╰☆☆ 016 ☆☆╮
Po powrocie z Mistrzostw Świata Neptun niezbyt opuszczała swoją wioskę. Poza zakupami na Pokątnej cały czas siedziała w domu, warząc eliksiry i czytając nowe podręczniki. Remus źle się czuł, patrząc na to, jaka była przybita. Jego córka nadal przeżywała atak Śmierciożerców, szczególnie po tym, jak Lupin opowiedział jej o tym zgromadzeniu. Dobrze zdawała sobie sprawę, że niegdyś należeli do niej również jej rodzice. Kto wie, może nadal żyli i byli częścią tej grupy, która wywołała zamieszki. W tamtych dniach szatynka miała ochotę doprowadzić do tego, żeby nigdy nie przyszła na świat. Nie potrafiła znieść fakty, że krew Śmierciożerców płynęła w jej żyłach. Bała się, że pewnego dnia stanie się taka sama jak oni, chociaż nie chciała tego najmocniej na świecie.
Pierwszego września peron 9 i ¾ wypełnił się rodzinami ze swoimi dziećmi, które właśnie opuszczały ich na kolejne miesiące. Neptun niestety nie miała tego przywileju, żeby móc ostatni raz pożegnać się z ojcem na stacji King's Cross. Wspólnie ustalili, że lepiej będzie, jeśli dziewczyna tym razem sama dotrze do pociągu. Nie chcieli narażać się na wyzwiska czy też plotki.
Zagubiona Ślizgonka pchała swój wózek z kufrem oraz klatką, wymijając rówieśników. Może i bywała tutaj już wiele, ale nadal odczuwała zakłopotanie, kiedy przemierzała peron. Nawet nie starała się wypatrzeć blond czupryny przyjaciółki, od razu zabrała swoje rzeczy i wpakowała się do pierwszego, pustego przedziału, który napotkała. Odłożyła klatkę na miejsce przy drzwiach, a sama zajęła ulubione siedzenie przy oknie. Obserwowała przez okno, jak matki żegnają swoje dzieci z bólem, nieważne czy właśnie opuszczały dom po raz pierwszy, czy też siódmy. Poczuła to dziwne ukłucie, które czasem atakowało ją z nienacka. Nie była to zazdrość ani zawód - Neptun nie umiała tego nazwać. Zawsze zastanawiała się, jak to jest mieć matkę - kobiecy autorytet, który mógłby wskazywać drogę, przecierać szlaki kobiecości czy też po prostu wysłuchiwać jej zwierzeń. Mimo, iż Remus był jej najbliższą osobą i nigdy nie zamieniłaby go na parę rodziców, to jednak brakowało jej czasami damskiego wzorca.
— Neptun! — usłyszała i odwróciła się przestraszona. Z ulgą odetchnęła, widząc blondwłosą, piękną dziewczynę.
— Cześć, Dafne. — odpowiedziała spokojnie.
— Jak ci minęły wakacje? — spytała, siadając naprzeciwko przyjaciółki. Szybko jednak coś odwróciło jej uwagę. — Wow, kupiłaś sowę! — wskazała na klatkę, gdzie siedziała skulona płomykówka — Jak się wabi?
— Lysistrata. — powiedziała szatynka, odwracając wzrok z powrotem na peron. — Nie żegnasz się z rodzicami? — spytała zaskoczona, widząc jak Ambrosia i Damien tulą Astorię przed wejściem do pociągu.
— Już to zrobiłam. — powiedziała Dafne i chociaż nie chciała dać tego po sobie poznać, wyraźnie posmutniała. Neptun zrobiło się głupio. Mogła się domyślić, że Greengrass nie miała zbyt dobrych relacji z rodzicami. Widać to przecież było podczas jej pobytu u przyjaciółki, a teraz - gdy ich córka dojrzewała - mogło być tylko gorzej. Dafne nigdy nie pasowała do świata arystokratów. Pragnęła iść własną ścieżką, co chyba najbardziej wadziło jej rodzicom.
— A jak wakacje u ciebie? — spróbowała odwrócić temat zielonooka.
— Och, naprawdę cudownie! — blondynka się ożywiła — Wiesz, spędziliśmy dwa tygodnie w Australii. Rodzicom się nie podobało, bo dużo przebywaliśmy pośród mugoli, ale ja i Astoria świetnie się bawiłyśmy! Tamtejsze plaże są cudowne... No i mają dużo przystojnych chłopców. — rozmarzyła się — Tylko oczywiście musieliśmy jechać z tą głupią żabojadką i jej rodziną. Ugh, ona jest taka napuszona! Szczebiotała po francusku ze swoją siostrą, obgadując mnie bezczelnie! Jakby myślała, że nic nie zrozumiem... — Dafne nadęła policzki. Faktycznie, język francuski miała opanowany perfekcyjnie, więc nie miała trudności ze zrozumieniem obelg, kierowanych w jej stronę. Neptun była jednak pewna, że dziewczyna podkoloryzowuje. Miała w zwyczaju przerysowywać trochę wydarzenia, które były dla niej niewygodne. Oczywiście nie miała jej tego za złe, w końcu w jej oczach mogło to tak wyglądać. Wolała jednak brać jej słowa z pewnym dystansem.
Pociąg ruszył, a czwartoklasistki zajęły się grą w Eksplodującego Durnia. Właściwie, to podróż minęła im niezwykle przyjemnie i spokojnie. Podjadały słodycze, wymieniając się historiami z czasu wakacji. Dopiero teraz, widząc ponownie te błękitne oczy i długie, blond włosy, Neptun zrozumiała, jak bardzo brakowało jej przyjaciółki. Dafne z zafascynowaniem słuchała opowieści o pracy na Pokątnej. Nawet nie zauważyły, kiedy minął im ten czas.
Callos jak zwykle nie zwracała uwagi na Ceremonię Przydziału. Myślała tylko o tym, aby coś zjeść. Nigdy co prawda nie była żarłokiem, jednak cały dzień podróży zdecydowanie sprzyjał jej apetytowi. Po obfitej kolacji nadeszła pora na udanie się do łóżek, jednak przed tym dyrektor Dumbledore ogłosił informację o Turnieju Trójmagicznym. Większość tak właściwie nie wiedziała, czym rzekomy Turniej jest. Neptun kiedyś czytała o nim, jednak sądziła, że ta praktyka została zapomniana. Gdy wytłumaczono jego założenia, Wielka Sala wypełniła się głośnymi, entuzjastycznymi rozmowami. To zamieszanie utrzymywało się przez całą resztę wieczoru, co niezbyt odpowiadało szatynce. Cieszył ją jednak fakt, że Dafne również niezbyt zachwyca ten fakt. Przynajmniej miały temat na kilka następnych dni narzekania.
Turniej nie schodził z ust uczniów przez następne dni. Callos jednak miała go całkowicie w nosie. Dotyczył jedynie najstarszych uczniów, więc nawet jeśli chciałaby się zgłosić (do czego oczywiście było jej daleko), nie mogłaby.
Oprócz wszechobecnych dyskusji o Turnieju, Neptun musiała również się zmagać z obecnością Draco. A to zapomniał pióra i prosił dziewczynę o zapasowe, a to przypadkiem wpadł na nią na korytarzu. Unikała blondyna jak tylko mogła, jednak było to zdecydowanie trudne, zważywszy na to, że byli uczniami jednego domu.
Lekcje w pierwszym tygodniu szkoły były co najmniej... zaskakujące. O ile zielarstwo, eliksiry czy transmutacja wyglądały identycznie jak w poprzednich latach, tak obrona przed czarną magią i opieka nad magicznymi stworzeniami różniły się diametralnie. Profesor Moody był specyficzny w swoim sposobie nauczania. No dobra, specyficzny to mało powiedziane. Był po prostu szaleńcem. Nawet Ślizgoni zgodnie stwierdzili, że Lupin był o niebo lepszym nauczycielem (co oczywiście bardzo cieszyło Neptun, gdyż przy tym jego likantropia zdawała się być mało istotna).
Rubeus Hagrid od zawsze pałał sympatią do straszliwych stworzeń, jednak po wypadku sprzed roku mogłoby się zdawać, że nie będzie o nich uczyć na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami. Och, jakże to było błędne myślenie. Na swojej pierwszej lekcji w tym semestrze czwartoklasiści poznali sklątki tylnowybuchowe - wyjątkowo odrażające stworzenia, które były skrzyżowaniem kraba z mantykorą. Nawet Neptun, która była wyjątkowo odporna na tego typu rzeczy (aspirowała przecież do bycie uzdrowicielem, więc musiała być oswojona z obrzydliwymi widokami) czuła odrazę do tych stworzeń. Dafne próbowała szukać plusów w całej tej sytuacji - mieli się zajmować sklątkami przez cały rok, więc przynajmniej materiał był łatwiejszy do opanowania. Callos jednak nie przekonywał jednak jej argument.
Sobota przyniosła uczniom ulgę. Może i był to pierwszy tydzień szkoły, ale niektórzy już zdążyli się "zmęczyć nauką". Neptun wywracała oczy, widząc przyjaciółkę narzekającą na zadaną im prace domowe. Weekendowym porankiem wywlokła ją z łóżka i razem usiadły do odrabiania lekcji. Widok dwóch Ślizgonek w pokoju wspólnym, siedzących nad książkami podczas czasu wolnego był zadziwiający, jednak każdy, kto znał Neptun wiedział, że wolała odbębnić obowiązki wcześniej i później mieć spokój. Zbyt wiele razy przejechała się na referatach pisanych niedzielnego wieczoru albo poniedziałkowego poranka. Poza tym, była na tyle ambitna, że nauka w ramach odpoczynku nie była dla niej niczym nowym. Dafne co prawda nie podzielała poglądów przyjaciółki, ale chciała jej towarzyszyć. Poza tym, nauka z szatynką mogła przynosić jej jedynie korzyści, więc niekorzystanie z tego było głupotą.
Po obiedzie Neptun postanowiła napisać list do ojca - poinformować go, że spokojnie dotarła, opowiedzieć o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią oraz rzucić kilka żartów na temat opiekuna jej domu. Udała się więc do sowiarni, gdzie chwyciła Lysistratę i przywiązała do jej nóżki rulon z listem. Po chwili pieszczot ze zwierzątkiem wypuściła je. Sowa leciała niestabilnie, a dziewczyna wpatrywała się w nią, dopóki ta nie zniknęła pomiędzy koronami drzew. Odetchnęła jeszcze wrześniowym powietrzem, wpatrując się w błonie Hogwartu. Przy brzegu jeziora dostrzegła dwie sylwetki, chlapiące się beztrosko w jeszcze ciepłej wodzie. Od razu rozpoznała w nich bliźniaków. Uśmiechnęła się smutno. Gdyby tylko nie należała do Slytherinu, najpewniej teraz siedziałaby tam z nimi. Chociaż nie... gdyby nie należała do Slytherinu, nigdy nie skonfrontowałaby się z Malfoyem, a co za tym idzie - nie dostałaby szlabanu na początku trzeciej klasy i nie poznałaby Freda i George'a. Zaskakujące, jak wiele w życiu zależy od pozornie drobnych wydarzeń. Neptun zeskoczyła z parapetu i zeszła po schodach.
Przemierzała korytarze, kierując się w stronę lochów. Pomyślała, że mogłaby przemycić jakieś łakocie z kuchni Hogwartu, jednak szybko odsunęła od siebie ten pomysł, przywołując w pamięci wybuch Hermiony na temat "niewolniczej" pracy skrzatów domowych. Ślizgonka niezbyt wiedziała, jak to wygląda w rodzinach czystokrwistych czarodziejów, jednak była pewna, że praca dla Dumbledore'a to sama przyjemność dla hogwardzkich kucharzy. Mimo to, trochę głupio było jej ponownie wykorzystywać ich pracowitość do własnych celów.
Po drodze wstąpiła jeszcze do łazienki, aby umyć ręce po kontakcie ze zwierzętami. Nigdy nie bała się ubrudzić - chętnie zgłaszała się na ochotnika przy wszelkich pracach na zielarstwie, nie straszne jej były niekiedy ohydne składniki eliksirów - ale kiedy już do tego dochodziło, równie szybko chciała z siebie zmyć brud.
Szorowała dokładnie dłonie mydłem, kiedy usłyszała, jak ktoś wchodzi do łazienki. Nie przejęłaby się tym tak bardzo, gdyby nie fakt, kogo ujrzała w odbiciu. Pansy wraz ze swoją świtą najwidoczniej jej nie zauważyły, gdyż Neptun niezauważalnie przesunęła się do jednej z kabin.
— Znowu ta głupia Callos. Czy ona musi wszystko psuć? — usłyszała głos Parkinson i zdziwiła się. Ton jej rówieśniczki był płaczliwy, a przecież jej współlokatorka nie miała w zwyczaju płakać. Neptun uważała ją za niezwykle silną osobę i nie spodziewała się, że może usłyszeć kiedykolwiek taką rozpacz w jej głosie.
— Naprawdę nie wiem, co Malfoy w niej widzi. — rozległ się głos Tracey.
— Co ona ma, czego ja nie mam?! — zawołała brunetka — Draco patrzy w nią jak w obrazek. Jest brzydka, bezpłciowa i trzyma się ze zdrajcami krwi. Nienawidzę jej! To ja powinnam z nim być, a ona wszystko psuje.
Neptun poczuła, jak jej ciało przeszywa dreszcz. Nigdy nie patrzyła na to z tej perspektywy. Każdy widział to, że Pansy lata za Malfoyem jak piesek i jest w nim po uszy zakochana, więc czemu Draco nadal interesował się Callos? Faktycznie, była w pełni taka, jak ją opisywały jej rówieśniczki. Nadal nie rozgryzła tego chłopaka.
Początkowo dziewczyna próbowała przeczekać całą tę sytuację, ale Pansy najwyraźniej nie spieszyło się do opuszczenia łazienki. Szatynka postanowiła więc wymknąć się niezauważenie. Ostrożnie otworzyła drzwi od kabiny, które niebezpiecznie skrzypnęły. Brzmiało to jednak na tyle naturalnie, że nie zwróciło uwagi reszty Ślizgonek. Próbowała przemknąć za nimi niepostrzeżenie. Trudno było to jednak wykonać, nie posiadając ubrania z kapturem. Zasłoniła twarz włosami i ruszyła w stronę drzwi, jednak rówieśniczki szybko dostrzegły ją w lustrze. Nim się obejrzała, Millicenta złapała ją swoimi silnymi ramionami i zaciągnęła do reszty. Neptun szarpała się, jednak była na tyle drobna, że jej działania sprawiały tylko, że się męczyła.
— No proszę, proszę... Kogo my tu mamy? — spytała ironicznie Pansy, ocierając rozmazany tusz — Ładnie to tak podsłuchiwać? — pochyliła się w stronę szatynki. W jednej chwili z zapłakanej nastolatki ponownie stała się oschłą, cyniczną Ślizgonką. Okręciła kosmyk włosów niższej koleżanki wokół palca, uważnie przyglądając się ich brązowej barwie. Nagle na jej twarz wpłynął wyraz oświecenia. — Dziewczyny, mam pomysł! — uśmiechnęła się paskudnie, a Neptun czuła, że zaraz czeka ją coś okropnego.
Parkinson chwyciła w dłoń twarz zielonookiej, ściskając jej policzki i pociągnęła w stronę umywalki. Millicenta cały czas unieruchamiała czternastolatkę, przez co ta nie miała możliwości bronić się w jakikolwiek sposób.
— Teraz Draco już nigdy na ciebie nie spojrzy. Zapamiętaj sobie, żeby nigdy nie zadzierać z Pansy Parkinson. — brunetka spojrzała w oczy pochylonej dziewczynie i wyjęła różdżkę. Neptun wbiła wzrok w Tracey, błagając o pomoc, ale Davis jedynie obserwowała całe zdarzenie. Przyciśnięta do ceramiki, Callos była całkowicie bezbronna i zależna od rówieśniczek. — Diffindo! — usłyszała i poczuła, jak obok niej opada ciasno związany warkocz. Millicenta pchnęła ją na posadzkę i wyszła razem z przyjaciółkami, śmiejąc się z szatynki.
Dziewczyna jeszcze długo nie miała siły się podnieść. Bała się tego, co ujrzy w lustrze. W końcu jednak z trudem ustała na nogach i spojrzała w swoje odbicie. Krzywo obcięte włosy sięgały jej ledwo do żuchwy. Poczuła, jak jej oczy zachodzą łzami. Pozwoliła cieknąć im po porcelanowych policzkach. Nie chodziło nawet o włosy - one nigdy nie były dla Neptun na tyle ważne, żeby za nimi płakać. Fakt, że została ośmieszona, napawał ją frustracją. Odebrano jej coś, o czym tylko ona mogła decydować. Czuła się bezsilna w tym wypadku. Wyrzuciła warkocza - a raczej to, co po nim pozostało - do śmieci, a pozostałe w umywalce kosmyki spuściła razem z wodą. Nie była w stanie wyjść z łazienki i wystawić się na widok innych. Nie miała pojęcia, co ma zrobić, więc schowała się w kabinie, cicho płacząc ze wstydu
— Neptun? Jesteś tutaj? — usłyszała, kiedy za oknem zrobiło się ciemno. Już dawno straciła poczucie czasu. Głos Dafne zdawał się być lekiem na jej obecne zmartwienia.
— Tutaj jestem! — zawołała, jednak nie odważyła się sama wyjść z kabiny.
Blondynka otworzyła drzwi i zaniemówiła. Patrzyła na przyjaciółkę zszokowana. Natychmiast objęła ją ramionami, widząc podpuchnięte oczy i zaczerwienioną twarz.
— Co się stało? — spytała, kiedy w końcu odzyskała głos.
— Pansy... — wydusiła jedynie Neptun.
— Powinnyśmy to zgłosić...
— Nie! Dostała to, czego chciała! Nie potrzebuję więcej kłopotów! — przerwała jej szatynka.
Obie pozostawały w milczeniu, patrząc na siebie. W końcu jednak Dafne kazała przyjaciółce zaczekać i po chwili wróciła, trzymając w ręce nożyczki.
— Wątpię, żeby dało się z tego otrzymać długość dłuższą niż do ucha. — oceniła Greengrass, stając z zielonooką przed lustrem — Są naprawdę krzywo obcięte. Wiesz, nie jestem fryzjerem, ale postaram się coś zrobić. — zapewniła.
Blondynka dzielnie znosiła szloch Neptun, kiedy obcinała jej włosy. Była świadoma, że to trudne dla jej przyjaciółki. Po licznych poprawkach pozwoliła jej otworzyć oczy. Callos nie czuła się dobrze w nowej fryzurze, ale nie winiła za to Dafne. Po prostu zmiana była ogromna. Jeszcze kilka godzin temu miała włosy sięgające za łopatki, a teraz stała przed lustrem z fryzurą przeciętnego ucznia płci męskiej.
— Wyglądam jak chłopak. — powiedziała, kładąc dłoń na nagim karku.
— Starałam się... — powtórzyła Greengrass.
— Wiem. — odrzekła jedynie i uśmiechnęła się do niej smutno.
Następny dzień był dla niej ciężki. Musiała znosić uciążliwe spojrzenia ze strony innych uczniów i chociaż nie słyszała tego, była pewna, że obgadują ją za plecami. Poza tym, wiele nieznanych jej osób pomyliło ją z chłopcem. Racja, nadal nie wyrosła ze swojej dziecięcej budowy, a jej uroda była na tyle androgeniczna, że o pomyłkę było nie trudno. Starała się nie wychodzić z dormitorium, jednak było to niemożliwe podczas posiłków. Około dwudziestej Neptun udała się na spacer. Na błoniach znajdowało się niewiele osób, a ona potrzebowała odetchnąć świeżym powietrzem. Zastanawiała się, jak zareaguje Remus, kiedy przyjedzie do niego na święta w tej fryzurze.
Nagle poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię. Przestraszona odwróciła się, jednak odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała dwie znajome, piegowate twarze. Brakowało jej bliźniaków i miała w nosie, co pomyślą o niej inni w tym momencie. Potrzebowała ich obecności.
— Hej, pchełko! — powiedział George tak, jak gdyby nic się nie stało.
— Czaderska fryzura. W końcu nie wyglądasz jak pierwszoklasistka. Czyżby znudziło ci się bycie naszym ulubionym dzieckiem, co? — zaśmiał się Fred, a Neptun poczuła, jak nagromadzone przez cały dzień napięcie w jednej chwili ją opuszcza.
— No co ty, teraz po prostu jestem waszym siostrzeńcem, a nie siostrzenicą. — zmusiła się do uśmiechu, jednak ta fałszywość została szybko zauważona przez bliźniaków. Postanowili jednak nie dopytywać o szczegóły jej strzyżenia.
— Wyglądasz uroczo. — powiedział George, a jego słowa były jak najbardziej szczere. Fred spojrzał na niego, zaskoczony tak nagłym wyznaniem, jednak potwierdził jego słowa.
Resztę wieczoru Callos spędziła w towarzystwie bliźniaków. Miała gdzieś, czy zostanie nazwana zdrajczynią krwi. Liczyło się dla niej to, że miała ich przy sobie i że pomogli jej jakoś zaaklimatyzować się z nową sytuacją. Była im niezwykle wdzięczna, że potrafili pokazać jej pozytywny aspekt tej sytuacji. Zasypiając, myślała tylko o ich pokrzepiających słowach. Może i bliźniacy byli często okrutni w swoich żartach, ale zależało im na bliskich osobach, a właśnie za taką uważali tę małą Ślizgonkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro