Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 || Życie cierpkie jak whisky

— Matka nie będzie na ciebie znowu wściekła? — zapytała się go.

— Będzie. — Zaśmiał się Jacob. — Ale szybko jej przejdzie, więc nie ma, co się martwić. — Upił ze swojej szklanki łyka whisky. — Niezła. Twój ojciec ma oko do alkoholi.

— Naprawdę? — Marica podeszła do fotela, w którym siedział, i usiadła na skraju podłokietnika.

— Skosztuj sama. — Podał jej szklankę.

Spojrzała na trunek. Przy świetle świec wyglądał niczym płynny bursztyn. Jakby bojąc się smaku alkoholu, nieśmiało przyłożyła krawędź szklanki do swoich ust i skosztowała odrobinkę napoju. Po chwili upiła więcej i mruknęła zadowolona.

— Faktycznie dobra. — Oblizała usta. — Ale i tak wolę lżejsze alkohole.

— Jak to kobiety… — westchnął Jacob, zabierając Marice szklankę.

— To źle? — Zrobiła teatralnie naburmuszoną minę i założyła ręce na piersi.

Jacob odłożył szklankę na stolik.

— Och, Marica… — mruknął, obejmując ją w pasie. — Oczywiście, że nie. — Delikatnie przejechał czubkiem nosa po jej odsłoniętym ramieniu.

— Przestań — odparła, próbując zagłuszyć swój śmiech.

— A jak nie przestanę? — Złapał ją za dłoń.

Marica zwróciła twarz w jego kierunku.

— Nawet nie próbuj — rzuciła z uśmiechem na ustach.

Po chwili zbliżyła się do niego i delikatnie musnęła w usta.

— Tak alkohol robi się słodszy — wyszeptała przy jego uchu. Ponownie chciała go pocałować, jednak zatrzymała się. — Co się stało? — zapytała z troską w głosie i odsunęła się od Jacoba.

— Nic — westchnął ciężko.

— Przecież widzę, że nie jesteś w humorze.

— Niech panienka Eddowes się nie martwi. — Uśmiechnął się łagodnie i pociągnął ją do siebie tak, że z podłokietnika wylądowała na jego kolanach.

— Niech pan Hops raczy mi wcześniej powiedzieć, co się stało — odparła z taką sama elegancją i spojrzała mu głęboko w oczy.

Mina Jacoba po chwili zrzedła, a jego wzrok skupił się na stojącej na stoliku szklance whisky.

— Od pewnego czasu jakiś małolat strasznie wmieszał się w nasze życie — powiedział spokojnie z wyczuwalną nutą niezadowolenia.

— Czyli boisz się jakiegoś dzieciaka? — Zachichotała. — To chyba nie jest powód do zmartwień. — Chwyciła go za dłoń.

— Nie w tym rzecz. Ostatnio, nie ważne gdzie bym się nie pojawił, wszędzie coś o nim słyszę. — Sięgnął po szklankę i na raz ją opróżnił, jakby alkohol miał być bandażem na jego nerwy. — Na domiar złego zaprosił nas na święta.

— Ale to chyba nie jakaś tragedia, prawda? Twój ojciec na pewno mu…

— I tu tkwi problem — przerwał jej. — Ojciec od razu się zgodził, a matka prawie przez okno wyleciała ze szczęścia.

Marica zaśmiała się cicho.

— Wybacz, ale to sobie wyobraziłam.

W odpowiedzi Jacob się do niej uśmiechnął — faktycznie, widok jego matki wylatującej przez okno ze szczęścia był nader zabawny.

— Kontynuuj — powiedziała i zaczęła bawić się jednym z kosmyków jego włosów, opadających mu na czoło.

— Denerwuje mnie to strasznie. — Dolał sobie whisky i pociągnął jednego łyka. — Nawet nie mogę się wymigać — prychnął.

— Właśnie o to miałam pytać — wtrąciła mu się. — Dlaczego? — zapytała zaciekawiona.

— Kojarzysz wujka i ciotkę Snuff?

— To ci od owiec? — Zmarszczyła brwi.

— Dokładnie. — Ponownie napił się whisky. — Mają do rodziców jakąś sprawę i koniecznie muszą do nich jechać. Z tego co mówił ojciec, wuj Alexander bez względu na wszystko potrzebuje się z nimi spotkać na trzy dni.

— Ma niezłe wyczucie czasu. — Zaśmiała się.
— Niemniej, ojciec i matka tam jadą. Nie będzie ich od dwudziestego drugiego do dwudziestego czwartego…

— A na dwudziestego czwartego dostaliście zaproszenie — dokończyła za niego. — W takim razie jak pojadą?

— Chcieli dojechać od wujka do tego Trancy…

— Trancy? — przerwała mu. — Czyli to on jest tym małolatem.

— Nie wspomniałem? — zapytał sennie i zmrużył lekko oczy. W odpowiedzi Marica pokręciła głową. — Mniejsza o to. Po prostu rodzice chcieli, abym ja sam z Leną pojechał do niego, a oni mieli dołączyć do nas później.

— I dlatego, ponieważ masz mieć oko na siostrę, będziesz musiał tam jechać? — Jacob skinął głowa i ponownie się napił. — Och, nie przejmuj się — mruknęła słodko i ujęła jego twarz w dłonie. — Zawsze mogło być gorzej.

— Co racja to racja. — Odłożył szklankę na stolik. — Zawsze mógłbym nie mieć ciebie. — Uśmiechnął się szelmowsko i ją pocałował.

— Tylko mi tu nie wyleć przez okno z tego szczęścia — wyszeptała i zaśmiała się.

— O to się nie martw. — Głęboko spojrzał w jej oczy, chwycił w pasie, delikatnie przysunął do siebie i ponownie zatopił się w tych słodkich ustach.

Tego wieczora księżyc w kształcie rogala górował nad skąpanym w ciemności Londynie, a jego delikatny blask nieśmiało próbował rozświetlić puste już uliczki. Na bezchmurnym niebie świeciły gwiazdy, które wydawały się ułożone przez jakiegoś artystę.

I choć na niebie i ziemi panował spokój, w jednej duszy właśnie rozpoczynała się burza…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro