Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

Hunter

Spotkaliśmy się z tego samego wieczora. Siedzieliśmy w knajpie i wspominaliśmy. Nadrabialiśmy stracony czas, opowiadaliśmy sobie o swoim życiu, zwierzaliśmy się sobie.

Dawno nie wdziałem Any tak ożywionej. Miałem wrażenie jakby dopiero teraz poczuła, że może pozwolić sobie z Ty’em na prawdziwą więź. Faktycznie wcześniej ich relacja był troszkę powierzchowna, bo mimo tego jak bardzo się kochali – spędzali ze sobą mało czasu, no i nigdy nie mogli być ze sobą w pełni szczerzy. Tymczasem Ty wypytywał ją o wszystko, o jej szkołę, oceny, studia, przyjaciół, pytał jakie mamy plany i opowiadał o swoim życiu w Kalifornii. Obiecaliśmy mu, że w przerwie świątecznej przyjedziemy do niego i zorganizujemy sobie jakąś wycieczkę. Ustaliliśmy też, że z oczywistych przyczyn Ty nie będzie poruszał naszego tematu w rozmowie z rodzicami. Powiedzieliśmy mu też, że w sobotę jesteśmy umówieni z Sunny, Ashem, Vinniem, Ruby i Reeasem na wieczór. Ty z początku próbował się wymigać, ale lot powrotny do San Francisco miał dopiero w niedziele wieczorem, więc Ana nie dała za wygraną dopóki się nie zgodził i nie obiecał że przyjdzie chociaż na trochę.

Piątek minął szybko i nim się obejrzeliśmy siedzieliśmy w knajpie ze znajomymi. Sunny wtulała się w Asha, który klasycznie siedział ponuro i piorunował co poniektórych wzrokiem, i dopiero teraz zauważyłem jak Ty na nich patrzy. A właściwie jak patrzy na nią. Wcześniej naprawdę musiałem być ślepy skoro tego nie dostrzegłem. Kiedy się odzywała skupiał całą uwagę tylko na niej, jakby w końcu mógł na nią bezkarnie patrzeć bez obawiania się że ktoś to dostrzeże. Ale kiedy milczała też ją obserwował. Uśmiechał się kiedy ona się uśmiechała. Mrużył złowrogo oczy, kiedy Ash nie zwracał uwagi na to co mówiła – mój przyjaciel był dość specyficzny i każdy kto go znał wiedział, że u niego takie zachowanie jest zupełnie normalne. Po prostu czasami tracił kontakt z rzeczywistością i nie robił tego złośliwie lub dlatego że nie szanował mojej siostry. Wiedziałem jak bardzo Ash kocha Sunny i nie doszukiwałem się w tym niczego nieodpowiedniego. Każda kobieta z którą Ash miałby się związać musiała liczyć z jego trudnym charakterem i problemami z jakimi się zmagał, a Sunny akceptowała go takim jaki był.

Tak czy inaczej po jakimś czasie Ty wypił trochę za dużo i przyprowadził do naszego stolika dwie ładne blondynki, z których jedna była znajomą z pracy Vinca. Pod koniec wieczoru pojechał razem z nimi do swojego hotelu, więc najpewniej czekała go dość pracowita noc.

Kiedy Ty wrócił do Kalifornii zostaliśmy w Montanie jeszcze na dwa tygodnie. Dwa tygodnie podczas których rozmawialiśmy, kochaliśmy się i zaczęliśmy tworzyć wspólnie z Aną coś naprawdę wyjątkowego.

Czasami siadaliśmy wieczorami z Ashem na ganku i graliśmy jak za starych dobrych czasów – głównie na gitarach, ja czasem brałem też skrzypce, bo Ash mimo upływu lat wciąż miał w  swoim garażu asortyment, którego nie powstydziłby się dobrze zaopatrzony sklep muzyczny. Dziewczyny siadały z nami, gadaliśmy do późna i wspominaliśmy nasze dzieciństwo. Dużo się śmialiśmy. Było nostalgicznie ale i zabawnie. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców po latach, w tym samym miejscu, już nie jako wspierające się dzieciaki, tylko dwie całkiem nieźle dobrane pary.

Kto by pomyślał.

Podczas tych naszych muzycznych wieczorów uświadomiłem sobie jak bardzo brakowało mi grania – i to nie w klubach czy na koncertach, dla większej publiczności – tylko dla siebie. Dla swojej własnej satysfakcji i przyjemności.

Naszego ostatniego wieczora znów usiedliśmy na ganku z gitarami. Wieczory robiły się coraz chłodniejsze, więc Ana i Sunny zawinęły się wielki, szenilowy koc.

Moja siostra zamierzała zostać z Ashem, a on czuł się już niemal zupełnie dobrze. Dzień wcześniej zdjęto mu gips i w końcu mógł normalnie chodzić. Ciekaw byłem jak sobie poradzą, jak rozwinie się ich relacja, i przede wszystkim - co ona będzie tutaj robiła, skoro rzuciła pracę w Nowym Jorku. Pracę, którą naprawdę kochała. Sunny była wulkanem energii, a bycie instruktorką fitness i trenerką było dla niej spełnieniem marzeń. Kochała sport, ruch i miała sto pomysłów na minutę. Tymczasem postanowiła zostać na odludziu w Montanie gdzie jedyna siłownia którą tu widziałem znajdowała się w garażu Asha. Cóż – to na pewno będzie dla niej wyzwanie, ale liczyłem że być może znajdzie tu dla siebie jakieś zajęcie i mimo wszystko odnajdzie szczęście – nie tylko takie u boku Asha, ale też dla siebie samej.

Kiedy wracaliśmy do Nowego Jorku o dziwo nie czułem strachu przed spotkaniem z rodzicami Any. Pogodziłem się z tym, że mogę znowu dostać – tym razem od wujka. Właściwie wcale bym mu się nie dziwił gdyby dał mi w twarz, ale cóż… Ana była tego warta.

Kiedy dotarliśmy na miejsce przenocowaliśmy u mnie, a następnego dnia zamierzaliśmy pojechać po jej rzeczy i przy okazji zobaczyć się z rodzicami. Szykując się do wyjścia byłem wdzięczny losowi, że mam szansę porozmawiać z ciocią i wujkiem w normalnych okolicznościach, a nasz związek z Aną nie wyszedł na jaw w tak niedorzeczny sposób jak w przypadku Ty’a.

- Wyglądasz świetnie – uśmiechnęła się do mnie zasuwając swoją letnią sukienkę i podeszła, aby zapiąć mi ostatni guzik w koszuli.

Tak – założyłem koszulę. Jak na jakieś pieprzone zaręczyny. Ale była niedziela, a ja miałem wrażenie, że właśnie tak wypada.

- Tylko nie wbijaj się w marynarkę. Jak zobaczą cię w takim stroju od razu pomyślą, że coś jest nie tak – zaśmiała się, a ja wywróciłem oczami. Faktycznie garnitur to nie jest strój w którym można oglądać mnie na co dzień.

- Spokojnie. Koszula wystarczy – westchnąłem i przejrzałem się w lustrze, a potem złapałem za kluczki i ruszyliśmy do miejsca, które w dzieciństwie nazywałem swoim domem.

*

- Synku, ależ ty przystojnie wyglądasz – ciocia wygładziła mi koszulę i poklepała po ramieniu z czułością. – Podziwiaj Ben. I bierz przykład z dziecka. Jeśli zakładasz koszulę to tylko tą koszmarną, flanelową. W kratę! Która zwisa z ciebie jak worek kartofli…

- Wypraszam sobie. Ale fakt faktem, nikt nie wygląda w koszuli tak dobrze jak mój chłopak – wujek wyszedł z kuchni i podszedł do mnie poklepując po ojcowsku w plecy – Jak się trzymasz, synu? Nasza mała złośnica nie wykończyła cię w tej Montanie?

- Dzięki tato. Ciebie też dobrze widzieć – westchnęła Ana i minęła nas wchodząc do domu.

- Nie. Było bardzo miło… - odparłem, ale chcąc nie chcąc skrzywiłem się lekko.

- No nie wiem – zaśmiał się wujek. – Twoja mina sugeruje coś zupełnie innego. Ale nie oceniam cię, synu. I szczerze mówiąc wcale ci się nie dziwię… - zachichotał głośno, targając Anę po włosach.

- Tato! – Ana odepchnęła go lekko i spojrzała na niego z irytacją, ale potem parsknęła śmiechem na widok jego zabawnej miny.

- Żartuję, żabko. Jesteś aniołkiem tatusia. No już, wchodźcie, dzieci. Cieszymy się, że znaleźliście czas dla starych rodziców.

- Wypraszam sobie! – tym razem to ciocia Zara zgromiła Bena wzrokiem.

- Oj daj spokój, żabciu. Wiesz co miałem na myśli. Jesteś piękna i młoda, ale w porównaniu z tymi szczeniakami…

- Benjamin, nie pogrążaj się – przerwała mu, nakrywając do stołu – Był u was Ty?

- Tak, wpadł na kilka dni.

- Właśnie coś wspominał, że zamierza do was zajrzeć, ale potem już z nim nie rozmawiałam i nie wiedziałam czy udało mu się w końcu wyrwać z pracy… A jak Ash i Sunny?

- Dobrze. Sunny postanowiła dla niego zostać w Montanie… - odpowiedziałem siadając sztywno przy stole.

- Ależ to romantyczne…

- Ciekawe tylko co ona będzie tam robiła – wtrącił się wujek. – No co? Martwię się. To odludzie, a Ash jest specyficzny. Rzuciła pracę, wynajęła swoje mieszkanie… Przeprowadziła się na drugi koniec kraju, setki mil od rodziny… Zmieniła dla niego całe swoje życie.

- Na tym polega miłość, Ben – odparła ciocia, nalewając nam herbaty do filiżanek.

- Wy, kobiety. Dla was liczy się tylko to romantyczne zauroczenie. Wiem, że z Asha przystojny skurczybyk, ale życie to nie tylko miłosne uniesienia…

- Ona na pewno to wie.

- Skąd masz pewność? Jest taka młoda. A Ash jest chory i trudny. Została tam zupełnie sama. Na początku to może wydawać się ekscytujące, to całe kowbojskie życie z przystojnym odludkiem. Ale na dłuższą metę…

- Już nie wróż czarnych scenariusz, Ben. Są dorośli. Poradzą sobie.

- Mam nadzieję. Ale Hunt, synu, trzymaj rękę na pulsie, okej? Lubię Asha, ale Sunny kocham jak własną córkę. Ona inaczej będzie odbierała twoje zainteresowanie, inaczej nasze. Pomyśli że się wtrącamy, a ja chciałbym tylko wiedzieć, czy jest tam szczęśliwa…

- Jasne wujku. Z tego co widziałem naprawdę dobrze się dogadują, ale będę do niej dzwonił i z nią rozmawiał. Wyczuję jeśli coś będzie nie tak i w razie czego znowu do nich pojadę.

- Mój chłopak – Ben poklepał mnie mocno po plecach wyraźnie usatysfakcjonowany moją odpowiedzią i nałożył mi wielki kawałek steka na talerz.

Nie miałem pojęcia jak zacząć rozmowę o mnie i o Anie. I chyba zacząłem się pocić.

- A ty, kochanie? Nie poznałeś tam może jakiejś miłej dziewczyny? – zapytała Zara, najwyraźniej chcąc zmienić temat i przy okazji wypytać mnie o coś co ostatnio tak bardzo ją interesowało. Nie wiem dlaczego coraz częściej wchodziła ze mną na temat związków, ale podejrzewałem, że po prostu chciała abym spróbował ułożyć sobie życie i miał własną rodzinę. Pewnie martwiła się że po tym przez co przeszedłem, będę miał poważny problem ze stworzeniem związku, z zaufaniem i otworzeniem się na szansę posiadania partnerki.

Cóż, gdyby nie jej córka, pewnie miałbym z tym prawdziwy problem. Całe szczęście, że z Aną wszystko wydawało się być właściwe.

Mimo, że zrobiło mi się niedobrze, stwierdziłem, że nie będę miał już lepszej okazji na to aby w końcu wyrzucić z siebie to co chciałem powiedzieć.

Spojrzałem na Anę, która rozgrzebywała puree widelcem i zerkała na mnie ze współczuciem. Milczała, ponieważ ustaliliśmy że to ja powiem jej rodzicom o naszym związku i byłem jej wdzięczny za to, że powstrzymuje się od jakichkolwiek komentarzy.

- Hunter, kochanie? Jakoś dziwnie wyglądasz… Przepraszam, jeśli moje pytanie wprowadziło cię w dyskomfort… Ach, ja i ten mój długi jęzor. Jestem potwornie ciekawska. Ben zawsze to powtarza i ma rację… Kiedyś spalę się ze wstydu przez moje wścibstwo… Nie przejmuj się, kochanie…

- Nie – przerwałem cioci spokojnym tonem - …Właściwie… właściwie to jestem z kimś.

- Och! To cudownie! – wykrzyknęła łapiąc się za serce.

- Tak… Cóż, to dla mnie trudny temat, przynajmniej do poruszenia z wami ale ten ktoś… Ten ktoś jest wart każdej chwili, każdego stresu, wszystkiego… Ponieważ ta osoba, jest naprawdę wyjątkowa. I jedyna. Wiem, że po tej rozmowie… może się między nami tak wiele zmienić. Wiem, że się tego nie spodziewacie. Ale chcę żebyście wiedzieli, że to najpoważniejsza relacja w moim życiu. Że to prawdziwa, szczera miłość, która trwa i trwa mimo upływu lat i tego jak bardzo w tym czasie zmienił się sposób tego jak się kochamy… Długo o tym myślałem. Analizowałem wszystko. Walczyłem z tym… Ale dłużej już nie potrafię… Ponieważ ostatnio zrozumiałem, że tylko razem możemy być szczęśliwi…- przerwałem i odgarnąłem włosy lekko drżącą dłonią.

- Kochanie, spokojnie… Ja nie mam nic przeciwko temu – ciocia wstała od stołu i podeszła do mnie ściskając pocieszająco moje ramie – Uważam, że wasza miłość jest wyjątkowa. A ten cały Vincent to najprzystojniejszy skubaniec jakiego w życiu widziałam. Koniecznie weź go ze sobą następnym razem! – trąciła mnie i mrugnęła porozumiewawczo, a ja rozchyliłem usta, ale nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Najwyraźniej zabrakło mi słów – Tworzycie tak uroczą parę…

- Mamo! Oszalałaś?! On nie mówi o Vinnim, tylko o mnie!

Cała nasza trójka popatrzyła na Anę z szokiem.

- Ana… - wyszeptałem kręcąc głową.

- Ana! – westchnęła ciocia, jakby nie miała już do niej siły.

- Ana – zaśmiał się wujek parskając głośnym śmiechem.

A potem nastała cisza. Popatrzyli na mnie. Potem znowu na nią, a ja przełknąłem ślinę i oblizałem suche usta.

- Właściwie to… Faktycznie nie chodzi o Vinca. Tylko o Anę – odpowiedziałem zerkając na ciocię przepraszająco.

- Ale… Możecie jaśniej, bo nie bardzo… nie bardzo rozumiem.

- Kochamy się – powiedziała Ana – Jesteśmy razem.

Znowu cisza. Kompletny bezruch przy stole. Zimne puree i zapach przypalonego mięsa…

- Ben, czy ty właśnie czegoś nie przypalasz? – spytała ciocia, a wujek wystrzelił od stołu i pobiegł do kuchni z której powoli zaczynał wydostawać się dym. – Boże! Musiałeś w takim momencie podpalać mi kuchnię?!

- Cholera jasna! Zapominałem o tym ostatnim steku… - dobiegło do nas zza kuchennych drzwi.

- Nie do wiary…

- Ciociu, przepraszam – powiedziałem, bo póki co nie doczekałem się żadnej reakcji i po prostu musiałem mieć to już za sobą.

- Kochanie…  - ciocia dotknęła mojego policzka ze łzami w oczach – Bóg w końcu wysłuchał moich modlitw… Ben! Słyszałeś?! Dzieci się kochają!

- Właściwe słyszałem – wujek wyszedł z kuchni wymachując ściereczką kuchenną po czym otworzył okno, aby pozbyć się dymu z salonu. – Cóż, nie powiem żebym się tego spodziewał… Ale nie będę musiał zabijać jakiś szczeniaków, którzy mogliby skrzywdzić moją dziewczynkę, więc jestem za. Hunt, ale przemyślałeś to, synu?

- Ben! Możesz przestać go zniechęcać?!

- Dziękuję wam. Naprawdę… - parsknęła Ana, a ja chyba nie byłem pewien co tu się właśnie wydarzyło – Kochani rodzice, nie ma co. Zachowujecie się jakby Hunter postanowił iść na wojnę zamiast was…

- Nieprawda – ciocia trąciła ją w ramię i wytarła łzę uśmiechając się szeroko – Po prostu uważamy, że masz prawdziwe szczęście, córeczko. Hunter to najlepszy chłopiec na świecie. Szanuj go! – pokazała na Anę palcem, a ona wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.

- Tak w ogóle to kiedy to się stało? Tam w tej Montanie? – wujek wyjął whisky i postawił na stole cztery szklanki.

- Tak. Właściwie to tak – odparła Ana – Czy ty mi zamierzasz nalać whisky?

- Jesteś już dorosła. Wiem, że to co robię jest nielegalne, ale cholera… Jedna szklaneczka ci nie zaszkodzi.

- Zdecydowanie – Ana zerknęła na mnie wymownie. Siedziałem jak skamieniały.

- I… Nie nienawidzicie mnie?  - zapytałem z niezrozumieniem.

- Kochanie ale za co? Całe życie byliście sobie tacy bliscy. Wspieraliście się. Ana tak tęskniła, kiedy wyjechałeś. Od zawsze byłeś miłością jej życia. Tak jej współczułam, bo wydawało mi się że nie ma szans, abyś to odwzajemnił… Modliłam się o to aby o tobie zapomniała i nie zrobiła sobie przy tym krzywdy, albo abyś ty w końcu odwzajemnił jej uczucie… Jako matka, nie mogłabym cieszyć się bardziej, że jesteście razem, a wiesz dlaczego?

Pokręciłem głową ściskając rękę cioci

- Bo jesteś najpiękniejszą, najlepszą osobą jaką poznałam w całym swoim życiu. I nawet nie sądziłam, że mogę mieć takie szczęście że to właśnie ty zaopiekujesz się moja córką – zaśmiała się, a potem objęła mnie mocno – Pamiętasz jak mówiłam, że żadna dziewczyna nie jest dla ciebie wystarczająco dobra? Cóż, oprócz Any…. – odsunęła się i popatrzyła w moje oczy.

- Nie macie pojęcia ile to dla mnie znaczy…

- Tato, Hunter nie pije alkoholu. I ja w sumie też nie. Ale ty i mama… Polejcie sobie. I wypijcie też nasze porcje – odpowiedziała Ana. Spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechała się tak szeroko, a jej wzrok mówił mi „A nie mówiłam?!”

Mówiła.

I najwyraźniej jak zwykle miała rację.

Kochani,
dziękuję że mimo tego jak długo musieliście czekać na każdy z rozdziałów,  zaglądaliście do historii Huntera i Any, cierpliwie czekając na jej finał, który (w końcu!) nastąpi już w kolejnej części, będącej epilogiem i podsumowaniem losów bohaterów tej książki.
Zajrzymy do przyszłości Hunta i Any, przenosząc się o kilka lat do przodu ❤️ Sama jestem ciekawa co się u nich wydarzy, ale coś czuję że same dobre rzeczy🤭
Bardzo się cieszę że udało mi się - mimo trudów i braku weny - dobrnąć do końca tej historii, bo osobiście uwielbiamdwójkę i sama nie mogłam się doczekać ich "happy endu".
Jeszcze raz bardzo dziękuję za cierpliwości i wyrozumiałość oraz za to że chcieliście poświęcić swój czas na przeczytanie tej książki🥰
Pozdrawiam Was cieplutko
MM.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro