Epilog
Hunter
Ponad dziesięć lat później
Była ciemna noc, ale z jakiejś przyczyny nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na Anę. Spała tak spokojnie. Uśmiechałem się do siebie podziwiając jej profil, lekko rozchylone usta i potargane czarne włosy rozsypane na białej poduszce. Wiedziałem że jest okropnie zmęczona, więc starałem się nawet oddychać szeptem, aby przypadkiem jej nie obudzić. Właśnie wtedy usłyszałem ciche łkanie z kołyski naszego synka. Podskoczyłem na równe nogi, aby zdążyć dobiec do niego zanim rozwrzeszczy się na dobre i obudzi swoja mamę.
- Hej… Nie płaczemy, okej? – wziąłem małego na ręce i popatrzyłem w jego wielkie, jasnoszare oczy, dokładnie takie same jak moje. – Ććśśś…. - próbowałem go uspokoić, ale mój syn nie wydawał się usatysfakcjonowany, pewnie dlatego, że nie miałem jednej bardzo istotnej części ciała, a mianowicie piersi. No i nie byłem jego ukochaną mamą. Uwielbiał mnie, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, to właśnie mi ofiarował swój pierwszy bezzębny uśmiech i to moje włosy targał z zainteresowaniem swoimi małym, lepkimi rączkami, ale uspakajał się właściwie tylko przy piersi Any, i naprawdę jej współczułem. Widziałem że jest już tym po prostu zwyczajnie zmęczona i zastanawiałem się co mógłbym zrobić, aby jakoś ją odciążyć i pozwolić jej wyspać się w spokoju.
Evan miał jednak najwyraźniej inne plany, ponieważ jego buźka zaczęła wykrzywić się w grymasie niezadowolenia i już miał wybuchnąć płaczem kiedy do głowy przyszła mi idiotyczna, ale jedyna myśl.
- Talk to me softly… - zaśpiewałem, a maluch zerknął na mnie z umiarkowanym zainteresowaniem i przymknął lekko usteczka. Nie było to zbyt spektakularne przykucie uwagi, ale najwyraźniej zapomniał przez chwilę o tym że nie mam biustu i słuchał, więc zacząłem śpiewać dalej:
… There's something in your eyes
Don't hang your head in sorrow
And please don't cry
I know how you feel inside, I've
I've been there before
Somethin's changin' inside you
And don't you know
Don't you cry tonight
I still love you, baby
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you, baby
And don't you cry tonight…
Z niedowierzaniem przyglądałem się jak z każdą zwrotką jego wielkie oczy powoli przymykają się coraz częściej i na dłużej, aż w końcu zamknął powieki na dobre i westchnął cichutko, usypiając w moich ramionach. Uśmiechnąłem się szeroko odkładają go delikatnie do łóżeczka.
- Proszę, proszę – usłyszałem głos mojej żony i westchnąłem z rezygnacją. – Mój tata mawiał że jesteś zaklinaczem niemowlaków, ale osobiście widzę ten pokaz pierwszy raz w życiu. Od jutra ty usypiasz małego – zaśmiała się ciepło po czym ziewnęła przecierając zmęczone oczy.
- Nie ma problemu, ale liczyłem na to że się nie obudzisz.
- Masz mnie dosyć? – wstała zawiązując krótki szlafrok wokół talii.
- Chyba żartujesz. Boję się że ty będziesz miała dosyć nas. Chciałem żebyś odpoczęła – objąłem ją i przysiadłem na materacu, a ona na moich kolanach. Zaplotła dłonie wokół mojej szyi i pocałowała mnie w usta.
- Bolą mnie piersi. I tak będę musiała obudzić za chwilę tego małego terrorystę żeby się tym zajął.
- Może ja bym się tym zajął? – uniosłem brew i rozsupłałem jej szlafrok. Dotknąłem dłońmi jej pełnych piersi i zacząłem je delikatnie masować. Ana westchnęła i poruszyła na mnie biodrami, a ja polizałem jej sutek i zacisnąłem palce na pośladkach.
- W sumie to może całkiem niezły pomysł… - uniosła mój podbródek i wbiła się w moje usta z głośnym westchnieniem, a ja podniosłem ją i położyłem na poduszkach, sadowiąc się między jej udami.
- Na pewno nie jesteś za bardzo zmęczona?
- Nigdy nie jestem za bardzo zmęczona na bycie z tobą – spojrzałem jej w oczy i zacząłem się z nią kochać. Robiliśmy to zaskakująco często jak na ludzi, którym dwa miesiące temu urodziło się pierwsze dziecko, ale szczerze mówiąc cieszyłem się jak cholera, że mimo upływu lat, i tego że staliśmy się rodzicami, wciąż czuliśmy do siebie tę samą chemię.
Oficjalnie razem byliśmy już od ponad dziesięciu lat, ale małżeństwem zaledwie od roku. Nie spieszyliśmy się z niczym. Chcieliśmy nacieszyć się sobą, zanim zdecydujemy się na dziecko czy ślub i ta dekada z moją Aną była najlepszym czasem w całym moim życiu. Miewaliśmy trudniejsze i lepsze chwile, Ana zawsze bardzo się o mnie troszczyła, zadbała o to abym poszedł na terapię, i sama – jako psychiatra, naprawdę wiele uwagi poświęcała na to, by ze mną rozmawiać i przepracowywać moją przeszłość. Przeżywała ze mną ciężkie momenty – bywałem uparty i czasami nie chciałem współpracować, ale mimo wszystko – nasza miłość i wzajemne oddanie zawsze wygrywało i teraz, z perspektywy czasu, byłem jej nieskończenie wdzięczny, ponieważ dzięki niej pogodziłem się z samym sobą, ze swoją przeszłością i tym co przeżyłem. Byłem dumny z tego kim jestem, z tego przez co przeszedłem i z tego że… przetrwałem.
Teraz sam zostałem ojcem i chyba tak naprawdę pojąłem to jak wiele zrobiła dla mnie moja żona w momencie, w którym po raz pierwszy trzymałem na rękach mojego syna. Właśnie wtedy zrozumiałem jak ważne było, abym pogodził się z tamtym złamanym, zniszczonym chłopcem którym byłem, abym objął tamtego siebie i powiedział samemu sobie, że byłem cholernie dzielny. I że dałem sobie radę. Wywalczyłem nowe życie dla siebie i dla swojej siostry i mam prawo być z tego dumny, bo w rezultacie ofiarowałem sobie naprawdę cudowną przyszłość. Z cudowną kobietą. Z moim własnym synem, któremu chciałem dać wspaniałe dzieciństwo.
I byłem naprawdę szczęśliwy.
Kochaliśmy się pojękując sobie w usta, poruszając się w jednym rytmie, Ana była chyba nieco zbyt głośna, ale nie zamierzałem jej uciszać, a przynajmniej nie zamierzałem robić tego inaczej niż głębokim pocałunkiem. Więc ją całowałem. Całowałem ją mocno i namiętnie. Czule i z oddaniem. Całowałem ją tak jak zawsze – jakby była dla mnie wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem.
- Kocham cię – wyszeptała, gdy oboje skończyliśmy i przytuliliśmy się do siebie oddychając ciężko.
- Kocham cię… Jak stąd do końca wszechświata i z powrotem. Jak milion miliardów milionów gwiazd i jeden. I nie oddałbym cię za nic w świecie… - mówiłem, a ona uśmiechnęła się szeroko, zachichotała cicho, kręcąc głową ze łzami w oczach.
- Nawet za pieska?
- Ani za jednorożca.
- Takiego na którym mógłbyś latać? Rany, to takie miłe… wiem jak marzysz o jednorożcu…
- To nie ważne. Ty jesteś najważniejsza – dodałem z powagą, a potem parsknęliśmy śmiechem.
- Nie mogę uwierzyć, że to pamiętasz… - powiedziała odgarniając mi włosy z twarzy.
- Pamiętam wszystko co jest związane z tobą, żabko – dotknąłem jej nosa i spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń. I to że jestem teraz z tobą i z naszym synem, jest najlepszym dowodem na to, że marzenia naprawdę się spełniają – wyszeptała dotykając mojego policzka. Uśmiechnąłem się do niej w odpowiedzi, ponieważ nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów na to co czułem. Zamiast tego położyłem jej dłoń na swoim sercu które od zawsze biło tylko dla niej, patrząc jak zamyka oczy i zasypia na moim ramieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro