2 || Diabeł o anielskich oczach
Choć prawie wszyscy — prócz Jacoba, którego niezbyt to interesowało — zastanawiali się, jaki jest Pająk Królowej. Tego dnia miał do nich przyjechać, ażeby to omówić z panem Luke'iem szczegóły dotyczące sprzedaży kamienicy, więc całe domostwo musiało wyglądać idealnie — na miarę nazwiska Hops.
Pani Agnes, chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, wystroiła się, jakby udawała się na spotkanie z samą królową Wiktorią. W tym czasie Jacob postanowił być nieobecny, co jakoś nieszczególnie dziwiło, a Lena postawiła na elegancki minimalizm, tak bardzo różniący się od ubioru matki.
Wśród mieszkańców Londynu, a w szczególności dzielnicy Whitechapel, rozniosła się kolejna wieść, niezwykle podobna do tej, która była na ustach wszystkich ludzi, gdy pan Luke otrzymał list od hrabiego Trancy — poprzedniego dnia zamordowaną kolejną prostytutkę. Niby informacja interesująca, a nawet niektórych martwiąca, lecz dla barona oraz baronowej Hops były rzeczy ważniejsze.
Lena nieśmiało spoglądała przez okno na bryczkę, która zatrzymała się przed ich kamienicą.
Swego czasu kupili sobie lokum niedaleko centrum miasta z pięcioma sypialniami, trzema łazienkami, dwoma salonami oraz kuchnią, albowiem kto bogatemu zabroni.
Niby to nawet nie było stricte spotkanie towarzyskie, jednak etykieta nakazywała zabawienie swojego gościa poprzez chociażby rozmowę na niezobowiązujące tematy lub przynajmniej towarzyszenie swoim rodzicom.
Z góry udało jej się dostrzec jedynie jasne włosy hrabiego, gdy ten wysiadł z pozwu. Przy jego boku maszerował elegancki kamerdyner — nic nadzwyczajnego.
— Witam, baronową i barona Hops — powiedział, wchodząc do środka.
— My również witamy — odparł z uśmiechem na ustach pan Luke.
Lena próbowała nie zrobić żadnej głupiej miny, kiedy zamiast dystyngowanego mężczyzny zobaczyła nastolatka i to niewiele starszego od niej — tak przynajmniej jej się wydawało. Spodziewała się każdego: starego dziada, człowieka w średnim wielu, młodzieńca, na którego widok panienki wstrzymują oddech, ale nie na młodzika.
I to niby on nosi tytuł Pająka Królowej? Phi… — pomyślała z lekka kpiną, ale mimo to uśmiech nie schodził jej z twarzy.
— Panna to Lena, prawda? — Wyciągnęła przed siebie dłoń, on ja chwycił i ucałował jej wierzch. — Zaszczyt poznać.
— Mi również miło, hrabio Trancy — odparła z idealnym uśmiechem na twarzy.
Mając wszelkie formalności związane z poznaniem się i przeprowadzeniu krótkiej, aczkolwiek koniecznej rozmowy o tematach mało znaczących jak samopoczucie czy polityka francuska, pan Luke oraz hrabia Trancy udali się do osobnego salonu, ażeby dopiąć kwestie związane ze sprzedażą kamienicy.
Gdy tylko męska część towarzystwa zniknęła, pani Agnes szepnęła do córki:
— Jakiż on młody! Pomyślałby ktoś.
— Racja, jednak wydaje się porządny.
— W to akurat nie wątpię — powiedziała poważnie do Leny.
— Ale ci się nie podoba, prawda? — Założyła ręce na piersi.
— Nie tyle nie podoba, co dziwi mnie, jak może być głową rodu, mając tak mało lat — rzuciła ściszonym głosem.
— Też prawda — westchnęła. — Nie dociekajmy — dodała po chwili. — Ponoć niewiedza jest słodka. Jacob wspominał, że pojawił się nie wiadomo skąd, więc lepiej tematu nie drążyć.
Gdzieś nadal czuła na sobie to spojrzenie błękitnych tęczówek, które przeszyły ją na wskroś, gdy tylko wypowiedział jej imię. Jakby na przekór pozorom, jego młodzieńcza twarz nie dodawała mu przyjacielskiego czy infantylnego wyglądu, ale podkreślała tajemnicza naturę hrabiego Trancy. Przypominał małego, upadłego aniołka, który zachował swój niewinny wygląd, wysłanego przez samego Szatana, aby podkładał ludziom przeszkody pod nogi, ażeby mogli boleśnie przewrócić się na twarz — ku jego wielkiej uciesze.
~*~
Słońce powoli podnosiło się ponad linię widnokręgu, jakby było dzieckiem, niechcącym wychodzić spod grubej pierzyny. Jego promienie, złote niczym włosy nimfy, przeciskały się pomiędzy zasłonami i delikatnie pieściły twarz śpiącej Leny i tym samym wybudziły ją ze snu. Ta, lekko niezadowolona, chcąc pokazać, iż się tak łatwo nie da, obróciła się na drugi bok. Niemniej, pomimo usilnych starań, nie potrafiła już zasnąć. W takiej sytuacji usiadła tylko na łóżku i piąstkami przetarła oczy.
Spojrzała na stojący na komodzie zegar — wskazywał godzinę ósmą trzydzieści dwie. Blanche miała do niej, jak zwykle, przyjść o dziewiątej, więc miała jeszcze chwilę dla siebie.
Opadła na łóżko i zaczęła bawić się kosmykiem swoich włosów w odcieniu ciemnego blondu. Pomimo że dopiero co się obudziła, już nie miała siły, a tym bardziej ochoty, na mierzenie się z codziennością. Poza tym — brakowało jej jakiegoś towarzystwa. Jacoba często w domu nie było (a nawet jeśli zawitał w rodzinne progi, większą radość od kulturalnej rozmowy czy gry w chociażby karty dawało mu dogryzanie młodszej siostrze), a matka i ojciec zajmowali się wszystkim innym od niej. Blanche była niestety na to za głupia, aby porozmawiać z panienką Hops na interesujące ją tematy, a Albert za to przerażająco nudny.
— Dzień dobry, panienko — powitała ją wesołym głosem Blanche, wchodząc do jej pokoju.
Dopiero po chwili Lena zdała sobie sprawę, jak długo myślała o niebieskich migdałach.
— Ojciec w domu? — zapytała smętnie, podnosząc się do siadu.
— Tak, ale pan Hops za pół godziny ma jechać do centrum w jakiejś sprawie.
— W takim razie się pospiesz, bo chcę z nim jeszcze przywitać — rzuciła beznamiętnie.
— Oczywiście. — Blanche pogodnie się uśmiechnęła. — Którą panienka woli? — zapytała, wyciągając z szafy dwie sukienki.
~*~
— Proszę pana, woźnica już czeka — oznajmił ze stoickim spokojem Albert.
— Dobrze — odparł pan Luke. — Wrócę nie później niż o piętnastej — zwrócił się do żony. Ta tylko skinęła głową, ze wzrokiem zatopionym w porannej gazecie. — W takim razie…
Uciął w połowie zdana, bo nagle naprzeciwko niego pojawił się Jacob. Znowu był nieobecny w domu, lecz tym razem tylko przez jedną noc. Biorąc to pod uwagę, prezentował się nawet lepiej niż przyzwoicie — może przekrzywiona muszka czy rozpięta kamizelka pod marynarką mógłby uwłaczać niejednemu, jednak błysk w oczach Jacoba dodawał mu niewątpliwie elegancji.
— O, gdzieś się wybierasz? — zapytał ze swoim promiennym uśmiechem na ustach. Już niejednej pannie mocniej zabiło serce, gdy na twarz dziedzica rodu Hops malowała się taka mina.
— Tak. — Poprawił klapy swojej ciemnozielonej marynarki. — Wetti ma problem z jakąś aktorzyną, która jest naszą główną atrakcją, więc trzeba ją ciut uspokoić. A ty? Gdzie byłeś?
— Długo opowiadać... — Podszedł do siedzącej nieopodal matki i ucałował ja w czoło. — Witaj, mamo.
— Nie denerwuj mnie — mruknęła lekko zirytowanym głosem, wciąż wczytując się w artykuł w gazecie na tematy kobiece. — Mógłbyś przynajmniej nie traktować domu jak byle hotelu.
— Tak, tak. — Przewrócił oczami.
Pan Luke już przekraczał próg domu, gdy zatrzymał go syn, chwytając pana Hopsa za przedramię. Nachylił się tuż przy jego uchu.
— Do ciebie — szepnął tak, by nikt prócz ojca go nie usłyszał i podał mu kawałek papieru.
Pan domu zmarszczył brwi i spojrzał na rewers koperty.
— Anonim — odparł Jacob, jakoby ukazując na światło dzienne myśli pana Luke’a. — Przekazała mi go Marica Eddowes. Musisz ją kojarzyć.
— Ta krągła brunetka? — Wydobył z odmętów pamięci jej jasną twarzyczkę.
— Tak. — Zaśmiał się pod nosem. — Powiedziała, że jakiś nieznajomy dostarczył go jej kamerdynerowi z nakazem przekazania do ciebie.
— Ale dlaczego nie wysłał tego po prostu do nas? — zapytał pan Luke. — Przecież tak byłoby prościej.
— Nie wiem. — Jacob wzruszył ramionami. — Ale…
— Nie chciałbym przeszkadzać — odezwał się stojący obok Albert — jednak pan mówił, iż pan Wetti bardzo pilnie pana potrzebuje.
Pan Hops westchnął ciężko.
— Muszę iść. Pogadamy po obiedzie — rzucił przez ramię, poprawiając kapelusz na głowie.
— No tak. — Zaśmiał się cicho. — W końcu baba bez bo…
— Nie kończ — przerwała mu ostro matka. — I idź się jakoś oporządzić. — Spojrzała na niego surowym wzrokiem.
Jak bardzo w oczy kuły ją lekko potargane włosy Jacoba, przekrzywiona muszka i rozpięta kamizelka. Wstyd i to straszny.
Darował sobie coś takiego jak kąpiel, ponieważ był na to zbyt zmęczony. Mimo to, gdy położył się na łóżku i przykrył ciepłą kołdrą z zamiarem oddania się Hypnosowi, natrętne myśli niejako odstraszyły boga snu. Przez jego umysł przechodziły dwa pytania — kto jest autorem listu oraz jaka jest jego treść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro