Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28 || Klucz do zaświatów

Witaj, Jacob

Zostanę do jakiegoś dwudziestego pierwszego kwietnia u Aloisa. Nie martw się o mnie (nie żebyś kiedykolwiek to robił, ale mniejsza o to) i ciesz się wolnością.

Pozdrawiam z całego serca,

Lena Hops

Jacob przeczytał ten niezwykle długi list i westchnął, uśmiechając się lekko. Spojrzał na kartkę jeszcze raz i dostrzegł jeszcze króciutkie postscriptum.

P.S. Dziękuję. Kocham Cię.

Data zapisana w prawym górnym roku sugerowała, iż Lena napisała ten list dzień wcześniej. Jakoś poczta szła do niego niezwykle szybko.

— Co się tak szczerzysz? — zapytał żartobliwie Wetti.

— Wygląda na to, że moja siostra już dorosła — odparła z nutą melancholii w głosie. — A jeszcze wczoraj była zasmarkanym berbeciem…

Wetti w odpowiedzi wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie.

— Cóż, sam też odrobinę dojrzałeś. A zwłaszcza jeśli chodzi o postrzeganie kobie…

— Cicho — przerwał mu.

Nie skomentował tego, jak Jacob delikatnie zarumienił się, a jego kąciki ust uniosły na myśl o ukochanej (już oficjalnej) narzeczonej.

~*~

Słońce jeszcze smacznie spało, gdy Lena zaczęła zakradać się na palcach do pokoju Aloisa. Wyglądało to co najmniej dziwnie — dziewczyna idzie w środku nocy do pokoju swojego ukochanego. Aż zarumieniła się, myśląc o tym. Jednakże chęci były większe od jej speszenia.

Poprosiła Hannah, aby ta obudziła ją około trzeciej nad ranem. Pragnęła dać Aloisowi chociaż mały prezent. Źle czułą się ze świadomością, iż ona jeszcze nic mu nie ofiarowała, więc postanowiła to zmienić.

Ostrożnie uchyliła ciężkie drzwi prowadzące do jego pokoju i zakradła się do środka. Podeszła do szafki stojącej przy jego łóżku i położyła na niej malutkie pudełeczko. Kątem oka spojrzała na śpiącego Aloisa i chyba tylko strach przed jego zbudzeniem powstrzymał Lenę przed zgarnięciem jego blond kosmyków opadających mu na czoło.

W końcu wyszła z jego sypialni, wypuściła mimowolnie wstrzymany oddech i uradowana pobiegła na palcach do swojego pokoju. Czuła się niczym małe dziecko.

~*~

Usłyszała, jak ktoś rozsunął zasłony i wpuścił do pokoju wiosenne promienie słońca. A akcie buntu obróciła się plecami do okna i mocniej przykryła pierzyną.

— Już nie bądź zła — powiedział cicho, kucając przy jej łóżku.

— I prezent bardzo mi się podoba — odparł i z czułością pocałował czoło Leny.

Gdy Alois zamknął za sobą drzwi, schowała się cała pod kołdrę. Dlaczego każdy jego gest sprawiał, że jej serce gwałtownie przyspieszało, a na twarzy pojawiał się rozkoszny rumieniec?

~*~

Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą — Lena zrozumiała to stwierdzenie, kiedy spędziła kilka błogich dni w rezydencji Trancy. Wciąż niedowierzała i codziennie rano wpatrywała się w niezwykły pierścionek, zastanawiając się, czy to nie jest tak naprawdę sen, który zaraz zniknie.

Jednakże nic takiego się nie działo. Codziennie pierścionek nie znikał, a Alois witał ją czułym uściskiem i pocałunkiem. Każdego dnia w trochę innym miejscu — niekiedy był to policzek, innym razem czoło, a jeszcze innym płatek ucha.

Przez właśnie drobnostki skradał serce Leny coraz bardziej, jakby wydawało mu się, że wcześniej zrobił to w niewystarczający sposób.

Szli przez ogród, trzymając się za ręce. Chyba właśnie to lubiła najbardziej — czucie jego ciepłej dłoni, które to w ten subtelny sposób zapewniało jej poczucie bezpieczeństwa.

Na niebie pojawiły się gęste zaspy chmur, skutecznie zasłaniające słońce. Przez cały dzień ciemniały, jakby wciąż smutniały i zaraz miały się rozpłakać.

— Trochę szkoda, że na dworze zrobiło się tak ponuro — mruknął Alois, zerkając przez okno.

— Niestety — westchnęła. — To co będziemy dzisiaj robić?

— Nie wiem. — Pochylił się i spojrzał leżącej na jego kolanach Lenie wprost w oczy. — Ty coś zaproponuj.

— Umiesz grać w makao?

— Nie.

— W takim razie nauczę cię — odparła i dotknęła opuszkiem palca czubek jego nosa. — Przegrałeś. — Uśmiechnęła się czule, wprawiając serce Aloisa w drżenie.

~*~

Przegrzebała wszystkie swoje rzeczy. Niby nie miała ku temu żadnych przesłanek, jednak coś podpowiadało jej, iż wzięła ze sobą talię kart. Jak się po chwili okazało — nie zabrała.

Westchnęła, składając swoje rzeczy. Kątem oka spojrzała na swój pierścionek. Chyba wypadałoby napisać list do kuzynki Laury i pochwalić jej się zaręczynami. Swobodnie mogła zrobić to później, lecz jakaś dziwna wewnętrzna siłą nakazywała zrobić to teraz.

Papeterii ze sobą nie miała, ale spodziewała się jakąś znaleźć w gabinecie Aloisa. Ten — o dziwo — zawsze pozostawał otwarty, co zauważyła już w trakcie swojego pierwszego pobytu w rezydencji Trancy. Nie wiedziała, gdzie aktualnie znajdował się Claude, Hannah lub ktoś z trójki identycznych służących, więc, nie chcąc ich kłopotać i oszczędzić sobie krzyczenia po całym budynku, po prostu weszła do gabinetu.

Przecież Alois nie będzie zły, jeśli Lena weźmie jedną kopertę, kartkę oraz jakieś pióro, prawda?

Wewnątrz panował porządek, który wydał jej się nawet dziwny. Praktycznie nic nie leżało na biurku prócz przybornika oraz kałamarzu. Po papierze ani widu, ani słychu. Spróbowała otworzyć przymocowaną od spodu blatu szafeczkę, lecz ta zamknięta została na klucz.

Spojrzała do przybornika, chwilkę w nim pogrzebała i wyciągnęła niewielki klucz. Wsadziła do go zamka, a gdy usłyszała cichy szczęk zamka, uśmiechnęła się.

Szuflada jak szuflada — nic nadzwyczajnego w niej nie było: parę czystych kartek, jakieś dwie koperty, butelka z inkaustem oraz para ołówków. Wyciągnęła to, co chciała i już chciała wrócić do Aloisa, kiedy dostrzegła małą, drewnianą szkatułkę.

Nie powinna tam patrzeć, bowiem ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, lecz zignorowała głos podświadomości.

Chwyciła szkatułkę — była znacznie cięższa niż z początku Lenie się wydawało. Obejrzała ją z każdej strony i odkryła, że zwyklejszej nie mogła znaleźć.

Delikatnie otworzyła ją, wstrzymując mimowolnie oddech. Po sekundzie wypuściła powietrze z płuc, jak tylko dostrzegła zwykłą pieczęć leżącą na czerwonym materiale okrywającym wnętrze pudełka. Ponownie nic nadzwyczajnego nie dostrzegła.

Ot zwykły stempel do listów z drewnianą rączką. Ale przestała się dziwić Aloisowi, że schował tak ważny przedmiot. Aż trudno sobie wyobrazić, co zrobiłby jakiś szlachcic, który zgubiłby pieczęć rodową. O duplikat oryginału trudno, a co dopiero, gdy pierwowzór się zniszczy lub zgubi.

Odłożyła na blat biurka szkatułkę, chcąc przyglądnąć się stemplowi. Jakoś przez myśl jej nie przeszło, iż powinna już wracać do Aloisa, gdyż ten czeka na nią.

Ciemne chmury doszczętnie zakryły już słońce, przez co w pokoju zrobiło się wyraźnie ciemniej. Niedługo później gabinet pana domu wypełnił szum deszczu, spadającego na ziemię.

Ale… — przeszło jej z trudem przez myśl.

Ręce zaczęły jej drżeć, a gardło zaciskać.

— Nie ładnie grzebać w cudzych rzeczach. Wiesz, Lenka?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro