Rozdział 5
Hunter
Wszedłem do domu Pen rozglądając się po jej salonie ze zrezygnowaną miną. Naprawdę strasznie chciałem żeby ten związek wypalił i to z kilku różnych powodów.
Po pierwsze dzięki Pen mogłem trzymać Anę bardziej na dystans. Miałem dziewczynę, co prawda nasz związek pozostawiał wiele do życzenia, ale musiałem trzymać łapy przy sobie również dlatego żeby być wiernym.
Rany. Okej, to było beznadziejne, ale nic nie mogłem na to poradzić.
Baliśmy ze sobą bardzo krótko, poznaliśmy się w drugiej połowie kwietnia, teraz był czerwiec – spotykaliśmy się trochę ponad miesiąc. Nie uprawialiśmy nawet jeszcze seksu, i niepokoiło mnie to że w ogóle nie mam na to ochoty, ponieważ związek z Pen był racjonalny i właściwy. Była twardo stąpającą po ziemi dziewczyną z podobnymi do moich planami na przyszłość co było odpowiednie i odciągało moje myśli od głupot. Miała prawie trzydzieści lat i mały domek na obrzeżach Nowego Jorku, stałą, dobrą pracę, podobnie jak ja lubiła muzykę, ponad to chciała mieć rodzinę i dzieci.
Była poważną panią księgową, traktowała mnie twardo i stanowczo nie pozwalając mi się otworzyć co było dobre, ponieważ nie lubiłem pokazywać ludziom swojej prawdziwej twarzy. Nie żebym sam wiedział jak ona do końca wygląda. Obawiałem się że jeśli kiedyś ją poznam zobaczę w niej twarz mojego ojca. Bardzo się tego bałem i starłem odwlekać ten moment w nieskończoność.
- Hunter? – weszła do salonu w żakiecie w kratę i byłem niemal pewien, że dopiero wróciła z pracy. – Witaj kochany – uśmiechnęła się sztywno i podeszła do mnie szybkim krokiem cmokając mnie w locie w policzek.
- Witaj, Pen – odwzajemniłem jej uśmiech.
- Miałeś być – zerknęła na zegarek – za dwadzieścia siedem minut, dlatego nie zdążyłam wstawić kolacji.
- Nie ma problemu. Ani pośpiechu.
- Skoro tak mówisz – omiotła nieprzychylnym spojrzeniem moją koszulkę i skórzana kurtkę – Myślałam, że założysz koszulę. Tę w kratę którą ci kupiłam. Wyglądasz w niej… Atrakcyjniej
Zagryzłem lekko policzki i pokiwałem głową. Nienawidziłem koszul, a wzór w kratę przyprawił mnie o ból głowy.
- Wybacz, chciałem aby było mi wygodnie.
- Wygodnie może być nam po kolacji.
- No tak.
- Przebierz się. Na górze w mojej sypialni znajdziesz na pewno coś co będzie pasowało.
- Ale.. Nie mam u ciebie swoich rzeczy.
- Och to rzeczy Edwarda. Ale spokojnie, możesz wybrać co tylko chcesz.
- Edwarda? Twojego byłego?
- Jeszcze nie zdarzyłam pozbyć się jego ubrań, ale spokojnie zajmę się tym.
- Ale… Nie chcę chodzić w ciuchach Edwarda – powiedziałem wymownie zerkając na nią jak na wariatkę.
- I zamierzasz jeść kolację w tym? – pokazała na mnie ręką, więc schowałem twarz w dłoniach
- Pen, nigdzie nie wychodzimy. Będziemy tylko we dwoje w twojej jadalni. Nie wyglądam jak menel, mam czystą, uprasowaną koszulkę. Wyluzuj się.
- Wiesz co, może nastolatkom się to podoba, ale ja jestem poważną kobietą i mógłbyś się czasami bardziej postarać – powiedziała z wyrzutem a mnie lekko zatkało.
- Okej, rozumiem. Przepraszam, że tak to odebrałaś, ale nie zrobiłem tego złośliwie. Mimo to nie będę zakładał koszuli twojego byłego, pojadę do siebie się przebrać, okej?
- Skoro nalegasz – westchnęła kręcąc nosem.
Pokiwałem głową biorąc głęboki oddech i ruszyłem do wyjścia.
- Hunter? – nawet moje imię wymawiała jakby było za mało eleganckie. Jakby żałowała że mam na imię Hunter, ot zwykły Hunt, a nie Edward lub Edmund albo przynajmniej Richard. Z pewnością Vincent spełniałby jej oczekiwania. Dojrzały, przystojny i odpowiedzialny lekarz, na dodatek często chodził w koszulach i pod krawatem, no i to imię. Już słyszałem jak Pen je nadużywa dyrygując nim w ten swój charakterystyczny sposób „Vincencie zapnij ostatni guzik koszuli, Vincencie nalej wina, Vincencie jak w pracy? Vincencie czy operacja przebiegła pomyślnie? Vincencie kiedy będziesz ordynatorem, a może jednak własna klinika? Vincencie to, Vincencie tamto…”
Ale mój przyjaciel prędzej zostałby do końca życia sam, niż utknął w związku z kimś takim jak…
Przerwałem swoją myśl czując się dziwnie. Nie powinienem myśleć w podobny sposób. Poza tym… Skoro byłem pewien, że Vinnie nie mógłby wytrzymać z Pen to dlaczego wmawiałem sobie, że ja potrafię to zrobić?
- Słyszysz mnie? – spytała poddenerwowanym tonem.
- Przepraszam, Penny. Możesz powtórzyć?
- Hunter, nie mów do mnie Penny – żachnęła się coraz bardziej podirytowana.
- Jasne, przepraszam.
- Mówiłam, żebyś kupił po drodze wino.
- Ja nie piję. Ale kupię dla ciebie jeśli chcesz…
- Nawet wina się ze mną nie napijesz? To nie wódka, albo jakiś rum. To wino wytrawne.
- Nie pije alkoholu – wzruszyłem ramionami przeczesując palcami włosy.
- Miałeś iść do fryzjera – pokręciła głową przymykać oczy jakby nie miała już do mnie cierpliwości.
- Ale co jest nie tak z moimi włosami?
- Są za długie.
- Nie są takie długie, a nie lubię mieć krótkich…
Boże co za niedorzeczna dyskusja. Mój najlepszy przyjaciel ledwo wyszedł żywy z wypadku, o czym dowiedziałem się dwie godziny temu, a ja tu kurwa stoję od dwudziestu minut i dyskutuję na temat koszul i długości włosów.
- Bardzo krótko odpada. Tylko kryminaliści się tak strzygą, ale możesz używać jakiś kosmetyków, na przykład żelu do włosów, i zaczesywać je jakoś do tyłu -podeszła do mnie i zaczęła mnie przylizywać, więc poczułem że za moment nie wytrzymam.
- Pen, Ash jest w szpitalu, miał bardzo poważny wypadek, naprawdę nie mogę myśleć teraz o takich sprawach, okej?
- Jaki Ash?
- Mój przyjaciel
- Nie znam.
- Jest mi bardzo bliski. Martwię się.
- Przykro mi, Hunter, ale to nie zwalnia nas chyba z tego co ustaliliśmy?
Westchnąłem kręcąc głową.
- Wiesz co Pen… Muszę odpocząć. I może z kimś pogadać. Z kimś kto mnie rozumie. Nie mogę dzisiaj u ciebie zostać, przepraszam.
- Nie rozumiem.
- Waśnie zauważyłem.
- Ale mieliśmy dzisiaj wprowadzić nasz związek na następny poziom. Zapomniałeś?!
- Jaki następny poziom?
- Seks. Mieliśmy dzisiaj wprowadzić seks, gapo. Nie wierze że zapomniałeś, w końcu dzisiaj szesnasty!
Szesnasty czerwca. Równy miesiąc od naszej pierwszej randki. Pen miała wszystko dokładnie zaplanowane, więc tak istotne kwestie jak wprowadzenie związku na nowy poziom też musiały mieć konkretną datę. Jak znam życie akurat w tej kwestii spełniałbym jej oczekiwania, w końcu do tego akurat się nadawałem, ale nie miałem na to ani siły, ani ochoty.
- Powinniśmy to przełożyć. To dla mnie trudny wieczór ze względu na to co stało się z Ashem, jak się domyślasz – odparłem zmęczonym tonem i skierowałem się do wyjścia.
- Mam nadzieję, że idziesz po koszule i wino.
- Pen, zadzwonię jutro. Nie czuję się najlepiej i naprawdę powinniśmy to przełożyć.
- Jeśli stąd wyjdziesz, to nie masz po co wracać.
Bingo.
- Może faktycznie lepiej żebym nie wracał. Nie jestem dla ciebie wystarczający.
- Chyba nie powiesz mi że chcesz, że mną zerwać – prychnęła lustrując mnie wzrokiem.
- Po prostu zakończam coś co i tak nie mało przyszłości. Nie będę dłużej marnował twojego cennego czasu. Trzymaj się.
I wyszedłem, a Pen trzasnęła za mną drzwiami dodając że i tak wystarczająco dużo go zmarnowałem. Ja jednak spojrzałem w niebo i odetchnąłem głęboko czując że wypełnia mnie prawdziwa ulga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro