Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Hunter

Miałem kaca – i to w każdym znaczeniu tych słów.

Kac moralny był chyba gorszy od tego który rozrywał moją głowę na pół po wczorajszej wizycie w knajpie.

Jak mogłem do tego wszystkiego dopuścić?

Gdzie podział się ten „lepszy”  ja?

Nie umiałem go w sobie teraz odnaleźć, nie kiedy wtoczyłem się do swojego pokoju, niemal nagi i cuchnący alkoholem, po nocy spędzonej pod cholernym drzewem, gdzie kompletnie pijanego i nieprzytomnego znalazła mnie Ana… Cholera sięgnąłem dna…

Potworne uczucie.

- Chcesz żebym została? – zapytała wchodząc za mną do pokoju, a ja schowałem twarz w dłoniach.

- Nie wiem, chyba muszę się ogarnąć, wykąpać, dojść do siebie i przysiąc sobie że nigdy więcej nie tknę alkoholu… - bąknąłem z zażenowaniem.

- Dobry pomysł… - odpowiedziała patrząc na mnie z uwagą.

- I chyba powinienem zostać sam.

- Rozumiem, że potrzebujesz odrobiny prywatności, ale musisz wiedzieć, że… Jestem tuż obok, tak? I bardzo chciałabym z tobą porozmawiać…

- Ana – przerwałem jej - doceniam to co dla mnie zrobiłaś i to że mimo tego o czym się dowiedziałaś, wciąż darzysz mnie uczuciem…

- „Darzę cię uczuciem” to lekkie niedopowiedzenie…

- Okej, ale mam dość rozmów - powiedziałem przysiadając na łóżku.

- Hunter, wiem że masz prawo odpocząć, ale teraz kiedy ja już wiem… Chyba zdajesz sobie sprawę że możesz mi zaufać.

- Tak – westchnąłem czując pulsowanie w czaszce.

- Okej… Więc zostawię cię teraz samego, abyś odpoczął, a potem pójdziemy na spacer.  Będziemy spacerować i rozmawiać, niekoniecznie na temat twojego dzieciństwa, chociaż nawet nie wiesz jak wiele by dla mnie znaczyło, abyś tak po prostu… Odpuścił. Pogadał ze mną, wyrzucił to z siebie. I to nie przez alkohol, ale przez to ze się kochamy i ufamy sobie, tak? – powiedziała stanowczym tonem, a ja pokiwałem głową czując się jak jeden z moich uczniów.

Nie miałem pojęcia, kiedy doszło do tego, że nasze role zupełnie się odwróciły. Że teraz to Ana była tą odpowiedzialną w naszym związku, starała się być racjonalna i troskliwa, pomagała i wspierała w ciężkich chwilach, a mi odbijało, sprawiałem problemy, wracałem pijany do domu, wrzeszczałem na nią, po czym szlajałem się po nocy niemal nagi, lądując finalnie pod cholernym drzewem?

- W porządku… Wyśpij się, weź prysznic – pochyliła się nade mną i pocałowała mój policzek – Zapewne w odwrotnej kolejności, ale wiemy o co chodzi… - zaśmiała się cicho - A kiedy dojdziesz do siebie, ja będę na ciebie czekała – dodała z delikatnym uśmiechem głaskając czule moją twarz – Kocham cię – pocałowała mnie w usta, a ja przymknąłem oczy jak zwykle czując jej wargi zdecydowanie zbyt intensywnie niż powinienem. Wyprostowała się i ruszyła do wyjścia, a kiedy stała już w drzwiach wyrzuciłem z siebie coś, co powinienem powiedzieć znaczenie wcześniej.

- Dziękuję żabko.

Przystanęła, odwróciła się w moją stronę i pocałowała swoje palce po czym pokazała nimi na mnie, przesyłając mi  w ten sposób kolejny pocałunek. Uśmiechnąłem się na ten widok i patrzyłem jak znika za drzwiami.

Siedziałem przez kilka chwil nieruchomo, aż w końcu podniosłem się i ruszyłem do łazienki. Wziąłem gorący prysznic czując  w głowie dziwną pustkę, a  kiedy wyszedłem i spojrzałem w lustro coś ukuło mnie w piersi.

Przyglądałem się swojej twarzy, moim wąskim jasnoszarym oczom, które dzisiaj były przekrwione i napuchnięte. Odgarnąłem do tyłu jasne włosy i dotknąłem palcami spierzchniętych, zaczerwienionych ust. Patrzyłem na chłopaka w lustrze i widziałem… Widziałem Travisa Masona. Jego bladoszare oczy przekrwione od alkoholu, i pokiereszowane pełne usta, potargane jasne włosy i bladą skórę. Jego twarz wykrzywioną w dziwnym grymasie, wyrażającym niezadowolenie, dezaprobatę, nienawiść i znużenie.

Ręce zaczęły mi drżeć, wcisnąłem palce w oczy i zacząłem ciężko oddychać.

- Boże, daj mi wreszcie spokój – powiedziałem do swojego ojca, ale przecież nawet jeśli byłaby szansa na to, że mnie usłyszy… Przecież i tak nie posłucha. Nigdy mnie nie słuchał.

Odwróciłem się od lustra, założyłem na siebie koszulkę, i powoli zaczynało docierać do mnie to że Ana naprawdę już wie. Stało się. Już po wszystkim.

Koniec z idealnym chłopcem, koniec ze złudzeniami. Nie było już tamtego Huntera, pozostał tylko ten dziwny, skomplikowany chłopak w lustrze, którego ona z jakiegoś powodu wciąż kochała.

Ciekawe tylko jak długo.

Jednak teraz, kiedy wszystko było jasne, faktycznie nie widziałem powodu abym wciąż cokolwiek przed nią ukrywał. Powinienem jej powiedzieć o sobie wszystko, aby uczciwie dać jej wybór. No i sam musiałem się zastanowić nad sobą oraz nad tym czy zbyt mocno nie przypominam swego ojca, aby narażać Anę na związek ze mną. O ile oczywiście będzie chciała go kontynuować.

Wyszedłem z łazienki i położyłem się na łóżku. Spojrzałem w sufit czując w środku pustkę.

Nie byłem szczęśliwym człowiekiem. Nie, kiedy było we mnie tak wiele żalu i smutku. Nie, kiedy wciąż w głębi rozgrzebywałem przeszłość, nie potrafiąc się z nią pogodzić. Zastanawiałem się czy w ogóle umiem być szczęśliwy. Czy po tym wszystkim kiedykolwiek będę umiał odnaleźć spokój, radość i z przerażeniem uświadomiłem sobie że tak, owszem – ale tylko przy Anie.

Nie mogłem spać. Minuty lub godziny mijały, a ja gapiłem się w sufit jak w transie.

Jednak kiedyś musiałem się ogarnąć. Wstać i zmierzyć z rzeczywistością. A im szybciej to zrobię tym lepiej.

Wstałem więc z łóżka, założyłem spodnie i koszulkę po czym ruszyłem do pokoju Any. Zapukałem do niego, a gdy usłyszałem jej głos otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

Siedziała razem z Ruby na łóżku, pakowały się na nasz wyjazd który przekładaliśmy już dwa razy ze względu na deszcz, ale w końcu słońce miało wrócić na dobre.

- Okej, ale ja robię kanapki na drogę – odpowiedziała Anie Ruby i wstała z łóżka uśmiechając się do mnie promiennie  - Ale będzie fajnie… Dziękujemy że  z nami idziesz – powiedziała dotykając lekko mojego ramienia, kiedy wychodziła z pokoju a ja odwzajemniłem jej uśmiech starając się wciąż zachowywać te reszki pozorów, nie zrzucać maski, nie zupełnie. Przecież musiałem być choć po części wciąż tamtym chłopakiem, ponieważ… Jeśli nie nim, to kim do cholery jestem?

Ana została na łóżku i patrzyła na mnie w skupieniu.

- Chodź – wyciągnęła dłoń w moją stronę, więc podszedłem do niej niemal mechanicznie. Usiadłem na materacu wpatrując się w jej zbyt śliczną twarz. – Chcesz porozmawiać? – spytała, na co pokręciłem głową. – To może pomilczymy? – dodała dotykając mojego policzka. Przytaknąłem skinieniem głowy i poczułem jak mnie obejmuje. Zanurzyłem twarz w ciepłych ramionach i położyłem się na jej poduszce.

Przymknąłem oczy wzdychając z ulgą, ponieważ tylko przy niej nie czułem się… martwy i pusty. Zły i zepsuty. Może nie byłem już doskonały, ale przynajmniej wciąż wartościowy. Objąłem ją ramionami i w końcu poczułem się na miejscu.

- Możemy milczeć, albo rozmawiać, lub cokolwiek – powiedziała – I naprawdę nie musisz być idealny, aby być takim w moich oczach, wiesz?  - dodała jakby czytając mi w myślach - Możesz mieć milion wad, a dla mnie i tak będziesz doskonały – serce ścisnęło mi się w piersi i przełknąłem ślinę czując jak coś szczypie mnie pod powiekami. - I mam nadzieję że ja dla ciebie też taka jestem. Mimo, że zrobiłam tyle głupstw i mam tyle wad… Liczę, że ty dostrzegasz we mnie coś więcej niż tą pyskatą, bezczelną dziewczynę z masą problemów z samą sobą, którą widzą inni. Mam gdzieś co o mnie myślą, póki dla ciebie jestem idealna, właśnie taka się czuję, nie ważne co zrobię, lub kim będę, ile błędów popełnię, w co się jeszcze wpakuję, chcę być taka dla ciebie, tak jak ty jesteś dla mnie. Bez względu na wszystko  -  mówiła i nawet nie wiem kiedy, zacząłem się lekko uśmiechać, mimo że łzy wciąż szczypały mnie pod powiekami.

- Jesteś dla mnie idealna – odrzekłem z pewnością, i poczułem jak zaciska palce na moich ramionach.

- A ty dla mnie. I tylko to się liczy – zakończyła.

Zacząłem analizować to co do mnie powiedziała i uzmysłowiłem sobie, że ona naprawdę ma rację.

Gdyby to wszystko co spotkało mnie – spotkało ją – dla mnie wciąż pozostawałaby doskonała. Wiedziała o mnie to co najstraszniejsze i mimo to była dokładnie tam gdzie być powinna – tuż przy mnie.

I chyba nic więcej nie potrzebowałem do tego, aby być może po raz pierwszy w życiu móc nazwać się szczęśliwym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro