Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


   Nauczyciel zamknął za sobą drzwi i rzucił klasie spojrzenie pełne niechęci. To, na co patrzył było podobno nadzieją Redanii. Następnym pokoleniem pracujących ludzi, od których będzie zależała jego emerytura. Dlaczego nie mógł urodzić się za czasów swego świętej pamięć jakiegoś-tam-ojca? Wtedy młodzież była na poziomie, a nauczanie na pewno nie doprowadzało nauczycieli do depresji i stanów nerwowych.

- Dzień dobry klaso. Proszę siadać.

Odpowiedziało mu tylko szuranie krzeseł i dalsze rozmowy przeplatane wulgaryzmami.

Zajął swoje miejsce za biurkiem i rozpakowując swoje rzeczy wrócił do swoich rozmyślań.

Przecież Sabrina popełniła samobójstwo, prawda? No może nie koniecznie przez swoją pracę, ale to też musiało mieć na to wpływ. A Keira Metz? Ta to dopiero wariatka. Chyba tylko u niej na geografii uczniowie mają pełne gacie. Czy ktoś z kadry zaliczałby się pod określenie „normalny"? Oprócz niego samego oczywiście to chyba tylko młoda Merigold. Była całkiem zwyczajna. Zdecydowanie, całkiem normalna, zwyczajna i pospolita idiotka.

Gdyby to usłyszała pewnie miałaby myśli samobójcze.

- Przydałoby się- mruknął do siebie Vilgefortz, logując się do Riviusa.

Nie lubił elektronicznego dziennika, ale, po co narzekać. Reszta kadry nadrabia za niego.

Zaczął sprawdzać obecność. Uczniowie zmęczonymi głosami odpowiadali na wywoływane nazwiska.

- Jak widzę mamy nowego ucznia... Cahir Mawr Dffry... co?- zamilkł na chwilę.

Co to ma być? Nilfgaardczyk? Zaczął szukać chłopaka wzrokiem.

- Tu jestem proszę pana.

Vilgefortz pokiwał głową. Tego jeszcze w gimnazjum nr.7 nie grali. Nieważne. Pewnie chłopak jest taką samą miernotą jak wszyscy.

Była to jego przedostatnia lekcja i miło było zrobić dzieciaczkom małą kartkówkę.

Patrzył zadowolony na uczniów lamentujących nad zadanymi pytaniami. To był jego ulubiony sposób odprężania się na lekcjach.

***

- Cześć Lydia – mruknął wchodząc do sekretariatu. Kobieta zza biurka posłała mu maślane spojrzenie. Nie lubił tu przychodzić. Ta dziewczyna pożerała go wzrokiem.

- Potrzebujesz pomocy Vilgefortz? – zaszczebiotała.

- Nie, ale przydałoby mi się opakowanie kredy.

Gdyby mogła pewnie podałaby mu to na kolanach. Nie przepadał za Lydią. Gdy przebywał w jej towarzystwie czuł dziwne wyrzuty sumienia. Zupełnie jak gdyby gdzieś w poprzednim życiu zrobił jej coś bardzo złego. Z tą myślą odebrał przedmiot i udał się odbębnić zastępstwo za Margaritę.

***

Klasa trzecia c. Jeśli narzekał wcześniej, to teraz miał po prostu dość.

Vilgefortz odetchnął raz, drugi i zaczął mówić:

- To ostatnia lekcja i wszyscy jesteśmy zmęczeni, więc nie zrobię wam historii tylko obejrzymy film, co wy na to?

Klasa zaczęła się drzeć.

- Cisza!- ryknął.

- Zamknąć się albo wszyscy lądują Vesemira!

Straszenie starym pedagogiem działało niczym magiczne zaklęcie zamykając usta wszystkich.

Nienawidził tych dzieciaków. Inaczej tego nazwać nie mógł.

Wyjął komórkę, może poszuka jakiegoś ciekawego przepisu? Dobry pomysł.

Czas mijał wyjątkowo szybko i bez większych problemów. Dzwonek otworzył „magiczne zapory" wypuszczając wszystkich z tego szkolnego piekła.

Gdy szedł przez parking, spokojnie nucąc pod nosem „Last Christmas" poczuł jak czyjeś palce zaciskają się na jego ramieniu.

- C-c-czekaj... Po cholerę tak biegniesz?- zdyszana Keira zatrzymała go stanowczo.

- Jest czwartek czyli prawie piątek i dodatkowo nie lubię tego miejsca, a mam jeszcze syna do odebrania, więc nie widzę w tym nic dziwnego- odpowiedział koleżance.

Blondynka westchnęła. Miała lekko podkrążone oczy i była czymś wyraźnie zdenerwowana.

- Co dzisiaj robisz?

Historyk uśmiechnął się znacząco.

- Mam czas moja droga... Lambert ci się znudził?

- Jesteś idiotą. I się tak nie uśmiechaj, bo cię trzepnę. To poważna sprawa. Dotyczy naszych dzieci.

- Jaka to sprawa?- w tej kategorii pani Metz zawsze była śmiertelnie poważna.

Coś musiało ją mocno wstrząsnąć, jeśli była aż tak zła.

- Dzisiaj o szesnastej wraz z innymi rodzicami, których dzieci też uczęszczają do przedszkola Przyjaciół Dzieci robimy spotkanie. Chcemy odwołać nową przedszkolankę, a raczej nauczyciela wychowania przedszkolnego.

Podrapał się po głowie. Kobiety, o co może im chodzić?

- Nie rozumiem... Dlaczego mężczyzna nie może być przedszkolanką?

-Nie rozumiesz?! To gej!

***

Vilgefortz parsknął na wspomnienie rozmowy z Kirą.

Zamieszał w garnku z grzejącą się zupą ze wczoraj. Pomidorowa nie wyszła mu najgorsza i chyba nie będzie problemu ze zjedzeniem dzisiaj reszty. Jutro mogą przecież zjeść obiad w barze. „Filippa byłaby wściekła" pomyślał. Jego ex nigdy nie pozwoliłaby na takie odżywianie jej jedynego syna.

Odwrócił się, opierając się o blat.

- No jak Stefanie, jesteś głodny?

Chłopiec gorliwie pokiwał głową nie odwracając oczu od kolorowani.

Nastała długa chwila milczenia. Stefan popatrzył na ojca. Rzadko mówił. Miał tendencję do jąkania, przez co rówieśnicy często się z niego śmiali. Dzięki temu Vilgefortz umiał rozpoznać dobrą przedszkolankę. Jeśli któraś ignorowała fakt dokuczania Stefkowi to zazwyczaj kończyło się to konfrontacją z fanklubem małego.

- Co powiesz na odwiedziny u wujka Lamberta?

- A-a b-będą ch-hłopaki?

- Jasne, że będą.

- S-super.

***

Spotkanie zbulwersowanych rodziców właśnie się zaczęło. Wszystkie matki i ojcowie siedzieli zgromadzeni w około okrągłego stołu. Vilgefortz jęknął.

- Keira nie zachowujmy się jak homofoby...

Tamta w odpowiedzi tylko kopnęła go w kostkę.

Brakowało tylko nieszczęsnego pana „przedszkolanki". Wszyscy siedzieli jak na szpilkach i w tym momencie wszedł.

Spokojnie z miłym uśmiechem, ubrany w jasną koszulę i całkiem zwyczajne dżinsy. Czarne włosy miał spięte w dość wysoki kucyk. Ogółem sprawiał bardzo przyjazne wrażenie.

- Dzień dobry. Miło mi widzieć wszystkich. Chyba część osób jeszcze mnie nie zna... Nazywam się Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro