Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

Hunter

Moja twarz po wytarciu całej tej krwi, wyglądała znaczenie lepiej niż się spodziewałem. Żadne z rozcięć nie wymagało szycia, bo chociaż z początku wyglądały groźnie, finalnie okazały się powierzchowne i płytkie. Najbardziej bolał mnie nos, ale mimo opuchlizny raczej nie był złamany.

Ciężko było mi uzmysłowić sobie, że Ty o wszystkim wie. Ale Ana miała rację – prawda jest cholernie wyzwalająca. I najwyraźniej się od niej uzależniłem, ponieważ zapragnąłem jak najszybciej porozmawiać z ciocią i wujkiem, żeby z czystym sumieniem zamieszkać z Aną i zacząć z nią nowy rozdział swojego życia.

Siedzieliśmy w kuchni, Sunny co chwila podchodziła do mnie i dotykała z troską mojego policzka, zerkając z uwagą na mój nos. Ciężko było ją przekonać że nie potrzebuję hospitalizacji, ale jakoś mi się udało, za to teraz była naprawdę czujna i obserwowała mnie niczym jastrząb, wietrząc utratę przytomności, krwotok z nosa lub drgawki. Ash rozmawiał z Aną na jakieś błahe tematy, a ja po prostu siedziałem i starałem się jakoś dojść po tym wszystkim do siebie.

Właśnie wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Sunny popatrzyła na mnie z obawą, a potem ruszyła do przedsionka, by po chwili wrócić do kuchni z Ty’em.

- Cóż… ty też nie wyglądasz najlepiej – tym razem zaczęła przyglądać się Tylerowi, przy czym sprawiała wrażenie trochę obrażonej, ale widać było że mimo wszystko troszczyła się nie tylko o mnie, ale o nas obu. Ty popatrzył na nią z góry i dotknął jej twarzy.

- Wybaczysz mi?

- Chyba powinieneś zapytać o to Huntera – odpowiedziała zaplatając ramiona na piersi.

- Oboje dobrze wiemy, że bardziej boli jeśli ktoś zrani kogoś kogo kochamy – uniósł brew, a Sunny uśmiechnęła się do niego smutno i kiwnęła lekko głową.

- Więc teraz lepiej padaj przede mną na kolana i błagaj o wybaczenie, głąbie! – krzyknęła Ana i zamaszyście wstała od stołu, niemal przewracając krzesło.

- Ty też mogłaś być ze mną szczera, żabo – żachnął się Ty,  piorunując Anę wzrokiem.

- Twoja dojrzała reakcja pokazała mi, że naprawdę powinnam była to zrobić – parsknęła z przekąsem.

- Tak, za to ty jesteś bardzo dojrzała. I wiesz co? Faktycznie dobrze, że Hunter ma cię na oku. Lepsze to, niż szukanie cię po jakiś leśnych rowach! – krzyknął wyrzucając ręce w górę.

- O łaskawco. Dzięki ci! Całe szczęście, że wybawiłam cię od tej konieczności! – odkrzyknęła Ana, a Ty schował twarz w dłoniach.

- Dobra. Nie będę się z tobą więcej kłócił. Chcę porozmawiać z Hunterem w cztery oczy…

- Po co?

- Bo tak!

- Nie zgadzam się, będziesz go nastawiał przeciwko mnie! – tym razem to Ana zaplotła ręce na piersi, gromiąc brata wzrokiem.

- Zachowujesz się jak dziecko…

- Pieprz się, Ty.

- Nie będę nikogo nastawiał. Chcę tylko pogadać bez świadków. Mówiłem prawdę. Po tym co usłyszałem… - przetarł oczy i westchnął ciężko, kręcąc z niedowierzaniem głową – Kiedy w perspektywie mam to, że będziesz ćpała, piła i narażała się na gwałty albo śmierć… Serio, wolę żebyś była z nim niż, jak już wspomniałem, skończyła w jakimś rowie.

- Powinnam ci podziękować? Pfff! – parsknęła i usiadła na krześle, a ja nie wiedziałem czy mam się odzywać, czy po prostu lepiej milczeć.

- Hunt? Pójdziesz ze mną na chwilę na zewnątrz? – zapytał Ty, a ja pokiwałem głową i ruszyłem razem z nim do wyjścia.

Szliśmy w milczeniu przez parę chwil. Wcisnąłem ręce do kieszeni spodni i patrzyłem pod nogi. Zawsze traktowałem Ty’a jak kogoś wyjątkowego. Podziwiałem go. Pragnąłem być taki jak on. Nie chciałem go stracić…

- Wybacz. Poniosło mnie -  w końcu przerwał ciszę, a ja popatrzyłem z niedowierzeniem na jego profil. Naprawdę mnie przepraszał?

- Nie ma o czym mówić. Zasłużyłem.

- Nie. Właściwie, to nie. Ona ma rację. Zawsze to ty… Ty ją znajdywałeś. Opiekowałeś się nią. Spędzałeś z nią czas. Przejąłeś na siebie… moje zadanie.

- Nie, Tyler. To nieprawda…

- Zaniedbywałem ją. Właściwie… właściwie w ogóle nie zwracałem na nią uwagi. Wkurzała mnie…

- To chyba normalne u rodzeństwa.

- A ty? Niemal oddałeś za Sunny życie. Byłeś gówniarzem, a zajmowałeś się nią jakbyś był jej ojcem. To też jest normalne u rodzeństwa?

Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. To prawda, że poświęciłem dla Sunny sporą część mojego dzieciństwa, ale ja po prostu nie miałem wyboru. Nie było sensu obwiniać się o to, że miało się kochającą rodzinę, cudownych rodziców i nigdy nie musiało się przejmować obowiązków opieki na maleńkim dzieckiem w wieku na przykład dziesięciu lat. Byłem niemal pewien, że Ty – gdyby musiał, również zaopiekowałby się Aną, ale przecież nie miałem zamiaru tego analizować. Wolałem więc chwilę pomilczeć i dowiedzieć się co jeszcze Ty ma mi do powiedzenia.

Po kilku minutach ciszy kopnął kamyk na leśnej ścieżce, którą spacerowaliśmy i znowu się odezwał.

- Cholera… Prawda jest taka, że Ana jest tak strasznie trudna. Uparta jak cholera. Bezczelna i pyskata. Nie to co Sunny. Jej towarzystwo mnie uspakajało, a Ana… Rany. Mówiła jak karabin maszynowy, pamiętasz? I zawsze biła się z chłopakami. Łaziła po drzewach, rozwalała kolana, pakowała się w kłopoty… To było nie na moje nerwy. No i faktycznie miała fioła na twoim punkcie. Wyklejała ściany w swojego pokoju twoimi zdjęciami. Tęskniła gdy wyjechałeś. Wiedziałem, że się w tobie durzyła, ale traktowałem to jak coś bez znaczenia i jakoś nigdy… Nigdy nie przyszło mi przez myśl, że mogłoby was połączyć coś więcej.

- Mi też. Naprawdę.

- Wiem, że to piękna dziewczyna. Zawsze dostrzegałem, że jest aż zbyt ładna i czułem, że kiedyś chłopcy nie będą dawali jej spokoju, za to ja będę musiał ich kopać po tyłkach, aby się od niej odwalili. Ale obaj wyjechaliśmy. Jednak ty wróciłeś do Nowego Jorku, ja nie. Domyślam się, że kiedy spotkałeś ją po tych wszystkich latach… Cóż… Łatwo mi postawić się w twojej sytuacji. Bo jest Sunny. Ona też zawsze wzbudzała we mnie zachwyt, wiesz? Ale kiedy zobaczyłem ją gdy dorosła… Wolałem uciec. Wolałem nie czuć, nie myśleć, wolałem udawać, że tego nie dostrzegam. Myślałem, że nie mam prawa. Ale gdyby… Gdyby ona czuła do mnie to co Ana czuje do ciebie… Gdyby o nas walczyła, gdyby w ogóle była mną zainteresowana… Nie wiem, ale wydaje mi się, że nie potrafiłbym jej odtrącić – dodał wprawiając mnie w osłupienie.

- Ja… Nie miałem pojęcia.

- Nigdy do nikogo bym się nie przyznał. Nawet przed samym sobą… I, cholera… Nie wiem dlaczego się tak wściekłem. Może przez to, że faktycznie wasz związek jest specyficzny i w pierwszej chwili wzbudził we mnie niepokój, zdziwienie i złość, a może przez to, że kiedyś uznałem siebie za kogoś bez szans, no wiesz… Wydawało mi się, że jestem na całkowicie straconej pozycji i nigdy nawet nie spróbowałem, a tymczasem ty i Ana… - pokręcił głową, zaśmiał się smutno i zagryzł wargę – Może gdybym walczył o nią tak jak Ana walczyła o ciebie… Może teraz ja byłbym na miejscu Asha? Chyba nigdy nie przestanę o tym  myśleć…

Tego się nie spodziewałem, więc przystanąłem i popatrzyłem w lekko przekrwione, ciemnozielone oczy Ty’a. Ana była do niego taka podobna… Mieli takie same oczy, usta, nawet uśmiechali się w podobny sposób. Wyobraziłem sobie go razem z moją siostrą i o dziwo nie poczułem nawet grama złości.

- Chciałbym, żebyś wiedział, że… - powiedziałem przełykając ślinę. – Że gdyby nie Ash… Naprawdę cieszyłbym się gdybyś był z Sunny. Bo jesteś dobrym człowiekiem. Ona tyle przeszła… Ash to świetny facet i są wspaniałą parą, kibicuję im jak mało kto, ale chodzi mi tylko o to, że… Że gdyby nie to, uważałbym że byłbyś dla niej idealny.

Ty znowu parsknął śmiechem i pokręcił głową, a potem schował twarz w dłoniach. Wcisnął palce do oczu i wypuścił głęboki oddech.

- Teraz to już bez znaczenia. On jej nie wypuści. Nikt by jej nie wypuścił. Ale… Gdyby jednak im nie wyszło… Dobrze wiedzieć, że nie zabijesz mnie jeśli powiem jej co czuję – odparł, a ja się zaśmiałem.

- Wierzę w ich miłość i wierzę, że zostaną razem. Ale… Nie zabiłbym cię, stary – poklepałem go po ramieniu uśmiechając się szeroko, tym samym wzbudzając i jego uśmiech.

- Ana miała rację.

- Ana zawsze ma rację – zaśmiałem się, z powrotem wciskając dłonie do kieszeni spodni.

- Polemizowałbym, ale pewnie musisz tak mówić – trącił mnie ramieniem, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. – Mam na myśli to, że powinienem się cieszyć. Jesteś dobrym facetem, Hunter. Wiem, że jej nie skrzywdzisz.

- Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy.

- Coś mi się wydaje, że mogę sobie to przynajmniej wyobrazić. Ponieważ… No wiesz… Kocham cię. Tak jak ty, mam nadzieję, kochasz mnie. Jak brata.

Popatrzyliśmy na siebie, Ty był ode mnie trochę wyższy i mocniej zbudowany – jak zawsze. I jak zawsze niezmiennie czułem do niego to samo – szacunek i miłość. Chyba zobaczył w moich oczach to co chciał dostrzec, ponieważ szarpnął mnie za ramię i zawinął wokół mnie ramiona obejmując mnie dość mocno.

- Opiekuj się tą wariatką – powiedział poklepując mnie po plecach po czym odepchnął od siebie. – Nie muszę ci mówić, że to nie będzie łatwe…

- Wiem na co się piszę – mrugnąłem do niego.

- To może być prawdziwy Armagedon!

- Nie będzie tak źle…

- Chcę żebyś wiedział, że jeśli kiedyś ta mała wiedźma cię wykończy, czekam na ciebie w Kalifornii. Mój dom, to twój dom. Nie będę cię oceniał…

- Ana cię zabije, jeśli to usłyszy – zaśmiałem się w głos. Te żarty ani trochę mnie nie dziwiły, bo Ty i Ana zawsze mieli między sobą właśnie taką relację – mała wiedźma i wredny dupek. Ale w razie potrzeby skoczyli by za sobą w ogień, byłem tego pewien.

- „Jeśli”, to bardzo fajne słowo. Ostatnio moje ulubione. „Jeśli” Ana usłyszy. „Jeśli” Sunny kiedyś jeszcze będzie sama, „jeśli” życie potoczy się inaczej…  Nigdy nic nie wiadomo. Jedyne czego możemy być pewni to to, że prędzej czy później totalnie nas zaskoczy. Przekonałem się o tym już nie raz. I zamierzam cierpliwie czekać na moje „jeśli”.

Przystanęliśmy przed wejściem do domu Asha, więc ruszyłem do drzwi, ale Ty został na ganku.

- Zostaniesz?

- Wynająłem sobie pokój w hotelu. Wolę być tam sam. No i nie chcę udawać, że cieszę się ze związku twojej siostry i najlepszego kumpla, sorry – wzruszył ramionami i odszedł parę kroków tyłem, kierując się do swojego auta.

- Dzięki za wszystko, Ty.

- Nie dziękuj. Nie masz za co. Znajdź dla mnie czas wieczorem, dzisiaj lub jutro… I weź ze sobą żabę. Chciałbym spędzić z wami trochę czasu, zanim wrócicie do Nowego Jorku – dodał i wsiadł do samochodu, a ja stałem jeszcze przez chwilę na ganku i patrzyłem za nim, zastanawiając się nad życiem. I nad tym jak bardzo jest nieprzewidywalne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro