymała się za szyje, podczas gdy ich głowy były otoczone wodnymi bańkami. Dorea trzymała uniesione ręce, nad którymi tworzyły się wodne kule, których zaczęła używać jak pocisków. Miałam wrażenie, że nawet jej dłonie częściowo zamieniły się w wodne kształty. Axel natomiast wyglądał jak żywa pochodnia. Jego włosy płonęły na końcówkach, podobnie jak całe jego palce, które kierował na śmierciożerców, a płomienie sięgały szat i ciał śmierciożerców. Biedni ludzie Toma nie mogli nawet tego powstrzymać. Żaden ze znanych im sposobów nie działał na magię żywiołów.

Bardzo szybko skończyli jednak przedstawienie i rzucając za sobą kilka tarczy, aby ci lepiej trzymający się na nogach śmierciożercy nie trafili ich w plecy i w spokoju usiedli sobie przy stole chłopaków, sięgając po kilka owoców z miski.

- Wyjaśnisz to?- spytał Tom, a ja nie potrafiłam wyłapać, czy jest wściekły, czy zaintrygowany. A może jedno i drugie?

- No cóż, Tom. May'owie są specyficzni. Jesteśmy bliżej magii niż inni czarodzieje. Wraz z krwią przejmujemy możliwość przebudzenia specjalnych zdolności. A wraz z nimi specyficzną dietę.

- Zauważyłem, że ty i twoje kuzynostwo jecie tylko owoce i mięso.- zniecierpliwił się mężczyzna.- Ale czym to jest spowodowane? O jakich zdolnościach mówicie?

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Powiedz mi, Tom, mówi ci coś termin mag żywiołów?

Miałam wrażenie, że widzę poruszające się zębatki w umyśle Riddle'a. W końcu zmrużył oczy i zmarszczył brwi patrząc na mnie dziwnie.

- Chcesz mi wmówić, że twój ojciec był magiem żywiołu?

Pokręciłam głową.

- Niestety, jemu się nie udało. Poza tym, nie jesteśmy w pełni magami żywiołów. Nie mamy naszych zdolności z rytuałów. Żywiołaki wyginęły wieki temu. Nasze zdolności są rozrzedzone krwią i mijającymi pokoleniami. Nie ukrywam, że wiele na tym zyskaliśmy, na przykład nasze życia nie są już tak niestabilne. Ale mniejsza o to. Z tego co wiem, obecnie tylko ja i moje kuzynostwo przebudziliśmy te zdolności. Ja się nadal uczę. Oni są moimi nauczycielami. Ich uczyła ciotka, ale ona już nie żyje. W sumie tyle w tym temacie.

- Ile jeszcze ukrywasz?

- A jak...

Przerwało mi gwałtowne kasłanie, a zaraz potem jęk i zapach krwi. Rozejrzałam się zaskoczona i zobaczyłam, jak Alecto pada na podłogę, a z jej ust toczy się piana wymieszana z krwią. Od razu podbiegli do niej moi medycy, choć po minie Freda wnioskowałam, że nie był zbyt chętny do pomocy tej kobiecie. Szybko zbadał ją magicznymi sposobami, podczas gdy Daphne korzystała z mugolskich metod.

- Nie żyje.- oświadczył.- Trucizna.

- Jak to trucizna?!- wykrzyknął Amycus, samodzielnie badając siostrę, jednak z takim samym efektem.

- Normalnie.- warknęłam, uświadamiając sobie, co mogło się stać.- Co za idiotka! Co ona piła po tym, kiedy Tom powiedział nam o Grindelwald'ach?

- Chyba sok wiśniowy.- poinformowała matka Pansy.- Stał najbliżej niej.

- Kurwa! Ktoś jeszcze to pił?!

Nikt się nie odezwał, na co odetchnęłam z ulgą. Zresztą, gdyby pił, już byśmy o tym wiedzieli.

- Co się stało?!- zaniepokoił się ktoś z tłumu.

- Otruła samą siebie.- stwierdziłam chłodno.- Chciała pozbyć się mnie, ale będąc w szoku, nawet nie zorientowała się, że sięgnęła po sok, który sama zatruła. Doprawdy ironiczna i głupia śmierć.

Za to stwierdzenie zarobiłam sztyletujące spojrzenie Amycus'a.

***

LADY GAUNT WYSTOSOWAŁA POZEW PRZECIWKO ALBUSOWI DUMBLEDORE'OWI!

Uśmiechnęłam się, widząc nagłówki gazet. Od razu chwyciłam za pierwszego lepszego Proroka leżącego na stole i zaczęłam czytać artykuł. A raczej serię artykułów, każde przedstawiające całą sytuację w nieco inny sposób, a jednak krążące wokół tego samego tematu. Wspomnień zmodyfikowanych przez starca, aby mnie pogrążyć. A jednak to on jest teraz powoli pogrążany.

Wraz z prasą dostrzegłam pierwsze urzędowe sowy oraz wyjce od niezadowolonego społeczeństwa. Piękny widok. Doprawdy piękny. Wszystkie sowy zaadresowane do dyrektora zatoczyły koło nad stołem nauczycielskim i wyleciały, aby dopaść starca w jego gabinecie. Skubany odkąd wczoraj po południu otrzymał wezwanie na rozprawę nie pokazał się na żadnym posiłku.

Zamrugałam zaskoczona, kiedy dostrzegłam tytuł czwartego artykułu w dzisiejszej gazecie.

POTOMEK GELLERTA GRINDELWALDA ODNALEZIONY!

Od razu spojrzałam na nazwisko autora tekstu. Czy raczej może autorki. Akurat po Skeeter można było się spodziewać, że sensację wyciągnie nawet z najgłębszych piekielnych czeluści. Chociaż nie podejrzewałabym jej o zapędzanie się na terytorium Czarnego Pana, czy grzebanie w pilnie strzeżonych, mugolskich papierach. Ktoś musiał ją o tym powiadomić.

Spojrzałam na Harry'ego, który jak gdyby nigdy nic popijał sobie kawę.

- Harry.

- Tak, Lale?

- Myślałam, że byłeś wczoraj zbyt zajęty, aby poinformować prasę o swoim pochodzeniu. Mówiłeś, że Ministerstwo nieźle cię wymęczyło.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem.

- Owszem. Ale nie wyklucza to rozmowy z Ritą. Ona również pałęta się po korytarzach Ministerstwa. Co napisała?

Rozłożyłam bardziej gazetę.

Wczorajszego popołudnia w Ministerstwie Magii miały miejsce dwa ważne i niespodziewane wydarzenia. Pierwszym z nich jest pozew, jaki Lady Gaunt wystosowała przeciwko dyrektorowi Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, o czym napisali moi koledzy z redakcji. Drugim wydarzeniem natomiast było odnalezienie się potomka byłego Czarnego Pana- Gellerta Grindelwalda. Okazał się nim być... Harry Potter!

Lord Potter zawitał wczorajszego dnia do gmachu ministerstwa, trzymając w ręce dość ciekawe papiery, które znalazł w swojej rodzinnej skrytce. Jak się okazało, były to papiery adopcyjne wystawione przez mugolski sierociniec i informujące o adopcji niejakiej July Grindelwald przez mugolską rodzinę. Jak wyjaśnił pan Potter, adoptowana dziewczynka była jego babką, matką Lili Evans-Potter.

Po przeprowadzeniu odpowiedniej procedury w takiej sytuacji, Lordowi Potter'owi przyznano prawa do majątku Gellerta Grindelwalda, oraz oficjalnie uznano go za członka tego rodu.

Lord Harry Potter za wstawiennictwem Lorda de Luca złożył wniosek o widzenie się z przodkiem wraz z osobą towarzyszącą. Jak tłumaczy, chce wiedzieć, dlaczego były Czarny Pan oddał córkę do adopcji, oraz zapytać o kilka innych, ważnych dla niego kwestii.

Pan Potter dość szybko opuścił Ministerstwo Magii, przez co nie zdążyłam zadać mu większej ilości pytań, wszystko jest jednak do nadrobienia.

Rita Skeeter

- W sumie dała radę.- stwierdził brunet.- Nagłośniła sprawę, ale za bardzo nie wlazła z butami w moje życie. Dzięki temu artykułowi, ministerstwu będzie trudniej odmówić mojej prośbie. W końcu biedna sierotka odnalazła jedyną żyjącą rodzinę. Musze przyznać, że Rita całkiem dobrze wywiązała się z umowy.

Zamrugałam zaskoczona.

- Kiedy ty to wszystko tak zaplanowałeś? I czemu nic o tym nie wiem?

Chłopak uśmiechnął się.

- Większość rzeczy wyszła w praniu. Przez przypadek spotkałem Ritę w wakacje na mieście i w sumie dogadaliśmy się. Ona pisze porządne artykuły na wysokim poziomie, ale nie takie, które zanudziłyby czytelników, a ja podrzucam jej jakieś ciekawsze tematy, jeśli akurat dzieje się coś, co mogłoby ją zainteresować, oraz przelewam jej pewne kwoty, jeśli chcę, aby nakierowała czytelników na kwestie o które mi chodzi i skłoniła ich do przemyśleń.

Załatwione to było doprawdy świetnie i to musiałam przyznać. Podejrzewam, że sama nie rozegrałabym tego lepiej. Harry praktycznie nic nie tracił, oprócz kilku galeonów z konta raz na jakiś czas, a odzew był taki, jakiego chciał, plus miał jeden kontakt w Ministerstwie. Prasa też jest ważnym punktem zaczepienia jeśli chodzi o naszą działalność.

Udałam, że pociągam nosem i otarłam nieistniejącą łzę.

- Tak szybko dorastają. Nie zmienia to jednak faktu, że o niczym nie wiedziałam!

- Nie musisz o wszystkim wiedzieć.- Harry pokazał mi język.- Jeśli chodzi o politykę, dam sobie radę. A ty lepiej zajmij się swoim chłopakiem, a nie węszeniem, gdzie nie trzeba.

Prychnęłam wielce urażona i ściągając Blaise'a z ławki, opuściłam z nim Wielką Salę.

***

Marzec nadszedł dziwnie szybko. I jeszcze dziwniejsze było to, że przez ten czas nawet za bardzo nic nie robiłam. No, przynajmniej na swoje możliwości. Jasne, wykonywałam roboty od szefa, od czasu do czasu wpadałam do Toma na herbatki, razem z chłopakami tłumacząc śmierciożercom na czym polega współpraca i pokazując im kilka sztuczek, uczyłam swoich ludzi, choć wcale tego nie potrzebowali, a przynajmniej nie na taką skale jak wcześniej. Przyjęliśmy kilka nowych osób, ale nawet im nie musiałam pomagać, bo moi starsi stażem ludzie ich przejmowali. W sumie gdyby nie to, że miałam teraz towarzystwo i zajęcie w postaci Blaise'a, czułabym się niepotrzebna.

Trochę denerwował mnie fakt, że mimo ogromnego arsenału w Komnacie Tajemnic, nie mogłam zacząć ćwiczeń walki bronią białą. Szef obiecał, że kogoś nam zorganizuje, ale na razie był strasznie zalatany i nic nie mógł z tym zrobić, tak więc czekaliśmy, a wampirza i elfia stal się kurzyła. W podobnym stanie była menażeria i szklarnia.

Zwierzakami na razie zajmowali się Dorea i Axel, ale były tam takie stworzenia, że bazyliszek i mantikora przy nich to nic. Niektóre z tych istot były wręcz legendarne i wszyscy brali je za bajki dla dzieci, a tu niespodzianka! Trzeba będzie znaleźć kogoś z odpowiednią ręką do zwierząt. Ja co najwyżej mogę je nakarmić, a nie wytresować. Wiele z nich to nie węże, żebym mogła się z nimi dogadać. Z gadami było łatwiej.

Ze szklarnia było jeszcze gorzej. Wszystko na razie stało szczelnie zamknięte, zostawione pod zaklęciami monitorującymi i dbającymi o to wszystko. Czytając o roślinach się tam znajdujących, zdałam sobie sprawę, że głupie podlanie ich nie będzie wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. Księgi, nawet te założycieli, podobnie jak oni sami, milczały o wielu roślinach, podając tylko ich nazwy i wykorzystanie ich. Z tego co powiedział Salazar, tymi roślinami zajmowała się jedna z jego uczennic i to ona sama je zasadziła.

Dumbledore w ostatnim czasie dość rzadko pojawiał się w Wielkiej Sali. Wszystko przez artykuły przypominające o poprzednich pozwach skierowanych przeciwko jego osobie oraz piętnujące teraźniejszy, z wyraźnym zaznaczeniem powodu sprawy. Ludzie szefa oraz Rita odwalali kawał dobrej roboty. Skoro tak się ma sprawa po dwóch miesiącach, to zastanawia mnie, czy Dumbledore w ogóle pojawi się na rozprawie której termin został wyznaczony na lipiec, jako że sprawa nie była „pilna". Podobno ludzie Dropsa chcieli przyspieszyć proces, ale sędzia na razie kategorycznie odmawia, mówiąc, że ma ważniejsze sprawy. A Prorok nigdy nie współpracował z Trzmielem, wiec i teraz nie szedł mu na rękę.

Również na marzec przypadła wizyta Harry'ego u Gellerta, jednak do niej pozostało jeszcze kilka tygodni. Do Nurmengardu mieliśmy udać się dopiero pod koniec tego miesiąca. Im bliżej było do spotkania, tym bardziej denerwowałam się tym, czego możemy się dowiedzieć. I wbrew pozorom wcale się tego nie bałam, a wręcz przeciwnie. Nie mogłam się tego doczekać, podobnie zresztą jak Harry, który chciał się dowiedzieć jak najwięcej o swojej rodzinie oraz swoim darze, a także samym pradziadku.

Kończyły się właśnie zajęcia z transmutacji, kiedy zostałam zatrzymana przez McGonagall w klasie. Wymieniłam z chłopakami zaskoczone spojrzenia, bo nie zrobiłam raczej nic, przez co wicedyrektorka chciałaby mnie widzieć w cztery oczy. W kocu wzruszyłam ramionami, pocałowałam krótko Blaise'a i podeszłam do biurka profesorki. Kiedy zamknęły się drzwi od klasy, kobieta odezwała się.

- Panno Gaunt, zatrzymałam panią, aby między innymi porozmawiać o pani wynikach w nauce, które są, mówiąc wprost, niesamowite odkąd tylko pojawiła się pani w Hogwarcie.

- Rozumiem, pani profesor. Bardzo dziękuję za pochwałę, ale za chwilę mam zajęcia z opiekunem Slytherinu i nie chciałabym się na nie spóźnić.

- Tak, wiem o tym. Poinformowałam profesora Snape'a, że się pani spóźni. Nie miał nic przeciwko. Zresztą, z pani zdolnościami nie ma co się dziwić. Proszę usiąść, panno Gaunt, bo ta rozmowa może nam trochę zająć.

Skinęłam głową i przyniosłam sobie krzesło, po czym na nim usiadłam.

- Nie myślała pani o wcześniejszym zdaniu egzaminów, panno Gaunt? Pani status to umożliwia.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Wiem o tym, pani profesor. Przyznam, że zastanawiałam się nad tym, ale doszłam do wniosku, że chciałabym skończyć edukację razem z chłopakiem i przyjaciółmi.

Kobieta skinęła głową, a jej mina wskazywała na to, że jest z jednej strony zawiedziona, ale z drugiej rozumie moją decyzję i ją popiera.

- Rozumiem. No cóż, panno Gaunt, zamierzałam zaproponować pani rolę pomocnicy profesora, ale do tego musi mieć pani zdane co najmniej SUM'y. Nie ukrywam, że materiał przed egzaminami jest dość ciężki, a sama nie jestem w stanie podejść do każdego ucznia i wyjaśnić mu wszystkiego od podstaw.

A więc to o to chodziło. Nie spodziewałam się tego. Byłam raczej przygotowana na wypytywanie i ciekawość.

- W zamian miałam zaproponować pani szkolenie animagiczne.- westchnęła kobieta.- Ale rozumiem i szanuje pani decyzję.

- Pani profesor, nie mam nic przeciwko, aby uczniowie którzy mają problem z pani przedmiotem, czy jakimkolwiek innym, korzystali z mojej pomocy.- uśmiechnęłam się.- Bez problemu mogłabym przeznaczyć kilka godzin któregoś dnia, aby im pomóc, ale do tego potrzebne są ich chęci. Jeśli ktoś chce, może ze mną porozmawiać o dodatkowych ćwiczeniach, tak jak zrobiła to część puchonów i krukonów oraz kilku gryfonów. Nie chciałabym jednak, aby to były osoby, które przychodziłyby tylko po to, aby znaleźć sposób na utrudnienie mi życia, czy które dręczyłyby innych ze względu na przynależność do innego domu. Nasze spotkania są również apolityczne i nie ma znaczenia, czy ktoś jest mugolakiem, czarodziejem czystej krwi czy dzieckiem śmierciożercy, tak więc staramy się ostrożnie dobierać osoby z którymi się uczymy, aby nie było miedzy nami żadnych wojen. Nic byśmy się wtedy nie nauczyli.

- To zrozumiałe. Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczona, że tak bardzo przemyślała pani to wszystko. I skoro nie miałaby pani nic przeciwko, to poleciłabym panią, panno Gaunt, kilku uczniom. W zamian za pomoc, proponuję pani szkolenie animagiczne.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Wierzę, że potrafi pani dotrzymać tajemnicy, jak zrobiła to pani między innymi dla Syriusza Blacka, James'a Potter'a i Remusa Lupina.- słysząc to, McGonagall zamrugała zaskoczona.- Nie potrzebuję takiego szkolenia.

Kobieta przez chwilę analizowała moje słowa.

- Udało się pani, panno Gaunt?- zdziwiła się, ale zaraz uśmiechnęła.- Zresztą, niepotrzebnie się dziwię. Pani sekret jest u mnie bezpieczny. Niemniej radziłabym pani, jak najszybszą rejestrację. Mogę wiedzieć, ile zajęło pani opanowanie przemiany? I kim jest pani nauczyciel?

- Och, jestem samoukiem.- przyznałam z wesołym uśmiechem.- A przemiana zajęła mi trochę ponad rok, z tego co pamiętam. Nie przepadam za liczeniem czasu.

- A więc oddaję uczniów w dobre ręce. Bardzo dziękuję, panno Gaunt. Ministerstwo w tym roku zwariowało z wymaganym materiałem. Nie będę pani dłużej zatrzymywała. Proszę tylko przekazać tą informację opiekunowi domu.

Podała mi zapieczętowaną kopertę. Od razu wsunęłam ją do torby, dostrzegając pieczęć dyrektora. Czego ten starzec mógł chcieć od Severusa? Czyżby myślał, że wyciągnie od niego jakieś informacje o planach Toma albo jego nowych wspólnikach? Chociaż druga opcja odpada, bo Severus wcisnął mu kit, że przysięgał tego nie zdradzić, a Drops to łyknął. Ale pierwsza opcja jest bardzo możliwa.

Pożegnałam się z kobietą i skierowałam do lochów. Nie otwierałam listu. Zawsze mogłam po prostu zapytać Seva co w nim było i czego chciał dyrektor. Spokojnie dotarłam pod klasę i weszłam do środka.

Od razu usłyszałam nad głową trzepot nietoperzych skrzydeł. Batman- tresowany nietoperz którego sprezentowałam Severusowi na święta, zatoczył koło nad moją głową i usiadł Mistrzowi Eliksirów na ramieniu. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok i wyciągając kopertę podeszłam do nauczyciela.

- Profesor McGonagall kazała panu to przekazać, profesorze.

Mężczyzna skinął głową, odbierając list, a Batman zleciał z jego ramienia, zaczynając kolejną trasę nad klasą w celu wychwycenia jakichś błędów popełnianych przez uczniów.

- Dziękuję, panno Gaunt. Proszę dołączyć do pana Zabini'ego i kontynuować z nim przygotowywanie eliksiru.

Skinęłam głową i dosiadłam się do Blaise'a, w momencie, kiedy Batman zapikował. Weasley pisnął, widząc czarny kształt przemykający nad kociołkiem i upuścił na stół trzymane w rękach ingrediencje. Niestety kilka z nich wpadło do kociołka, powodując niewielki wybuch. Wszystko, na co spadła śmierdząca masa, zaczynało się topić. Co prawda nie było ofiar, ale ten wypadek pozwolił mi zobaczyć w na wpół stopionej torbie rudzielca taką samą kopertę, jaką dałam Severus'owi.

Przez nieudolność i nierozgarnięcie Wiewióry lekcja musiała szybciej się skończyć, a Weasley zarobił szlaban.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro