27 || Własność
Delikatny wiatr poruszył chmurami na niebie, odsłaniając księżyc w pełni. Jego ostry, aczkolwiek przyjemny dla oczu, blask oświetlił okolicę. Gwiazdy zdawały się migotać na nieboskłonie, jak gdyby owe pojawianie się i znikanie sprawiało im radość.
Przyglądali im się — zarówno księżyc jak i gwiazdy — z wręcz za dużą intensywnością. Żadne inne oczy na nich nie spoglądały, nie śmiąc przerywać tej chwili.
Alois przyklęknął przednią na jedno kolano, a z kieszeni wyciągnął malutkie pudełeczko.
— Wyjdziesz za mnie? — zapytał cichym i słodkim głosem.
Lena przyłożyła dłoń do ust, nie mogąc opanować drżenia warg. Oddech ugrzązł jej w piersi, a serce nienaturalnie wręcz przyspieszyło. Czuła jego silne bicie, a w uszach ciche dudnienie.
Patrzył na nią z umiłowaniem w oczach, którego jeszcze wcześniej w życiu nie widziała. Przed sobą trzymał pierścionek. Przyjrzała mu się.
Otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Widziała już rubiny, szmaragdy, szafiry, perły, diamenty i aleksandryty, ale nigdy wcześniej zmierzchu zaklętej w małym klejnocie.
Zdawało jej się, że w białe złoto został oprawiony zachód słońca, zamknięty przez kogoś w tak małej i niepozornej postaci. Najdziwniejszy kamień szlachetny, który widziała w życiu — trochę mleczny jak gdyby w środku znajdowały się białe chmury, błyskający różowym i fioletowym blaskiem, przypominającym promienie letniego słońca schowanego za linią widnokręgu.
Temu fioletowemu opalowi przyglądała się zaledwie przez dwie sekundy, choć dla Leny czas się zatrzymał i ten ułamek chwili stanowił błogą wieczność. Podniosła wzrok na oczy Aloisa.
Nogi się pod nią ugięły i niechybnie upadłaby, gdyby nie zdołała się podeprzeć o stojącą za nią wielką donicę z kwiatami.
Starała się uspokoić oddech, lecz zamiast tego potrafiła wziąć jedynie krótki i urywany wdech. Dłonie zaczęły jej drżeć. A wszystko przez jego oczy. Może i na widok fioletowego opala przypominającego zmierzch zaniemówiła, lecz to właśnie te w tych kryształowych oczach Aloisa się zakochała.
Chłodne niczym lód, jednak wśród tego chłodu zawsze odnajdywała delikatne ciepło. I tylko ona je potrafiła dostrzec, ponieważ tylko Lenę nim obdarzał.
Wyciągnęła przed siebie dygocącą, lewą dłoń. Nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, tylko skinęła głową. Alois ostrożnie wyjął pierścionek z pudełeczka i nałożył na jej serdeczny palec. Lena spojrzała jeszcze raz na niego i opuściła ręce wzdłuż tułowia.
Wstał z przyklęku i ujął w swoimi dłońmi jej.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę — wyszeptał, uśmiechając się.
Lena spuściła wzrok i wbiła swoje spojrzenie w ich ręce, po czym oblała się rumieńcem.
— Słodko wyglądasz, gdy się czerwienisz — zaśmiał się pod nosem.
Gwałtownie podniosła głowę, aby coś powiedzieć, jednak nie zdążyła. Na ustach poczuła znajome ciepło, które zdawało się również rozlać na jej serce. Przymknęła oczy, pragnąć w pełni delektować się dotykiem Aloisa.
Spięła się lekko, gdy niespodziewanie położył dłoń na jej talii i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek. Po chwili jednak rozluźniła się i w pełni mu oddała.
Wiatr zaszeleścił liśćmi drzew, zagrał na nich cichą melodię, która była niczym słodka kołysanka.
Alois minimalnie odsunął się od Leny, czym ją wielce zaskoczył. Przez ułamek sekundy czuła się niczym małe dziecko, któremu odebrano najsłodszego lizaka. Mimowolnie uchyliła wargi i patrzyła na niego wyczekująco z błyskiem oniemienia w oczach.
Ponownie zbliżył się do Leny i ucałował, lecz tym razem czubek jej nosa. Jedną ręką wciąż trzymał ją w talii, drugą natomiast bawił się kosmykiem włosów, opadającym na jej policzek. Z lekka nie mogąc wytrzymać spojrzenia z tym słodkim jak miód umiłowaniem, oparła swoją brodę o jego bark, by już nie patrzeć mu w oczy.
— Lenka — wyszeptał jej imię. Ciepły oddech Aloisa omiótł jej płatek ucha, przyprawiając Lenę o przyjemny dreszcz.
— Hm? — mruknęła tak cicho, że aż ledwie słyszalnie.
Dłonią, którą wcześniej bawił się jej włosami, subtelnie zaczął gładzić jej odsłonięty kark. Dotyk jego ciepłych opuszków palców sprawił, że odrobinę zadrżała. Niby nic wielkiego nie zrobił, jednakże czuła dziwną przyjemność z jego dotyku.
Dmuchnął na płatek jej ucha, a Lena objęła go.
— Bardzo śmiesznie reagujesz — odparł, śmiejąc się cicho.
— Wcale nie — bąknęła, chowając głowę w zagłębieniu jego barku.
Odsunął ją minimalnie od siebie, a ona poczuła się, jak gdyby ktoś zabrał całe jej ciepło. Alois spojrzał Lenie w oczy.
— Kocham cię — odrzekł, ponownie składając pocałunek na jej wargach słodkich jak dojrzałe maliny.
Odpowiedziałaby mu tym samym, gdyby nie pragnienie, obezwładniające jej umysł. Ostatnią rzeczą, którą chciała, to przerwać ten rozkoszny moment.
Serce Leny zdawało się topić, logicznie myślenie gdzieś zniknęło, a dusza zdawała się dostąpić zaszczytu przekroczenia bram nieba.
Mimo że dawno temu zapadła noc, wewnątrz czuła, jak wschodzi słońce, a jej serce ogarnia jutrzenka.
~*~
— Zostaniesz chociaż na dwa dni? — zapytał, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni, na której palcu błyszczał pierścionek zaręczynowy.
— Jacob powiedział, że mogę zostać na parę dni jeśli mam ochotę.
— A masz? — W jego głosie dosłyszała żartobliwą nutę.
— A ty masz ochotę mnie znosić? — odpowiedziała szeptem.
Siedzieli razem na ławce, trochę inaczej niż tamtego wieczoru. Obydwoje patrzyli się przed siebie na księżyc jaśniejący na ciemnym niebie oraz gwiazdy mieniące się słabym blaskiem. Kiedyś Lena słyszała, że właśnie tam najlepiej się rozmawia, nawet z osobą najbliższą sercu — nie patrząc w oczy tylko na niebo.
Głowę opierała o bark Aloisa. Nie przeszkadzał im chłód, gdyż rozgrzewały ich własne serca.
— Twoja obecność przy moim boku jest mi droższa niż cokolwiek innego na tym świecie. — Ucałował wierzch dłoni Leny, na co ona zaśmiała się pod nosem.
— Mam to rozumieć za tak?
— Nie. Masz to rozumieć jako moje błaganie — odparł z czułością w głosie.
— A czy w takim razie — podniosła się lekko, po czym usiadła Aloisowi na kolanach i popatrzyła prosto w oczy — pozwól, że zostanę na trochę dłużej. Dobrze?
Położyła dłoń na jego policzku i uśmiechnęła się szczerze. Odpowiedział jej tym samym i tym razem on dał się zatopić w jej niebieskich oczach.
Zebrała się na odrobinę odwagi i złączyła ich usta w słodkim i niewinnym pocałunku.
Lenie wcześniej wydawało się, iż marzeń nie ma. Czym innym były cele — małe, bo małe, ale zawsze jakiś przed sobą miała. Dopiero po urodzinach Jacoba, spędzonych z Aloisem w niewielkiej oranżerii na tańcu, w czasie którego doszło właśnie to tego, zrozumiała, iż ma jedno jedyne pragnienie.
Chciała móc zbliżyć się do Aloisa i obdarować go tym, co on sam w niej zasiał — tym rozkosznym uczuciem…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro