Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

╰☆☆ 011 ☆☆╮

Remus odłożył papiery na biurko i podszedł do drzwi. Nie spodziewał się nikogo tego popołudnia, dlatego zdziwił się, gdy w gabinecie rozległo się pukanie. Otworzył drzwi i uśmiechnął się na widok córki. Nie dostrzegł jej niepewnej postawy, po prostu ucieszył się z jej wizyty.

— Och, Neptun! Postanowiłaś mnie w końcu odwiedzić. No nie powiem, nie spieszyło ci się zbytnio. — zaśmiał się Remus, po czym wpuścił dziewczynkę do środka. Ślizgonka wiedziała, że zaraz prawdopodobnie ten uśmiech zniknie z jego twarzy, gdy wyjawi powód tej wizyty. — Chcesz herbaty?

— Nie, przed chwilą piłam. — powiedziała niepewnie.

— Nie było cię dzisiaj na lekcjach. — zauważył — Coś się stało?

— Gorzej się poczułam, więc darowałam sobie dzisiaj lekcje — poczuła, jak znowu wbija paznokcie w dłoń.

— Usiądź sobie tam i opowiadaj, co jest przyczyną tej niespodziewanej wizyty. — mężczyzna wskazał jej brunatny fotel. Neptun grzecznie opadła na siedzenie i zaskoczona odkryła, że mimo odrzucającego wyglądu, był on dosyć wygodny. Obserwowała jedynie, jak jej ojciec podchodzi do szuflady i wyjmuje z niej słoik ciastek. Gdy zaproponował jej jedno, dziewczynka grzecznie odmówiła. Nie wiedziała, jak ubrać w słowa swój problem.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. — napomniał ją Lupin, gdy od dłuższej chwili siedziała cicho.

— Chciałam porozmawiać o mamie. — wydusiła w końcu. Mężczyzna westchnął i oparł się o biurku.

— Neptun, tyle razy już ci mówiłem. Twoja mama zmarła krótko po tym, jak się urodziłaś. Nie zdążyliśmy wziąć ślubu, dlatego masz jej nazwisko. Chciałem też tak uczcić jej ofiarę. — powtórzył jej kolejny raz bajkę, którą słyszała już wiele razy. Po prostu do tej pory nigdy jej nie kwestionowała.

— Nie, ja chciałam porozmawiać o mojej prawdziwej mamie. — powiedziała Neptun, podkreślając dwa ostatnie słowa.

— O czym ty mówisz...? — Lupin nie dawał po sobie poznać przerażenia, jakie go w tej chwili ogarnęło.

— Czemu znowu kłamiesz? Mieliśmy nie mieć przed sobą tajemnic! — szatynka podniosła się. Chciała mu wykrzyczeć, co teraz czuje, ale nie potrafiła. Coś w głowie blokowało ten wybuch gniewu, który miała w sobie. W zasadzie, nie przyszła tutaj, by się nad nim pastwić. Chciała tylko...dowiedzieć się czegoś więcej.

— Snape ci powiedział? — na jego twarzy nie było widać chociażby cienia wściekłości. Malowała się tam jednak masa innych emocji. Od przerażenia, poprzez zawód, aż po smutek. W kilka sekund zaczął wyglądać kilka lat starzej. — Spodziewałem się, że tak może się stać. Dobrze znał się z Theodorem, a na pewno lepiej niż ja. — domyślił się, że Severus wyznał całą prawdę jego córce.

— Miałeś w ogóle zamiar mi powiedzieć? — ponownie opadła na fotel, wyczerpana całą tą sytuacją. Była spokojniejsza niż się spodziewała. Założyła ręce na piersi.

— Sami mieli ci powiedzieć. Znaczy, napisali list, który chcieli, bym przekazał ci po ukończeniu siódmego roku, jednak wątpię, bym wytrzymał do tej pory. Powiedziałbym ci, gdybym widział, że jesteś gotowa. — zacisnął ręce na brzegu blatu. Rozsadzały ich emocje, jednak oboje nie chcieli dać tego po sobie poznać.

— Jacy byli? — czuła, jak prawie krztusi się swoimi słowami.

— Czyli Severus nic ci nie powiedział? — zdziwił się.

— Nie, on jedynie dawał mi sugestię, że coś może być...nie tak — ubierała myśli w słowa wyjątkowo niezgrabnie — Sama wszystko odkryłam. Zaczęłam grzebać w kronikach szkolnych. To w zasadzie nie było takie trudne...

— Zawsze wiedziałam, że jesteś wyjątkowym dzieckiem. Nikt inny nie uwierzyłby Snape'owi. Masz w sobie tyle wrażliwości, że nie byłaś w stanie stwierdzić, czy on kłamie. — uśmiechnął się smutno. Nie potrafił spojrzeć w oczy Ślizgonce — W zasadzie to niezbyt ich znałem. Theodor był prefektem Slytherinu. Trzymał się blisko z Nottem, a w ostatnich dwóch latach również z Snapem. Niezbyt często rozmawialiśmy - w końcu on był Ślizgonem, a ja Gryfonem, ale na piątym roku udało nam się zawrzeć umowę. Jako prefekci mieliśmy nawzajem chronić swoje występki - on nasze psikusy, ja jego nocne schadzki. Co chwilę widywałem go z inną, więc niezbyt zwróciłem uwagę na Ariadnę. Chyba była od nas młodsza o jakieś...dwa lata? Może trzy. Przyjrzałem się jej tylko tamtej nocy. Z każdym dniem coraz bardziej ją przypominasz. — Remus miał ochotę w tej chwili wypruć żyły Severusowi. Widział, jak w oczach jego córki zbierają się łzy. Nienawidziła go w tej chwili? Jednego był pewien - on również nie był gotów, aby podjąć ten temat.

— Ale...jak znalazłam się u ciebie? Czy oni żyją? Czemu to zrobili? — wypytywała coraz bardziej roztrzęsiona.

— Twoi rodzice byli Śmierciożercami. — wydusił z siebie z trudnością — Kochali cię, dlatego chcieli cię chronić. Postanowili oddać cię pod skrzydła członków Zakonu. Wiedzieli, że gdybyś została z nimi, podzieliłabyś ich los - nie miałabyś wyboru i musiałabyś wstąpić w szeregi Sama-Wiesz-Kogo. Nikt nie spodziewał się, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać upadnie półtora roku później. Nawet nie wiem czy żyją, mogła ich spotkać kara za zdradę czy coś takiego. — jego głos się łamał, a widząc, jak Neptun się rozkleja czuł wyrzuty sumienia, że dopuścił do takiej sytuacji — Przykro mi.

— Dlaczego po prostu mnie nie oddałeś do jakiegoś sierocińca? — dziewczynka skuliła się na fotelu. Natłok myśli i informacji rozsadzał ją od środka. Świadomość, że tyle lat była dla niego jedynie ciężarem przygniatała ją jeszcze bardziej niż myśl, że nie jest dzieckiem Lupina.

— Nigdy. — powiedział stanowczo i skarcił ją wzrokiem, że w ogóle miała czelność tak pomyśleć — Bywały cięższe momenty, szczególnie w pierwszym roku. Na szczęście miałem Lily. Sama spodziewała się dziecka, więc obu nam to było na rękę - uczyłem się od niej obchodzić z niemowlęciem, a ona przygotowywała się do opieki nad Harrym. Była cudowną matką i dla ciebie, i dla swojego syna. Dopóki nie zostałem sam, wychowywaliśmy ciebie i Harry'ego razem - my, Huncwoci. Nawet tego nie pamiętasz, ale uwielbiałaś Syriusza. Czasami myślałem, że to może on powinien zostać twoim opiekunem, ale potem przypominałem sobie o jego charakterze. — zaśmiał się, jednak nie było w nim słychać czystego rozbawienia, jak wcześniej. Jego śmiech był gorzki, smutny. — Najgorzej było podczas pełni. Wiesz przecież, jak to jest. Początkowo zostawałaś z Potterami, ale potem... — zawahał się. Nadal bolało go wspomnienie śmierci przyjaciół. — Zazwyczaj zajmowali się tobą dziadkowie. Później zaczęliśmy podróżować i chyba pamiętasz, jak to było.

— Nadal nie rozumiem. — głos Neptun drżał, a po jej policzkach toczyły się łzy — Dlaczego to robisz? Dlaczego nadal się mną opiekujesz? Jestem dla ciebie tylko ciężarem!

— Jak to dlaczego? — po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Podszedł do niej i ukucnął przy fotelu. — Ponieważ cię kocham, głuptasie. Odkąd tylko zaczęłaś na mnie patrzeć tymi swoimi zielonymi oczętami, czułem, że to przeznaczenie, że mam się tobą zająć. Jesteś moją małą córeczką, nieważne co się stanie. Jeśli chcesz się czegoś więcej dowiedzieć, mogę pomóc ci poszukać informacji. Jeśli to ma ci przynieść spokój, zaakceptuję to.

Ślizgonka nie potrafiła dalej trzymać emocji w sobie. Przytuliła ojca i zapłakała głośno. Razem usiedli na podłodze, a jedynym dźwiękiem, jaki roznosił się po pokoju był płacz szatynki. Odczuwała zbyt dużo emocji w jednym momencie. Była wdzięczna Lupinowi, że się nią zaopiekował. Tyle się od niego nauczyła, był jej mentorem, najlepszym przyjacielem i najcudowniejszym ojcem, jakiego mogła sobie wymarzyć. Z drugiej strony pałała nienawiścią do swoich rodziców za to, że służyli Voldemortowi, że ją porzucili jak niechciane zwierzę, że nie potrafili ponieść konsekwencji swoich czynów. W jej oczach byli słabi. Gdyby faktycznie ją kochali, teraz przebywałaby z nimi. Odsunęła się od ojca, tak, by spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy również dostrzegła łzy. Remus nigdy przy niej nie płakał. Starał się chować przed nią swoją słabość, jednak teraz nie potrafił. Bolało go to, że jego dziecko dowiedziało się prawdy.

— Nie obchodzi mnie moje pochodzenie. — powiedziała pewnie Neptun — To ty jesteś moim tatą. Wychowałeś, poświęciłeś mi swoje życie, wyrzekałeś się wielu rzeczy. Jak inaczej mogłabym nazwać taką osobę? 

— Ale mimo wszystko się mnie boisz. — wypalił mężczyzna. Nadal miał w głowie sytuacje z ich lekcji o boginach.

— Skąd te wnioski?! — oburzyła się zielonooka — Ach, mówisz o tamtym wydarzeniu. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale... Tu nie chodzi o ciebie. Ja po prostu boję się, że pewnego dnia coś się stanie i nie wrócisz do swojej ludzkiej formy. Nie chcę cię stracić. — powiedziała. Oboje byli nadzwyczaj wylewni tego dnia. Neptun nie miała w zwyczaju tyle mówić o swoich emocjach drugiej osobie. Zdecydowanie wystarczały jej sowy.

— Przecież wiesz, że to niemożliwe. Każda pełnia kiedyś się kończy. — ucałował jej czoło. Uspokajali się powoli, negatywne emocje opuściły ten pokój, zastąpione rodzinną miłością.

— Przysięgnij mi, że mnie nie opuścisz.

— Czasami mam wrażenie, że mieszkam z miniaturowym dorosłym. — zaśmiał się, ale tym razem było to szczere — Zazwyczaj dzieci w twoim wieku nie boją się opuszczenia. Po prostu o tym nie myślą, ale dobrze. Obiecuję ci, pchełko, że nie opuszczę cię i zawsze będę przy tobie. — powiedział i ponownie przytulił Neptun. Wierzył, że gdy dziewczyna podrośnie, zrozumie prawdziwy sens jego słów. Z resztą, być może już teraz wiedziała, o co mu naprawdę chodzi.

Od tamtego dnia faktycznie wszystko było prostsze. Z każdym dniem Ślizgonka coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to Remus był jej prawdziwym ojcem - prawdziwym, nie biologicznym. Znowu potrafili ze sobą rozmawiać swobodnie, a Lupin oglądał w zadumie, jak jego dziecko dorasta. Dla niego nadal była tym małym tobołkiem, który przyniesiono mu pewnej zimowej nocy. Teraz - gdy obserwował, jak uroczo marszczy brwi na lekcjach, jak szeroko uśmiecha się podczas rozmów Dafne albo jak patrzy pobłażliwie na bliźniaków Weasley podczas posiłków - czuł, jak szybko minął cały ten czas. Neptun stanowiła promyczek w jego życiu - była z nim, kiedy wszyscy inni go przekreślili. Mimo wszystkich trudnych chwil, dziękował sobie, że wtedy przyjął ją pod swój dach.

Czternastolatka czuła, że dopiero teraz jest tak, jak to sobie wymarzyła na początku września. Miała przy sobie dwie najbliższe sobie osoby, a przy okazji całkowicie przypadkowo poznała kolejne dwie, które zajęły ważne miejsce w jej życiu.

Po przerwie wielkanocnej miał się odbyć finał Pucharu Quidditcha. Neptun nigdy się nie interesowała tym sportem. Zazwyczaj podczas meczów zostawała w zamku, chociażby w Skrzydle Szpitalnym, gdzie pomagała Pani Pomfrey (co w dniach meczowych oznaczało faktycznie jakieś wyzwanie). Teraz jednak została wręcz przymuszona. Początkowo Dafne namawiała ją, aby razem poszły kibicować Ślizgonów. Następnie bliźniacy podczas jednych z ich spotkań w bibliotece zakomunikowali, że jej  o b o w i ą z k i e m  jest przyjść i ich dopingować. Tak też czternastolatka w końcu uległa namowom obu stron. Siedziała w tym momencie na trybunach. Dafne przepchała się gdzieś do przodu, aby stać jak najbliżej boiska. Naprawdę nie zależało jej na wygranej ich domu - chciała być blisko, gdyby coś akurat stało się Draconowi. Może i nie chciała tego przyznać, ale patrzenie na porażki Malfoya budziły w niej swego rodzaju satysfakcję.

Neptun natomiast siedziała z tyłu, tak, że widziała dobrze (w końcu gra rozgrywała się w powietrzu), a jednocześnie nie kłębiła się między innymi. Obserwowała grę uważnie, nie mogąc pojąć jej fenomenu. Może to była kwestia nastawienia do siebie domów, ale odniosła wrażenie, że quidditch jest bardzo brutalną dyscypliną. Jedyną rzeczą, która tak naprawdę fascynowała ją podczas oglądania meczu były ruchy uczestników. Przypatrywała się, jak bliźniacy z wielkim sprytem, zwinnością i szybkością reakcji odbijają tłuczki. Wcześniej widziała w nich tylko żartownisiów i cudownych przyjaciół, nie spodziewała się, że spełniają się tak dobrze w tej dyscyplinie. Zastanawiała się, czemu właściwie się z nią zadają. Nie dość, że była Ślizgonką, to jeszcze nie odznaczała się jakimś dużym poczuciem humoru ani nie była interesującą jednostką. Mieli wielu przyjaciół, a jednak zainteresowali się nią - małą, szarą Neptun. Nie potrafiła tego zrozumieć. Gdy Gryfoni wygrali, prawie cała publiczność zanosiła się brawami. Tylko ze strony Ślizgonów dało się usłyszeć głośne buczenie. Dziewczynka spojrzała w stronę drużyny Gryfonów, od której aż biła euforia. Wiedziała, że to niezbyt możliwe w tej chwili, ale chciała, aby bliźniacy spojrzeli się teraz w jej stronę. Zdziwiła się, gdy faktycznie tak się stało. Fred wpatrywał się w nią brązowymi oczami, a Neptun uśmiechnęła się do niego, w niemy sposób gratulując im wygranej. On oddał uśmiech i natychmiast zniknął w tłumie Gryfonów.

W maju trwały egzaminy końcowe. Ślizgonka trzymała kciuki za to, by jej godziny przesiedziane w bibliotece razem z bliźniakami nie poszły w las. Sama też powtarzała cały materiał, aby dobrze zdać własne egzaminy. Dafne niezwykle cieszyła się na myśl o teście z wróżbiarstwa. Neptun tylko wywracała oczami, gdy przyjaciółka wciskała w nią kolejną filiżankę herbaty, byle tylko wróżyć z jej fusów. Mimo to, widząc ile sprawia to radości Greengrass, nie potrafiła powiedzieć słowa sprzeciwu.

Ten rok szkolny dobiegał końca. Miał się zapisać w głowie czternastolatki jako jeden z najlepszych, mimo tylu zmartwień, które posiadała w jego trakcie. Nauczyła się warzyć Wywar Tojadowy, poznała się z bliźniakami, dowiedziała się prawdy o sobie... No, to ostatnie może nie było najlepszym wspomnieniem, jednak tak samo ważnym. Coś jednak postanowiło dorzucić jej jeszcze jedną przykrość na koniec...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro