Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6 || Niepewność

Na ustach Leny malował się ledwie widoczny uśmiech. Leniwie spoglądała przez okno, głowę podpierała na ręce wspartej na framudze okna powozu. Wokół panowała ciemność, która zdawała się pożerać wszystko, cokolwiek się w niej zanurzyło.

A co jeśli z ciemności nagle wyskoczy jakaś straszna istota?

Ale kto by się tym przejmował, kiedy w duchu grałby wciąż ten sam, żywy i pełen wesołych wspomnień walc — „Minutowy”. Niekiedy Lena wyobrażała sobie kuzynkę Laurę grającą na swojej pięknej harfie ten właśnie utwór. Wtedy też to mimowolnie zaczynała kołysać głową na boki, jakoby nieśmiało tańcząc.

Za oknem panował względy spokój, z nieboskłonu na ziemię nawet nie spadały pojedyncze płatki śniegu — to nawet lepiej. Podróż mogłaby wtedy stać się trudniejsza, co szczególnie dla jej rodziców, mogłoby stanowić problem.

Nie tak wyobrażała sobie święta, jednak Los, jak to on, miał inne plany dla rodziny Hops na te dni. Dokładnie tydzień po wizycie w rezydencji hrabiego noszącego tytuł Pająka Królowej, do rak pana Luke’a trafił list z zaproszeniem na wigilijną kolację od samego Aloisa Trancy.

Lena lekko drgnęła, gdy ojciec jej o tym powiedział. Nieszczególnie zwracała uwagę — podobnie zresztą jak ojciec i rozradowana matka — na niezadowolenie ze strony Jacoba. I choć Alexander Snuff z małżonką Magnolią (roboczo nazywani wujostwem, jak każdzi członkowie bliższej rodziny, na których jednak jakiegoś dokładniejszego określenia nie ma) postanowili zaprosić ich w jakiejś niezwykle pilnej sprawie, państwo Hops nie mieli zamiaru rezygnować z propozycji od młodego hrabi.

Od tamtego wspólnie spędzonego Lena zaczęła wspominać ich wspólny taniec oraz widok tych cudownych, przypominających dwa kryształki lodu oczu.

Siedzący naprzeciwko siostry, Jacob westchnął ciężko, jak gdyby próbował się w ten sposób pozbyć nagromadzonego w sobie zirytowania — oczywiście, nieprzyjemne uczucie go nie opuściło. Siostra kątem oka spojrzała na niego.

— A tobie co? — spytała. — Gorzej? — Z jej oczu biła delikatna pogarda w stosunku do zachowania Jacoba.

— Żebyś wiedziała — prychnął i założył ręce na piersi. — Najchętniej bym nigdzie nie jechał.

— Nie wierzę własnym uchom. — Poprawiła się i usiadła prosto, aby móc uważnie patrzeć na brata. — Jacob Hops woli zostać w domu. — Zrobiła teatralnie zaskoczoną minę. — Chyba powinnam powiadomić lekarz. Albo sama sprawdzę. — Podniosła się z siedzenia i przyłożyła dłoń do jego czoła.

— Weź przestań — warknął cicho i odtrącił jej dłoń.

— Gorączki nie masz, jednak nadal się boję.

— Jak takie głupie coś może być moją rodziną? — Spuścił głowę i przyłożył dłoń do skroni. — Ba, moją siostrą… — wyszeptał zażenowanym tonem.

— I vice versa — odparła urażona, założyła ręce na piersi i odwróciła od niego wzrok.

Na moment zapanowała dziwna cisza.

— Nie lubię go i tyle… — wymruczał Jacob.

Zdziwiona Lena popatrzyła się w jego kierunku, jej teatralnie niezadowolona mina zniknęła, a z oczu dziewczyny momentalnie zabłysła ciekawość.

— Jest inny niż wszyscy ludzie, których spotkałem — kontynuował, wciąż wpatrując się w podłogę powozu. — A spotkałem już wielu. — Podniósł wzrok na siostrę i dogłębnie spojrzał w jej oczy.

Nawet gdyby Jacob coś powiedział, żadne słowa by do niej nie dotarły. Szum kół powozu zdawał się zlać z ciszą i przeszyć Lenę na wskroś. Wcześniejsza lekkość ducha została brutalnie wyrzucona z jej serca i tylko poczuła, jak jej miejsce zajmuje coś ciężkiego niby wielki kamień.

— Przestań — odparła, starając się o żartobliwy ton. — On jest niewiele młodszy ode mnie.

— Tak i…

— Wielki Jacob Hops boi się dziecka — przerwała mu, śmiejąc się.

Nie odpowiedział jej, tylko przyłożył skroń do szyby i zaczął wyglądać przez okno. Wiele przez nie nie dostrzegł, lecz gdzieś w oddali oczami wyobraźni widział coś, ale nie wiedział — co.

~*~

— Chyba powinniście już się zbierać — powiedziała spokojnie ciocia Magnolia do pana Luke’a.

— Ma rację — odparł wuj Alexander, siedzący w jednym z fotelów.

— Wiem właśnie — wetchnął ciężko baron Hops. — Może to nie aż tak daleko, ale naprawdę nie mam ochoty tułać się. — Chwycił za kieliszek z czerwonym winem i upił jednego łyka.

— Chyba się starzejesz — zaśmiał się pan Alexander.

Jego śmiech przypominał ten wszystkich dobrych dziadków, którzy brali na kolana swoje wnuki i po kryjomu częstowali je cukierkami.

  — Co racja to racja… — Zakołysał kieliszkiem i skupił się na tym, jak wino delikatnie faluje, przypominając morskie fale.

Dawno nie byłem nad morzem, a Wetti coś ostatnio wspominał o jakimś interesie właśnie w tamtych okolicach — pomyślał, wciąż patrząc się na alkohol. — Może zabrałabym ze sobą i Jacoba? Przynajmniej by się czegoś nauczył.

— Agnes, jesteś gotowa? — zapytał.

— Już prawie. — Dobiegł do niego głos z niewielkiego pokoiku.

— Baby… — westchnął i przyłożył dłoń do skroni, jak gdyby nagle rozbolała go głowa.

Pan Alexander zaśmiał się cicho, a pani Magnolia poszła zajrzeć do baronowej Hops.

— Jak ci się tak bardzo nudzi, możesz w końcu odpisać temu gościowi z Cambridge! — krzyknęła pani Agnes.

Pan Luke wzruszył ramionami i dał znać stojącemu obok słudze, aby przyniósł papeterię oraz coś do pisania.

— Jakieś ważne sprawy? — Nachylił się nad nim pan Alexander i zaciągnął się dymem z fajki, która nie wiadomo kiedy, znalazła się w jego dłoni.

— Nic pilnego — odparł przy składaniu szybkiego podpisu. Treść była tak krótka, że nie potrzebował więcej niż jedna strona kartki.

— Jeśli chcesz, mogę posłać kogoś ze służby, aby dostarczył jeszcze dziś ten list do rąk własnych — zaproponował, widząc z jakim skupieniem pan Luke pieczętuje list.

— To nic tak istotnego. W końcu, jak słychać z tonu mojej żony — tu westchnął ciężko — nieśpieszno mi było do odpowiedzi, co za tym idzie — sprawa nie należała do tych o najwyższej wadze.

Pan Alexander kiwał lekko głową na znak zrozumienia i powoli zaciągał się dymem, jakby był dzieckiem sączącym sok przez słomianą słomkę.

— Jednakowoż, czy mogę cię prosić o wysłanie tego listu z Londynu?

— Oczywiście — odparł. — Przekaż Henry’emu — zwrócił się do stojącej nieopodal sługi — że jutro skoro świt ma jechać na pocztę do miasta.

— W takim razie — rzekł pan Luke, widząc, iż jego żona jest już gotowa — wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku.

— Wzajemnie, mój drogi — powiedziała do niego pani Magnolia i uśmiechnęła się promiennie. Nawet pomimo zmarszczek, które przeryły jej skórę na twarzy oraz dłoniach, wyglądała pięknie i na swój sposób uroczo.

— Odwiedźcie nas jeszcze kiedy. — Pan Alexander zaciągnął się dymem z fajki i wypuścił po chwili wielką chmurę.

— Z przyjemnością — odparła z nutką radości pani Agnes.

Chyba wtedy pan Luke zrozumiał, dlaczego się z nią ożenił — ten błysk w jej oczach w połączeniu z czarującym uśmiechem na nowo rozgrzał jego serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro