Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10 || Bolączki duszy zmęczonego młodzieńca

— Wetti, ja nie daję sobie rady — powiedział zmęczony Jacob.

— Dajesz, po prostu…

— Nie ma żadne „po prostu”! — warknął zirytowany, wstał znad biurka i bezsilnie opadł na fotel. — Nie mam na tyle siły — prychnął, beznamiętnie patrząc w sufit.

— Twój ojciec też na początku nie był we wszystkim dobry — ciągnął spokojnie Wetti. — Musisz dać sobie trochę czasu.

Za oknem panowała przerażająca ciemność. Księżyc przysłoniły gęste chmury, więc ani jego blask, ani drobne światła gwiazd nie mieniły się na niebie.

— Ale ja tego czasu nie mam. — Jacob opatrzył na niego swoimi zmęczonymi oczami. Wstał z fotela i zaczął mówić, energicznie przy tym gestykulując: — Z dnia na dzień spada na mnie cała odpowiedzialność. Za wszystko! Za Lenę, za dom, za udziały ojca — wymieniał, krążąc po gabinecie.

— Minął ledwie ponad miesiąc… — powiedział łagodnie Wetti, aby uspokoić Jacoba.

— No właśnie! — Podszedł do barku i wyciągnął z niego flaszkę burbonu oraz dwa kieliszki. — Miesiąc, a ja już nie wytrzymuję!

Pod wpływem swojego wzburzenia zapomniał o tym, iż przed chwilą wyciągnął dwa kieliszki, i pociągnął solidnego łyka alkoholu wprost z butelki.

— Jacob… — Wetti podszedł do niego.

— Mam dość — jęknął drżącym głosem. — Mam dość tego wszystkiego.

— Odłóż tę flaszkę.

Jacob popatrzył się na butelkę. Wetti tylko chwycił ją i wyrwał z rąk chłopaka, który nawet nie stawiał większego oporu.

— Gdybym wiedział… — zaczął mówić ze wzrokiem wbitym w podłogę.

— Nikt nie mógł wiedzieć — przerwał mu spokojnym głosem Wetti.

Jacob zacisnął dłonie w pięści.

— Ale z własnej woli uciekałem od odpowiedzialności. — Spojrzał na niego oczami, w których zagościł żałosny smutek. — Zawsze uważałem, że przecież mam czas oraz inne rzeczy na głowie.

Zamilkli na moment.

— Lena — odezwał się po chwili. — Ona nawet nie wychyla nosa zza próg pokoju.

Ponownie usiadł na fotelu i schował twarz w dłoniach.

— Staram się być silny. Dla niej. — Przełknął z trudem ślinę. — Ale nie mogę kryć tego dłużej, że też sobie nie daję rady. W dodatku spoczęła na mnie cała odpowiedzialność za interesy ojca.

— Twój ojciec i ja — Wetti położył dłoń na ramieniu Jacoba, ażeby dodać mu odrobinę pewności — poznaliśmy się w jednym barze. Luke postanowił wtedy stanąć na ladzie, po wypiciu co nieco oczywiście, i zacząć nawijać, jak to nie znosi socjalizmu.

Jacob spojrzał na niego lekko zdziwionym wzrokiem, a kąciki ust Wettiego mimowolnie uniosły się ku górze.

— O ironio, tamtego dnia trafił na jakąś grupkę tych utopistów, którzy jednogłośnie postanowili go pobić. Bo czemu nie. — Zaśmiał się pod nosem na to wspomnienie. — Pamiętam, że skończył z wielką śliwką pod okiem oraz przeciętą wargą.

— I co dalej?

— Był tak wstawiony, że poprosił barmana o flaszkę czystej, aby: — i tu pada cytat — „zmyć z siebie przy pomocy wody ognistej brud socjalistów”.

Jacob prychnął szczerze ze śmiechu.

— Naprawdę?

Wetti skinął głową z melancholijnym uśmiechem.

— Nim jednak twój ojciec zdołał oblać się tym alkoholem, zagadałem do niego. Jak się okazało, ten totalny przygłup, z którego chciałem się skrycie pośmiać w duchu, był nawet ogarniętym gościem.

— Zmierzasz do jakieś puenty? — Jacob zmarszczył brwi.

— Powiedział mi, że następnym razem weźmie ze sobą paru znajomych, podzielających jego poglądy, aby mieć większe szanse na wygraną. — Wetti stanął naprzeciw Jacoba i spojrzał mu w oczy. — I twój ojciec robił skrajne głupie rzeczy, ale to, co go wyróżniało spośród innych imbecyli, to fakt, iż bardzo szybko wyciągał wnioski i uczył się na błędach.

Jacob spuścił wzrok.

— I dlatego ty go znasz jako ogarniętego człowieka. Ponieważ on wynosił wiele z życia. Chcę ci przez to powiedzieć, że nie musisz wszystkiego od razu umieć, radzić sobie czy rozumieć — mówił spokojnym głosem. — Masz mnie. Jesteś mi jak bratanek. Nie miałbym serca, gdybym ci odmówił jakiejkolwiek pomocy.

— Dziękuję, Wetti.

W odpowiedzi uśmiechnął się. I on cierpiał, jednak potrafił się pogodzić ze śmiercią Luke’a. Sam był już dorosły, widział i słyszał wystarczająco wiele. Mimo to bardzo dobrze zrozumieć uczucia nowej głowy rodu Hops. Lecz o przyszłość był spokojny, gdyż gdzieś w oczach Jacoba widział ten sam błysk, który charakteryzował oczy jego przyjaciela.

— Jest już trochę późno. — Wetti spojrzał na zegarek. — Powinienem już się zbierać.

— Siadaj jeszcze — odparł Jacob. — Nie masz żony ani dzieci, więc nigdzie ci się raczej — zaakcentował słowo „raczej” — nie spieszy.

Wetti westchnął i usiadł obok młodego barona Hops.

— Niby masz rację.

Jacob nalał do wyciągniętych przez niego wcześniej kieliszków alkoholu i podał jeden z nich Wettiemu.

— Dziękuję. — Upił łyka. — Ale skoro już mowa o kobietach i dzieciach…

— Chcesz mnie z kimś zeswatać? — przerwał mu półżartobliwym tonem.

— Oj nie. Broń Boże. Bardziej interesuje mnie, czy sam masz kogoś na oku.

— Eddowes — rzucił. — Kojarzysz?

— Obiło mi się to i owo o uszy. — Pogładził się po podbródku. — Jak ma na imię?

— Marica. — Uśmiechnął się wymownie.

— Ładna?

— No ba! W dodatku niegłupia.

— W takim razie nie mam pojęcia, na co czekasz.

Nie odpowiedział mu. Spojrzał na dno kieliszka, jakby tam miał znaleźć odpowiednie słowa.

Czasami sam siebie pytał, dlaczego nie zapyta Maricy o rękę, skoro jest jeszcze nikt tego nie zrobił oraz, co ważniejsze, ona go „lubi”.

— Tylko mi nie mów, że się wstydzisz — odezwał się Wetti.

Jacob dalej milczał.

— Ha, ha, ha — zaśmiał się szczerze. — Widać, niedaleko pada jabłko od jabłoni.

— Nie wstydzę się! — Podniósł wzrok znad kieliszka. — Po prostu…

— Ktoś tu się poważnie zakochał — zachichotał Wetti, gdy zobaczył, jak na twarzy Jacoba pojawiają się rumieńce. — Osobiście radziłbym ci biec pod jej drzwi z pierścionkiem. — Napił się burbonu, cały czas wymownie zerkając na Jacoba.

— A kto powiedział, że koniecznie muszę się żenić? — Założył ręce na piersi.

— Nikt. — Wzruszył ramionami. — Po prostu nie chcę, byś stracił szanse na szczęście.

Lekkie oburzenie na twarzy Jacoba zniknęło i zastąpiła je mina niezbyt określona.

— Mówiłem ci jeszcze chwilę temu, że twój ojciec uczył się na błędach.

Jacob skinął głową.

— Więc ty ucz się na jego życiu — powiedział stanowczo Wetti. — Nie czekaj jak głupi do ostatniej chwili, bo jeszcze ktoś ci ją skradnie.

— Dobrze… — mruknął, wlepił wzrok w kieliszek i miał nadzieję, iż Wetti nie widzi jego czerwonej twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro