25 || Pani prawie emisariusz
— Dziękuję i życzę miłego dnia — powiedział na pożegnanie Albert.
Zamknął za listonoszem drzwi i spojrzał na świeżo przyniesione korespondencje. Jeden zwykły list do pana Hopsa, jeden dla Blanche (najprawdopodobniej od matki, lecz pewności nie miał) oraz jeszcze jeden — sporych rozmiarów.
Chyba drugi raz w życiu widział, aby ktoś korzystał z tak dużej koperty. Zaadresowany on został do jego pana, więc nie dociekał. Nawet nie spojrzał na nadawcę, bowiem jemu, uniżonemu słudze, nie wypada takie zachowanie.
Zapukał do gabinetu Jacoba i, zanim jeszcze dostał odpowiedź, oznajmił przez zamknięte drzwi:
— Przyszedł listonosz z listami do pana.
— Wejdź.
Jacob spojrzał na rewers pierwszej z kopert. Wziął bardzo głęboki wdech, przewrócił oczami i odrzucił ją na skraj biurka. Victor najwyraźniej sumiennie wywiązał się z swojej obietnicy — opowiedział wszystko, co widział, Laurze, która najwyraźniej podekscytowana wizją ożenku swojego kuzyna, musiała się z nim osobiście skontaktować.
I nie, to na pewno nie były życzenia urodzinowe. Co prawda na przyjęcie nie mogła przybyć osobiście (ponoć źle się czuła, miała mdłości, a nawet najdelikatniejszy zapach powodował u niej silne zawroty głowy), ale Victor przekazał Jacobowi wszystko.
Oparł głowę na ręce wspartej na blacie biurka i trochę od niechcenia spojrzał na drugą, znacznie większą kopertę. Nawet nie patrzył na jej rewers, bo doskonale wiedział, kto ją wysłał.
Podobnie jak za poprzednim razem w środku znalazł list do niego oraz mniejszą kopertę. Pospiesznie przeczytał cały tekst, nie zgłębiając się zbytnio w jego treść. Jakoś niezbyt przywiązywał do niej uwagi, ponieważ domyślał się, po co hrabia Trancy do niego pisał.
— Lena! — krzyknął, podchodząc do kominka. Wrzucił tam mniejszą kopertę z listem do siostry i jak gdyby nigdy nic wrócił na wcześniejsze miejsce. — Lena! — powtórzył, gdy jeszcze nie przyszła.
— Bozia nóżek nie dała?! — zapytała poirytowana, wchodząc do gabinetu Jacoba.
— Mam sprawę do ciebie.
— Jaką sprawę?
— Dostarczysz dla mnie list?
— A ja co? Chłopczyk na posyłki? — Założyła ręce na biodra, robiąc niezadowoloną minę.
— Poniekąd — bąknął pod nosem.
— Że co proszę?
— Nic, nic.
— Koniecznie muszę jechać? — Popatrzyła się na niego błagalnie.
— Tak.
— A nie można wysłać tego listu normalnie?
— Można. — Lena już nabrała oddech, aby coś powiedzieć, jednak Jacob ją wyprzedził: — Nie.
— Ale dlaczego? — jęknęła. — Skoro można to załatwić normalnie, to czemu muszę tam jechać?
Splótł swoje dłonie, wsparte łokciami na blacie biurka i uważnie przyglądał się jej, nadal milcząc.
Lena czekała na jakiekolwiek słowa z jego strony już nie ze złością, a wyraźnym znudzeniem wymalowanym na twarzy.
— Dobra — westchnęła. — Gdzie ten list?
— Jeszcze go nie napisałem.
Jej ramiona mimowolnie opadły.
Odkąd wrócił od Laury zdawał się bardziej… Sobą?
Czasami na jego usta wracał ten swawolny uśmiech, w oczach pojawiał się młodzieńczy błysk, włosy zdawały się bardziej rozwiane, a po domu nosił lekko rozpięty kołnierzyk.
Pierwszy raz, gdy opuściła dom po Bożym Narodzeniu, podświadomość mówiła jej, iż Jacob się bardzo zmienił. Teraz również odnosiła takie wrażenie. Może i jej brat nie stał się dawnym sobą, lecz ta jego część osobowości powróciła.
I chyba takiego kochała go najbardziej — niekiedy dojrzałego i poważnego, jednak ze szczyptą młodzieńczej (nawet by powiedziała) nieodpowiedzialności i epikurejskiej filozofii wdrażanej w swoje życie.
Westchnęła, starając się ukryć lekki uśmiech, pojawiający się na jej twarzy.
— W takim razie napisz ten list, a ja go dostarczę do rąk własnych.
Jacob uśmiechnął się do niej, ale Lena w tym wyrazie twarzy dostrzegła nutę smutku, jakby coś leżało mu na sercu. Nie skomentowała tego.
— Wyjadę jutro około ósmej, dobrze? — Aż sama sobie się dziwiła, iż zaproponowała tak wczesną godzinę.
— Nie. Jedziesz jeszcze dziś.
— Przecież dochodzi już piąta. Za niedługo zapadnie zmrok.
— Spokojnie — odparł, sięgając po kartkę papieru, pióro oraz kałamarz z inkaustem. — Bez problemu zdążysz. A teraz idź się wyszykuj, bo pewnie zajmie ci to trochę czasu.
Skinęła głową w odpowiedzi i ruszyła w kierunku pokoju.
— Blanche!
— Tak, panienko? — Pokojówka zatrzymała się i spojrzała na Lenę. W rękach trzymała kosz z bielizną do prania.
— Chodź. Musisz mi włosy spiąć jeszcze raz, bo tak do ludzi nie wyjdę.
— Już się robi. — Odstawiła do niewielkiej pralni koszyk i ruszyła za swoją panią.
~*~
— Ruszaj dzielnie — powiedział Jacob i poklepał siostrę po plecach.
— List. — Przewróciła oczami i wyciągnęła ku niemu rękę.
— Woźnica już czeka — oznajmił Albert.
— Idź już — ponaglił ją, podając kopertę rewersem do góry. — Anthony już wie, gdzie ma jechać, więc…
— Dobrze — przerwała mu i wyszła.
Gdy drzwi za Leną się zamknęły, Jacob westchnął i ruszył w kierunku barku znajdującego się w salonie.
— A teraz — chwycił butelkę bursztynowej whisky — niech się dzieje, co się chce — mruknął sam do siebie.
~*~
Usiadła w powozie z chęcią jak najszybszego powrotu. Niby Jacob tłumaczył jej, że już obiecał adresatowi listu dostarczenie do rąk własnych, ale nadal nie rozumiała, czemu akurat to ona musiała to zrobić. Przecież sam mógł się pofatygować, a nie zrzucać to na nią.
Wewnątrz powozu panowała ciemność. Specjalnie poprosiła Anthony’ego, aby nie zapalał w środku żadnych świec. Jakoś ten mrok ją rozluźniał, a nawet uspokajał.
Cholera — przeklęła w duchu. — Przecież nawet nic nie mogę poczytać. A zresztą… Nawet sobie żadnej książki nie wzięłam.
Lena czasami uznawała się za osobę dojrzałą oraz inteligentną jak na swój wiek, ale w takich momentach bardzo wątpiła w swoją mądrość.
Wyjechali już z Londynu, więc nawet nie mogła zobaczyć w świetle ulicznych latarni, do kogo tak właściwie wiezie ten list. Wcześniej jakoś nie zwróciła na to zbytniej uwagi, ponieważ Jacob tak bardzo ją pospieszał.
Przewracała kopertę w dłoniach i czuła, jak bardzo została wypchana przez jej brata. Najwyraźniej miał dużo do przekazania tamtej osobie.
Westchnęła po raz któryś i oparła skroń o szybę niewielkiego okna. Już nic przez nie widziała, ponieważ słońce zdążyło schować się za linią widnokręgu, sprowadzając tym samym na ziemię ciemność.
— Panienko… — Usłyszała jak przez mgłę.
Bardzo leniwie otworzyła zaspane oczy. Rozpoznała ten głos — Anthony. Przetarła oczy i poprawiła się na siedzeniu.
— Czyli jednak pan Jacob szybko podjął decyzję — zaśmiał się.
Tym razem nie była pewna, do kogo ów głos należał, lecz jej serce drgnęło.
~*~
Bardzo dużo czasu zebrało mu wzięcie się za przeczytanie listu od Laury. W końcu, prawie dwie godziny od jego dostarczenia, zdecydował się, aby na niego ponownie spojrzeć (tak na dobry początek).
„Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony”.
~Jane Austen, „Duma i uprzedzenie”
Początkowy cytat z książki o perypetiach matrymonialnych bynajmniej nie zachęcił Jacoba do dalszej lektury listu od kuzynki…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro