Rozdział Drugi
Akt I: Porwanie
3 dni temu...
Nie byłam chorowitym dzieckiem. Mogłam spędzać całe dnie w ogrodzie, rozbryzgując deszczówkę z kałuży, a później stać w przeciągu i choć bardzo chciałam uniknąć konieczności pójścia do szkoły – jak na złość, moja odporność dawała sobie radę z wyzwaniami. Kiedy wybiegałam na ulicę za piłką, auta zawsze w porę hamowały, albo ktoś ciągnął mnie za rękę z powrotem na chodnik. Nigdy nie złamałam nogi, ani nie wybiłam kostki. Jakby wszechświat nade mną czuwał.
Uważałam to za całkiem ironiczne. Miałam świetny start, ponieważ urodziłam się w bogatej, wpływowej rodzinie. Później zobaczyłam potwora i wszystko się zmieniło. Nie pamiętałam twarzy człowieka, który zamordował mamę i tatę, choć czasem śnił mi się po nocach. W tych wizjach przypominał kościotrupa, albo niesamowicie wysoką i chudą szkaradę, w czarnym płaszczu, z jasnymi oczami bazyliszka. Psychologowie uważali, że przekształciłam obraz mordercy w monstrum, ponieważ mój dziecięcy umysł nie był w stanie przeprocesować faktu, że ludzie są zdolni do takiego okrucieństwa. Do dwunastego roku życia sądziłam inaczej. Pragnęłam wierzyć w to, iż jakiś demon uciekł z piekła, a oni nie zginęli bez powodu. Chciałam móc udawać, że jestem wyjątkowa. Wybrana. A szczęście, które pozwoliło mi przetrwać tamtą noc, było spowodowane moją własną siłą, nie irracjonalnym zachowaniem psychopaty.
Dlaczego przeżyłam?
Dlaczego musiałam wrócić do szkoły?
Dlaczego nie mogłam trafić do domu dziecka, tylko zostałam pod opieką tej podłej niańki, która opiekowała się mną wyłącznie dlatego, że zobowiązywał ją do tego testament?
Dlaczego byłam taka dziwna?
Dlaczego... nikt mnie nie kochał?
Tragiczne wydarzenia zmieniają człowieka na zawsze. Kiedy na własnej skórze doświadczyłam procesów sądowych, spotkań dotyczących majątku Van Der Biltów, tygodni spędzonych na obserwacji w zakładzie psychiatrycznym, zainteresowania mediów i powrotu do złudnej normalności, nie byłam już tą samą dziewczynką. Stałam się wrakiem styranego życiem człowieka, zamkniętym w ciele dziecka. Kiedy natomiast uświadomiłam sobie, że nie posiadam super-mocy, a potwór w mojej głowie musiał być tylko chorym odklejeńcem, coś we mnie zupełnie pękło, pozostawiając po sobie drażniącą pustkę.
Gdy mama żyła, czasem opowiadała mi bajki do snu. Wierzyłam w baśnie, książęta na białych koniach oraz szczęśliwe zakończenia. Tam nic nie działo się bez przyczyny. Niestety magia umarła wraz z panią Van Der Bilt, a ja zaczęłam uważać, że fakt, iż przeżyłam, był błędem.
Powrót do szkoły jedynie upewnił mnie w tym przekonaniu. Chwilowo znajdowałam się w centrum uwagi. Przez całą podstawówkę ludzie szeptali w moim towarzystwie, budziłam ich dyskomfort. Inne dzieci nie chciały się ze mną przyjaźnić, ponieważ nie potrafiły ze mną rozmawiać. Gdy natomiast ktoś odważył się wyciągnąć do mnie rękę, prędko odchodził, gdyż potrafiłam godzinami snuć historie o duchach, nadprzyrodzonych mocach oraz przeznaczeniu. Przyrosła do mnie łatka świruski, którą zaakceptowałam. Kiedy nie walczyłam z wyśmiewającymi się ze mnie rówieśnikami, szybciej się nudzili. Tym sposobem wybrałam samotność, która pomogła mi skumulować masę złości.
Dopiero w liceum pozwoliłam sobie odpowiadać na zaczepki. Dorastając przestałam wierzyć w bajki, lecz nie widziałam żadnego celu w życiu. Nieustannie tliła się we mnie nadzieja, że tamto monstrum wróci i dokończy swoje zadanie – zabijając też mnie. Nawet jeśli wiedziałam, że to tylko człowiek, w jakimś sensie uważałam, że jestem jego niedokończoną sprawą. Chciałam wierzyć w to, że komuś na mnie zależy. Że o mnie pamięta. Że nie jestem tak bardzo samotna...
Podczas dwóch lat edukacji w liceum, zdobyłam jedną przyjaciółkę, Railey, której częściej nie było w szkole, niż w niej była. Właściwie nie miałam pewności, czy naprawdę się przyjaźnimy. Sądziłam, że tak, bo rozmawiałyśmy ze sobą, poza tym żadnej z nas nie zapraszano na imprezy. Ale nie mówiłam jej o wszystkim, chyba dlatego, że nie chciałam jej stracić.
Railey nie wiedziała, że dalej miewam koszmary. Że zeszłego lata zostałam uprowadzona dla okupu po raz drugi, ale policja znalazła mnie, zanim informacja trafiła do mediów. Pierwsze moje porwanie miało miejsce tuż po śmierci rodziców. O tej sprawie trochę mówiono, lecz teraz wszyscy już zapomnieli. Ja też rzadko wracałam do tych wspomnień. Niektórzy myśleli, że dysponuję majątkiem Van Der Biltów i go nieroztropnie trwonię. Wydawałam się zatem łatwym celem. Tak naprawdę dostawałam kieszonkowe od pani Beatrice, która wychowywała mnie wraz z gronem pokojówek i nianiek. Czasem ledwie starczało mi na farbę do włosów, nie wspominając nawet o możliwości chodzenia do ekskluzywnych klubów, w których bawili się moi licealni znajomi. Nie lubiłam przebywać w domu, tak że czasem wymykałam się nocami i chodziłam w te same miejsca co oni. Obserwowałam imprezy z ukrycia. Spędzałam wieczory na schodach pożarowych, albo szlajając się po barowych zapleczach. Poruszałam się metrem na gapę i zwiedzałam Nowy Jork w jego surowej, niebezpiecznej postaci. Już nie wyobrażałam sobie, że latam, albo oddycham pod wodą. Teraz byłam biznesmenką prowadzącą nocne kluby, albo wytatuowaną gangsterką jeżdżącą na motocyklu. Czasem fantazjowałam też o normalności. O tym, że rodzice zabierają mnie do Bel Air, albo spędzamy święta w Hamptons. Że trenuję siatkówkę lub staram się o stypendium naukowe. Że zdobywam koronę królowej balu. Że mam chłopaka. Że jestem taka sama jak wszyscy. Że nie podnieca mnie niebezpieczeństwo. Że nie czekam aż mój potwór po mnie wróci, ponieważ tylko jego obchodzi fakt, iż dalej chodzę po tym świecie.
Na początku nauki w szkole średniej, próbowałam jeszcze zwrócić na siebie uwagę. Ufarbowałam włosy na fioletowo. To wyłącznie podkreśliło fakt, iż byłam blada jak kartka. Moje usta zawsze wymagały pielęgnacji, tym samym wyglądały na przekrwione. Podobnie jak łatwo zachodzące się rumieńcami policzki. Zieleń moich oczu wybijała się skutkiem wspomnianej wcześniej tendencji do czerwienienia się przy najbardziej trywialnych okazjach. Wiedziałam, że jestem ładna, ale to nie wystarczało, ponieważ byłam przede wszystkim dziwna i nieważna. Jakbym miała przezroczystą skórę, przez którą nikt nie dostrzegał mnie, a jedynie świat poza mną. To sprawiło, że zaczęłam mówić głośniej, więcej żartować i za wszelką cenę udowadniać, iż mam sobą coś do zaoferowania. Ale raczej się upokarzałam, zamiast komukolwiek imponować. Więc zamknęłam się w metaforycznej skorupie.
Ella: Wracaj już, błagam, bo oszaleję.
Railey: Jeszcze tylko trzy dni...
Przewróciłam oczami, ponieważ Railey przesłała mi zdjęcie, jak opala się na jachcie należącym do jej piekielnie bogatego ojczyma. Tym czasem ja przemierzałam korytarz szkolny, mając nadzieję, że prędko wydostanę się z budynku i znajdę sobie zajęcie na resztę dnia.
Może pojadę do Midwood i sprawdzę, czy można tam dziś zagrać w pokera?
– Hej, Van Der Bilt! – Usłyszałam skrzekliwy głos Kelsy Morales, czyli przewodniczącej koła artystycznego, do którego mnie nie przyjęła, mimo że rysowałam lepiej, niż ona.
Dziewczyna wydawała się rozwścieczona, a nie mając ochoty na sprzeczkę, bardziej owinęłam się materiałem marynarki od mundurka i przyspieszyłam kroku. Udawałam, że jej nie słyszę.
– Mówię do ciebie! – wrzasnęła.
Uczniowie na korytarzu zwrócili na nas uwagę. Zaczęli rozchodzić się na boki. Co poniektórzy już wyciągali telefony, ponieważ widocznie liczyli na niezłą sprzeczkę, albo bójkę. Miałam dostatecznie wiele siniaków na skórze, nie potrzebowałam dodatkowych. Na moje nieszczęście, Kelsy wpadła w szał.
– Jesteś nie tylko głupia, ale też głucha?! – Morales szarpnęła moje ramię, zanim zdążyłam złapać za klamkę.
– Zaraz też zacznę krzyczeć, co zwróci uwagę nauczycieli – ostrzegłam i obróciłam się w jej kierunku. Nasze spojrzenia się spotkały. Kelsy zacisnęła palce na moim obojczyku tak mocno, że poczułam piekące łzy pod powiekami.
Nie należałam do najszczuplejszych dziewczyn, ale nie byłam też postawna. Miałam właśnie do czynienia z nastolatką, która przerastała mnie niemal o głowę, dlatego posiadała znacznie więcej siły.
– Puść mnie – poprosiłam.
– Zrobię to, kiedy przyznasz, że sypiasz z Bradem – wypaliła.
Zmarszczyłam nos. Nie mogłam tego potwierdzić, ponieważ w rzeczy samej, nigdy z nikim nie spałam, a koncept tego, że najprzystojniejszy chłopak w szkole, dodatkowo będący z nią w związku, zwróciłby na mnie uwagę, wydał mi się co najmniej idiotyczny. Przygryzłam wargę nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Kelsy cała się nastroszyła i mocniej wbiła palce w moje ramię. Mimo bólu i załzawionych kącików oczu, parsknęłam cichym śmiechem.
– Przepraszam, ale czy ty słuchasz tego, co mówisz? – Złapałam ją za nadgarstek, aby przestała mnie szarpać. – Skąd niby taki pomysł? Ałć... – Kiedy użyła całej swojej siły na moim obojczyku, zacisnęłam szczęki i wbiłam paznokcie w jej nadgarstek.
– Ała! – jęknęła dziewczyna, znacznie głośniej, niż ja wcześniej. – Marie, idź po dyrektora, podrapała mnie! – Kelsy zwróciła się do jednej ze swoich przyjaciółek.
Skorzystałam z okazji i wyrwałam się jej. Zaczęłam iść znacznie szybciej w kierunku wyjścia. Pech chciał, że przede mną, jak gdyby wyrósł spod ziemi, pojawił się Brad. Wpadłam na jego klatkę piersiową, lecz zamiast mnie złapać, czy obezwładnić, aby jego dziewczyna mogła kontynuować ten komediodramat, położył dłoń na moich plecach. Spojrzałam na futbolistę z dołu. Pachniał tanim mydłem i głupotą.
– Ella, powiedz jej, że się nie spotykamy, przecież to są jakieś jaja, do wczoraj nie wiedziałem, jak masz na imię – wyburczał żałośnie, podczas gdy Kelsy dołączyła do nas, dodatkowo rozwścieczona faktem, że Brad ma czelność mnie dotykać.
Strzepałam z siebie jego dłoń. Stałam przy samych drzwiach. On tuż obok mnie, a Kelsy ściskała dłonie w pięściach naprzeciwko nas. Przypominała teraz postać z kreskówki. Brakowało jej tylko czerwonych wykrzykników nad głową. Muszę ją taką narysować, pomyślałam.
To prawda. Czasem wyobrażałam sobie, że chłopcy podobni do Brada uganiają się za mną. Że noszą mnie na rękach, zapraszają na urocze, rodzinne obiadki, że mnie pragną... Ale nie chciałabym takiego związku, jaki mieli oni.
Rzeczywiście byłam ostatnio w domu Brada. Właściwie to na posesji, która należała do jego rodziców. Wyprawiał wielką imprezę, gdy wyjechali, a że nie zostałam zaproszona, ukrywałam się w altanie, bo jak skończona idiotka, chciałam chociaż udawać, że bawię się tam razem ze wszystkimi. W połowie przyjęcia zasnęłam, natomiast gdy obudziłam się rano, z posiadłości wychodziła Jessica Carter, w bluzie futbolowej hosta i w jego bokserkach. Problem w tym, że Jessica przyjaźniła się z Kelsy i tylko ja wiedziałam, że najlepsza kumpela Morales oraz jej facet, mają romans.
– Skoro się nie spotykacie, to się pieprzycie i miejcie odwagę to przyznać. Jess powiedziała mi, że to ty zabrałaś jego drużynową bluzę. Zresztą... Znalazłyśmy ją rano w twoim plecaku!
Przeniosłam spojrzenie na Brada, który spłonął rumieńcem. Zostawiłam tornister w sali podczas przerwy. Jessica musiała mnie wtedy wrobić. Krew zawrzała w moich żyłach, kiedy na korytarzu znalazła się sprawczyni całego zamieszania. Jej wzrok wypalał dziurę w mojej postaci. Może myślała, że Kelsy nie uwierzy, kiedy zrzucę na nią winę, bo dlaczego ktokolwiek miałby brać sobie moje słowa do serca? Zresztą dla nich byłam łatwym celem.
Bez zbędnego komentarza, obróciłam się na pięcie, nacisnęłam klamkę i wyszłam na zewnątrz. Nie miałam ochoty, aby w tym uczestniczyć. Jessica i Kelsy ruszyły jednak za mną. W momencie otworzenia drzwi, usłyszałam też, że dyrektor idzie się z nami wszystkimi policzyć, dlatego musiałam szybko uciekać. Całe szczęście, skończyłam już lekcje. Mogłam przyjąć konsekwencje w poniedziałek. Dziś nie czułam się na siłach.
– Wracaj tu, wariatko! – zawołała Morales, która w tej chwili zachowywała się bardziej, jak gdyby postradała zmysły, niż ja.
– Kotku, porozmawiajmy... – Przez drzwi, na charakterystyczne, białe schody należące do Brearley School, wypadł jeszcze Brad.
– Van Der Bilt! – ryknęła Jessica Carter, gdy poprawiając plecak na ramieniu, zaczęłam pokonywać stopnie w dół.
Uczniowie znajdujący się na dziedzińcu oraz ci siedzący na schodach, zwrócili na nas uwagę. Miałam serdecznie dosyć tego, że w nowym tygodniu, nie tylko spotkam się z dyrektorem, który najpewniej uzna, iż to ja jestem winna, ale też z masą plotek na mój temat. Nie znosiłam Kelsy, lecz kiedy zerknęłam sobie przez ramię, zrobiło mi się jej szkoda. Brad zaczął bowiem nawijać jej makaron na uszy. Jessica nadal była pewna, że musi mnie odpaść, choć to ona uknuła tę intrygę. Gdyby mnie uderzyła, albo skrzyczała, jej przyjaciółka uznałaby ją za bohaterkę. Nie potrafiłam znieść tej wizji. Dlatego też zatrzymałam się na schodach i już całkiem obróciłam w ich stronę.
– Hej, Kelsy! – wrzasnęłam. – Skoro Brad odzyskał już bluzę, zapytaj Jessicę, kiedy odda mu bokserki! Podejrzewam, że to ona magicznie znalazła ubranie twojego chłopaka w moim plecaku, i to od niej dowiedziałaś się, że rzekomo ze sobą sypiamy. – Gapie na schodach zaczęli wpatrywać się w nas jeszcze natarczywiej.
– Słucham?! Bradley! – wzburzyła się zdradzona dziewczyna.
– Nie będziesz chyba wierzyła tej świrusce – odpalił się piłkarzyk.
– Nie żyjesz, Van Der Bilt! – fuknęła Jessica, po czym zebrała się do biegu.
Z impetem obróciłam się na pięcie i zaczęłam uciekać. Carter odpychała od siebie ludzi, w których wcześniej wpadałam ja. Ruchliwa ulica dookoła, spowita miejskim hałasem, jedynie dodawała mi poczucia istotności tego pościgu, natomiast jesienny wiatr pozwalał nie spocić się od razu skutkiem wysiłku. Miałam przewagę wobec przeciwniczki, gdyż wyszłam ze szkoły jako pierwsza. Kiedy jednak stanęłam przy zakręcie, gdzie z łatwością mogłaby mnie złapać, wybawieniem dla mnie, ironicznie, okazała się Kelsy, która dorwała przyjaciółkę w swoje szpony. Tym samym ją spowolniła, choć miałam stuprocentową pewność, że nie zatrzyma Jess na długo. Przyspieszywszy kroku, odgarnęłam włosy do tyłu i rozejrzałam się dookoła. Był piątek, a zatem, gdyby mnie nie dogoniła, mogłabym również tę konfrontację odłożyć do poniedziałku.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam szukać w kieszeni papierosa elektrycznego. Wtopiłam się w tłum nowojorczyków, którzy patrzyli tylko przed siebie. Nikt z nich się nie rozpraszał, ani nie oglądał, co zawsze mnie zastanawiało, ponieważ osobiście uwielbiałam spacery, zwłaszcza takie, które skupiały się na analizie otoczenia. Kochałam to, w jaki sposób prezentowała się wielkomiejska architektura Manhattanu. Dopełniały ją pojedyncze, odgrodzone od betonowej przestrzeni, drzewa. Drogie samochody i jeszcze droższe miejsca parkingowe.
Nie zamierzałam uczyć się prowadzenia auta. Raczej liczyłam na to, że do końca życia ktoś będzie woził mój tyłek. Zbyt łatwo się frustrowałam, aby zostać kierowcą. To że nie chciałam posiadać prawa jazdy, nie zmieniało jednak faktu, iż miałam słabość do ładnych samochodów. Mój wzrok przykuł właśnie designerski, czarny chevrolet chevelle, tak że nie mogłam się powstrzymać i podniosłam wzrok na mężczyznę, który opierał się o pojazd, paląc przy tym papierosa.
Jeśli istnieje bóg, to właśnie tak wygląda. Nosi czarną koszulkę, skórzaną kurtkę, ciemne okulary na głowie, zamiast na nosie, i obserwuje mnie z zapamiętaniem.
Odniosłam wrażenie, że moje spojrzenie przecięło się ze wzrokiem właściciela chevroleta. Rozchyliłam delikatnie wargi, zwolniłam kroku i mocniej zacisnęłam palce na e-papierosie. Przeszedł mnie dreszcz. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że gdzieś go już widziałam. To była wina oczu nieznajomego – zimnych, nieobecnych, a przy tym całkiem kontrolujących.
– Ella! – Krzyk Brada wyrwał mnie z letargu.
Gdy się odruchowo obróciłam, dostrzegłam, że futbolista odpycha od siebie przechodniów, chcąc jeszcze dziś wyrównać ze mną rachunki. Niedoczekanie twoje, dupku nieskalany intelektem, pomyślałam. To była bardzo szybka decyzja. Zbaczając z chodnika, podeszłam do miejsca postojowego. Mężczyzna w skórzanej kurtce niezmiennie lustrował mnie wzrokiem. Ewidentnie przyciągnęłam jego uwagę, dlatego musiałam to wykorzystać.
– Zrobimy tak – powiedziałam i ku zaskoczeniu obcego, naparłam biodrem na maskę jego samochodu. – Podwieziesz mnie do domu, bo nie wiem, czy to auto podoba mi się bardziej, czy ty – wypaliłam.
Był nieco zaskoczony, dlatego spięłam się na kilka krótkich sekund. W ostatniej chwili, zanim Brad dostał szansę, aby zobaczyć co robię i gdzie dokładnie się znajduję, nieznajomy uśmiechnął się, ukazując przy tym tak głębokie dołeczki, że mogłabym w nich utonąć. Z pewną nonszalancją, otworzył mi drzwi po stronie pasażera.
Gdy odjeżdżaliśmy, w lusterku dostrzegłam wyłącznie zawód chłopaka Kelsy, który nie potrafił odnaleźć mnie w tłumie.
***
Od autorki: Hejka, włączyłam dodawanie rozdziałów automatycznie, dlatego modlę się, że to zadziała i czytacie to w czwartek około godziny 20.
Pierwszy rozdział mógł wydawać się nieco nudny, ponieważ bardzo chciałam, abyście lepiej poznali Ellę. Jak widzicie, jest to bardzo smutna, zraniona dziewczyna, która próbuje ratować się humorem. Tego absurdu będzie w książce dość sporo, zwłaszcza, że mamy taką, a nie inną bohaterkę.
Jak wam się podobało? Koniecznie zostawcie coś po sobie! Osobiście jestem największą fanką pierwszego spotkania Elli i Ducha. Chłop miał ją porwać, a tu się okazuje, że to ona poinformowała go o tym, że jedzie z nim, haha.
Koniecznie dajcie mi znać, jaki macie stosunek do tej historii pod hasztagiem: #zcukruiszklaJK
Możecie mnie też oznaczać na ig (kubicka_autorka) i tik-toku! (kubicka.julia)
All the love xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro