Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

╰☆☆ 015 ☆☆╮

Atmosfera w obozowisku gęstniała. Dało się wyczuć to napięcie, kiedy wszyscy wyczekiwali ze zniecierpliwieniem wieczoru. Ten nastrój nie udzielił się jednak tej jednej Ślizgonce, której nie interesował quidditch. Mimo to, Neptun świetnie się bawiła, patrząc na entuzjastycznie nastawionych Weasleyów (no i Harry'ego oraz Hermionę). Stukała paznokciami w mały stoliczek, pozwalając, by radosna atmosfera wpłynęła również na nią. W końcu jednak wyszli z namiotu i udali się w stronę stadionu. Letnie powietrze owiało jej policzki. Kiedy oddalili się o dobre dwieście metrów od swojego obozowiska, szatynka przypomniała sobie jeszcze o jednej rzeczy.

— Mój szalik! — krzyknęła i szybko zawróciła, powodując tym samym, że zdziwione spojrzenia reszty skierowały się w jej stronę. Biegła ile sił miała w nogach, żeby nie opóźniać tak bardzo innych. Szybko dotarła i pochwyciła swój szalik Slytherinu. Równie prędko powróciła na miejsce, w którym pozostawiła swoją grupę. Dopiero wtedy ogarnęło ją zmęczenie. Oparła dłonie na odkrytych kolanach i zaczęłą regulować oddech, rozglądając się za rudzielcami. Z przerażeniem odkryła, że prawdopodobnie Weasleyowie postanowili iść bez niej. Odetchnęła jednak z ulgą, widząc Billa, który stał z boku drogi i z rękami w kieszeniach czekał na dziewczynę.

— Masz szczęście, że to nie Percy tutaj  stoi. Zapewne słuchałabyś teraz wywodu, jakie to było nieodpowiedzialne. — powiedział mężczyzna, kiedy czternastolatka podeszła do niego, zarzucając zielono-srebrny szalik na ramiona.

— W-wybacz, ja po prostu chciałam...

— Dobrze kibicować Irlandii. — przerwał jej Bill, a ona poczuła, jak się rumieni — Nie mogę cię przecież za to winić.

Neptun uśmiechnęła się nieśmiało w podzięce za brak jakiejkolwiek negatywnej reakcji. Szła razem z Williamem, nie potrafiąc jednak podnieść na niego wzroku. Nie widziała więc, że rudzielec uśmiechał się, kiedy patrzył na jej zakłopotanie i zawstydzenie. Mimo iż chciała jak najszybciej dotrzeć do reszty grupy, zatrzymała się na chwilę przy jednym z licznych sprzedawców gadżetów dla kibiców. Wyciągnęła z kieszonki na piersi parę srebrnych monet i kupiła trzy małe, zielone plakietki. Idąc w stronę stadionu, przyglądała się przypinkom. Na każdej z nich znajdował się tańczący leprokonus, który po zakończeniu występu zmieniał się w złote monety układające się w napis "Irlandia". Neptun uśmiechnęła się i przypięła swoją do szelki sukienki.

Gdy po długiej wspinaczce po schodach w końcu dotarli do loży honorowej, dziewczyna prędko odłączyła się od Billa, który zajął miejsce obok Charliego. Zanim szatynka usiadła na swoim fotelu obok Freda, ustała przed bliźniakami i wyciągnęła dwie zielone przypinki. Zamiast wcisnąć je w dłonie nastolatków, ostrożnie złapała kawałek materiału koszulki George'a i przypięła plakietkę. Powtórzyła to samo w przypadku Freda. Wyglądało to za pewne śmiesznie, kiedy "honorowała ich" przypinkami, jednak żadne z nich się nie śmiało. Oczy bliźniaków wyrażały faktyczną wdzięczność. Neptun widziała, jak wcześniej trochę żałowali tego, że zainwestowali całe swoje oszczędności w zakład z Bagmanem i nie mogli kupić nawet tej durnej plakietki, więc postanowiła im sprawić przyjemność. Po "przyozdobieniu" bliźniaków, Ślizgonka usiadła na swoim fotelu. Dopiero teraz doszło do niej, jak wysoko się znajdują. Mimowolnie zacisnęła mocniej dłonie krańcu sukienki. Czuła, jak ilość odbieranych w jednej chwili bodźców ją przytłacza, jednak nie dawała tego po sobie poznać.

Nagle usłyszała za swoimi plecami znajomy głos Lucjusza Malfoya. Natychmiast wcisnęła się w fotel, mając tylko nadzieję, że Draco nie zwróci na nią uwagi. Na jej nieszczęście, chłopak usiadł tuż za nią, co tylko potęgowało jej dyskomfort w tej sytuacji.

Mecz się rozpoczął, ale cała ta atmosfera kompletnie nie udzielała się Neptun. Miała wrażenie, że w jej głowie kłębią się miliony zbędnych myśli, a ona nie potrafiła się na żadnej z nich skupić. Cały ten hałas wokół zdawał się ją przygniatać. Nie była przyzwyczajona do tak dużych skupisk ludzi. Szkolne mecze czy wspólne posiłki w Wielkiej Sali nie umywały się w żadnym stopniu do skali tego wydarzenia. Nieświadomie przywarła do ramienia Freda. Pragnęła mieć teraz na sobie jakieś zatyczki (chociaż i one pewnie dałyby niewiele). Weasley, widząc reakcję młodszej koleżanki, spojrzał na nią troskliwie. Może i był w stosunku do niej lekko szyderczy, ale podświadomie czuł swego typu odpowiedzialność za nią, a widok wręcz przerażonej całym tym tłumem Neptun zdecydowanie go nie bawił. Pierwszy raz żałował, że ją tutaj zaprosił. 

W końcu jednak mecz się skończył, chociaż emocje nie opadły. W zasadzie, szatynka nie do końca była świadoma, kto wygrał. Dopiero kiedy w ich loży wręczono Puchar Świata, zorientowała się, że to Irlandia wygrała. Ujęła w dłonie przypinkę, na której wyświetlały się nazwiska graczy drużyny.

Wieczorem wrócili do obozowiska, jednak tam było równie głośno, co na stadionie. Nikt z nich nie miał jeszcze ochoty na sen - z resztą, nie było to możliwe ze względu na panujący wokół harmider. Pan Weasley zaproponował im, żeby przed snem wypili jeszcze po kubku kakao. Ich namiot wypełniała euforia związana z wygraną, a cały ten nastrój udzielił się również Neptun, która zdążyła się już uspokoić. Zaproponowała nawet grę w UNO - jedyną mugolską grę, która była tak dobrze znana wśród czarodziejów (za pewne za sprawą uczniów Hogwartu pochodzenia niemagicznego, którzy często używali kart do integracji). Tak też Ślizgonka skończyła, siedząc w ciasnym kręgu razem z "świętą trójcą Hogwartu" i bliźniakami. Nareszcie miała okazję przyjrzeć się uważniej Wybrańcowi. Tak samo jak ona miał zielone oczy, jednak ich odcień był inny. Tęczówki dziewczyny miały raczej kolor jasnej, przybrudzonej zieleni, wpadającej w szarość, natomiast Harry'ego przybierały intensywniejszy odcień, przywodzący na myśl świeżą trawę. Neptun czuła, że widziała już kiedyś podobne oczy, tylko nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie.

Podczas ich gry dziewczyna czuła na sobie osądzający wzrok Rona i Pottera. No tak, była Ślizgonką. Ta łatka została jej już przypięta i może z Ginny udało jej się odsunąć te stereotypy, tak teraz nie bardzo miała możliwość. Widząc, jakim spojrzeniem obdarowywuje ją młodszy brat bliźniaków, postanowiła nie wyprowadzać go z przekonania, jakoby Ślizgoni byli wrednymi, egoistycznymi osobami. Położyła przed nim dwa +4, pozbywając się w ten sposób ostatnich kart. Przybiła piątkę z siedzącymi z drugiej strony bliźniakami i uśmiechnęła się zwycięsko.

Nawet nie zauważyli, jak stopniowo wokół nich stawało się coraz ciszej. Nadal było słychać te pijackie pieśni i wesołe okrzyki, jednakże było ich zdecydowanie mniej. Znakiem, że już czas, aby wszyscy położyli się spać był moment, w którym Ginny zasnęła przy małym stoliku, rozlewając wokół kakao. Wtedy Neptun wraz z dziewczętami udała się do ich namiotu. Nim jeszcze położyła się w swojej koi, spakowała wysuszone już ubrania i szczotkę do włosów do plecaka. Wolała mieć wszystkie rzeczy w jednym miejscu. Przebrana w koszulę nocną położyła się w łóżku i zmęczona całym dniem, szybko zasnęła.

Ze snu wybudził ich głos pana Weasleya, który kazał im zabrać jedynie kurtki i czym prędzej wybiec z namiotu. Szatynka nie posłuchała się go i zabrała cały swój wcześniej spakowany dobytek. Wybiegła na zewnątrz, a jej gołe stopy zetknęły się z zimną ziemią. Zarzuciła na ramiona bluzę i spojrzała na źródło całego zamieszania. Poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. Czwórka mugoli stała się marionetkami dla grupy zamaskowanych czarodziejów. Szczególnie mocno wstrząsnął nią widok dziecka, które kręciło się w powietrzu jak bączek, a jego główka bezwładnie miotała się na boki. Neptun już chciała rzucić się do pomocy, nawet sięgała po różdżkę, wystającą z kieszonki plecaka, jednak poczuła, jak Fred łapie ją za ramię i ciągnie do tyłu. Z namiotu chłopców wyszli Percy, Charlie i Bill, którzy zadeklarowali, że pomogą Ministerstwu. Pan Weasley kazał reszcie udać się do lasu, gdzie teoretycznie mieli być bezpieczni. Neptun obserwowała, jak Fred łapie Ginny za rękę i ciągnie ją za sobą. Wszyscy ruszyli za nim. Obserwowali, jak naturalnie przychodzi mu rola przywódcy. Neptun czuła, jak sucha ziemia brudzi jej podeszwy stóp, jednak nie miała odwagi zatrzymać ich grupy tylko po to, żeby wyjęła z plecaka swoje skarpety i tenisówki. Przeklinała w tej chwili swój nawyk nie noszenia kapci. Nagle poczuła, jak potyka się o coś, a jej ciało napotyka twardą powierzchnię.

— Auć... — wymknęło jej się mimowolnie.

— Neptun? Nic ci nie jest? — spytał George, odwracając się w jej stronę.

— N-nie wszystko okej. Po prostu się przewróciłam. — powiedziała, próbując wstać, jednak tępy ból w kostce pokrzyżował jej plany. Upadła na kolana, zaciskając mocniej zęby. Usiadła na ziemi i spojrzała na swój staw skokowy. Jej kostka była opuchnięta i dziewczyna nie była w stanie nią poruszyć.

— Daj mi swój plecak. — powiedział George. Neptun spojrzała na niego zakłopotana, jednak stanowczy wzrok starszego kolegi skłonił ją do wykonania polecenia. Podała mu bagaż i nagle poczuła, jak chłopak łapie ją pod kolanami oraz za plecy. Instynktownie objęła go za szyję przerażona. Pomimo całej tej niekomfortowej sytuacji, czternastolatka czuła się bezpieczniej niesiona przez najlepszego przyjaciela. Oparła głowę o tors chłopaka i uważnie słuchała jego bicia serca. Było przyśpieszone. Na pewno, chociaż nie chciał tego po sobie pokazać, bał się równie mocno co ona.

— A tak właściwie to gdzie jest Harry z Ronem i Hermioną? — odezwała się zaniepokojona Ginny. Faktycznie, ta trójka w jakichś tajemniczych okolicznościach zniknęła z ich pola widzenia.

— Pewnie odłączyli się od grupy. — stwierdził Fred, rozglądając się wokół.

— Nie martw się, z Hermioną nic im się nie stanie. — zapewnił ją George, chociaż sam nie wyglądał na przekonanego swoimi słowami. W końcu oddalili się na tyle daleko, że odgłosy zamieszek było słychać jakby przez ścianę. Widzieli rozbłyski różdżek, ale cała ta sytuacja powoli się uspokajała. Weasley posadził Neptun na przewróconym pniu i już chciał jej pomóc, kiedy dziewczyna wyciągnęła różdżkę z kieszeni plecaka i skierowała jej koniec na kończynę.

Episkey! — powiedziała, a opuchlizna powoli zaczęła schodzić — Już wszystko okej. — powiedziała, widząc skonsternowane miny swoich towarzyszy — Może powinniśmy poszukać Pottera...w sensie Harry'ego i reszty? — spytała, chcąc jak najszybciej zmienić temat. Nie lubiła być w centrum uwagi - przyzwyczaiła się już do bycia jedynie dodatkiem.

— To nie ma sensu. — powiedziała Ginny, która paradoksalnie zdawała się być najbardziej zatroskana stanem ich zaginionych towarzyszy — Las jest ogromny, a oni zboczyli ze ścieżki. Prędzej sami się zgubimy. Ale przecież nie takie rzeczy przeżył Harry, prawda? — spojrzała z wyczekiwaniem na swoich starszych braci, szukając potwierdzenia jej słów. W sumie miała rację - Potter pakował się w kłopoty co roku. Chociaż Neptun nie nienawidziła go, gdzieś w głębi duszy kryła urazę do chłopaka za tę postawę. Może gdyby nie te głupie poczucie bohaterstwa, "futerkowa tajemnica" jej ojca nie wyszłaby nigdy na jaw, a ona z dumą prezentowałaby się jako córka nauczyciela obrony przed czarną magią.

Cała ta sytuacja była niezręczna dla wszystkich zgromadzonych, więc odetchnęli, widząc, że zamieszanie na polu namiotowym zostało okiełznane. Wspólnie stwierdzili, że mogą bezpiecznie wrócić. Neptun w końcu założyła swoje ciemne tenisówki i ruszyła za rodzeństwem. Zacisnęła mocniej dłonie na ramiączkach plecaka i dzielnie maszerowała.

Nagle nad koronami drzew pojawił się wielki, zielony znak czaszki, z której ust wychodził wąż. Mimo iż żadne z nich nie wiedziało, co owy symbol oznaczał, wspólnie stwierdzili, że lepiej będzie przebyć ostatni odcinek drogi biegiem. Zdyszani dotarli i weszli do swojego namiotu, gdzie zastali Charliego i Percy'ego. Starszy z nich raczej nie odniósł żadnych obrażeń, jedynie jego koszula była rozdarta. Nie można było powiedzieć tego o okularniku, który trzymał chustkę przy zakrwawionym nosie.

— Gdzie są Harry, Ron i Hermiona? — spytał Charlie.

— Tak się składa... że niezbyt wiemy. — odpowiedział Fred, a Neptun zauważyła coś, czego jeszcze nigdy nie widziała u bliźniaków. Na ich twarzach widniała mieszanka poczucia winy, frustracji i wściekłości na samych siebie, że w ogóle dopuścili do tego, żeby ich młodszy brat ze swoimi przyjaciółmi się od nich odłączył.

— Cholera... Jeszcze ten Mroczny Znak. — odezwał się Charlie.

— Mroczny Znak? — spytała Ginny, najwidoczniej zakłopotana.

— To dawny symbol Sam-Wiesz-Kogo. Używali go jego poplecznicy po zamordowaniu kogoś. — powiedział Percy, a Ślizgonka po raz pierwszy widziała w nim nie tylko prymusa i egoistę, ale i typowego, rodzinnego Weasleya. Też martwił się o młodszego brata.

Ginny głośno wciągnęła powietrze, wyraźnie przerażona. Neptun poczuła, jak przechodzi ją nieprzyjemny dreszcz. Miała złe przeczucie, co do losu jej rówieśników.

Do namiotu wszedł Bill. Zaciskał dłoń na zranionym ramieniu, a przez jego palce przepływała krew. Szatynka bez namysłu rzuciła się w jego stronę. Znowu kierował nią ten sam odruch, jak w momencie, kiedy hipogryf zranił Draco. Poczuła, jak wszystkie emocje z niej wyparowują. Nie przejmowała się swoją żenującą relacją z najstarszym synem państwa Weasleyów - jedyne, co się dla niej liczyło w tamtym momencie, to pomoc zranionej istocie. Ostrożnie odsunęła dłoń mężczyzny. Ujrzawszy ranę, skrzywiła się. Zranienie było głębokie i obficie krwawiło. Wszyscy przebywający z nią w pomieszczeniu wpatrywali się uważnie w działania czternastolatki. "Zaufaj jej" usłyszała z ust, któregoś z bliźniaków, jednak słowa doszły do niej jak gdyby przez mgłę. Złapała swoją różdżkę i skierowała jej koniec na ramię rudzielca.

Resiture. — wypowiedziała na głos. Jakież było jej zdziwienie, gdy krwawienie nie ustępowała. Powtórzyła zaklęcie kolejny raz, jednak efekt był taki sam. Poczuła zwątpienie we własne umiejętności. Starała się jeszcze kilka razy, aż w końcu Bill złapał ją za nadgarstek.

— Daj sobie spokój. To zapewne czarnomagiczne zaklęcie. Zaklęcie nic tutaj nie da. — powiedział spokojnie, a ona skinęła głową. Roztrzęsiona złapała za prześcieradło na najbliższym łóżku i przyłożyła je do rany, próbując zatamować krwawienie tradycyjnym sposobem. Tylko tyle mogła zrobić... Czuła się bezsilna, ale mimo to Bill patrzył na nią z wdzięcznością.

Temat rozmowy ponownie zszedł na Mroczny Znak. Najstarszy z braci potwierdził, że nie widział Harry'ego i spółki. Przekazał im jednak, że pracownicy ministerstwa, w tym pan Weasley, już skierowali się w tamtą stronę i nie mają się czym martwić. Nikogo to jednak nie uspokoiło, w tym samego Billa. Dopiero powrót Artura z Potterem i jego bandą sprawił, że kamień spadł im z serca. Neptun obdarzyła trójkę oskarżającym spojrzeniem, chociaż była świadoma, że nie ich winą było to, że się zgubili. Wróciła z dziewczynami do swojego namiotu, żeby przespać pozostałe kilka godzin, jednak tamtej nocy nie zmrużyła już oka.

Wczesnym rankiem pan Weasley zrzucił ich z łóżek. Chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić do domu. Złożyli namioty i udali się w stronę przygotowanego im świstokliku. Po długim czasie czekania w kolejce w końcu udało im się dostać starą oponę i wrócili na wzgórze Stoadshead. Stamtąd w ciszy pospacerowali do Nory. Zmęczeni i głodni starali nie wdawać się w zbędne rozmowy. Neptun musiała przyznać, że ta cisza była dla niej wyjątkowo przystępna, chociaż czuła się niekomfortowo, patrząc na cichych Weasleyów. Niecodziennym było widzieć ich w takim stanie - przecież ta rodzina miała w zwyczaju wręcz tętnić życiem. Skierowała wzrok na rozciągające się wokół wydeptanej drogi wrzosowisko. Powoli zapełniało się fioletowymi kwiatkami, zwiastując nieustannie zbliżającą się jesień, a co za tym idzie - powrót do szkoły. Przymknęła oczy i pozwoliła, aby wiatr rozwiał jej włosy. Myśl o początku roku szkolnego napełniała ją optymizmem, chociaż w jej głowie nadal znajdowało się pełno wątpliwości co do stosunku innych uczniów do niej. Bądź co bądź, nie dało się tak łatwo wymazać jej pochodzenia. Zmarszczyła brwi. Miała nadzieję, że zdobywanie punktów dla ich domu zapobiegnie docinkom i prześladowaniom. Gdyby tylko Dumbledore nie faworyzował tak Gryffindoru, mieliby jak w banku Puchar Domów. Nie mogła odmówić inteligencji temu człowiekowi, jednak jego sympatia do Gryfonów nie powinna się przekładać na sytuację w szkole.

— Och, dzięki Bogu! Bogu, dzięki Bogu! — usłyszała nagle, kiedy tylko przed jej oczami stanęła Nora. Pani Weasley natychmiast rzuciła się w ich stronę, wychwalając bóstwa o to, że przeżyli i ściskając każdego z nich po kolei. Neptun dostrzegła, jak z jej ręki wypadł egzemplarz "Proroka Codziennego". Na przodzie widniał ogromny nagłówek: PANIKA PODCZAS FINAŁU MISTRZOSTW ŚWIATA. Oczy czternastolatki natychmiastowo powiększyły swoją średnicę. Czyli Remus już wiedział? Na pewno śmiertelnie się o nią martwił. Musiała jak najszybciej przesłać mu sowę...

Podczas gdy wszyscy Weasleyowie byli świadkami pojednania Molly z bliźniakami, myśli Ślizgonki krążyły jedynie wokół listu, który musiała jak najszybciej przesłać tacie.

— Och, Bill! — westchnęła Molly, kiedy zbliżyła się do najstarszego z synów. Patrzyła na jego ramię, które teraz było owinięte prowizorycznym opatrunkiem. Neptun próbowała różnych sposobów, aby jakkolwiek pomóc mężczyźnie, ale jedyne co mogła zrobić to zatamować krwawienie i ukryć głębokie zranienie pod bandażem. Na szczęście wczesnym rankiem cudem znalazła u jednej z sąsiadującej im obozowiczek. Oczywiście nie powiedziała właścicielce o tym, że go "pożycza", jednak zważywszy na sytuację, była pewna, że kobieta nie zauważy tego małego braku. Przy okazji podkradła również jakąś śmierdzącą, ziołową maść, która jak się okazało, bardzo dobrze działała na ranę rudowłosego. Na szczęście żaden z jej towarzyszy nie spytał, skąd wytrzasnęła swoje przybory do pierwszej pomocy.

— To nic... — odpowiedział jej mężczyzna — Byłoby zdecydowanie gorzej, gdyby nie Neptun. Tak właściwie, to dzięki niej mam jeszcze ramię. — wskazał głową na dziewczynę, a ona się zarumieniła. Wyraźnie hiperbolizował i podkoloryzowywał, prawdopodobnie dlatego, że chciał uspokoić zatroskaną matkę. Nim czternastolatka zdążyła jakkolwiek zareagować, kobieta zamknęła ją w szczelnym uścisku.

— Och, tak ci dziękuję, słoneczko! — usłyszała nad swoim uchem. Kątem oka widziała, jak bliźniacy się do niej uśmiechają. Nie był to jednak kpiący uśmieszek, a faktyczny i szczery. Cieszyła się, że w końcu przełamywali się, by traktować Neptun jak faktycznego członka swojego stada, a nie tylko dziecko, które było idealną osobą do krycia ich podczas psikusów.

Nagle wszyscy odwrócili się w stronę alejki, którą dopiero co przemierzali. Ich uwagę zwrócił charakterystyczny trzask. Przed nimi stał Remus Lupin - w swojej błękitnej piżamie, kapciach i ze zmartwieniem na twarzy. Karmelowe loki rozsypały się na jego czole, a niebieskie oczy błądziły w poszukiwaniu swojego dziecka. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Ślizgonka wyswobodziła się z objęć Molly i popędziła w stronę mężczyzny. Ukrywając się w ramionach ojca, poczuła, jak wszystkie nagromadzone emocje ją opuszczają. Strach i stres spływały z niej, tworząc za pewne niewidoczną dla oczu kałużę u ich stóp. Teraz nie musiała już udawać silnej. Zacisnęła dłonie na niebieskim materiale, przekonując się, że jest bezpieczna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro