Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Hunter

Ponad dziesięć lat później

Była ciemna noc, ale z jakiejś przyczyny nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na Anę. Spała tak spokojnie. Uśmiechałem się do siebie podziwiając jej profil, lekko rozchylone usta i potargane czarne włosy rozsypane na białej poduszce.  Wiedziałem że jest okropnie zmęczona, więc starałem się nawet oddychać szeptem, aby przypadkiem jej nie obudzić. Właśnie wtedy usłyszałem ciche łkanie z kołyski naszego synka. Podskoczyłem na równe nogi, aby zdążyć dobiec do niego zanim rozwrzeszczy się na dobre i obudzi swoja mamę.

- Hej… Nie płaczemy, okej? – wziąłem małego na ręce i popatrzyłem w jego wielkie, jasnoszare oczy, dokładnie takie same jak moje. – Ććśśś…. - próbowałem go uspokoić, ale mój syn nie wydawał się usatysfakcjonowany, pewnie dlatego, że nie miałem jednej bardzo istotnej części ciała, a mianowicie piersi. No i nie byłem jego ukochaną mamą. Uwielbiał mnie, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, to właśnie mi ofiarował swój pierwszy bezzębny uśmiech i to moje włosy targał z zainteresowaniem swoimi małym, lepkimi rączkami, ale uspakajał się właściwie tylko przy piersi Any, i naprawdę jej współczułem. Widziałem że jest już tym po prostu zwyczajnie zmęczona i zastanawiałem się co mógłbym zrobić, aby jakoś ją odciążyć i pozwolić jej wyspać się w spokoju.

Evan miał jednak najwyraźniej inne plany, ponieważ jego buźka zaczęła wykrzywić się w grymasie niezadowolenia i już miał wybuchnąć płaczem kiedy do głowy przyszła mi idiotyczna, ale jedyna myśl.

- Talk to me softly… - zaśpiewałem, a maluch zerknął na mnie z umiarkowanym zainteresowaniem i przymknął lekko usteczka. Nie było to zbyt spektakularne przykucie uwagi, ale najwyraźniej zapomniał przez chwilę o tym że nie mam biustu i słuchał, więc zacząłem śpiewać dalej:
… There's something in your eyes
Don't hang your head in sorrow
And please don't cry
I know how you feel inside, I've
I've been there before
Somethin's changin' inside you
And don't you know

Don't you cry tonight
I still love you, baby
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you, baby
And don't you cry tonight…

 

Z niedowierzaniem przyglądałem się jak z każdą zwrotką jego wielkie oczy powoli przymykają się coraz częściej i na dłużej, aż w końcu zamknął powieki na dobre i westchnął cichutko, usypiając w moich ramionach. Uśmiechnąłem się szeroko odkładają go delikatnie do łóżeczka.

- Proszę, proszę – usłyszałem głos mojej żony i westchnąłem z rezygnacją. – Mój tata mawiał że jesteś zaklinaczem niemowlaków, ale osobiście widzę ten pokaz pierwszy raz w życiu. Od jutra ty usypiasz małego – zaśmiała się ciepło po czym ziewnęła przecierając zmęczone oczy.

- Nie ma problemu, ale liczyłem na to że się nie obudzisz.

- Masz mnie dosyć? – wstała zawiązując krótki szlafrok wokół talii.

- Chyba żartujesz. Boję się że ty będziesz miała dosyć nas. Chciałem żebyś odpoczęła – objąłem ją i przysiadłem na materacu, a ona na moich kolanach. Zaplotła dłonie wokół mojej szyi i pocałowała mnie w usta.

- Bolą mnie piersi. I tak będę musiała obudzić za chwilę tego małego terrorystę żeby się tym zajął.

- Może ja bym się tym zajął? – uniosłem brew i rozsupłałem jej szlafrok. Dotknąłem dłońmi jej pełnych piersi i zacząłem je delikatnie masować. Ana westchnęła i poruszyła na mnie biodrami, a ja polizałem jej sutek i zacisnąłem palce na pośladkach.

- W sumie to może całkiem niezły pomysł… - uniosła mój podbródek i wbiła się w moje usta z głośnym westchnieniem, a ja podniosłem ją i położyłem na poduszkach, sadowiąc się między jej udami.

- Na pewno nie jesteś za bardzo zmęczona?

- Nigdy nie jestem za bardzo zmęczona na bycie z tobą – spojrzałem jej w oczy i zacząłem się z nią kochać. Robiliśmy to zaskakująco często jak na ludzi, którym dwa miesiące temu urodziło się pierwsze dziecko, ale szczerze mówiąc cieszyłem się jak cholera, że mimo upływu lat, i tego że staliśmy się rodzicami, wciąż czuliśmy do siebie tę samą chemię.

Oficjalnie razem byliśmy już od ponad dziesięciu lat, ale małżeństwem zaledwie od roku. Nie spieszyliśmy się z niczym. Chcieliśmy nacieszyć się sobą, zanim zdecydujemy się na dziecko czy ślub i ta dekada z moją Aną była najlepszym czasem w całym moim życiu. Miewaliśmy trudniejsze i lepsze chwile, Ana zawsze bardzo się o mnie troszczyła, zadbała o to abym poszedł na terapię, i sama – jako psychiatra, naprawdę wiele uwagi poświęcała na to, by ze mną rozmawiać i przepracowywać moją przeszłość. Przeżywała ze mną ciężkie momenty – bywałem uparty i czasami nie chciałem współpracować, ale mimo wszystko – nasza miłość i wzajemne oddanie zawsze wygrywało i teraz, z perspektywy czasu, byłem jej nieskończenie wdzięczny, ponieważ dzięki niej pogodziłem się z samym sobą, ze swoją przeszłością i tym co przeżyłem. Byłem dumny z tego kim jestem, z tego przez co przeszedłem i z tego że… przetrwałem.

Teraz sam zostałem ojcem i chyba tak naprawdę pojąłem to jak wiele zrobiła dla mnie moja żona w momencie, w którym po raz pierwszy trzymałem na rękach mojego syna. Właśnie wtedy zrozumiałem jak ważne było, abym pogodził się z tamtym złamanym, zniszczonym chłopcem którym byłem, abym objął tamtego siebie i powiedział samemu sobie, że byłem cholernie dzielny. I że dałem sobie radę. Wywalczyłem nowe życie dla siebie i dla swojej siostry i mam prawo być z tego dumny, bo w rezultacie ofiarowałem sobie naprawdę cudowną przyszłość. Z cudowną kobietą. Z moim własnym synem, któremu chciałem dać wspaniałe dzieciństwo.

I byłem naprawdę szczęśliwy.

Kochaliśmy się pojękując sobie w usta, poruszając się w jednym rytmie, Ana była chyba nieco zbyt głośna, ale nie zamierzałem jej uciszać, a przynajmniej nie zamierzałem robić tego inaczej niż głębokim pocałunkiem. Więc ją całowałem. Całowałem ją mocno i namiętnie. Czule i z oddaniem. Całowałem ją tak jak zawsze – jakby była dla mnie wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem.

- Kocham cię – wyszeptała, gdy oboje skończyliśmy i przytuliliśmy się do siebie oddychając ciężko.

- Kocham cię… Jak stąd do końca wszechświata i z powrotem. Jak milion miliardów milionów gwiazd i jeden. I nie oddałbym cię za nic w świecie… - mówiłem, a ona uśmiechnęła się szeroko, zachichotała cicho, kręcąc głową ze łzami w oczach.

- Nawet za pieska?

- Ani za jednorożca.

- Takiego na którym mógłbyś latać? Rany, to takie miłe… wiem jak marzysz o jednorożcu…

- To nie ważne. Ty jesteś najważniejsza – dodałem z powagą, a potem parsknęliśmy śmiechem.

- Nie mogę uwierzyć, że to pamiętasz… - powiedziała odgarniając mi włosy  z twarzy.

- Pamiętam wszystko co jest związane z tobą, żabko – dotknąłem jej nosa i spojrzeliśmy sobie w oczy.

- Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń. I to że jestem teraz z tobą i z naszym synem, jest najlepszym dowodem na to, że marzenia naprawdę się spełniają – wyszeptała dotykając mojego policzka. Uśmiechnąłem się do niej w odpowiedzi, ponieważ nie potrafiłem odnaleźć odpowiednich słów na to co czułem. Zamiast tego położyłem jej dłoń na swoim sercu które od zawsze biło tylko dla niej, patrząc jak zamyka oczy i zasypia na moim ramieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro